Licencja Creative Commons Licencja Creative Commons Ten utwór utwór jest dostępny na licencji Creative Commons.
+ + Ukryj menu + + Powrót do opisu + + Pokaż menu + +

+ + Poprzedni rozdział + + Spis + + Nastepny rozdział + +

IV. Odmrocze

(W lesie. Ludola przywodzi Kraka za rękę na polanę wśród olbrzymich drzew i spróchniałych pni. Na środku stoi wielki pień z wypróchniałym wnętrzem. Ludola wiedzie Kraka do jednego z bocznych pni i obaj ukrywają się w jego wnętrzu. Za chwilę wchodzi Rybak, a stanąwszy przed środkowym pniem rzecze)

Rybak

Znowu zatrułem ryby w górze rzeki. Usnęło ich wincyj, niżeli mi było potrzeba, ale już tego nie bede robił... aż do nowiu!

(za chwilę słychać stukanie od środka pnia. Rybak klęka przy pniu, obłapia go ramionami)

Dzięka, dzięka ci za zwolnienie.

(odchodzi szybkim krokiem, wesoło. Za chwilę wchodzi starszy człowiek i podejrzliwie ogląda się dokoła i klęka przed pniem)

Przybysz

Zabiłem serce mędrca i mózgiem jego zbryzgałem święte obrazy w komnacie. Wybacz mi. Przeć on nie tak myślał jak ja.

(czeka chwilkę lecz niedługo słyszy pukanie z wnętrza pnia, więc obłapia drzewo w podzięce i odchodzi zadowolony. Za chwilę nadchodzi Owczarz)

Owczarz

Ukradłem owce somsiadowi, ale to beło tylko młode jagnie. Wybocz, wybocz mi grzesznymu, już tyj owcy wiyncyj kraść nie bede.

(czeka klęczący, za chwilę słyszy pukanie, a obłapiwszy ramionami pień w podzięce odchodzi pewien siebie. Za chwilę przychodzi były Władyka)

Władyka

Kiedym był bardzo zamożnym człowiekiem i wielum wieśniaków miał po swoich włościach, tom dawał siedem ludzkich języków każdemu z moich psów legawych, lecz teraz, będąc bez sług i niewolników, nie mam języków im do dania.

Sześć psów zdechło mi od jedzenia ziemniaków. O wybacz mą przewinę.

(oczekuje klęczący na rozgrzeszenie, a otrzymawszy je odchodzi w rozjaśnionym nastroju. Za chwilę przychodzi Starzec)

Starzec

Synam zdradził i o nim doniósł żołnierzom posłuszeństwa, że tknięty jest "Świętym Oburzeniem". Naznaczyli go teraz na pożarcie Smokowi! Źlem-był uczynił? Czy dasz mi przebaczenie?

(i znowu pukanie słychać, on zaś drzewo obłapia w podzięce i pewniejszym już krokiem odchodzi, mówiąc)

Przeć, jeszcze mi trzech synów zostało!

(między tymi przybyszami Krak wychodzi z ukrycia, wyczekując na zjawienie się kogoś. Widzi nadchodzącego Zdradara z Kapłanem i kryje się przed ich nadejściem. Zdradar prowadzi Kosa, którego ręka spoczywa mu na głowie. Zatrzymuje się co chwila, ogląda lękliwie i bada, czy są sami. Wreszcie upewniony, woła z udaną hardością)

Zdradar

Z drogi! Z drogi, gawiedź głupia! Czyż nie widzicie, że mój pan Kapłan Kos idzie widzieć się z Wielkapłanem Ciułem? Otworzyć mi zaraz wrota i nie zwlekać długo, bo was, spodleni, gniew mój niepowściągliwy dosięgnie!

O Panie mój! Trzy stopnie do góry, teraz wchodzimy! Jak to dobrze, że ci głupi ludzie tak się mnie boją! A teraz schylamy się, by pod sklepieniem mniejszej bramy przejść. Jak oni się pokłaniają przed naszym majestatem. Jak to zasłużenie, żeśmy są zrodzeni jako lepsi ludzie, widać to z szacunku, jaki nam oddają ci ciemni ludzie!

A teraz, o Panie mój, sześć stopni w dół. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć! Ach, nareszcie, już jesteśmy blisko drzwi Świątyni Hjeh Weha!

Precz bydło z mojej drogi! Dosyć tego całowania mi rąk. Wstańcie z kolan, wstańcie już, wstańcie!

Oznajmić Wielkapłanowi Ciułowi o naszym tu przybyciu. Powiedzieć mu, że dziś czekać dużo czasu nie mamy. Niechaj się śpieszy, bo mój pan jest znużon bardzo, a ja mam wiele spraw ważnych do przemyślenia.

(Ze Spowiedębu słychać pukanie. Zdradar ogląda się przestraszony, lecz po chwili nabiera odwagi)

Nareszcie drzwi otwarte! Panie mój, wchodzimy teraz do świątyni. Uważaj na te siedem stopni w dół. Raz, dwa... siedem!

(cały czas Zdradar oprowadza Kapłana Kosa dookoła drzewa, udając oprowadzanie go po korytarzach i schodkach, schylając głowę pod przejściami i przechodząc kręte przejścia. Wreszcie stają, a Zdradar woła do niby to obecnego Wielkapłana Ciuła)

Przyszliśmy, by pokłon złożyć Waszej Szerokości! Kapłan Kos i ja, pokorny sługa jego, przyszliśmy po nowe rozkazy prosić, spełniając poprzednie do każdego słowa.

(Kapłan Kos salutuje naraz oboma rękoma i pochyla się w głębokim ukłonie)

Pan mój nawet narzekać zaczynał, że za mało ma rozporządzeń, danych mu do pracy, słuchamy zatem niecierpliwie i wyczekujemy twych, o Wielkapłanie, dalszych rozkazów.

(obaj się schylają i pozostają tak na znak poszanowania. Zdradar wysuwając się naprzód podnosi dłoń przed swe usta i pozwala swemu głosowi, by odbił się od niej i z powrotem wpadł mu do ust, by to dawało wrażenie Kosowi, że ktoś do niego mówi. Zdradar udając pompatyczny głos Wielkapłana Ciuła mówi)

Moja Szerokość raczy wam zezwolić wyprostować się i zbliżyć do tronu.

(Zdradar prowadzi Kapłana Kosa niby to w stronę tronu, a zamknąwszy sobie usta dusi się ze śmiechu i znowu zaczyna mówić pompatycznie)

Dobrzeście przyszli, bo Moja Szerokość bardzo ważne ma sprawy do zarządzenia, albowiem myślałem wiele i bardzo głęboko nad tym wszystkim, a po ważnych naradach z Moją Szerokością postanowiłem, że sioło Krzywda ma być spalone, a bydło i to co zostanie ma być oddane sąsiedniej osadzie wójta Obżatego, zaś ludzie z Krzywdy mają być przyjęci na służbę sąsiadów.

Moja Szerokość myślała wiele, o i bardzo głęboko, i postanawia, że po dwóch księżycach ta druga wieś, wójta Obżatego, ma być spalona, a jego córki wydane za mąż ludziom z osady Krzywda, poprzednio spalonej.

Moja Szerokość myśli, że trzeba ukarać wszystkich tych, co mego sprawowania nie lubią, przez wsadzenie ich języków do nadłupanych kołków z brzozy.

Moja Szerokość po bardzo głębokim namyśle nakazuje ci, Kapłanie Kosie, budowanie wielkiej drogi kamiennej od naszego grodu Bawolego do dalekich gór Tatarów, a po ukończeniu jej rozkazuję ukarać tych, co ją zbudowali, głodem i biczowaniem. Zaś synom ich nakazać rozebranie tejże niepotrzebnej drogi.

A teraz Moja Szerokość raczyła już skończyć i zezwala wam już odejść sprzed mego oblicza, tylko pamiętać i natychmiast podpalić Krzywdę, bez odkładania na jutro.

(Kapłan Kos salutuje oboma rękoma naraz. Tu Zdradar zmieniając wyraz twarzy w lęku, to znów z samoupojenia, śmieje się szerokim grymasem i odpowiada)

Jesteśmy posłuszni słudzy Jego Szerokości. Pan mój odpowiada, że już przed zachodem słońca pierwsze rozkazy będą wykonane. Odchodzimy, o Wielkapłanie! O Namiestniku Boga Hjeh Weha! Odchodzimy, odchodzimy!

(Wycofują się idąc tyłem w głębokim pokłonie. Przypomina się jeszcze coś Zdradarowi, bo podnosząc dłoń przed swą twarz dodaje niby to od Ciuła)

Stójcie! stójcie!

(obaj znowu wracają do Majestatu Ciuła)

Moja Szerokość narażoną była na zbyt częste przerywanie mi moich bardzo głębokich myśli. Muszę myśleć ważnie, a głęboko. Z Bogiem Hjeh Wehem muszę się porozumiewać i z nim być sam na sam. Toteż rozkazuję wam, by wartę koło świątyni wzmocnić, a zamiast kapłanów niech Kos mi da swych żołnierzy posłuszeństwa. Niech Kapłan Kos da rozporządzenie, by nikomu nie wolno było do świątyni wchodzić, tylko, by mi jedzenie przynosili niemowi, a mię zostawili samego głębokim moim rozmyślaniom.

Nikomu! Słyszycie? Nikomu nie zezwolić na wchodzenie do świątyni, nawet wyroczyni Rebece. A teraz idźcie!

(Zdradar rękę Kosa zdejmuje z głowy, ogląda się, a trzymając z daleka od siebie krzyczy odważnym głosem)

Teraz ja Państwem rządzę! Ja rządzę i już karłem nie jestem!

(obaj pokłaniają się przed Ciułem, a Zdradar oprowadzając Kosa dookoła drzew i okrążając zawiłe niby to korytarze znowu liczy stopnie, pierwej siedem, wychodząc ze świątyni i idąc do góry, potem sześć, schodząc na dół. Powoli odchodzą w lewo, w głąb lasu.

Krak wybiega z ukrycia wzburzony. Za nim stary Ludola powoli wychodzi. Krak rwie się, by pobiec za odchodzącymi i ich ukarać, lecz niemowa każe synowi wysłuchać jego piersi.

(Krak klęka przed ojcem, a uchem przywarłszy do Ludoli piersi słucha, potem szepcze urywkami, jakby z trudem odczytywał nieczytelne pismo, mówi po chłopsku, powtarzając słowa ojca)

Krak

... nie zabijać ich? Tych dwóch nie starczy zabić! Trza pierwej zminić ludzi... starych pominąć i w młodych zmiane stroić... na nic sie Wolność zdo... kiej Lud niewole w swy piersi gnieździ, a posłuch i całom władze oddaje Tobie.

... pirwej, trza z młodymi się zmówić, ognia od Maci Gniewatry pożycyć, rozdać go jak ziarno po skibach... aże iskrami ocy sie rozświecą. Tedy iść ze Mstom, by już... widocnom zmiane cynić, kiejście jus inne ludzie som, inne od wasych dzisiejsych ojców, a prapradziadom podobniejsi...

(w międzyczasie czerwone światło pożogi z boku coraz to silniej oświeca las. Krak szepcze dalej klęczący, wsłuchany w pierś Ludoli. Chwila ciszy, znów ciche słychać głosy, a za chwilę ludzie gromadą nadchodzą z prawej strony. Wchodzi Bajbajoc z Rege Rege, otoczon Młodymi. Światło tylko na Bajbajoca teraz pada, a Krak klęczy przy ojcu i nie widzi przybyłych, bo jest ukryty za pniem drzewa i w cieniu. Bajbajoc i jego towarzysze rozglądają się)

Bajbajoc

Przecie tutaj byli, tu się umówili? Dajmy im znak!

Rege Rege

Reeeeeeeeeg! Rege-rege-rege!

(Krak z zasłuchania się budzi, wstaje i spotyka się z przybyłymi. Bajbajoc podchodzi do Ludoli i w powitaniu obejmuje mu kolana)

Krak

Cóż to rozmysł, czy przypadek, że się w kniei spotykamy?

Bajbajoc

Rozmysł nas tu sprowadził, piękne wieści znosim tobie.

Chór

Wieści o twoim Wybraństwie. Twoim Wybraństwie. Twoim!, im, im, im.

Krak

Jakto! Lud się zburzył i żąda?...

Bajbajoc

Nie, Kraku. Wyroczynia cię na pośrednika między Ludem, a Smokiem wskazała, jesteś Obrańcem i Odkupicielem Ludu, wybrano cię na Ofiarnika!

Chór

Chwała Krakowi, synowi Ludoli, Ludoli synowi, nowi, owi, owi.

Krak

Cha, no!... gotów jestem, choć nie skory.

Chór

(odpowiada zafrasowany)

Nie skoryś bronić Ludu?... w niechęci daninę czynisz?... daninę czynisz?!..., isz, isz, isz.

Bajbajoc

Toć to zaszczyt najprzedniejszy, toć Ludoli i Ojcowu strawy przysporzysz chwalebnej.

Krak

Szczodry jestem. Dać się mogę, krwią pożyczoną od Ludoli i jego los przekupić gotów.

Bajbajoc

Nie jesteś sam, jeśli się... boisz? Trzech innych przeć z tobą Wyroczyni wskazała.

Chór

Jeśli ci straszno, toś nie sam, nie sam, nie sam... Trzech innych wybrali, innych też, też, też, też!

Bajbajoc

I dodali dziewek białych aże cztery, bez żadnych łez...

Krak

(krzyczy)

Jeśli tak, to nie dam się!

Chór

(cofa się zrażony)

On nie da się!... nie da!... nie da!..., nie da się!...

Bajbajoc

(zakłada Krakowi dłonie na ramiona)

Odebrałbyś co dane? Czyżby ci już serce wyschło?

Chór

... serce wyschło ci, serce wyschło, wyschło?..., ło, ło, ło!

Krak

(z uniesieniem)

Nie dam ich i nie dam siebie! Nie dam Wolności Ludu wyrwać z mojego żywota! Dla dobrej sprawy to bym nie szczędził się, lecz Ofiarnikiem głupoty i pogłębicielem niewoli sławiańskiej nie będę!

Bajbajoc

(przerażony)

Obrażasz Ludu uczucia! Łamiesz święte zwyczaje!

Chór

Obraża uczucia, zwyczaje święte łamie! Zwyczaje! zwyczaje!... łamie.

Krak

(odchodzi od nich i staje daleko od Spowiedębu. Oni rozstępuje się czyniąc wolne miejsce. Woła, oburzony)

Słuchajcie! To nie wy sądzicie mię, lecz ja was! To nie ja i moi towarzysze jesteśmy Ofiarnikami, lecz wy, wy i cały sławiański Lud.

(milczy chwilę, a rękę trzyma do góry na znak ciszy)

Obrażam uczucia i łamię wam święte zwyczaje?...

Chór

Łamiesz zwyczaje, zwyczaje, czaje, aje, aje!...

Krak

(wskazuje na pień drzewa i woła)

Znacie ten pień?

Chór

Znamy, znamy pień, znamy sędziego w nim, znamy, amy, my, my!

Bajbajoc

To pień Spowiedębu, w nim żyje sędzia ludzkich przewinień, co daje rozgrzeszenie.

Krak

Tu, na nim wykażę wasz błąd. Tu są wasze zwyczaje, a wewnątrz niego wasze obraźliwe uczucia.

(podbiega do pnia i zapukawszy w niego mówi doń)

Sędzio sprawiedliwy, Świątobliwy Ojcze, przychodzimy, byś nas osądził i wykazał z kim jest błąd!

(wszyscy zamilkli, za Krakiem kilku posunęło się ku drzewu)

Czyś słyszał, Czcigodny Starcze, naszą tu rozprawę?

(nachyla się i słucha, jak i wszyscy inni w skupieniu. Rege Rege opuściła Bajbajoca, a teraz cały czas przykuca przy Kraku skacząc za nim. Słychać pukanie od wewnątrz. Zebrani są pod wrażeniem odpowiedzi sędziego ludzkich spraw. Krak dalej się pyta)

Mamyż my słuchać zwyczaju i wierzyć tobie, jak wierzyły ci całe pokolenia?

(znowu pukanie mu odpowiada)

Chór

Wszystko co było, musi być dobre, bo było, bo było, ło, ło, ło!

Bajbajoc

Co było, uwielbiać się godzi! Co było, jest Prawem Ludu!

Krak

Ty, Bajbajocu, znasz ten pień kiedy jeszcze był dębem, kiedy żywy był, bo ty tylko Przeszłość znasz, a mądrość twa jak miód, dawniej z żywych kwiatów uzbierany, jest z tego co było, a już nie jest. Dla mnie twój były dąb jest tylko spróchniałym zębem. Twoją krainą jest wzniosła i zamroczna Przeszłość, zaś moją Ojczyzną jest Przyszłość. To, co było, nie jest Prawem Ludu, bo Prawem jest tylko to, co dobrem swem Ludowi służy.

(pukanie z drzewa odzywa się ponowie, a Krak za chwilę pyta drzewa)

Chcesz, Ojcze Sprawiedliwy, dać nam jakieś rady, więc dopomożem ci.

(przyciska ucho do pnia, jakby do piersi Ludoli)

Kiedy odpowiesz pukaniem, to pojmiem to za znak twej zgody.

Bajbajoc

Niechaj ten, co poprzez wieki całe mądrością swą Lud obdarzał, a zwyczaj pięknie utrwalał, niech on osądzi.

Chór

On sądzi, osądzi, osądzi, osądzi, dzi, dzi, dzi!

Krak

Radzisz-że, Ojcze, posłuch zwyczajom i oddanie się najszlachetniejszej Młodzi Ludu rokrocznym obrządkiem?

(cisza, nic nie słychać, wszyscy słuchają, słuchają i nagle słychać pukanie. Wielka uciecha zebranej Młodzi. Podnoszą okrzyki, lecz Krak dalej pyta)

Czy na odwrót, radzisz, by ofiar odmówić, Smoka zabić, a Lud z Młodymi oswobodzić?

(cisza zapadła głęboka, wszyscy słuchają skupieni. Rege Rege obwąchuje otwór pnia spróchniałego u dołu. Bajbajoc chce mówić, występuje i podnosi ramię)

Bajbajoc

Widzisz Kraku, że...

(lecz nagle słychać mocne pukanie, on zaś nie kończy swego zdania. Wszyscy są zmieszani, nie wiedząc, którą odpowiedź brać za wskazanie)

Krak

Więc nie wiecie, którą brać odpowiedź? Jest-że-li ten stróż zwyczajów w błędzie, czy też sam może nie wie, co nam odpowiedzieć?

Chór

Nie wiemy, który brać - nie wiemy - nie wiemy - my, my, my!

(łuna pożaru zgasła)

Krak

A zatem nie wiecie, czy dać, czy życie brać Ofiarnikom?

Chór

Nie wiemy, nie wiemy! Czy brać, czy życie dać, czy brać, czy dać?

Krak

(krzyczy)

Ale ja wiem, jak winno być! Tutaj! Tutaj! W tym pniu... kryje się światłość waszych zwyczajów!

(rozrywa łupiny spróchniałego otworu pnia, a z nimi sypie się wiele brunatnego kurzu i strzępów wnętrza. Do środka włazi Rege Rege i po chwili wynosi trzepocącego się dzięcioła, przeraźliwie piszczącego, sama rechocząc. Pierwej przerażeni Młodzi rozstępują się, by zdala od pnia przeczekać, jego zbezczeszczenie. Za chwilę postępują ku Krakowi odważniejsi i mówią wesoło zdziwieni)

Chór

Toż to dzięcioł pukał. Dzięcioł sędzią był, był, był!... Sądził dzięcioł, dził, dził!

Bajbajoc

Czyżby tak to było? Toć to nie sędzia był! Teraz i ja powiem, że to dzięcioł był. To, co było, a już nie jest, tylko ja najlepiej wiem. Teraz i ja widzę mój błąd i moją winę.

(do Kraka)

Synu Ludoli! Przyjm moja skruchę! Nie mnie było sądzić, co teraz jest, lecz ojcu twemu, a to, co będzie, ty jedynie potrafisz przewidzieć. Przyjm mój pokłon przed twa prawdą. Wybacz ostre słowa niedowiernie cię następujące.

Chór

Jakżeśmy przewidzieć mogli, mogli, mogli... gli, gli!

Krak

(cicho i łagodnie)

Ci, co zdają się na zwyczaj, żyją w śnie i ślepym zapatrzeniu. Kto nie myśli, za tego zwyczaj działa. Przewidzieć nie mogliście, bo cierpicie na kołtunne zwyczaje zapatrzeni w to, co było - w Przyszłość tyłem idziecie, wiedząc tylko to, co było, zmarło, spełzło, jak ten dąb od wnętrza zgniło.

Chór

To, co było, zmarło, zgniło, zgniło..., bo było, było, było.

Bajbajoc

(wolno i lękliwie)

Aleś na Ofiarnika wybran! Smokowiś poświęcon! Odmawiając, karę na Lud sprowadzisz! Cóż czynić zamierzasz, co radzisz ?

Chór

Co radzisz, radzisz, radzisz?... Co? co, co?

Krak

(chwyta Bajbajoca za rękę i jednego z Młodzian i wiedzie poprzez scenę na dalszą stronę)

Siadajcie! Siadajcie kołem!

(oni siadają wokół niego, stojącego, a Rege Rege przy nim się układa)

Widzieliście te pożogi!)

(wskazuje na kierunek, gdzie było czerwono od pożaru. Teraz są oświetleni światłem księżyca)

Czuliście ten żar na niebie? To sioło Krzywda się paliło. Zniszczenie je nawiedziło bez mojego grzechu, bez mojej odmowy ofiarnictwa, a kara się na Lud zwaliła, bo Smok ofiar żąda z życia, mienia i Wolności.

Nie dam mego, ni waszego życia, jeno ze mną stańcie! Zwarci zmową, kary miniem. Zbawim Młódź, naszym starym przyniesiemy zyski, jeno Smoka zabić wpierw!

Bajbajoc

Jakże to człowiekowi, ludziom takim jak my, Smokowi zadać śmierć? Nadprzyrodzonemu potworowi urwać dech? Nam znikomym, słabym?

Chór

(szeptem)

Smokowi przerwać dech, żeby zdechł, przerwać dech? Jakżesz nam?

Krak

Jakże-to przed chwilą było? Wierzyliście mi, czy nie, kiedym wam odkrył wnętrze tego pnia? Byłże tam "Sędzia Sprawiedliwy"? Byłże tam zwyczaj święty, czy zgniły dech?

Chór

Tyś sądził nas, tyś wydał sąd na zwyczaje, tajemnice rozdarł, rozdarł!..., darł, arł, arł.

Krak

To teraz słuchajcie innej prawdy, a swą wiarę złóżcie mi na dłoni, bym znów się wam podłym nie zdawał jako ten, co prawdę zasłania!

Chór

Wiarę dajemy, boć nie my ci błędy wytknęli, lecz ty nam, ty nam, ty nam!...

Krak

Sposób znalazłem Smoka ubezwładnić i Lud uwolnić!

Chór

(poruszony)

Ty? ... ubezwładnić!?... lecz jak?

Krak

Słuchajcie, a zdradą mi za to nie spłaćcie! Co powiem, niechaj w lesie tu zostanie, zaś treść tu wyjawioną pilnować w milczeniu najgłębszem, bo wyszedłszy poza nasze kolisko, nam wszystkim przyniesie niechybną śmierć.

Rege Rege

(odzywa się z zadowoleniem. Brzask oświeca świat)

Rege Rege! - Rege Rege!

Krak

Wiem od Ludoli, że Odkupiciele Ludu nie są pożerani przez Smoka, lecz że są zarzynani w Jamie Smoczej, bezbronnie, jak owce związani. Od siebie zaś wiem, że Smoka nie ma i nigdy nie było!

(Chór zrywa się z ziemi na nogi i w napięciu pochylony ku przodowi, woła zmieszanie)

Chór

... w jamie zarzynani, zarzynani. A smoka nie było, nie było, było? yło, ło, ło!

Bajbajoc

(strasznie zdziwiony)

Kraku, Kraku! Jak to Smoka nie ma? Jak to? Toć tyle Ofiarników było, tyle mu pokoleń służyło?

Chór

Pokoleń służyło, służyło, służyło, a jego nie było?!..., ło, ło, ło!

Bajbajoc

Toć Bryndza z Cnocina widział go na własne oczy... ?

Krak

Że go widział, to nie przeczę. Widziało go i innych wielu. Jeno, że to nie był żywy potwór, ale straszak wypchany pakułami, skórą i łuską kryty.

Siądnijcie na ziemi, bo resztę sobie zatrzymam...

(chór siada pochylony ku przodowi, niektórzy na kolanach i o ziemię oparci rękami. Krak Po chwili pyta się powolnym głosem)

Jak jest was tu dwadzieścia chłopa, balibyście się dziesięciu?

Chór

Ocho! nie my, nie my, my, my, my!

Krak

Więc wiedzcie, że myślę iż Smokiem jest zaledwie kilkunastu kapłanów przebranych w jednego straszaka. Nogi ich liczne spod kadłuba wyglądają jak strasznej stonodze.

Rege Rege

(odzywa się z zadowoleniem)

Rege Rege! - Rege Rege!

Bajbajoc

Kraku, w to, to nie wierzę! Za dużo pokoleń, za dużo Ofiarników słało...

Chór

Nie wierzymy! Ofiarników słało, słało, słało!... ło, ło!

Krak

Bajbajocu, sameś przed chwilą rzekł, że co jeszcze żyje, to to jest tobie nieprzeniknione i niezrozumiałe. Ale Smok żyje w sercach Ludu i jego wiecznie ofiarnej Młodzi. Tegoż też ty nie możesz zrozumieć, boś nie dzisiejszy, a wieczny i dawniejszy, zaś Smok, dotyczy czasów dzisiejszych, a ty w nich jesteś przybyszem z zamierzchłych dziejów. Kiedy Smoka wygnamy, razem z lękiem z przerażonych serc Ludu, a Smoka już nie będzie, wówczas całą prawdę o nim będziesz rozumiał i śpiewał będziesz o tym, że Smok, to był wielki kłam.

Dajcie mi możność wykazać, że i tym razem się nie mylę, że i teraz wam dobroć sposobię.

Bajbajoc

(zorza zapala las)

Markotno mi, żeś ty młodszy, a mądrzejszy. Toć ja z Przeszłości się wywodzę, a ty z Przyszłością obcujesz. Jakże więc ci pomóc możemy, chyba ty już radę masz.

Krak

Chcę, Smoka oddać naszej próbie. Chcę, by sam na się zdał pewne dowody, że żyw jest, lub zamiast flaków skręty pakuł nosi.

Bajbajoc

Jakże podejdzie człowiek do potwora?? Może i dowiesz się prawdy, a życie postradasz, Kraku! Mówisz o niemożliwości!

Chór

Cho! Cho! Życie postradasz, postradasz, choć dowiesz się prawdy, dowiesz!..., wiesz, wiesz!

Krak

Jest i na to sposób, tylko mi dopomóc musicie. Sam bym to zrobił i sam bym prawdy się dowiedział, choć przewiduję ją już od dawna. Musicie sami się dowiedzieć, by potem ze mną Zmianę czynić..., by z serc Ludu lęk Niewoli wygnać.

Dam Smokowi i wam, próbę niezawodną. Słuchajcie!

Chór

Słuchamy, słuchamy, o próbie słuchamy!...

Krak

... damy owcę w ofierze Smokowi lecz damy ją sami... Nic kapłanom nie mówiąc, na stoczach Bawołu kryjomo ją złożym, a w skórę owcy zamiast mięsa napchamy pieniędzy.

Chór

Jakto pieniędzy, jakto, jakto? miast mięsa? pieniędzy? dzy? dzy?

Krak

Jeżeli Smok jest takim jakim wy z Ludem wierzycie, że jest żyw, to znalazłszy wypchaną owcę kruszczowymi blaszkami, rozprutą wypluje i do rana na miejscu rozsypane pieniądze zostawi.

Zaś, jeżeli jest tak, jak ja mówię, że Smoka nie ma żywego, to znajdziecie tylko trawę w nocy zdeptaną i ani jednej blaszki na ziemi nie zostanie, choć może i skóra z owcy się odnajdzie, bo ci kapłani, co Smoka udają w swym wielkim straszaku, są tak łasi na pieniądz, że "zjedzą" właśnie nie skórę lecz nasz świecący kruszec.

(słychać z oddali kucie na kowadle w kuźni Ludoli)

Bajbajoc

Jeśliś tak pewien twego przewidzenia, to cię zaprowadzę, gdzie pieniądze leżą na kurhanie w garczkach rozbitych piorunem. Weźmiemy je i w owcę wszyjemy.

Jeden z chóru

Pójdziem z tobą, Kraku, wypróbować Smoka. Utrata owcy z pieniędzmi złotymi będzie zdobyciem Wolności i zbawieniem Młodych od śmierci!

Chór

Zbawieniem od śmierci, zbawieniem, zbawieniem!

(wszyscy oddalają się w prawo)

Zamrocze

+ + Poprzedni rozdział + + Spis + + Nastepny rozdział + +

+ + Ukryj menu + + Powrót do opisu + + Pokaż menu + +