II. Odmrocze
(Spotkanie Bajbajoca z Krakiem. Wybrzeże Wisły pod Tyńcem. Na scenie są skały pnące się do góry. Rzecz dzieje się u ich stóp nad brzegiem wody. Młodzież, słuchając bajd i baśni Bajbajoca, zaszła z nim aż na Tyniec. Z lewej strony sceny wchodzi Bajbajoc z młodzieżą, a z przeciwnej strony siedzi samotnie Krak. Wszyscy siadają, by odpocząć. Krak na osobności, zamyślony, siedzi oparty o skałę, zapatrzony przed siebie. Bajbajoc go zauważa i mówi do zebranych po cichu, by go Krak nie słyszał)
Bajbajoc
To jest syn Ludoli, syn duszkowala z Ojcowa.
Dziewczyna
Tak daleko i ty go znasz, Bajbajocu?
Bajbajoc
Dla mnie nie ma dalekości, ni dawności. Dalekość jest moim krajem. Dawność zaś Ojczyzną. A chłopca znam, choć on mnie nie zna. Znam go, bom ojca jego czeladnikiem był.
Chłopiec
Jak to! Toś ty był dawniej kowalem i uczył się u Ludoli!
Bajbajoc
Nie kowalki jam się uczył, a Ludola wtedy nie był jeszcze kowalem.
(mówi głośniej)
Ludola dawniej Bogobrzędu uczył!
Dziewczyna
A dlaczego śmierci mu nie wymierzyli? Czy wtedy uczyć Bogobrzędu to grzechem nie było?
Bajbajoc
O było! - było i wtedy. Jeno Ludola nie taki to człowiek jak dziady wasze i zwykli ludzie.
(Młodzież hurmą domaga się, by o tym wszystkim, im opowiedział)
Moje kochaneńka! W naszym sławiańskim świecie jest tylko dwoje nieśmiertelnych ludzi. Nieśmiertelnym jest Ludola i ja - Bajbajoc.
(Krak zbliża się do koła słuchających i siada z nimi nieśmiało)
Nieśmiertelnymi nie przez sławę lub wielkość, lecz przez to, że umrzeć nijak nie potrafimy. Ludola jest bezśmiertnym, bo wieczną jest dola Ludu. Ja zaś, bo baśni i plećby opowiadam o sławie Bogorłów i życiu bohaterów, a i te są wieczne.
To, o czym ja dziś Młodzi sławiańskiej opowiadam, o byłej Sławii, Ludola czynił to dawniej. Lecz przyjął mię na czeladnika, bo sławy naszym Ludom przybywało, więc trzeba mu było pomocnika. Ludola śpiewał i nauczał Bogobrzędu pokryjomu nocami, a dniem opowiadał baśni i żywoty bohaterów.
On cierpi więcej od wszystkich ludzi na ziemi, ja zaś od wszystkich innych najwięcej pamiętam. Umrzeć jeszcze nie możemy, bo dla niego jest jeszcze dużo, strasznie dużo do ścierpienia, a dla mnie do spamiętania.
Zanim Kapłan Kos rozkazał Ludolę Ukarze oddać, przekazał mi ojciec Kraka sprawunek dalszego plećbiarstwa, opowiadania żywotów bohaterów i pienia sławy naszej...
Chłopiec
A dlaczego Kapłan Kos język Ludoli odebrał, a życie mu pozostawił? Czy wiedział, że Ludola jest bezśmiertnym?
Bajbajoc
Nie wiedział tego, kochaneńko! Lecz życie mu zostawił, bo to wiedział, że nijak bez Ludoli świat sławiański obyć się nie może. Widzicie, moi najmilsi, każdy z was i każde dziecko duszę ma wykutą przez Ludolę.
Chór
To wiemy, to wiemy - wiemy - wiemy!
Bajbajoc
Pierwej, Wielkapłan Ciuł chciał zabrać Ludoli życie, ale Wyroczyni odradziła mu, bo kto duszy żelaznej przez Ludolę nie miał zrobionej i do piersi wrażonej, ten pozostawał jak ziemia bez słońca. Komu Ludola duszy nie ukuje, komu rachubę zgubi i kto nadal bez niej żyje, ten już nigdy do żadnej pracy, ni sprawy zdolen nie będzie. Taki to urósłszy, wszystkiego może się nauczyć, wszystko lepiej będzie wiedział od tych, co lepiej czynią, wszystko zapamięta, co inni wymyślili, ale nic mu się dobrem nie wyda, co inni stworzyli. Kogo Ludola w swej rachubie pominął, tego myślenie i gadanie - jak stonoga - nigdy się o prawdę nie potknie. Taki, to siekierą włosek wzdłuż potrafi przerąbać, za dziesięciu może gadać, ale myśleć płodnie, to nawet za siebie nie zdoła. Tacy oszukać świat i głupich potrafią, dostojności sobie mnożyć wszelakie, lecz cóż z tego, kiedy z tym wszystkim w głowie, jeno się po ugorach włóczą, gościńcami za widnokręgi błądzą, wszystkich i o wszystko pytają, wiecznie powodu szukając dlaczego się rodzili.
Toteż Kapłan Kos życie musiał darować Ludoli, bo któż by Wielkapłanowi Ciułowi rolę sochą pruł, nie otrzymawszy duszy od Ludoli, kto by modlił się i składał ofiary Bogu Hjeh Wehowi, a kto owce pasł, a ryby siecią zgarniał na brzeg Wyszły, a kto by Smokowi krwawe daniny spłacał za ojców grzechy?
Dziewczyna
To i ty, Bajbajocu, masz duszę przez Ludolę kutą?
Bajbajoc
Nie kochaneńko! Jam się urodził zanim on kowalem był. Dawniej nie on, lecz Starobrzęd, duszę człowiekowi dawał, a kiedy słudzy Boga Hjeh Weha język Ludoli odebrali, a z nim i naukę Bogobrzędu, to zabrał się do kowalki, by przynajmniej zamiast dusz "uczonych", przez kapłanów dawanych Ludowi, sporządzał dusze c z u j ą c e.
Nie! - moje serdeńka! - jam bez duszy, a zamiast duszy mam dwa serca. I ja też niczego uczynić nie mogę, choć wszystko wiem, co dotąd było na sławiańskim świecie i wszystko pamiętam! Lecz mając dwa serca mogę swym umiłowaniem zapalić serca innych do wszystkiego, co Sławą było zrodzone. Toteż, od kiedy Ludola nauczył mię baśni o żywotach Bogorłów i bohaterów, odtąd sieję tęsknotę w duszach Młodzi Sławiańskiej ku wielkiej naszej Jedni.
Chłopiec
Bajbajocu! Jeśli Krak jest synem bezśmiertnego, to on jest innym od nas? Mów nam o nim, jakeś mówił o nas samych tam w drodze do Tyńca. Wróż Krakowi jego przyszłość!
Chór
(wszyscy domagają się)
Mów nam, co w nim widzisz, w nim widzisz, widzisz! Wróż! Wróż!
Bajbajoc
Moi słodeńcy! - ten chłopiec jest synem bezśmiertnego Ludoli, lecz sam jest doczesnym człowiekiem, bo matką jego jest Gniewatra, co to, kiedy Ludowi jest jeszcze gorzej, to ona ogniewy zapala na wzgórzach, więc ona jest przemijająca. Krak się w matkę wrodził, ale w ojca wsłuchał.
(kieruje słowa do Kraka)
Widziałem cię wiele razy, kiedym u twego ojca na gospodzie bywał, alem ci nigdy oczu nie widział. Miałeś je zawsze zamknięte i klęczący przed ojcem Ludolą wsłuchiwałeś się w jego piersi, jego krwi szemrania słuchałeś, by skarg powszechnej niedoli nie stracić. Oczyś miał zamknięte, by żadna cię nie minęła skarga.
(przerywa i dalej mówi)
Wstań chłopcze, by cię drudzy lepiej widzieli, boś ty jest syn bezśmiertnika, a matki przemijającej.
(Krak wolno i automatycznie w zamyśleniu wstaje, Bajbajoc dalej siedzi na wzniesieniu)
Bajbajoc
Patrzcie, moi najmilsi, bo oto jest jedyny człowiek, co mowę niemowy rozumie! Przykładając ucho do piersi ojca słyszy przez głos krwi skargi Ludoli. Ojciec Ludola, naprawiając zaniedbane ludzkie dusze, zagląda do ich wnętrza i stad wie o wszystkim, co Ludowi dzisiaj dolega. Nie mówiąc ludzkim językiem, Ludola odczuwa wszystko to, czego Lud słowami powiedzieć nie może, a człek zwykły w skargę swą by nie zmieścił.
(Krak stoi zamyślony, milczący, w ziemię zapatrzony)
Ten chłopiec nie jest bezśmiertnym jak Ludola, jego kowal, ni też jak mać Gniewatra przemijający. Więc żyje z nami, jak każdy z was, i takoż umiera, lecz za to rodzi się wiele, wiele razy. Za każdym razem jako inny chłopiec, o innej twarzy, a kryje swe poprzednie bytowanie nosząc inne miano i służy jemu wiernie. Za każdym tez razem inną mówi mową. W ten sposób przysparza Sławii bohaterów, bo wszyscy synowie Gniewatry są wiele razy odradzani na to, by Ludowi jego Prawo przywracać.
(przerywa i pyta się niepewien)
Czy mam mówić więcej?
Chór
Mów, mów dalej, Bajbajocu, dalej mów, mów!
Bajbajoc
A nie zdradzicie mych słów kapłanom?
Chór
Nie zdradzim. Bajbajocu, mów dalej!
Bajbajoc
Jak mówiłem, Krak będąc synem wiecznego Ludoli i przemijającej Gniewatry, jest wiecznym tylko w tym, że ciągle się na nowo rodzi, a przemijającym, bo jak gniew Sławianina żyje krótko, a wcześnie umiera. Ten chłopiec, tak jak jego poprzednicy, jest wysłannikiem ŚwiatOwida. Bóg Jedności, by ulżyć mu, tak jak i jego poprzednikom w trudów nadmiarze, obdarzył go niepamięcią poprzednich żyć.
(mówi podniecony)
Ty, synu Ludoli, masz sprawunek obrony Młodzi Ludu przed Starymi. Ty Wiosnę na tron winieneś wprowadzić, strąciwszy Zimę w podziemia. Jeśli spełnisz swe przeznaczenie, to do ciemności wniknie światło, a życie zgnębi Martwotę. Ty, synu Ludoli, Wiosnę Dziejów Sławianom przynieść możesz i światłością duszę Ludowi - niby wnętrze ciemnej chaty - wybielić. Tyś wysłan był Młódź bronić i Sławię zjednoczyć.
(Krak nieruchomy w zamyśleniu do siebie)
Krak
Czyś to ty do mnie mówił, czy snem roi mi się głowa? Jam o tym sprawunku śnił razy niezliczone, że nie wiem już czy sen jest życiem, czy życie snem mi się zdaje. Aleć bym tych marzeń nikomu na głos nie powiedział.
Jeżeliś ty me myśli pospołowi odkrył i serce moje na śmiewisko jawił...
Bajbajoc
Złej we mnie woli nie ma, a tym mniej ku tobie, Kraku z Ojcowa. Pisaniem dla mnie jesteś do odczytania, skoro wśród nas stoisz. Widzisz, bo wszystko, co dobrem jest - jest własnością wszystkich, a co złe - skrytą własnością zostanie.
To, czego sercem pragniesz, a myślą dosięgasz, jest treścią potrzebną dla tych, co jej są spragnieni. Udusisz skowronka ściskając go w garści. Marzenia zwiędną na dnie milczącego człeka. Jeśli słodkie ci są twe marzenia, to czy nie słodsze są te kwiaty i brzemienniejsze wspomnienia, gdy z nich pszczoły ich znaczenie piją?
Krak
(smętnie do siebie)
... Nie skąpym ja, myślałem tylko, że co słodkie w samotności mojej, śmiesznym się stanie w gromadnym wysłuchaniu. Ja bym, ja bym nie śmiał, nie ważył się rozprostować swych myśli przed cudzym wzrokiem, przed obcym sądzeniem...
Bajbajoc
Tociem Ludolin znajomy, nie obcy! Jenoś mię nigdy przedtem nie widział, a ci tutaj chłopcy i dziewczęta, to twoi najbliżsi. Nie ma obcych między młodymi, obcym jest ci tylko starcze pokolenie.
Bywałem u ojca twego w zagrodzie, tom ciebie widywał. Wtedyś na kolanach uchem do piersi ojca był przywarty, nadsłuchujący, stroskany tym, coś usłyszał o niedoli ludu. Lecz dziś widzę cię po raz pierwszy, bo widzę twe oczy. Widzę stojącego z otwartymi źrenicami. Choć twój znajomy, tom cię dotąd nie znał wcale, tak jak ślepego nikt nie będzie znał, a choć widziany, zostawałeś obcy.
(Bajbajoc schodzi z podniesienia i zbliża się do Kraka)
Tyś jest syn osobliwy: Ojciec wiecznik, mać przemijająca...
Daj, Kraku, zajrzeć se w oczy i wnijść do dna twej tajemnicy!
(kładzie na ramiona Kraka swe ręce i patrzy mu w twarz)
Widzę! Widzę za łagodnymi powiekami, danymi przez ojca, ogień czającego się gniewu - dziedzictwo od matki Gniewatry.
Coś się w twojej duszy żarzy, a ludziom ci skorym parzy spojrzeniem wiedzącym.
(podniecony)
Cóż to? - co ja widzę!? Toś to ty nosicielem Świętego Ziarenka!?
(Młodzież podnosi się)
Kto żyw niech słucha i patrzy! Oto jest wybraniec Boga Jedności, oto się znalazł ten, co pieści w piersi swej Świętą Kruszynkę Piasku, co sercem była w posągu Boga Wygnańcy! Boga ŚwiatOwida!
Tutaj przed nami stoi młodzian, co ziarnko Święte z piersi ŚwiatOwida - nieświadom - w sobie ukrywa po tysiącletniej zatracie.
(Młodzież rozstępuje się w wielkiem zdziwieniu, staje po stronie Bajbajoca, patrząc na Kraka stojącego osobno)
Chór
Sława! Sława nosicielowi Świętej Kruszynki! Sława, Ludoli synowi!
(Krak cały czas stoi z głową schyloną, jakby podsądny, a zamyślony)
Bajbajoc
(w uniesieniu)
Jest to dzień osobliwy! Dzień od wieków spodziewany! Dzień - i młodzień - przez Boga Jedności zaznakowany! Syn to przez Gniewatrę spod ziemi nam wydany, ze Świętym Ziarenkiem w swym sercu wysłany, by powrót Sławian do wzajemnej miłości był spełniony! To, co tysiącleciem ukryte we wnętrzu ziemi było, teraz w Kraku - ku uwolnieniu serc z niewoli nienawiści - sprawiedliwym gniewem watry nowym życiem na wierzch wypłynęło!
Co było ziemi, teraz znów jest ludzkie, co się zapodziało na rozstaju dróg obsługi Cudzobrzędu, teraz - by prawodarzyć i jednać - samo się zjawiło!
Chór
Sława mu! Sława Krakowi z Ojcowa!
Bajbajoc
Och! - to jest dzień przez ludy wyczekiwany. Tociem zeszedł całą Sławiańszczyznę wiele, wiele razy. Zaglądałem do siół, grodów i kolebek, by przez oczy zajrzeć w dno ich tajemnicy czy czasem, jakiś chłopak lub dziewczyna, tegoż to Świętego Ziarenka w sobie nie chowają!
Toć, to dzień najwyższej mojej szczęśliwości! Tociem se zdarł stopy po ścierniskach, na głazach gór niedostępnych, i na bezkrańcym gościńcu niezaspokojonej włóczęgi, w poszukiwaniu tego Świętego Piaseczku. Bo bez niego na nic wszelkie zabiegi ku Jedności sławiańskiej.
Tyżeś! - tyżeś obrańcem ŚwiatOwida, skoroś się nam znalazł! Nie nam się już teraz bać Cudzobrzędu! Kraku, jesteś żagwią światła ukrytego, co stoi jeszcze nie rozpalona!
(czeka na słowo od Kraka)
Czemuż to kryjesz się z myślami?
(czeka odpowiedzi)
Czemuś zagroblił swe marzenia?
(czeka)
Zalany jest twój duch nadmiarem jakiegoś rozżalenia, a za groblą twego przemilczenia...
(ręką wskazuje młodzież)
posucha uczuć dławi braci twoich!
(perswazyjnie)
Gdzie pragnienie życiem owładnęło, tam jedynie ż r ó d ł o odrodzenia jest zbawieniem! Ale źródłem może być jedynie tylko ta siła, co od siebie odpływa, bo tylko wówczas mnoży się i wzmaga.
(czeka, by Krak coś powiedział, lecz ten nadal milczy zamyślony)
Synu Ludoli! - toć skąpić ci się siebie samego ludziom twoim nie godzi. Tyś jest przez ŚwiatOwida wysłan, iżeś - nie dla siebie się rodził. Masz w sobie skryty sprawunek! Tobie innych prowadzić, a nie w domu zgarbion sam ze sobą siedzieć! Tyś synem Doli Ludu, obrońcą Sławii przeciw Cudzobrzędowi - takie jest ci przeznaczenie!
Krak
(smętnie)
Jam to wiedział, jam to jawą śnił. Jeno... jeno bał się braciom lepszym być. Jenom czekał na lepszego, kogoś z nadludzkiego urodzenia. Czekał, by poddać się komuś z widomym jakimś znakiem albo światłem nade głową. Jam czekał na kogoś wielkiego jak topola, bo we mnie - zrodzonego z krwi i bólu zwykłej matce, tak jak oni - bracia by nie wierzyli. Jam synem niemowy, synem potępieńca Ukary. Jam nie chciał im lepszy być. Oni by mi nie wierzyli.
Bajbajoc
(siada na ziemi, a młódź półkręgiem, wokół stojącego Kraka)
Lepszym? - nie ma lepszych z urodzenia, jeno przez wolę własną lepsi się oni stają. We wszechświecie jest tylko jeden ŚwiatOwid. Ojciec twój Ludola i ja Bajbajoc jesteśmy bezśmiertni ale wcale nie lepsi od tych, co szczerze wielbią Boga Jedności.
Lepszy? - to ten, co mając w sobie Święte Ziarenko, cierpi wieczną, niczym nieukojoną tęsknotę, a mówię ci, że przeć ty masz w sobie tę Świętą Kruszynkę, ten piaseczek bolejącego żalu, co - jak w muszli morskiej - kojąca obietnica Woli łagodzi go i w perłę treści swego przeznaczenia zamienia.
Lepsi? - to ci, co ważą się być, bo stając się kapłanami swej woli i wiary w swe przeznaczenie, zostają potem bohaterami, a po śmierci - Bogorłami ŚwiatOwida. Czynami za życia - owocem swej woli - przynoszą Ludowi z klęsk uwolnienie za życia, a po śmierci uwielczają wielkolisko Bogorłów i pomnażają wiarę Sławian, czyli wiarę w siebie samych.
Tak jak ty, każdy Bogorzeł był za życia tutaj na ziemi bohaterem i każdy bohater zwykłej matce, zwykłym niemowlęciem się rodził. Z boleści matki i rasy swej się spłodził. Ze słonej krwi czerwonej, śród jęków, z łona się wyłonił.
Ci lepsi! - to zwykłym ludziskom się rodzili i rodzą! Raz w skwarnym polu, to znów na stopniach świątyni, czasem między bydłem w pachnącej stajence, a indziej podczas burzy albo już we własnym domu. Ale zawsze z tym to Świętym Ziarenkiem piasku Boga Jedności naszej. Zawsze z tą Świętą Kruszynką w swej piersi, Kruszynką co zwie się Wolą.
Wiesz, Kraku! Ci lepsi, to od chłopięctwa sami się do służby ŚwiatOwida pozywali, sami szli do Ludoli, by im dusze żelazne kował, hartowne na pomieszczenie w nich Świętego Piaseczku. Tyś w łagodności dzisiejszego Ludu wychowan, a Cudzobrzęd zakradł ci się do duszy, dlategoś zbyt skromny, zbyt sobie niedowierzający, wierzący w innych lecz nie w siebie.
Ci lepsi, sami się pozywają. Nikt ich o to nie pytał, nie prosił. Lud ich nie powoływał, ni Wyroczynia ich wskazywała, ni też tłuszczem świętym kapłani namaszczali albo znakami rąk zaczarowywali.
Bohaterzy dowiadywali się o tym, że są lepsi, z łomotania serca swego na każdą ludzką krzywdę, własnym dyszącym naporem żarliwego serca. By pomoc Ludowi nieść, oni obmyślali sposoby i w sobie budowali samoupewnienie. Obmysłem Czynów w bezsenności noce i wiarą w siebie wychowywali to przeświadczenie w sobie, że gdziekolwiek po ziemi stąpają, tam w jej głębinach krew praojców krąży i duch ŚwiatOwida ją ożywia.
Chłopcze! - najlepszym to ten, co Wolę do czynów piastuje kryjomie. Ten - toć najlepszy i wyczekiwany - kto zrodził w sobie Wolę, ten sam się powołuje. Kto się o prawo nie pyta, ten sam sobie to prawo daje. By czynić dobro Ludowi, znaczy dawać swoje i lepsze Prawo.
Kaczka i Orzeł ptakami się lęgną z jaja, obdarzone po parze skrzydeł, lecz lepszym... i kniaziem przestworzy... będzie ten z nich, który wyżej swój wzrok zawiesza, dalej Wolą sięga, a bliżej Słońca rozwija swe widnokręgi.
Krak
(klęka na jednym kolanie przed Bajbajocem, a jedną dłonią ziemi dotyka)
Mamże ja zatem ważyć się?... Sobie... chcieć? Czynem uświęcić marzenia?...
Chór
Nasze tęsknoty zapłodnić twoim marzeniem. Nasze stęsknienie do czynu określić i twarz mu poznania dać.
Krak
... mamże spełnić me samotne ślubowania?... Ważyć się być?...
Bajbajoc
Tak ci Ziarnko nakazuje. Taki twój Sprawunek święty...
Chór
... i twoje przykazanie! Twoje, Twoje przykazanie!...
Krak
... na się podjąć trud pełnienia Msty?
Bajbajoc
Przez ciebie złączą się Sławiańskie kruszyny...
Krak
... i stanąć nad grobiszczem Bogobrzędu...
(zapala się w słowach, a z zachodu czerwone światło pada na niego i na skały)
... nad kurhanami męczenników, jako ich pośmiertny zew?...
Bajbajoc
A Bogobrzędu zmartwychwstanie w Jednię zbratanych Sławian będzie ponownym objawieniem się ŚwiatOwida.
(z uniesieniem)
O! - kończy się moja i Białorła szukanina! Na nic by się zdały zabiegi złączenia wielkich odłamów, bo bez tego Świętego Piaseczku Ludy nasze pozostawały by w rozterce. Bez tej Kruszynki nie dało by się, złożonego z odłamów rozbiegłych, posągu Boga Jedności ożywić. Bez tego Ziarenka nie było Woli, a bez niej nie było Czynu.
(Zdradar, dotąd niespostrzeżony, odzywa się z tyłu gromady młodych głosem beznosego człowieka)
Zdradar
Mimo wszystko! - jutro na Bawole odbędzie się jednak dzień Ukary, dzień sprawiedliwości.
(występuje naprzód i staje wyzywająco naprzeciw Kraka)
Dużo i pięknie nam Bajbajoc naopowiadał o wybrańcach ŚwiatOwida, o Kruszynkach i o wzniosłych bardzo rzeczach, no i o tobie - jako że w sobie ów Święty Piaseczek nosisz, jako o tym jednym z najlepszych. Jednak jutro jest dniem ważnym, bo dniem wskazań przez naszą cnotliwą Wyroczynię. Jutro, po obrzędzie Obryzgi, sam Bóg Hjeh Weh zawyrokuje, kto rzeczywiście jest... najlepszym!
(wszyscy są zmieszani tym nagłym obrotem nastroju i niespodziewanym poddaństwem dla Cudzobrzędu jednego z między zaufanych przyjaciół)
Kraku Ludoli! Jutro jest dzień święty, bo to dzień Ukary. Pewien jestem, że napewno przybędziesz, by cię największe dostojeństwo wyboru na Ofiarnika nie minęło. Wyroki Obryzgi są sprawiedliwe, bo nimi sam Bóg Hjeh Weh kieruje.
Szkoda, żeś nigdy nie przybywał na poprzednie Ukary, ale - jako najlepszego wśród nas - ten dowód prawdziwego wysłannictwa przynajmniej tym razem cię nie minie. Spodziewamy się, że jutro przybędziesz na Ukarę... jeżeli się nie boisz zostać ofiarnikiem Smoka dla odkupienia Ludu.
(zwraca się do Bajbajoca)
Myślę, Bajbajocu, że nam odradzać nie będziesz, naszej gotowości służenia Ludowi i naszej skorości złożenia choćby życia na ołtarzu tak wielkiego poświęcenia, by odkupić szczęście ojców i gniew Smoka odwrócić?
Więc, Kraku, jeżeli ci Bajbajoc przyjścia na Ukarę nie odradza, to przybądź, bo jeśli nie stchórzysz i jak inni młodzieńcy staniesz do obrządku Obryzgi, to kto wie, czy nie trafi cię wybór przeznaczonego ci, a tak wzniosłego wysłannictwa.
Bajbajoc
(zmieszany)
Odradzał nie będę. Wszakżesz nie ma wznioślejszego sposobu poświęcenia się naszej szlachetnej młodzieży, jak dać swe życie w ofierze dla dobra Ludu. Smoka trza przebłagać ludzkimi ofiarami, by klęskami powodzi, posuchy, pomoru i pożogi krajów naszych choć przez rok jakiś nam nie gnębił... Iść zatem radzę, by zaszczytu Obryzgi dosięgnąć. Iść radzę, bo...
Krak
(przerywa)
Jak mówisz, Bajbajocu? Radzisz nam na Obryzgę iść, by przez nią Ofiarnicy wybrani byli, a potem, by Lud odkupywali przed Smokiem?... Lecz...
(krzycząc)
czy nie wiesz, skąd kapłani ów krwawy język biorą, by nim obrządek Obryzgi sprawować? Ludowi go żywcem wyrywają, temu samemu Ludowi, który my, przez Ofiarę Młodych, chcemy właśnie zbawić!
Przed gniewem Smoka krzywdę Ludowi sami robimy, czy po to, żeby jej Smok nie czynił - lecz my? W ten sposób wybierać Ofiarników nie radzę, jeśli jednocześnie musimy śmiertelne zadawać szarpnięcia tym, co wiernie, choć skrycie, Ludowi służyli.
Zdradar
Ci karani przecież są za zdradę wobec Boga Hjeh Weha. Kara jest przez sam Lud uznana, a młodzież Ukarę z zapałem wielkiej wiary spełnia.
Krak
(lekceważy Zdradara i nie zauważa go. Mówi do Bajbajoca z wyrzutem)
Jak to? - Radzisz mi z siebie samego powstanie, radzisz duszy mej przebudowanie, zapalasz do zjednania Sławian i Czwórcy Boga przywrócenie naszym ziemiom, a jednocześnie radzisz Cudzobrzędy Ukary i Obryzgi sprawować?!... O Bogu Jedności nam opowiadasz, ale też i każesz iść Ukarę wymierzać tym, co duszę Ludu w nieszczęściu kryjomym Bogobrzędem wspierają?!... Jakżesz to nam jedną krzywdą drugą krzywdę łagodzić?!
Zdradar
Ukarę sam Lud uznał za wymiar sprawiedliwości, a czego Lud żąda, to świętym staje się obowiązkiem, zaś zbrodniarzom krzywdy wyrządzać nie można.
Krak
(dalej nie słyszy Zdradara)
Dwom Bogom naraz służyć nie będziemy! Ofiaryśmy są skorzy czynić z naszego żywota, lecz doboru Ofiarników - nie przez śmierć i męczeństwo kryjomych przyjaciół Ludu - dokonamy.
Bajbajoc
O, ja bezszczęsny człowiek! Jakżesz to mnie wam, dzisiejszym ludziom, radzić? Toć słuszne, co nam tu Krak prawi! Bo jakżesz to wam ofiary z waszego życia Smokowi czynić, by niby Lud zbawić, a jednocześnie być obranymi przez śmierć przyjaciół Ludu?
O ja biedniak?! To nie mnie wam radzić, bo rada każda dotyczy jedynie Przyszłości. Nie pozwalajcie mi mówić, chyba że jedynie tylko o tym, co już w dziejach było. Niechaj Krak o jutrze radzi!
Chór
Niech Krak radzi, radzi, radzi!
Bajbajoc
Kochaneńka moje! - cokolwiek wam powiem o przeszłości, to wierzajcie mi przy każdym słowie. O dzisiejszości tylko Ludola prawdę powiedzieć potrafi, bo on nieszczęśliwym ludziskom naprawia dusze. A tylko ten, kto umie zrozumieć Ludolę, wie co to jest dzisiejszość. Więc Krak jedynie wie o przyszłości, o tym co będzie. Więc radzić winien tylko Krak, bo tak jak to - co było, jest moją Ojczyzną, tak dla niego, jest nią, wszystko to - co będzie!
Zdradar
(ironicznie do Kraka, który go przeocza)
Więc skoro ty jedynie Ludoli mowę rozumiesz i wiesz od niego aż wszystko, co się dzisiaj dzieje, czego nawet najwyżsi kapłani nie wiedzą, to radźże nam na dzień jutrzejszy, dzień wyboru Ofiarników. Jutro każdy ojciec i cnotliwa matka spodziewa się spełnienia swych bogobojnych marzeń, by ich to syn lub córka także Obrańcami zostali Boga Hjeh Weha i ofiarami ubłagalnego Smoka.
Krak
Czyście gotowi moją radę brać?
Chór
Brać twą radę gotowi, twą radę brać!
Krak
... i wedle niej naszą ofiarę Smokowi dać?
Chór
Ofiarę złożyć wedle niej, wedle niej.
Zdradar
Jeżeli tak łatwo więdniesz na widok krwi i męczarni, to pomiń Ukarę. Przynajmniej przyjdź na ucztę Obryzgi, byś przyjrzeć się mógł odwadze chłopów i dziewczyn, jak bez tchórzostwa poddają się Wyroczni, w losu ich osądzeniu. Jeżeli boisz się być uczestnikiem wyboru na odkupiciela Ludu, to choć jako widz bezpiecznie możesz się przyglądać.
Chór
Chcemy ofiary czynić, a służyć tylko jednemu Bogowi.
Zdradar
Tak, tak, chcemy ofiary czynić, chcemy być z Bogiem Hjeh Wehem albo przeciw niemu...
Bajbajoc
Ale ofiary, dla Ludu zbawienia, ofiary Smokowi nie skąpić...
(zatrzymuje się, a zwracając powolnie do Zdradara)
Tobie Zdradarze, ofiary z życia twego dawać nie wolno, szczodrym jesteś ale życiem innych, bo swego oddać nie możesz. Miłować niczego nie potrafisz, boś jednym z tych, którzy duszy od Ludoli nie dostali...
(Młodzi od Zdradara odstępują z odrazą)
Krak
Więc wedle rady mej pójdziecie!?
Chór
Pójdziemy za radą, za radą pójdziemy!
Krak
Wracajcie zatem do domów. Spotkamy się tam, gdzie przez niego wam wskażę
(kładąc ramię na najbliższym ze stojących przy nim, odchodzi z nim w prawo)
Na Ukarę nie chodzić, bo innych tam i tak przybędzie za wielu. Sam obmyślę sposób zrobienia ofiary naszej Smokowi. Uczynek ofiary z namiestnikiem Boga Hjeh Weha, czyli ze Smokiem, sami wypełnimy bez Ukary i Obryzgi...
A karła na drugi raz z sobą nie przynoście!
(Zdradar pozostaje na środku wściekły, zaś Krak z towarzyszem odchodzi prawą stronę sceny, Bajbajoc z reszta w lewo)
Zdradar
Karzeł! - karzeł! - karzeł!
Zamrocze