Licencja Creative Commons Licencja Creative Commons Ten utwór utwór jest dostępny na licencji Creative Commons.
+ + Ukryj menu + + Powrót do opisu + + Pokaż menu + +

+ + Poprzedni rozdział + + Spis + + Nastepny rozdział + +

VIII. Odmrocze

(Noc księżycowa. Szczyt góry, a na nim mały pagóreczek. W tyle sceny widać, tuż nad samą ziemią, wierzchołki lasu, a ponad nimi daleki blady widnokrąg.

Czarne sylwety widać na tle ciemnoniebieskiego nieba, które stają się jasne, kiedy chmury odkrywają księżyc.

Na środku przed pagórkiem stoi olbrzymi bęben na dwanaście stóp szeroki.

Na brzegu jego i wokół na ziemi i kamieniach siedzą lub stoją młodzi, ubrani w rozmaite ubiory sławiańskich szczepów. Uzbrojeni są w łuki i toporki)

I Przodownik

A to się chłopa zebrało i wszyscy na czas!

II Przodownik

Choć niektórym było najdalej przychodzić.

I Przodownik

Jeno nie wiadomo jeszcze, czy Bajbajocowi dało się Białorła odnaleźć. Bo jakże to jednemu człowiekowi nad całym krajem po niebie patrzeć.

Poleszuk

Odnaleźć odnajdzie, bo Rege Rege dopomoże.

I Przodownik

E, jakżeby żaba Białorła odnaleźć umiała.

Poleszuk

A! w sposób najdawniejszy, w sposób taki, jakiego żaby używały zanim nasz Lud te tu zimie objoł. Nie słyszał ty o żabich wiciach?

I Przodownik

O rechocie, to od dziecka wiem, ale nie o wiciach.

(wszyscy się śmieją)

Poleszuk

A ot! tym rechotem, jak drzewiej nasi dziadowie bymbnami po kniei, dajom sobie żaby znać. A jak Bajbajoc chce Białorła odnaleźć, to Rege Rege łąkom daje znak rechotym. Mówie wam, że i ptaszka na skrzydłach przez kraj tak chybko nie przeleci, jak ta ich tajemna rozmowa. Toć to jest dawniejsza mowa, od ludzkiej.

Cho! cho! - to ja już wiem, że Rege Rege Białorła odnandzie, bo jak sie tylko łona odezwie tak przed wieczorem i rechotem da znać, czego chce, a już powrotnom drogom łąka łące wieść jej odniesie i Białorzeł już k'niej po niebie jak bieła chmura leci.

II Przodownik

A skądże ty to wszystko wiesz?

Poleszuk

Bo ja poleszuk, z żabami się chował, a i to sam od Bajbajoca słyszał. Kiedy Rege Rege jest stynskniona za dawnymi czasy, to z niom Bajbajoc wyndruje na Polesie, żeby Przeszłości w twarz popatrzeć i do syta się nasłuchać żabiego rechotu. A ot! idą, idą... idą!

Chór

Kto nadchodzi, kto idzie?...

Poleszuk

(poleszuk klęka na ziemi i uchem do ziemi przywiera. Niebo jaśnieje)

Słyszu Rege Rege po drodze skaczuncom, to i Bajbajoc przy nij biegnie.

Tak, tak, to łoni idom chybko, k'nam.

Chór

Zaraz się dowiemy, dowiemy, dowiemy...

(za chwilę wyskakuje Rege Rege)

Poleszuk

(pada jej w objęcia)

Sława tobie Tiotko Rege Rege!...

(wszyscy ich otaczają, a za chwilę Bajbajoc zziajany Przybiega. Okrzyki na ich cześć wznoszą zebrani i cieszą się jego przybyciem. Ciągle przerywa nie mogąc tchu złapać)

Bajbajoc

... daleka była droga..., pierwej rzekami, potem strumieniami - żeśmy do bagien dosięgli.

Tam Rege Rege wici między swe ludzie rozgłosiła, tak że wieść Białorła na kresach Sławiańszczyzny zdybała, bo tam właśnie wrogie ławy wojenne Tatar Cziuka z wysokich niebios upatrywał w zaczajonej dali. Ludzie Rege Rege dali mu znać rechotem łąk, by na Skałkę przyleciał, Kraka i trzech jego Młodych porwać i oddać Ludowi z powrotem.

(przychodzi czworo nowych przybyszów, wszyscy witają ich zawołaniem)

Chór

Sława sława! Przystępujcie do koła!!!

Bajbajoc

A czy wiecie, serdeńko, o tem, co się stało, co się dzieje i po co żeście tu zwołani zostali?

Chór

Wiemy, wiemy, od przysłańców wiemy.

Bajbajoc

... wiecie, że Ludola pobiegł po Solan do Wielickiej kopalni, by życie Ofiarnikom zbawili?

Chór

Od wysłańców wiemy, wiemy, wiemy.

(wchodzi trzech Młodych, czwartego umierającego podtrzymując. Z pleców rannego sterczą trzy strzały. Zebrani zamilkli, ku przybyszom przybiegając. Pomagają ułożyć go na bębnie. On jednak siada z wielkim wysiłkiem, na brzegu bębna i mówi)

Skory

Jam Skory z Garodna... zwany także Znajdą,... biegłem pod górę do wielkiego celu... biegłem do przydania się naszemu Czynowi... lecz drogi nie znałem, bo biegłem pod górę... Trzech starców spotkałem..., idących naprzeciw... więc starców pytałem o wskazanie drogi... do wielkiego Celu.

Powiedzieli... powiedzieli, że tej drogi... już dawno nie znają... że dawno ją stracili i... że inne są im teraz bliższe..., że do kostnicy na smętarzu zmierzają... by Hjeh Wehowi modły z kadzidłami posłać.

Mieli przy sobie pobożne... sobie zamiary... mieli, mieli i łuki trzy przy sobie... trzy strzały w zawiść... zieloną upierzone.

Pobiegłem mimo nich... w górę ku wielkiemu Sprawunkowi... Ale te trzy strzały starców... o! Oooo! przegoniły mię... na wylot.

Zapóźnom przybył! za późno.

O drogę, o drogę pytam... bo noc zamyka mi oczy... Do wielkiego Celu... wymacać już nie mogę drogi!

Ja muszę... bo mam nagły Sprawunek.

(podrywa się, by iść, lecz martwy pada na bęben. Rege Rege chwyta za pałki leżące na bębnie i silnemi uderzeniami wybija podwójny takt serca coraz to wolniej i wolniej)

Bajbajoc

Nie spóźniłeś się, mój Skory, aleś za wcześnie przyleciał. Nieście go spiesznie do Ludoli kuźni, tu w grocie poniżej szczytu. Ludola mu strzały przetnie, wyjmie i rany zagoi!

Spieszcie z nim, spieszcie!

Młody

Ludoli w kuźni nie ma, poszedł po Solany.

(Rege Rege wzmacnia bicie w bęben ponownie, aż huk jego miesza się z nagłym łoskotem, grzmotu z nieba. Błyskawica oświeca zebranych. Wzgórek na środku rozwiera się, płomień i jasność bucha z niego, a pośród nich wyłania się wolno Gniewatra. Wszyscy padają na kolana, powtarzają zachwyceni zjawiskiem)

Chór

Gniewatra, Matka Gniewatra, Gniewatra!...

Gniewatra

Komu krzywda? Komu krzywda? Komu krew z serca odlali... Synu! - gdzieżeś synu!?

(spostrzega martwe ciało Skorego rozciągnięte na bębnie. Podchodzi doń, schyla się i rękę wyciąga po niego. On się wolno podnosi na nogi i słabym krokiem śpiącego z nią wolno ku kraterowi odchodzi)

Chodź synku! Chodź ze mną! Dam ci słodkie ukojenie. Nowe dam ci urodzenie. Nowym ciałem cię ubiorę, nową nam zakwitniesz twarzą. Z nowym sprawunkiem ŚwiatOwid cię wyśle. Nowe na się miano włożysz... Chodź synku! chodź ze mną!

(zatrzymuje się, znikając po trochu w kraterze, i krzyczy)

Synu, gdzieżeś mój synu...? Komu krzywda? - komu krzywda?

(znikają pod ziemią. - Teraz wśród gromkich okrzyków uciechy i powitań wielkimi krokami wkraczają Krak i trzej jego współwybrańcy, porwani ze Skałki. Otoczeni są liczną gromadą. Wszyscy czterej mają rękawy przy ramionach, postrzępione przez szpony Białorła. Z każdego rękawa sterczą trzy skrawki białej koszuli)

Krak

Tum ja! Tum ja, Matko Gniewatro! Tum ja, bracia Sławianie... a gdzie jest każdy z was?

Chór

Tum ja, tum ja, tum, ja!

Młody

Wszyscyśmy tutaj są. Choć jeden już poszedł przed nami z Matką Gniewatrą.

Krak

(zdejmuje czapę i pochyla się)

Sława jego pamięci!

(Bajbajoc i Krak padają sobie w objęcia, a jego trzej towarzysze są witani przez wszystkich. Rege Rege rechoce z uciechy, za co ją Krak pod boki łaskocze, ona zaś tylnią nogę za siebie wyciąga i jemu się nadstawia. Krak i trzej jego Młodzi siadają wreszcie na brzegu bębna)

Bajbajoc

Cóż się tam z wami działo na tej Skałce? Wszystko nam opowiedz, bośmy stęsknieni wieści.

(zielone światło zaczyna oświecać widnokrąg od dołu)

Krak

Życie na Skałce jest takie, jakiego nawet Hjeh Weha kapłani i po śmierci nam nie obiecują. Szaty, jakich najwięksi kapłani Kosa i Ciuła nie przywdziewają. Myśmy ich co prawda wcale nie wdziewali, bośmy nie z własnej woli na Skałkę poszli.

Karma potraw w naszych krajach nigdy niesposobiona, bo przez cudzoziemkę ze stolicy Biżymdów parzona.

Nas kapłani zwali Wybrańcami Hjeh Weha, a tych z zeszłej pory przez Obryzgę i Wyroczynię wybranych Ofiarnikami Smoka.

Starcy z Ludu zwą ich swymi Odkupicielami. Między tymi Ofiarnikami, co tam już cały rok przeżyli w ziemskich rozkoszach, była piękna dziewczyna.

Każdy z Wybrańców i Ofiarników ma jedną cacną trudziewkę, co sama się spośród dziewcząt Ludu na to ofiaruje. Ofiarnica zaś miała swego służebnego. Kapłańskie kwilisy cały dzień tylko nad tem myślały, by nam jak najrozkoszniej na Skałce było.

Przychodzili wyżsi kapłani nam pokłony głębokie łożyć jako przed bożyszczami, lecz na zewnątrz ostrokołów i wałów ziemnych żołnierze bezpieczeństwa kłamczając się, mieli nas zabić w razie ucieczki od tej rozkoszy.

Co jakiś czas kapłani wpuszczają na Skałkę jakiegoś Młodziaka, by do syta się napatrzył tych naszych rozkoszy, a potem, jako świadek tego wszystkiego, wracał między swoich rówieśników, o cudach im niedostępnych opowiadał i tem siał w młodych sercach skorość do stania się również Ofiarnikami Smoka. W taki to zdradostojny sposób kapłani przyciągają rokrocznie, a potem zarzynają wybrańców Hjeh Weha i wczas podbierają sprzeciw u Ludu. Od wielu pokoleń cały Obrząd starczych kapłanów, co jeno potędze Biżymdów służą, stosuje ten sposób zapewnienia sobie władzy. W ten sposób upewniają sobie trwałość swoich rządów.

Od wielu pokoleń corocznie wymordowywano tych, co mogli się potem stać obrońcami Ludu i napastliwie krwawyroić całą młódź przeciw władzy starców. Rokrocznie poddając krwodmiarowi umiłowanych uczycieli Bogobrzędu w dzień strasznej Ukary, wywoływali w młodych "Święte Oburzenie" i nieoględne współczucie z Ludem. Tych, co się burzyli na takie męczarnie, znakowali przy pomocy Zdradara, zdrajcy spraw młodych, czy też jego poprzedników. Pod udanym obrządkiem Obryzgi tychże naznakowanych udając wróżbę, Wyroczyni Rebeka na śmierć skazywała przez niby to ofiar daninę Smokowi.

Tak, jak między śmiercią a życiem, ciemnotą a światłotą, chorobą a zdrowiem, między pozorami życia a Dziejami, wieczna się odbywa walka o wygraną i władzę, tak też, i między nazwą Ludu, a samym Ludem, śmiertelne trwa zmaganie o władzę jednego nad drugim.

Nazwę Narodu stanowią starcy i ci, co mają przywileje jakąś tam drogą zdobyte. Narodem i Ludem są wszyscy ci, co ni władzy, ni żadnych przywilejów nie mają. W imię nazwy Ludu starcy i uprzywilejowańcy zdradostojnie przemoc stosują i sam Lud zniewalają wedle swej tajemnej zmowy. Za Lud i Naród Młódź staje się Obrońcą przeciw tym śmierdziadom, co nazwę Narodu stanowią. Młódź staje się przemówcą Ludu, nie mogącego mówić, co go boli, gdzie mu jest źle, i do kogo trza iść ze skargą.

Lud-Naród jest to olbrzymi kawał mięsa bez kształtu, ni twarzy, ni skóry, który cierpi, mając żyły na wierzchu, lecz mówić za siebie nie potrafi.

Czasami w trudziejach Ludu, ci co nazwę jego stanowią, odziedziczywszy władzę po odeszłym jakimś bohaterze lub wybranym władcy, zwyciężają nad Narodem i jego Młodzią. Wówczas starczość, bezwola, bezradność i obojętność powodują rozkład Państwa i Wolności. Wówczas dzieje jak cuchnąca krew w żyłach starca, zastygają i znowu klęski - jak potop - ziemie nasze zalewają. Choć bladaremnie pleśni im się o wiecznej władzy.

Wtedy znaleźć się musi wśród Młodzi Ludu jakiś przybłęda dziejowy, niewołany i niespodziewany. Bo wtedy zawiedziony i zdradzony Lud już nie uwierzy w zapowiedziane "sposoby" starców milących się niezdarnie do Młodzi. Lud wtedy nie nowym sposobom wierzy, lecz nowemu bohaterowi.

Wtedy znów Lud i Młódź jego muszą odbudować wielki gmach mrowiska swojego, co zawaliło się przez bezradność starczych zarządców. Co nazwa Ludu swą senniemocą zniszczyła, to sam Lud i Młódź jego twórciosać musi na nowo.

Trzeba wówczas piorunów, burzy i krwi starczej upustu. Trza chodzące trupy pospiesznie po grobach rozegnać, by Naród żył z powrotem i był panem swej ojczyzny. Trza śmiercią starogółu kupić Ludowi Wolność, tak jak śmiercią młodych zdobyć swej ziemi Pewnotę na wojnę. Dotąd, jedynie starcy głupoważnie szafowali życiem niezliczonych rzeszy Młodzieńców, zaś Młódź dotąd nigdy nie rozporządzała śmiercią starców, co śmierć Ludowi, jego Wolności i dziejom zadają. To my wprowadzić musim do Dziejów!!!

Trza wówczas władzę odebrać tym chodzącym, a upartym trupom, co nazwę Ludu stanowią i przez "Święte Oburzenie" Młodzi, Ludowi odrodzone dzieje ofiarować.

(tu Krak stanąwszy na brzegu bębna woła)

Rozpalić watry na cztery strony na znak Zmowy rozpoczęcia!

W bęben uderzyć, by serca wszystkim jednaką krwawolą zjednoczyć! Jednym zamiarem wypełnić!

(Rege Rege uderza w bęben pałami: razdwa razdwa, razdwa razdwa, razdwa razdwa, razdwa razdwa. Czerwone światła oświetlają Kraka z boków.

Teraz następują swobodne uderzenia: razdwa razdwa, razdwa, razdwa, razdwa, razdwa, razdwa, bardzo głośne i tłoczące się: raz-dwa... raz-dwa... raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa, drrrrrrrrrrrr!-dwa. Krak staje na środku bębna, przy nim siedzą trzej jego towarzysze, a z boków na ziemi siedzą Rege Rege i Bajbajoc z innymi)

Krak

Był czas, że Atla, Matka Gniewatry długo, długo trwała w Słońca miłosnym uścisku, że wyspy jej kwitły owocem, a Ludy jej wszelakim Twórczynem. Wówczas wszystkie ziemie nasze pokrywały wody, a na nich lodowce wieczne, a na lodowcach, śnieg padał nieprzestanny.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Kiedy sytą już była błogosławieństw Słońca, a żywot brzemienny opróżnion, ponownie pogrążać zaczęła w wodach Oce-anu, złożyła Ludy noworodne w niemowlęctwo spowite, na kraju moczar naszego widnokręgu, powierzając je pieczy przodków naszej Rege Rege.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Po raz już piąty babka Atla tak miłowaną była przez Słońce, a za każdym razem - kiedy jej olbrzymie ciało pogrążało się razem z Ludami starożytnymi i ich Twórczynem wszelakim w głębinach Oce-Anu - gorący strumień płynnych wód ponad nią przepływał ponownie, by stąd tu wygnać Śmierć Lodów. Poraz szósty gorący strumień miłosnego Prądu Słońca przeniósł ziemiom naszym ponad grzbietami Atli ciepłotę życia. Poraz szósty ziemie nasze spod wód lodowców i śniegu rozwite wyłaniać się jęły... A Słońce moczary osuszało, Lud nasz rozmnażało, jako, że dziećmi jego jesteśmy, to i dusze w każdym człowieku rozjaśniało...

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Jak ikra z płoci, jak ziarno z prosa kiści, licznie a jednacy z żabami, po mokradłach-żeśmy się rozbiegli. Mnożni stadłami, rozgałęzieni rodami, rośliśmy w szczepy odrębne. Aleśmy sławiecznie byli ci sami-jedni. Z jednej matki Atli pochodzący. Krwawiernie jednak do się przywiązani.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Boga Jedności żeśmy sercałą miłością przy ogniskach gościli. Jego przykazań słuchali, co mówiły: "będziecie, zamiast mnie, mych Bogorłów czcili - moim Wysłańcom, zamiast mnie, wiernymi byli, mych Przemówców, co z Ludu, krwi matki i bólu się bolęgną, za Powierników moich brali, abym za to wasze serca mą gontyną, uczynił i za dom mój przyjął".

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

"Pierwej mych Bogorłów i waszych Bohaterów, miast mię, miłować i im wierzyć będziecie, zanim jako podróżny przy studni waszej mój język studził będę i stopy tułacza schodzone, w waszym korycie ze krwi odmywał!"

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Słuchaliśmy Boga ŚwiatOwida, kiedy dobrotliwie radził: "będziecie się podobieństwa dopatrywać mego lica w twarzach waszych Bohaterów i jeszcze za ich życia, zanim po śmierci staną się moimi Bogorłami!"

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Rosły se serca sławiańskie, szczodrością przepełnione, bo idące wedle wskazań Czwórcy Jedynego. Wpraszaliśmy do Wielkoliska naszych sławiańskich Bogorłów także i bohaterów innych ludów i obcych ras. Wpraszaliśmy i tych, co najszczytniej służyli całej ludzkości.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Podnosiliśmy do świętości tych, co swą mądrością, radą swą przyszli światu ulżyć w ciężkiej doli i grzechu. Czciliśmy tych, co znaleźli sposoby chorych uleczenia, co odkryli i innym przekazali tajemnicę gniazd zarazy. I tych, co zboże i chleb mnożyć dla Ludu umieli, a wiedzę tego oddali każdemu. I tych, co drogi znaleźli do zwalczania zła cielesnego i nieszczęść duszy.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Ci sławielbieni byli na równi z Bogorłami Sławian, bo Czwórca Jedności uczył umiłowania sprawiedliwości. Bo dobro - dobrem jest, a złe - złem, bez względu na pochodzenie. Więc radził świętulić do Bogobrzędu i do serc naszych wszystko, co dobro Ludowi przyniosło, a jako Prawo wskazał wszystkich i wszystko, co dobrem było dla Ludu lub całej ludzkości.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Rasa nasza i ludy nasze wyniańczone były przez żaby od naszego człowieczego niemowlęctwa. My się ze słodkich mokradeł wywodzim tak, jak nasza babka Atla ze słonej wody. Nie włóczęgami, koczującymi byliśmy dawniej, boć pierwej u nas więcej wody, niżeli ziemi było. Tak jak srokata krowa, ziemia nasza była łatami lasów i wody pokryta. Myśmy za Gammadjonem w lewo po widnokręgu ku Słońcu i przebudzeniu wiosny patrzyli, a nie w prawo - wedle przykazań koczowniczej swastyki, za pastwiskami z bydłem się włóczyli.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Myśmy se sochą prawo do Ziemi zdobyli, a radłem, sianiem, myśli rasy rolnej, ścieżki wskazywali. Myśmy orką, zboża sianiem, trudem i krwią dziedzictwa babki Atli bronili. Granice ziem naszych bolemieszem po widnokręgach kreślili.

(watry przygasają, a niebo rozzielenia się od dołu coraz to więcej. Krak zaś zatrzymuje się, dłoń przez czoło boleśnie przesuwa i dalej przemawia)

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Lecz... przyszli skrytoczyńcy... pojedyńczo i dwójkami k'nam od wrogów przysłani, co ziemie nasze z Ludem Sławii zagarnąć zachcieli... Pierwej... do serc Ludu, chyłkiem... na zwiędłych stopach i miodnemi słowy, łagodność zaczęli hardym ludziskom zaszczepiać. Wrzodawcze kwilisy, naukę wyjęczoną z duszy niewolników czarnego ludu, ludu o wiecznym skrzywieniu twarzy i podwisłym nosie, do nas przywlekli ze świata najdalszego końca.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Z piaszczystych pustyń zatchanego tchu, nauką spłodzoną w szmacianych namiotach rasy koczowniczej, jak nasienie ostu... bezwolę i uległość sławiańskim rolnikom na język jęli kłaść obłudnie, a kiełkowania tychże już potem zbrojną ławą doglądać.

Pustynnych pastuchów i szczepowych władców rasy abisyńskiej ubóstwiać za bogów kazali, nasze zaś bogi jak zwierzynę po lasach zarzynali i młotami gruchotali posągi. Żydzieje zaś zrobili sławiarą naszych Sławian.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Ducha naszego Ludu skrytobójcy państwa Biżymdów ogołocili z męskości, z pychy nieustępnej, z zapalczywej wytrwałości, a hardej mściwości. Zrobili z mężów - niewiasty.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Potem, podebrali ducha sławiańskiego ze znam twardych i samowolnych. Nauczyli omdlewać na widok krwie wylanej, bać się jej i ją oszczędzać. Lecz sami krwawypłoszyć ducha Woli i Swobody się podjęli. Wpajali obojętność na dobrobyt jednostek i wspólne bogactwo Ludu. Pokorę jęli zachwalać, potulnictwo wynagradzać, aby nas do tych uczynić podobnymi, co tę naukę jękliwych niewolników Etjopji stworzyli.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Ograbiwszy nas ze wszystkiego, co naszem było dziedzictwem, to jest ze zdolności władania swym losem dziejowym, uczynili nas łatwym łupem i łagodną ofiarą, zdolną tylko do życia pod cudzą władzą. Staliśmy się ofiarami wręcz obcej nam łagodności, a przedzierzgli nas w trwogatunek sługorliwych wyznawców Hjeh Weha. Lud rycerski nam zamienili w ciuroidło i przed Hjeh Wehem lęklęknąć na kolana złamali.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Kiedy już Sławianami zawładnęli Biżymdzi, dali nam wówczas Niedolę, jako naszą część ich umowy. Niedolą nas trudarzyli, jako że niby potrzebną nam była do naszego Wiecznego zbawienia, sobie zaś bogactwa zgarniali, jako im przynależne za pośredniczenie między Ludem Sławiańskim, a łatwo przekupnym Hjeh Wehem.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

... niedługo, zaczęli się już między sobą o wyzyski kłócić i nazwę państwa Biżymdów między siebie na troje krwojną rozmieniać. Z trzech wrogich sobie gnieździsk jęli ziemie i ludy między sobą kłócić, a potem zagarniać, i całość jednej Sławii w ten sposób rozdarli.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

By łatwiej im było zawładnąć, zaczęli Sławię klinami przekornych obrządków rozdzielać, jednak czcząc tego samego Hjeh Weha. Następnie jęli ćwiartować ciało nasze przemyślnie zowiąc każdą krwawą wielkromę Ludu innym "narodem", dawszy mu odrębne nazwanie. Narzuciwszy nam nazwy Czechów, Chorwatów, Słoweńców, Rusów, Polaków i wielu innych, w rany poćwiartowań... w krwią cieknące rubieże, wszczęli nieuleczalną chorością nienawiści wzajemnej, wolą rozłąki i uporem wrogiej obcości zarażać, i siać nieugiętą urażałość między nami. Kleroza Sławię owładnęła!

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa! niebo coraz to jaśniej się rozświeca tuż przed wschodem słońca. Krak milczy chwilę)

Zbiegliśmy się tu, by przez nas, przez zjednaną Młódź Sławii, twórcichaczem Zmowę czynić, by Lud zwyciężył tych, co zdradostojnie nazwę naszych narodów stanowią. Rasa przez nas mówi, aby odrodzieje nasze ponownie budować. Musimy to czynić, co starczym władcom za złe się wydaje, zaś nie czynić tego, co nam doradzają.

Oni są w błędzie, bo gdyby słuszność mieli, to lepiej by było Ludowi. Ludowi jest źle, a będzie mu gorzej. Bo Ludowi będzie tylko tak - źle lub dobrze - jak teraz jest jego Młodym.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Człowiek winien tylko tak długo mieć prawo do radzenia państwu i rządzenia nim, jak długo do życia należy i do świata dzisiejszego, jak długo jest młodzieńczym obywatelem. On do życia jeszcze tylko wtedy należy, kiedy dzieci ma do wychowania, a nie dłużej. A kiedy dzieci jego mogą już krew dla Ojczyzny przelewać, to winne też mieć i prawo tą Ojczyzną rządzić, miast niego.

Jak są dorosłe by już umierać, to winny mieć prawo do rządzenia Ojcowizną. Ojce tracą prawo do życia i Państwa, kiedy dzieci ich mają prawo za nie - umierać. Jak długo człowiek ma młode dzieci do wychowania, tak długo winien mieć prawo i dostęp do Obywatelstwa. Prawo to zmusi ich do mienia więcej dzieci, by Lud swój pomnażać, a dla siebie, by dłużej mieć prawo do władzy i życia.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Życie należy tylko do Młodych, bo dziejów odrodzenie tylko od Młodych pochodzi. Toteż życie jest tylko Młodych sprawą, bo oni są jedynie gotowi umierać za Ojczyznę. Trzeba gnój wygnitarski iskraźnie zaorać, by wiosnę nowych dziejów wyzwolić spod starodgniłego pokolenia.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

W krajach naszych starogół nadal dzierży władzę, bo odziedziczone wpływy dają jemu uprzywilejowany chwyt za gardło młodego pokolenia, które w Starobyczaju ma prawo jedynie do umierania setkami tysięcy w obronie Ojczyzny, lecz do niej samej, zgoła nie ma żadnych.

Wszędzie dziedziczne przywileje martwej uczoności beztwórczych wałachów, dziedziczne przywileje tępej obliczalności, przywileje siwych włosów już bezpłodnych samców, doświadczonych niedojdów, przywileje miechów dusznego zaduchu, obłudnych kaznodziejów, przywileje obwisłych kałdunów i świecących blaszek, za byłe - a dziś już nieważne - bitwy. Trupy dziś zawładnęły żywulem naszego trudobytku.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Starczość nas dławi, starczość nam wzorcuje, starczość Młodym życie wskazuje, wypaczonymi względami dusze wysłanników Ludu radą swą wykształca. Starczość uczy wojować. Starczość miłować uczy! Starczość za nieposłuszeństwo kości - nam młodym - gnoi po turmnach.

Starczość nam serca bezcześci! Starczość tu! Starczość tam! Starczość przoduje nam! Starczość nam prawo do służby Ojczyźnie i pracy dla niej odbiera! Starczość posłuszne sobie potulnictwo wspiera! Wydziedzicza z praw do Ojczyzny, a zgnilizny swej zastrzyka nam jad!

Starczerń spóźnionych trupów rdzaprzysięgle się na Młódź Ludu starczai zza pajęczych knowań.

(słońca wschód oświeca scenę z lewej strony. Rege Rege uderza w bęben: razdwa!)

Zbiegliśmy się tutaj, by Zmowę i Mstę przeciw kłamczającej się starczości i jej łgarstwem wypchanemu Smokowi sporządzić. Trupy byłych ludzi, wśród nas się jeszcze krzątają, żywych i młodych poza obręb życia zmową odsuwają.

Stolce swych osobistych wpływów sobie przywłaszczyli, a zdradzoną Wolność Ludu, żołnierstwem posłuszeństwa obstawili.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Zbiegliśmy się, rany poćwiartowań Jednoty Sławiańskiej zagoić. Przyszliśmy tu, by się z sobą jedyną krwiomyślą oswoić i wspólnie nasz bohaterogień rozniecić.

Iskrojnie przybyliśmy na Chełmową Górę, by tu zrzucić z siebie niewolne skorupy rdzaklętych nazw narodowych i jak wolne motyle skrzydła nasze, wobec słońca, gładko wypogodzić... by nabrzmiarę serc, dla wspólnoty naszej, wypełnić po brzegi.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa !)

Zeszliśmy się, by Zmowę braterstwa i współobrony młodzieńczej ślubować przeciw wrogom Ludu i dziejów jego. Przeciw wrogom, rodzonym w naszej starszyźnie, co nazwę Narodu stanowi i przeciw wmilonym skrytoczyńcom klerozy państwa Biżymdów. Już pora przerwać zwyczaj przywiązywania zeszłoletnich liści na drzewie, kiedy młode już pączki i kwiaty prą się wiosną do życia. Pora starców zegnać do czekających mogił, by Młódź dzieje odrodziła.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Stanęliśmy tu Mstę gniewypełzą ze skrytek duszy młodzieńczej ustanowić przeciw tym, co Lud i Sławię z Dziejów okradają, co Wolność zdradzili, Młódź rasy wyrzutkiem podstępnie uczynili, a zamiast w kostnicach modłasić się u swojego Hjeh Weha o lekką śmierć, z Państwa sobie robią smętarz, a z życia naszego zaduszny grobowiec.

(Rege Rege uderza w bęben: raz-dwa!)

Jesteśmy tu, i Mstę ustanawiamy! Pójdziemy, ponurym krokiem i okiem krwią zabiegłym, spełnić wobec praojców, wobec Sławii i Boga Jedności nasze ślubowania, by Wiosna - Zimę zwyciężyła. Jasnota - Ciemnotę, a Młódź rasy Starszyznę cmentarną.

Mstę ustanawiamy, by Dzieje, nad bezdziejami wszemożnie panowały, by krew krasząca życie, bezpłodność serwatki starczej zniewoliła! By Wola nad grzecznością, a życie bohaterskie, pokojowość tchórzy zwyciężyło.

Rozbiegniem się niosąc iskrozkaz krwiodbicia śmierdziadom, naszego Prawa... prawa czynienia Ludowi dobrze!

(wszyscy gromkim głosem wołają)

Chór

Stań się Czynem, stań się Sławą Sławą, Sławą, Sławą!

(Rege Rege wali pałami w bęben i przestaje)

Krak

A teraz, by wszyscy wszystkim świadkami się ostali, by Boga Jedności, Świętułacza ŚwiatOwida uradować, a bolice jego rozjaśnić tym, żeśmy Zmowę Jednoty Sławiańskiej zbiegli się sporządzić, by zapalić przed nim płomień naszej gotowości, że przez to Jemu gotujemy powrót między siebie - niechaj przyznają się do się na głos wywołani

Który z was Sławianie, miana tu zebranych sobie zapamiętał?

Samse

Ja! Samse z Zawady, już z nimim się poznał!

Krak

To bądź skarbnikiem serc, co same się oddały.

(Krak siada na głazie, Samse występuje naprzód i wywołuje młodych)

Samse

Gdzie jest, Wilk znad Wilejki, przodownik Wilejczan.

Wilk

Tum ja!

(Rege Rege za każdym zawołaniem: "Tum ja", wywołanych przez Samsego, uderza mocno w bęben, a potem coraz to drobniejszymi uderzeniami zanika)

Samse

Jeśliś Wilk i skoryś naszej Zmowie, to stań przed Krakiem by ci w oczy zajrzał!

(Wilk przed Krakiem staje, a ten wstawszy, ręce mu na ramiona kładzie)

Krak

Wilku znad Wilejki... ziemiś z sobą przyniósł?

Wilk

(lewą dłoń wysuwa przed siebie, a otwierając ją, pokazuje garść ziemi)

Niosłem ją tchem jednym do ciebie, Kraku.

Krak

W dowód twego przywiązania do sprawy naszej rzuć ją tu na czoło Góry Chełmowej.

(Wilk rozrzuca ją siejącym rzutem pod stopy zebranych. Krak milczy chwilę, waha się i pyta ostrożnie)

Wilku...? A... krwi dasz... w dowód twej bratniej miłości i jednoty z nami?

Wilk

(wyjmując strzałę z kołczana podnosi do góry i ostrzem jej zadaje sobie kłutą ranę w przedramię)

Kraku!... Taką jest moja prawdziwość!

(pokazuje Krakowi przedramię i krew strząsa z przedramienia na ziemię)

Krak

To stań za mną, Wilku znad Wilejki.

(daje znak Samsemu)

Samse

Ostan z Wielkijowa, gdzieś ty?

Ostan

Tum ja!

(Rege Rege uderza mocno w bęben i burczy coraz to ciszej, on zaś staje przed Krakiem)

Ziemi garść wydarłem z wielkiego kurhanu...

(pokazuje lewę dłoń, ziemię rozrzuca pod zebranych stopy)

a krew czerwoną zawsze z sobą noszę.

(zacina strzałą przedramię i krew na ziemię strąca)

... i jak te krople krwi, siebie przydaję do Wielkiej Sprawy!

Krak

To stój za mną. Ostanie z Wielkijowa, bracie mój!

Samse

A ty, Rozdan, z Pola Kosowego?

Rozdan

Tum ja!

(a bęben burczy)

Tylkom garść jedną ziemi świętej z sobą przyniósł.

(rozrzuca ją z zapałem)

Ale krwi mojej oddam wszystkom, a sobie kroplę jedną zatrzymam tylko.

Krak

... Daj, bracie, jedną. To jest dobra krew, przyda się nią nam rasę poprawić. Trzymaj ją w sobie, byś z nami jak najdłużyj trwał.

(spełniwszy daninę braterstwa krwi, Rozdan staje za Krakiem)

Samse

Cieszyn ze Śląska!

Cieszyn

Tum jo!

(Lewe ramię ma obnażone do pachy, a po łokieć oblane krwią)

Ziymi przyniosem, ino krwiom jest zbroczuno, ale jeśli trza, to dom ji wincy.

Krak

Jakże to! Cieszynie! Ramię tak zbroczone, a ziemię krwią ciekącą niesiesz? Rannemu i bez ziemi uwierzę w jego przywiązanie.

Cieszyn

Te tukej gorść ziymi, chcioł tyż zabrać i Roland z Bralina, co downij Lipniom sie zwała. Roland chcioł z niom tu przyjść, by siebie do sprawy Młodych przydarzyć.

Gorści ziymi nie dołem, i za to po rynce mieczem cincie od niego dostołem. Ino na pocieche mylnie skierowane. Ale gdyby i dobrze ciół, to i tak nawet z obcinty dłoni tyj ziymi bym nie popuścił. Nie dołbym ji nawet z obcientyj zupełnie dłuni. Una i bezymnie nie popuściłaby ji!

Krak

Od ciebie, Cieszynie ze Sląska, nauczym się dłoni zaciskania! Stańże tedy ze mną!

Samse

Słowny z Uporu!

(Słowak)

Gdzieżeś ty?

Słowny

Tum jo! Przynosze pełnom gorść, choć doma mało zimi pozostało! Lecz może w zjednanyj Sławii reszta sie odnandzie, bom wiele już ścierpioł i wiele zasłużył. Krwi dom z tego, co zostało, ale dom jom skorze i z pełnygo serca.

(czyni obrządek ziemi i krwi)

Krak

By wiele dać, a mało mieć, trza zamożnym w ducha być. Od ciebie, Słowny z Uporu, ofiarności się nauczym i szukania bogactw w sobie.

Samse

Zaduman z Dubrownika!

Zaduman

Tum ja! Słoną ziemię i słoną krew przynoszę, lecz słoną morzem, a nie łzami niewiast! Niewiele jest nas, lecz z nami są kobiety, tam gdzie trzeba dla sprawy umierać! Staniem przy każdej prawej rozprawie!

(udziela krwi i ziemi i jak inni staje za Krakiem)

Krak

Serc żarkich macie więcej niż chłopa! Większy wasz duch, niż wasz Lud. Im ciężej nam, tym skorzej będziem z wami chcieli być! Stań wedle mnie, Zadumanie!

Samse

Gdzie jest Ziemin z...

(z boku wyrywa się czarnowłosy młodzieniec i wola)

Jabez

Tum ja! Tum ja! Tum ja!

Samse

Ciebie nie mam za Ziemina. Jako jego, nie znam cię...

Jabez

Zieminem co prawda nie jestem! Z Warny także nie przyszedłem. Nu, ale dlaczego nie mam ofiary zrobić, tak jak on?

Krak

(wolno mówiąc)

Jako obcemu, zawsze przysługuje ci pierwszeństwo, choćżeś nie ty był wołany... Jakżesz zwan jesteś i skądeś?

Jabez

Kto ja? Jest mi, Jabez z Dusznej!

Krak

Jesteś, bez czego?

Jabez

Nie, nie Kraku, to nieporozumienie, Jest mi Jabez, a z Dusznej pochodzę.

Krak

(mówi dziwnie i powolnie)

a... ziemi dałbyś - gdybyś ją miał?

Jabez

Czemu bym nie miał dać? - Czemu nie miał mieć! Ja ją już mam! O! Czy to nie jest ziemia?

(pokazuje garść ziemi)

Krak

To wiem... że tyle byś dał. Lecz skądżeś jej aż tyle dostał?

Jabez

Ziemia jest ziemi, tu czy tam! Ziemią jest w mojej ręce jak i w twojej Kraku. Po co miałbym ją z daleka nosić i w ręce trzymać spocone błoto? Z ręki wyjąłem ją temu, co od strzał starszyzny tutaj, na bębnie zmarł, a potem z Gniewatrą odszedł sobie gdzieś, do jakiejś piwnicy.

Krak

... a ... cóżbyś dał na miejsce krwi?

Jabez

Po co "na miejsce" krwi? Nic się nie da dać, na jej miejsce! Mój brat - powiem bardzo grzecznie, jest on po dochodnim ojcu - to właśnie on obiecał dać krwi i za mnie. Krew jest krwią, byle tylko nie bolało, byle czerwoną była.

Krak

To też słusznie, Jabezie!... Jeśli chodzi o krasę krwi! A, jakże bratu twemu na miano?

Jabez

Bratu? - Mojemu? Ach, jemu? Jemu jest Leszek! Ale on pochodzi skądinąd.

Krak

Maż li on, jak i ty czarne uwłosienie i oczy czarne jak ty?

Jabez

Mój brat? Ach! Czemuż-by musiał mieć czarne włosy jak ja? On ma włosy... tak jak słoma, tak jak jego ojciec przychodni, co Polakiem jest. Ale krew jego jest czerwona też. Czyż obaj nie mamy tej samej matki Racheli?

Krak

Gdzież jest twój brat Leszek, Jabezie? Czy z tobą może przyszedł tutaj na Chełmową Górę?

Jabez

Dlaczegoż-by nie miał być, i ze mną, nie przyjść?

Samse

Wielem go razy widział, lecz nie wiedział skąd był.

Jabez

(woła przyspiesznie, zamiast Samsego)

Leszku ze Wszędzina! Leszku! Jabez cię do Kraka zwie!

Leszek

Tum ja! Tum ja!

(wychodzi jasnowłosy i jasnooki młodzieniec, ziemię niesie w zawiniątku)

Tutaj jest ziemia! Ot, jest tu! Przynoszę związaną, by jej więcej mieć!!!

Krak

Leszku ze Wszędzina! Daj mi popatrzeć wedle twoich uszu.

(ogląda go, za sobą trzymając ręce)

... Znak to niezawodny! Nieprzekupny świadek grzechu wobec przyrody i skażenia rasy.

Jeżeli bym przyjął jednego z was obojga do Unji Młodych, to raczej Jabeza. Łatwiej gościć w wojennym obozie wiadomego wroga, co jawną zdradę nosi na twarzy, co obcą twarzą każdego przestrzega, niżeli tego Leszka, co pod sławiańskim licem i płowymi włosy, kryje wroga nieprzypuszczanego.

Tak jak w sadzie między owocnymi drzewami są płodne i bezpłodne w owoc, tak między ludzkimi rasami są rolnicze, co Twórczyn z siebie wydają, a są i koczownicze, co żyją pasożytniczo ze znojnego trudorobku tych pierwszych.

Jak między młodością a starością, między zdrowiem a chorością, między twórczością a pasożytnictwem, wieczna wre walka, tak dzieje ludzkie są znakowaniem rozwoju walki między tymi śmiertelnymi wrogami, jakimi są te dwa gatunki ras, to jest rolniczej, co wszelki Twórczyn stworzyła, a koczowniczej, co z cudzej pracy żyje lub ów dorobek niweczy.

Ty, Jabezie, należysz do ludzkich ós, a my do ludzkich pszczół. Wy miód naszego ciężkiego znoju lubicie spożywać, lecz swych suchych woszczyn nijako wypełnić własnym miodym nie możecie sami.

Gdyby tak dusze wasze, te dusze ós, przebrać w ciała pszczół tak, jak twego brata Leszka ze Wszędzina ojciec go wymienił, który jest w sławiańskim siole urodzony, to bez pracy i znoju łatwiejszy do ula mielibyście dostęp, a ty, jego brat i wasz pasożytniczy rój byście słodycz uciułaną mozolnie przez naszą rasę pożarli i jadem swym osim rojowi porządek zniweczyli, a pasiekę, pleśnią waszej wrogości doszczętnie zabili.

Jak najdoskonalszą mieszaniną krwi, w tyglu czarodzieja dziejów, jest germańsko-sławiańska, tak najpodlejszą jest mieszanina naszej z etiopską lub tataro-moskowską. Najpodlejszym grzechem jest mieszanie śmiertelnie sobie wrogich ras, a nimi są rolnicza, a koczownicza.

Bajbajoc

Ja, jako świadek Przeszłości, zaświadczyć mogę, że przodkowie Jabezie raz kiedyś, mieli własną Ojczyznę, lecz wrogowie najechali ich kraj, a oni zamiast przeczekać, by kiedyś go potem oswobodzić, rozpierzchli się po całym świecie, a zdradziwszy swoją Ojczyznę teraz zdradzają dziedzicznie i nasze.

Krak

Bajbajoc wiernie świadczy, bo upadek państw dawnych, jak i dzisiejszych, jest skutkiem tej nieszczęsnej mieszaniny etiopów-koczowników z rasami rolniczymi. Ta mieszanina podnosi lud koczowniczy tych rozbiegłych Etiopów i wiecznych tułaczy, lecz za to niweczy człowieczą wartość rolniczych ras i upodabnia je do tych bezmarzeniowych włóczęgów. Jest to kara za spodlenie krwi swej rasy, którąśmy odziedziczyli i zobowiązali się chronić przed spaskudzeniem.

Tacy to właśnie "Leszkowie ze Wszędzina", tacy to Sławianie, jak on lub nasz karzeł Zdradar, po mianie Sławianie, Sławianie po licu, a koczownicy i niszczyciele w skrytości swej samym sobie nieznanej im duszy, spowodowali upadek naszych dziejów.

Tacy to Leszkowie i Zdradarzy zniweczyli naszą tężyznę i okradli Dzieje, bo swój swego popierając zajmowali wysokie urzędy, a działali jako koczownicy w służbie podświadomego, byłej rasy szkodniczego usposobienia. Wiarę powszechną danego Ludu przyjęli, a krew swą beztwórczą i szkodniczą żyłami jak wróg zdradnymi podkopami pod chronionym obwarowiskiem do władzy wynosili, by Twórczyn dziejowy niweczyć.

Nikt ich po mianie, ni twarzy, ni wierze nie pozna. Lecz jako Sławianie z twarzy, miana i wiary niszczą wszystko i wszystkich ze swych, podstępem zdobytych kazalnic ślą nauczania i rozkazy z wysokich urzędów tak nastrojone, że te działają już jako wtajeni wrogowie.

Jeżeli kiedykolwiek dawniej, jak i dziś, wszelcy twórcy, obrońcy praw Ludu, dobroczyńcy wszelacy i najdoskonalsi obywatele byli i są w krajach naszych unicestwiani przez tę górę urzędów i wpływów, to przez tych, co właśnie odziedziczyli to niszczycielskie usposobienie rasy koczowniczej, lecz ukryci są za twarzą, mianem i wiarą Sławianina.

Upadek dziejów i Twórczynu jest skutkiem tego, że oni niszczą i unicestwiają wszystkich tych, co twórczyn i Dzieje zrodzili się rozbudowywać. Wszystkie klęski były i są powodowane przez tych naszych mieszańców, półbraci "po dochodnym ojcu", czy matce, takich to Leszków ze Wszędzina. Nie, o nie! Wolę Jabeza! Ale nigdy Leszka ze Wszędzina do Unii nie przyjmę!

(milczy chwilę)

Teraz, wy Młodzi bracia Sławianie, wróciwszy do swoich ziem, by Dzieje nasze wspólne, swego Narodu odrodzić, zacznijcie pierwej od usuwania takich to Leszków ze Wszędzina. Nawet kiedy sami o tym nie wiedzą czy krew mają Jabeza rasy w swych żyłach. Nawet, gdyby ich Etjopska krew przeciekła już przez dziesięć innych narodów, to zawsze ich murzyńskie pochodzenie poznacie, wypisane około ich uszu.

Ich owcze uwłosienie kępkami się składa, a między tymi wloką się leniwie kręte ścieżki widocznej skóry. Porośnięci są jakby ściegami, jak trawa na torfowisku i to jest znak ich murzyńskiego pochodzenia.

Wróciwszy do krajów, bacznie się przyjrzycie waszym współplemieńcom, co ważą się wam prowodyżyć i rozkazywać. Nie przepuśćcie nikomu. Zajrzycie każdemu koło uszu, waszym Królom i ich doradcom, najwyższym i najniższym kapłanom. Nie pomińcie swych uczycieli, żołnierzy małych, i tych z obwieszonymi piersiami blaszanem świecidłem. Popatrzcie swym przodownikom, swym towarzyszom, wujkom, ojcom i braciom, a znajdziecie odpowiedź na tę troskę i na nasze klęski: Niewole, Niedolę Ludu i obecny sen martwoty, co nam Dzieje zniewolił.

Nie! Jabezie! Cudzej ziemi nam nie dawaj, a krwi mieszanej ofiarą nie sil się kupić z nami pobratymstwa.

Miano twoje, w mowie twych etjopskich przodków oznacza: "On uniesie Nieszczęście"! Oddal się od nas, a z tobą i twym bratem Leszkiem nieszczęście nasze się o tyle zmniejszy. Twój półbrat Leszek więcej się przysłuży twej rasie niżeli naszej sławiańskiej. Oddalcie się obaj. Wy, co nieszczęście i zdradę w sobie, przynosicie!

Leszek

(odchodząc z Jabezem woła do Kraka)

Przecież ja mam niebieskie oczy! Jestem Polakiem! Bo mam niebieskie oczy! Przyniosłem ziemi z sobą o, aż tak dużo...

Samse

A teraz Ziemin z...

(wpada Mongotar, zanim ten skończył wołanie)

Jakże to, jam przecie wołał Ziemina z Warny, a tobie Mongotar?!

Mongotar

A tak ja i Sławianin! Cóż mnie tak długo, tutaj na cię czekać?! A ja, to pies czy co! Czy nie tak dobry jak inni? Ja Mongotar, prawowierny Rosjanin.

Krak

... Skądżeś rodem, Mongotarze? Z jakiego sioła, czy grodu?

Mongotar

A, ot i trudno powiedzieć! U nas niet sioł, ni garodów. My żyjem tam, gdzie trawy jest mnocho dla bydła. Po co nam swoje budować, jak łatwiej jest gotowe brać i próżne zostawiać. Choć ja nie pomnę miejsca urodzenia, a tak ja i Sławianin, nie gorszy od tych tutaj!

Krak

Wiem... że ziemi nie dasz, jeno krowie łajno. Jako pasterzowi, ziemia ci nie droga, bo jej nie uprawiasz. A suche łajno ci ciepłotę daje w ognisku koczowym i ono ci jest najdroższym, podarkiem. My zaś, łajna miast ziemi, nie przyjmiem. Krwi twej nie weźmiem, jakbyśmy nie przyjęli i krwi z końskiej muchy, bo ta nie jest nam krwią bratnią.

Mongotar

... ja może nie padobny, wam tutaj zebranym. Ja może tiomny na licu, ale to od słońca. U mnie kosti są wielikie na licu, ale to od stepowego wietru. Nu tak ja i Sławianin, darze to widać po mowie!

Krak

(po chwilce milczenia, mówi wolnym głosem)

Tak jak ten, etiopski Jabez, skorze świadczyłbyś pożyczoną krwią na twoje braterstwo. Tak cudzą mową dowodzisz, kim jesteś i nią wkradasz się w cudzą tobie rasę.

Ruskie szczepy napadłeś i zabrałeś je w jassyr. Od rodziny sławiańskiej je oderwałeś krwawo. Ich mowę sobie przywłaszczyłeś, lecz nadal uprawiasz swe wilcze rzemiosło azjatyckiego koczownika.

Ty, Mongotarze, tak jak Jabez jesteś klęty koczowniczym duchem, niszczyciela cudzych zagród, opróżniaczem cudzych pasiek i pasożytem na rasie rolniczej. Najazd, mord, pożoga i zdrada, są twym rasowym sprawunkiem. Jesteś zmorą z pustyni Azji wypadłą, rozkosz z cudzej krwi czerpiącą. Jak potwór piekielny, cielesna zaraza, jesteś roznosicielem klęsk, niedoli i śmierci.

Oddal się Mongotarze! Wróć między twoje stado i nigdy nie wracaj!

Chór

Precz z tobą! Precz z tobą! Precz! Precz!

Mongotar

(odbiegając krzyczy)

Tak ja i Sławianin! Ale też i mściwy!

(Samse znów woła Ziemina, lecz w tej chwili wchodzi Wybłeda w szmatach górnika i kagankiem na sercu, podchodzi niepewnie wolnym krokiem. Staje przed Krakiem i mówi coś, lecz słów jego nie słychać)

Krak

Ktoś ty? Możeś-ty od wrogów tu przyszedł?

Chór

To jakiś niemowa! Może przybłęda, przybłęda, błęda, błęda?

Bajbajoc

On, jakiś mi podobny! Syn czyjś. Syn kogoś mi zapomnianego! Wiem, ... wiem, To nie przybłęda. To jest Wybłęda! Syn Wybłędy zza Wód.

Chór

Patrzajcie! Wybłęda zza Wód! Wybłęda, błęda, błęda.

Samse

Jeśliś Wybłęda zza Wód, to gdzie masz wór z pieniędzmi?

Chór

Tak, z pieniędzmi, pieniędzmi, jędzmi, jędzmi?

(Wybłęda im odpowiada, lecz słów jego zupełnie nie słychać)

Samse

Jeśliś przyszedł bez złota, to sknerstwa nie pokrywaj mamroctwem! Wyście tam są tacy bogaci, a tyś tu przybłądził w łachmanach! Mówże po coś przyszedł, bez złota ni garści ziemi?

Chór

Wybłędzi za wodami, to sami bogacze, a on nosi łachmany, any, any, any!

Samse

Czemuż udajesz niemowę. Przecież każdemu tu wolno przyjść i odejść stąd! Więc możesz odejść wcale nie biedniejszy!

Chór

Tak, tak! Nie biedniejszy, jak się nie masz przydać czem! czem, czem!

Krak

Cichajcie, cichajcie przez chwilę! Niech ja go wybadam.

Wybłędo zza Wód! Widzim wszyscy, że mówisz, że słowa z ust ci wylatują, mówisz o czemś z gorącym zapałem, lecz... ni słowa jednego nie słyszym.

Możeś ty tutaj nie ciałem, lecz duchem przybył między nas?

(Wybłęda pada na kolana i ręce całuje Krakowi ze wzruszenia i wdzięczności za zrozumienie)

Więc Tęsknota cię tu do nas wysłała, Tęsknota wielu lat?

(Wybłęda powstaje i pada Krakowi na szyję szlochając, choć płaczu jego zupełnie nie słychać)

Chór

Tęsknota, Tęsknota go wysłała, słała, słała, słała!

Krak

Więc i ty, jak te dzieciątka Sławiańskie podczas księżycowych nocy zlatujące się do Miodyni po miód bratniej miłości, tak i ty tutaj w skorości swych marzeń, przybłędą jesteś śród nas?

Bajbajoc

Ale co robić! Co robić, by duszy jego głos dać? Jak mu poradzić? Jak tu żyć niemowie?

Chór

Niemowa zza Wód, nie mówi, nie mówi, mówi, mówi!

Rege Rege

Rrrrrrrrrrrreeeeeeeg! Rege rege regeregeregeregeregerege!

Żabi Chór

Regeregeregeregeregeregeregeregerege!

(Wszyscy zastygają w bezruchu na chwilę. Rege Rege przyskakuje do miejsca, gdzie ziemia była rozsypana po wzgórzu, a zgarnąwszy garść ziemi przyskakuje do Wybłędy, podając mu ją. On chwyta garść, wsypuje w woreczek wiszący na szyi i natychmiast zyskuje mowę)

Wybłęda

O Boże Wybłędów! Głos mam w gardle, mowę w ustach! Mowę zdobyłem trzymając szczyptę ziemi moich ojców! O Boże ziemi moich ojców! O Boże bez ziemi, o Boże bezdomny! Głos żem zyskał by Ciebie Wysławiać!

Chór

On mówi o Bogu Wybłędzie, dlatego zyskał mowę, zyskał mowę, mowę, mowę.

Krak

Toć Wy za Wodami jak nasz Bóg, jesteście bezziemni, bezdomni...?

Bajbajoc

To Może nasz Bóg Wybłęda jest z wami, tam daleko za Wodami? Może wy go w złotej świątyni jakiej gościcie u siebie?

Wybłęda

My Wybłędzi więcej wiemy niż wy, o tem gdzie On może być. Świątyni ze złota w potrzask na Boga obrócić się nie da. Złoto polskiego Boga odraża. Tak jak my, Bóg Wybłęda z nami się tuła po świecie, gdziekolwiek gnębieni jesteśmy, i tak jak ja przed chwilą, stoi na uboczu niemową, bo ziemi naszej i serca naszego mu zbrakło.

Jak długo cudze bogi chwalimy, tak długo Wszyscy Wybłędami razem z Nim trwać będziemy. Cudzym bogom służymy, więc i cudzym bogom żyjemy i od cudzych bogów mrzemy.

ŚwiatOwid, tylko w wolnym sercu królował będzie, a myśmy sprzedali nasze serca cudzym bałwanom. Z sercami naszymi sprzedalim cudzym bogom i nasz Los. Za opuszczenie własnego Boga Jedności, krew nasza będzie nawozem dla cudzych żniw, Niewola nasza Wolnością naszych wrogów.

Wiem nacoście się tu zbiegli! Lecz czasu mam mało, bo wracać muszę do niewolnej mordęgi w kopalniach cudzego szczęścia. Spieszę, by rzec pocom przybył na Chełmową Górę.

Nie możem się wam dziś niczem przydać, bo nasz Los jest inny od waszego. Bóg Wybłęda zabrał nas ze sobą, by zaoszczędzić nas od kary i straszliwych nieszczęść, które zawsze przychodzą na tych, co zdradzają własnego Sławiańskiego Boga.

Czyńcie, coście zamierzali bez nas. Niech ten bóg, którego dziś w Ojcowiźnie gościcie wam poszczęści! Ale jeżeli by wam się źle powiodło przez zdradę Mieszańców, to my Wybłędzi zza Wód, przyślem naszych wolnych-na-duszy synów, by nową, a Wielką Sławię z rumowisk zbudowali. Bo być może że będziecie zdradzeni przez tego, co nas i Boga naszego Wybłędami zrobili. Wówczas my, Wybłędy będziem początkiem nowej Sławii za oceanem, a synowie nasi przyłączą ją do naszej przybranej ojczyzny.

My zawsze, w największym nieszczęściu będziem gotowi dać krwi, budulca, ale też i rozumu, aby już więcej klęsk nie było dla was i aby nasz Bóg i nasze Narody przestały być Wygnańcami i niewolnikami.

Odchodzę, odchodzę, bo czas się mi zbudzić za wodami Oceanu. Odchodzę, a za moją tęsknotę nieukojoną, garść ziemi zabiorę, zabiorę ze sobą...

(Odchodzi idąc tyłem ku wyjściu)

Chór

Odchodzi, odchodzi by się obudzić, obudzić, budzić, budzić, za wodami.

Krak

Bywaj, bywaj Wybłędo stęskniony, w przyszłych nieszczęściach jedyna ostojo, jedyna nadziejo Odrodzenia!

Samse

Ziemin z Warny! - wyjdź-że tu nareszcie!

(dwóch młodych przebija się przez gromadę i staje przed Krakiem)

Dwaj Młodzi

Mongotar, zabił Ziemina!

(Cisza zapada, wszyscy pochylają głowy - a Rege Rege uderza w bęben, coraz to głośniej. Ciemno się robi, błyskają pioruny i grzmią nagle. Wzgóreczek za chwilę się rozwiera. Gniewatra się wyłania z niego, a w dłoni trzyma błyszczącego Toporła. Zebrani padają na kolana)

Gniewatra

Komu krzywda się dzieje! Komu krzywda! Synu, Kraku, na wzgórze bież Bawole! Tam śmierć już Ofiarnikom gotują! Masz tutaj narzędzie Odrodzenia wykute biciem serca niemego Ludoli, ogniem skrytego gniewu mojego rozpalone do białości, a zimnem wrogiej rzeczywistości dzisiejszej, jest zahartowane.

(niebo się rozjaśnia i słońce znów wychodzi.)

Oddaję wam Młodzi Sławiańska, na ręce syna mego Kraka ten oto znak Woli i narzędzie Czynu! A ty, synu Ludoli i Gniewatry, idź przed się z Toporłem w nieustępliwej dłoni, by Wolę w Czyn zamienić, Słowo w Chleb, a Marzenie w Wielkość Sławii. Uczyń z niego nabrzmiano Odrodzenia Dziejów i zmartwychwstania Bogobrzędu! Budujcie Nim świątynię dla Boga Jedności Sławiańskiej, wspólnym zamiarem!

A teraz biegnijcie tam, gdzie się krzywda dzieje, tam gdzie starzy z Młodych krwawe ofiary sobie dla korzyści czynią!

(Krak odebrawszy Toporła od Gniewatry stoi z nim wysoko podniesionym na środku bębna. Gniewatra znika powolnie pod ziemię, Krak opuszcza Toporła do piersi.)

Krak

My tu w kilkunastu na Bawół pobieżym! do Jamy Smoczej zbawić Ofiarników. Wy zaś wszyscy do dom, do swoich krajów pobiegnijcie. A ci tutaj, zaraz za wami powrócą.

Tam u was każdy ma tę samą potrzebę do spełnienia. Biegnijcie do swych ziem, by u siebie zbawić tamtejszych Ofiarników i unicestwić własnego Smoka, potwora śmiertelnej starczości!

Niechaj okrzyk "Tumja" będzie odtąd przyznaniem się do obowiązku. Niech "Tumja", będzie na się podjęciem ciężaru wielkiego sprawunku!...

Cóż stać się może bez jednego z was?... Jak stać się może całość, gdy dobrowolnie jednego z nas zabraknie?... Na nic całość, gdy jeden z duchem ucieka! Przyjmijcie to za przykazanie, że właśnie nic się stać nie może bez jednego!

Niechaj każdy z was, Młodzi, jak mrówka spiesząca ze swym rasowym sprawunkiem, nosi "czujki" na ramionach, jako znak pozostawiony po szponach Białorła, co nas zwrócił ze Skałki Ludowi na obronę. Że wyrwał nas z paszczy starczego Smoka.

Niech czujki będą znakiem Obrońców Narodu! Po czujkach się poznamy, my Wysłańcy Ludu i Dziejów odrodziciele!

Spieszcie do krajów swoich, my zaś do Jamy Smoczej!

Chór

Tum ja! Tum ja! Tum ja!

(Młodzieńcy rozbiegają się. Krak zeskakuje z bębna i spieszy z gromadka wywołanych)

Zamrocze

+ + Poprzedni rozdział + + Spis + + Nastepny rozdział + +

+ + Ukryj menu + + Powrót do opisu + + Pokaż menu + +