Licencja Creative Commons Licencja Creative Commons Ten utwór utwór jest dostępny na licencji Creative Commons.
+ + Ukryj menu + + Powrót + + Pokaż menu + +

Jerzy Jankowski
Nieromantyczni romantycy
 

Jerzy Jankowski


Nieromantyczni romantycy



Copyright by Toporzeł, Wrocław 1997
ISBN 83-85559-24-8


Romantyzm i romantycy
Tytuł niniejszej książki, wbrew oczywistym pozorom, nie stanowi żadnej literackiej prowokacji, a pytanie, czy romantycy mogli być nieromantyczni, nie jest wcale pozbawione sensu. Pozorną absurdalność tego pytania sugeruje literacki stereotyp, który do dnia dzisiejszego ukrywa przed nami rzeczywisty obraz tej epoki. W świadomości społecznej zakorzeniło się bowiem przekonanie, że romantyzm, który zrywał z racjonalizmem i preferował irracjonalną sferę uczuć, był marzycielski, sentymentalny, uduchowiony i platoniczny. Źródła tego stereotypu leżą oczywiście w sile artystycznej kreacji, gdyż nadzwyczaj sugestywna fikcja literacka przesłoniła całkowicie romantyczną rzeczywistość. Romantyzm stał się w ten sposób epoką Werterów, Gustawów, Kordianów i Childe Haroldów traktowanych jako literackie ucieleśnienie poglądów uduchowionych wieszczów. Zapomniano niestety o tym, że literatura i życie biegną zupełnie innymi torami, a w romantyzmie antynomia pomiędzy nimi była większa niż kiedykolwiek.
Krytyka literacka, która utożsamiała romantycznych bohaterów i romantycznych twórców, nie zwracała uwagi na to, iż posiadali oni zupełnie odmienny rodowód. Bohaterowie brali swój początek z oświeceniowego sentymentalizmu, twórcy byli natomiast w prostej linii kontynuatorami libertyńskich czasów Regencji.
Funkcjonujący do dzisiaj stereotyp tę oczywistą prawdę najczęściej jednak pomija. Dziewiętnastowieczna tradycja literacka zakorzeniła bowiem w społeczeństwie zupełnie fałszywe ujęcie romantycznej obyczajowości. Jak dotąd nikt nie wykazał bezzasadności twierdzenia, że "idealizm prawdziwy w stosunku do kobiety, śród lepszej cząstki młodzieży, stworzyło zaranie dziewiętnastego stulecia... Idealizm ich nie był teoretyczny, przeciwnie, wywierał bezpośrednio wpływ na ich życiu całem, a do uczucia miłości dla kobiety wprowadził pierwiastek platoniczny. I oto na czole niewieścim spoczął nimb czci, dotąd nieznanej, duch mężczyzny, zapanowawszy nad zmysłami, stanął w zachwycie przed duchem kobiety i wyrzekł słowo głębokiej a podniosłej miłości, która wsparła się na silnym ramieniu prawa moralnego. Niezawodnie zmysły igrały w młodych ciałach, krew w nich kipiała, ale ponad popędami cielesnymi zapanowała potęga ducha. Jeden to z najpiękniejszych obrazów tryumfu ducha nad materią".
Zapomniano, że "tryumf ducha nad materią" wyrastał wyłącznie z literatury i z prawdziwym życiem nie miał na ogół nic wspólnego. Romantyczny werteryzm, ze swoją uczuciowością, pesymistycznym poczuciem bezcelowości istnienia i widzeniem świata przez pryzmat marzeń i poezji, był tylko literackim szablonem, odstającym zupełnie od rzeczywistości. Rzeczywistość wyglądała w istocie zgoła inaczej. W życiu romantyków nie było na ogół platonicznego marzycielstwa. Traktowali je w sposób nadzwyczaj komercjalny, podporządkowując tej komercjalizacji własne uczucia.
Zastanawiające jest jednak, dlaczego fałszywy, dziewiętnastowieczny stereotyp myślenia powielany jest jeszcze współcześnie. Działa tu prawdopodobnie siła historycznej inercji, według której to, co jest zakorzenione w tradycji, uważać należy za poprawne i słuszne. Utwory literackie romantyków, wbrew zdrowemu rozsądkowi, traktuje się zatem nadal jako romantyczną autobiografię, nie dostrzegając oczywistej prawdy, że autobiografia ta miała charakter wyłącznie symboliczny. Użyczała ona bohaterom imion i rysów charakteru, ale ich moralne konflikty rozstrzygała tak, jak wymagał tego artystyczny szablon. Kiedy zatem romantyczny bohater poświęcał się dla ukochanej kobiety i darzył ją platoniczną miłością, nie znaczyło to oczywiście, iż reprezentował on poglądy artysty. Romantyczni twórcy, w odróżnieniu od wymyślonych przez siebie postaci, nie uznawali bowiem czystej miłości, a kobietę traktowali niestety wyłącznie instrumentalnie.
W tradycyjnym ujęciu romantyzm jest zatem z pewnością epoką zafałszowaną, epoką, na której ciąży pierworodny grzech literatury. W pierwszej połowie XIX wieku nie istniały kochane platonicznie westalki, a powoływanie się na przykład pięknej Julii Récamier, którą uwielbiali Byron, Chateaubriand, Constant, August Pruski i cesarz Napoleon, a która aż do swojej śmierci zachowała dziewictwo, jest całkowicie chybione. Niewzruszona cnota Julii miała bowiem podłoże czysto anatomiczne, gdyż cierpiała ona na to samo schorzenie, które uniemożliwiło zamążpójście królowej angielskiej Elżbiecie Tudor.
Pisanie o miłości romantycznej, "która była przeciwstawieniem hedonistycznej miłości wieku Oświecenia, szukającej szczęścia w pozbawionym złudzeń erotycznym kompromisie", jest oczywistym nieporozumieniem. Miłość ta, jeśli rozpatrywać ją w kategoriach życia artysty, nie była bynajmniej zaprzeczeniem oświeceniowego hedonizmu. Była miłością czysto zmysłową, często nawet zmysłowo libertyńską. Romantycy uprawiali ją w sposób przypominający epokę galanterii, chociaż niewątpliwie istniały tu, dość istotne różnice. Seksualna gra towarzyska, dostępna niegdyś wyłącznie sferom arystokratycznym, objęła teraz szerokie kręgi bogatego mieszczaństwa, a przede wszystkim artystów, którzy - niezależnie od swojego pochodzenia - uzyskali w nowej epoce zupełnie wyjątkową pozycję społeczną. Miłość zmysłowa rozgrywała się zatem na znacznie szerszej płaszczyźnie niż uprzednio, gdyż nie tylko arystokraci gościli w łóżkach powabnych mieszczanek i włościanek, ale także do łóżek arystokratek powszechny dostęp uzyskali uduchowieni kreatorzy romantyzmu. Nie zawsze byli wśród nich lordowie i hrabiowie typu George Byrona, Zygmunta Krasińskiego, Alfreda de Vigny czy Alfreda Musseta. Najczęściej dziadowie i ojcowie artystów, zajmowali się jeszcze rzemiosłem lub handlem, a Jana Jakuba Rousseau, Niccolň Paganiniego, Honoriusza Balzaca, Ludwika van Beethovena czy Wiktora Hugo nobilitował wyłącznie talent. Demokratyczny charakter miłości romantycznej uosabiali także twórcy pochodzenia żydowskiego, tacy jak Henryk Heine, Feliks Mendelssohn, Jakub Meyerbeer, Ryszard Wagner, Rachel Félix, oraz mieszańcy rasowi typu Aleksandra Dumasa czy Aleksandra Puszkina.
Artystami i artystkami romantycznymi nie gardzili też przedstawiciele rodów panujących, a szczególnie nuworyszowska dynastia Bonapartych i jej liczni królewscy satelici. Zaistniała zatem zupełnie nowa sytuacja, w której kochanki dowartościowywały swoich kochanków, a kochankowie kochanki. Wartościami zaś były wówczas nie tylko stanowiska, tytuły arystokratyczne i zasoby finansowe, ale także coś, co nazywano iskrą Bożą, czyli dusza artysty. Tę ostatnią ceniono bardzo wysoko, ponieważ zapewniała ona miejsce w historii. Świadomość tego była wśród artystów bardzo mocno zakorzeniona, gdyż Ludwik van Beethoven oświadczył księciu Edwardowi Lichnowskiemu: "Jesteś tym czym jesteś z przypadku i z urodzenia, ja zaś jestem sobą dzięki sobie samemu. Książąt było wielu i będzie ich jeszcze tysiące. Beethoven jest tylko jeden".
Swojego miejsca w historii szczególnie mocno poszukiwały niezbyt należycie (w swym mniemaniu) oceniane i żyjące poniekąd na europejskim marginesie polskie i rosyjskie arystokratki. Kosmopolityczne i wynarodowione, pozowały na romantyczne muzy; rozwiedzione z mężem lub żyjące w nim w separacji, podróżowały bez celu po Europie, goszcząc w swoich łóżkach coraz to innych artystów. Delfina Potocka, Joanna Bobrowa, Lidia Nesselrode, Nadieżda Naryszkin, Maria Kalergis, Karolina Sobańska, Olga Kisielow - to tylko niektóre z nich. To one doprowadziły do tego, że w romantyzmie powstała zadziwiająca sieć połączeń seksualnych, która spowinowaciła ze sobą wszystkich twórców i arystokratów na całym kontynencie. W wielu wypadkach arystokratkom pomagały w tym przedsięwzięciu aktorki, gryzetki lub wytworne kurtyzany, dzięki czemu dziewiętnastowieczne związki seksualne przyprawić dziś mogą o zawrót głowy. Mamy bowiem do czynienia z jedną, wielką, romantyczną rodziną. Oto przykład tej seksualnej pajęczyny: Mary Wollstonecraft - Percy Shelley - Clare Clairmont - George Byron - Kalipso Polidroni - Aleksander Puszkin - Aleksandra Smirnowa - Michał Lermontow - Anna Olenina - Aleksander Puszkin - Zinaida Wołkońska - Adam Mickiewicz - Karolina Sobańska - Teofil Gautier - Apolonia Sabatier - Karol Sainte-Beuve - Adela Foucher - Wiktor Hugo - Julia Drouet - James Pradier - Louise Arcet - Aleksander Dumas syn - Aimée Desclée - Aleksander Dumas ojciec - Lola Montez - Franciszek Liszt - Maria Duplessis - Aleksander Dumas syn - Sara Bernhardt - Ludwik Napoleon Bonaparte - Maria Kalergis - Alfred Musset - Rachel Félix - Véron - Anaďs Aubert - Aleksander Walewski - Rachel Félix - Jules Janin - Maria Duplessis - Teofil Gautier - George Sand - August Clésinger - Solange Dudevant - Fryderyk Chopin - Delfina Potocka - Zygmunt Krasiński - Joanna Bobrowa - Juliusz Słowacki - Maria Wodzińska - Fryderyk Chopin - George Sand - Karol Didier - Hortensja Allart - Franciszek Liszt - Ewelina Hańska - Honoriusz Balzac - Laura d'Abrantčs - Andoche Junot - Eliza Bonaparte - Niccolň Paganini - Paulina Bonaparte itd., itd.
Należy pamiętać, iż to romantyczne powinowactwo seksualne zagęszczało się jeszcze bardziej, kiedy uwzględni się dodatkowe związki, zachodzące niejako w układzie poprzecznym. Na przykład Apolonia Sabatier była wspólną kochanką Teofila Gautiera i Charles'a Baudelaire, Franciszek Liszt żył z Marią d'Agoult i Walentyną Cressiat, żona Aleksandra Walewskiego Maria Ricci była kochanką cesarza Ludwika Napoleona, Teofil Gautier, Wiktor Hugo i jego syn Karol romansowali jednocześnie z piękną Alicją Oza, a Delfina Potocka z Karolem Augustem Flahaut i Hieronimem Bonaparte. Córka Gautiera Julia gościła w łóżku Wiktora Hugo i Ryszarda Wagnera, a Herminia de Staël - hrabiego Ludwika Narbonne, księcia Karola Talleyranda i Beniamina Constanta. Przykłady można mnożyć.
Jest to zjawisko zupełnie wyjątkowe, nie spotykane w innych epokach z wyjątkiem, być może, Renesansu. Renesansowy zasięg powinowactwa był jednak z całą pewnością węższy, bardziej elitarny, nie obejmował całego kontynentu i nie zamykał się w obrębie pełnego stulecia.
Cechą upodabniającą romantyzm do Renesansu był przy tym udział osób duchownych w grach miłosnych. Książę Karol Talleyrand przed suspendowaniem piastował godność biskupa Autun, ksiądz Franciszek Baudelaire spłodził poetę Charles'a, a znany ze swoich miłosnych podbojów kompozytor i wirtuoz Franciszek Liszt nosił także szatę duchowną. Miłość romantyczna była przecież przykładem irracjonalnej interpretacji świata. Libertynizm splatała z uczuciem religijnym osiągając swój szczyt w miłości do Boga. Był to oczywiście Bóg nadzwyczaj wyrozumiały i tolerancyjny.
Olbrzymia liczba romantycznych kochanek i romantycznych kochanków zdeprecjonowała całkowicie instytucję małżeństwa, zwichniętą już w czasach Regencji. Edmund de Goncourt pisał nawet, że "człowiekowi, który oddaje się całkowicie twórczości literackiej, niepotrzebne są uczucia kobiety, dzieci, on nie ma serca, tylko mózg". Rodziny zakładano więc sporadycznie, a zdecydowana większość artystów, jak na przykład Niccolň Paganini, Ugo Foscolo, Ludwik van Beethoven, Antoni Malczewski, Fryderyk Chopin, Juliusz Słowacki, Charles Baudelaire, Franciszek Liszt, Michał Lermontow, Teodor Géricault, Henryk Beyle-Stendhal, Gustaw Flaubert i wielu innych, pędziła życie samotnie, pozostając z kobietą co najwyżej w okresowym konkubinacie. Sporadyczne małżeństwa zawierane przez artystów albo kończyły się rozwodem, jak było to w wypadku George Byrona, Aleksandra Dumasa, George Sand, Ryszarda Wagnera, Herminii de Staël, albo też, przy różnicy poziomów intelektualnych, jak u Jana Jakuba Rousseau, Johanna Wolfganga Goethego, Adama Mickiewicza, Henryka Heinego, Teodora Dostojewskiego, Aleksandra Puszkina, były małżeństwami chybionymi i głęboko nieszczęśliwymi. Na dobrą sprawę wśród romantycznych artystów nie ma ani jednego udanego i harmonijnego związku.
Deprecjacja romantycznego małżeństwa brała swój początek z przeświadczenia o wrodzonej wolności ludzkiej jednostki, która nie powinna poddawać się więzom prawnym, moralnym ani obyczajowym. Nie zwracano też uwagi na społeczne skutki tej anarchicznej swobody, która zaowocowała przede wszystkim olbrzymią liczbą nieślubnych dzieci. Płodzili je między innymi: Niccolň Paganini, Ugo Foscolo, Antoni Malczewski, Aleksander Puszkin, Adam Mickiewicz, Honoriusz Balzac, Wiktor Hugo, Franciszek Liszt, Ryszard Wagner, Johann Wolfgang Goethe, George Byron, Aleksander Dumas syn i wielu innych. Niewątpliwym rekordzistą w tym zakresie był Aleksander Dumas ojciec, który - jak sam twierdził - spłodził ponad pięciuset naturalnych potomków. Na nieślubne dzieci, z całą premedytacją, decydowały się także artystki, na przykład Herminia de Staël, Minna Planer, George Sand, Rachel Félix, ponieważ były one wyznacznikiem ich artystycznej swobody i niezależności.
Cechą charakterystyczną epoki romantyzmu, przeniesioną niewątpliwie z libertyńskich czasów Regencji, były nadto związki kazirodcze i powinowactwo również wykraczające poza istniejące normy moralno-prawne. Wymienić tu można przykładowo romans George Byrona z jego przyrodnią siostrą Augustą Leigh, związek Zofii Potockiej ze swoim pasierbem Stanisławem i synem Mieczysławem, romanse Mariny Querini Benzon z własnym bratem oraz René Chateaubrianda z rodzoną siostrą, równoczesne współżycie Teofila Gautiera z trzema siostrami Grisi oraz współżycie Ryszarda Wagnera z siostrami Reymann i siostrami Planer, jednoczesne romanse Fryderyka Chopina i Augusta Clésingera z George Sand i jej córką Solange, a także związki Adama Mickiewicza z teściową Marią Szymanowską i Marii Kalergis ze stryjem Karolem Nesselrode. Przykłady można by oczywiście mnożyć, gdyż lansowane przez romantyzm pokrewieństwo dusz i ciał najłatwiej dawało się uzyskać w obrębie własnej rodziny.
Cechą charakterystyczną romantyzmu była także skłonność do związków bigamicznych i poligamicznych, niezależnie od tego, czy chodziło tu o małżeństwo czy o konkubinat. Przykłady Zygmunta Krasińskiego, Elizy Branickiej i jej ciotki Delfiny Potockiej, Wiktora Hugo, Adeli Foucher, Julietty Drouet i Leonii d'Aunet oraz Aleksandra Dumasa, Idy Ferrier, Hiacynty Meynier i Belli Krelsamer są tego najlepszym dowodem.
Romantyczna miłość nie wykluczała również związków homoseksualnych, szczególnie wśród kobiet. Biseksualizm ten brał zapewne swój początek z teorii androgynii, którą usiłowali spopularyzować pisarze niemieccy Fryderyk Schlegel i Fryderyk Hardenberg, zwany Novalisem. Synteza mężczyzny i kobiety, dla której poszukiwano odniesień biblijnych, okazała się jednak taką samą iluzją jak romantyczna miłość pozazmysłowa i zaprowadziła romantyków w ślepy zaułek biseksualnej zmysłowości. Przekonały się o tym najlepiej George Sand, Maria d'Agoult czy też aktorka Maria Dorval.
Wbrew oczywistym faktom wciąż powtarza się wyświechtany frazes, że romantyzm odkrył kobietę. Napisano na ten temat wiele niedorzeczności, nie zastanawiając się nad tym, że najbardziej nawet wymyślne pisanie o kobiecie nie było wcale jednoznaczne z jej równouprawnieniem w życiu. Wzdychano do kobiety idealnej, ale traktowano ją na zasadzie lustra, które zawsze odbija męskie światło. La Bruyčre twierdził, że "kobiety nie mają moralności, a ich obyczaje są zależne od ludzi, których kochają". Mówiono także, że "kobieta jest cieniem ukochanego; jako cień, nie może mieć zatem ruchów dowolnych. Wola jej pozostaje zawsze w stanie zarodkowym, i kieruje nią ten, komu się odda". Nawet Balzac, uważany powszechnie za znawcę kobiecej duszy, pisał, że "kobieta przyzwoita musi znajdować się w położeniu materialnym, pozwalającym mniemać jej kochankowi, iż nigdy nie stanie się mu ciężarem" oraz że "jądro rzeczy nie leży w zagadnieniu, ile jest cnotliwych kobiet, ale w pytaniu, czy przyzwoita kobieta może pozostać cnotliwą". Przeciwko tego rodzaju wypowiedziom protestowała George Sand, która stawiała retoryczne niestety pytanie: "Nie wątpię, że kobieta różni się od mężczyzny, że sercem i umysłem rządzi płeć... Ale czyż ta różnica, tak zasadniczej wagi dla harmonii wszechrzeczy, ma stanowić o moralnej niższości?" Na pytanie to nie zdołała jednak uzyskać odpowiedzi, jako że romantycy traktowali kobiety nadzwyczaj instrumentalnie, zgoła inaczej niż ich literaccy bohaterowie.
Częstokroć doprowadzali je nawet na skraj obłędu, o czym świadczyć mogą przykłady Celiny Mickiewiczowej, Joanny Bobrowej, Marii Kalergis, Zofii Rucińskiej bądź Wilhelminy Herzlieb.
Nie można zatem stawiać znaku równości pomiędzy Goethem a Werterem, Mickiewiczem a Gustawem, Foscolo a Ortisem czy też Byronem a Childe Haroldem. Przepaść dzieląca artystów i stworzonych przez nich literackich bohaterów była ogromna, ponieważ - jak się okazuje - romantyczni twórcy nie byli wcale romantyczni.
Niniejsza książka jest w pewnym sensie egzemplifikacją tego bądź co bądź niecodziennego stwierdzenia. Zawarty w niej obraz europejskiego romantyzmu koncentruje się bowiem na ludziach przesłoniętych dotychczas kurtyną artystycznej iluzji. Wśród nich są poeci, pisarze, kompozytorzy i wirtuozi, są także aktorki i arystokratyczne muzy, które obdarzały artystów swoją miłością i zapładniały twórczo ich wyobraźnię. Biografie artystów zbudowane zostały na podstawie listów, pamiętników i wspomnień oraz relacji bezpośrednich świadków romantycznej epoki. Dzięki temu różnią się one od obiegowego schematu, ocenzurowanego w imię poszanowania artystycznych, a czasem nawet narodowych świętości. Okazuje się mianowicie, że genialni twórcy, sprowadzeni do ludzkich wymiarów i odizolowani od swoich twórczych dokonań, tracą dotychczasowy nimb romantyczności, a ich wizerunek nie zawsze, niestety, bywa budujący. Zdarza się, iż wyziera nawet z niego zwykłe kabotyństwo. Pod znakiem zapytania często staje także ich patriotyzm, ponieważ na plan pierwszy wysuwa się zwykle sprawa pieniędzy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż w romantyzmie powstała instytucja zawodowych artystów, którzy musieli utrzymywać się z własnej twórczości, ale zamiłowanie do pieniędzy przybierało czasem karykaturalne wymiary. Kiedy bowiem Puszkin zaciągał pożyczki u cara Mikołaja I, a spłacała je w carskiej sypialni jego małżonka, lub kiedy stojący nad grobem Balzac żenił się nie tyle z Hańską, ile z jej ukraińskimi majątkami, zdecydowanie podważało to romantyczną koncepcję moralności.
Czytelnik broniący swoich dotychczasowych iluzji być może postawi autorowi zarzut wybiórczości, twierdząc, iż dokonana w niniejszej książce selekcja fałszuje obraz całej epoki. Będzie to jednak zarzut całkowicie chybiony. Życie pominiętych w książce artystów toczyło się bowiem identycznymi, libertyńskimi koleinami. Wystarczy tu wspomnieć romanse Fryderyka Schillera z panią von Lengefeld i jej dwiema córkami, z Charlottą von Kalb i panią von Wolzogen; Lwa Tołstoja z ciotką Aleksandrą, Walerią Arseniewą, Aksinią Bazykiną i damami carskiego dworu Cziczeriną i Tiutczewą; Gustawa Flauberta z Luizą Colet, George Sand, Matyldą Bonaparte i Sarą Bernhardt; René Chateaubrianda z paniami de Beaumont i de Mouchy oraz z własną siostrą Lucyllą; Pierre'a Marivaux z paniami La Chapelle i Saint-Jean, Percy Shelleya z Mary Wollstonecraft i Clare Clairmont; Francesco Goi z księżną Cayetaną Alba i Pepą Tuda czy też lesbijskie związki Narcyzy Żmichowskiej.
Epoka romantyzmu jest najlepszym przykładem tego, że moralitety nie zawsze piszą moraliści, a wielki artysta nie zawsze bywa wielkim człowiekiem. Przywołać tu można mądre słowa Jana Parandowskiego: "Pisarze zawsze budzą zdumienie tym, że nic nie rozumieją z codziennej rzeczywistości, że psycholodzy, zdolni do wstrząsających rewelacji o człowieku, nie znają się na ludziach i są nieustanną igraszką podstępu i obłudy. Wynika to stąd, że wiedzę o człowieku czerpią nie z obserwacji ruchów i grymasów innych osobników, ale z obcowania z ideą człowieka, odbijającą się w ich własnej duszy". Bohaterowie literaccy stają się w ten sposób ucieleśnioną ideą, przetworzoną w umyśle pisarza, która niestety nie ma nic wspólnego z jego codziennym życiem.
Rodzi się oczywiście pytanie: czy książka, która obala dotychczasowe mity i zaprzecza romantycznej hagiografii, jest w ogóle potrzebna? Czy należy ludzi pozbawiać złudzeń? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Tenże Parandowski uważał, że "z niechęcią do opisywania pisarza wiąże się u nas zabobonny lęk, by nie obrazić jego pamięci. Bez wątpienia jest to szlachetne uczucie i byłoby jeszcze wznioślejsze, gdyby nie współzawodniczyło z kłamstwem... Trudno zdobyć się na szczerą pochwałę tej dyskrecji, gdyż widać w niej chęć jak najszybszego pozbycia się pisarza w przestworzach nieśmiertelności i obcowania z nim na ziemi za pośrednictwem zwięzłego wizerunku hagiograficznego, łatwego do zapamiętania".
Wydaje się zatem, iż najbardziej nawet gorzka prawda jest zawsze lepsza od łatwego do zapamiętania stereotypu. Pisał o tym kiedyś Tadeusz Boy-Żeleński, który w literaturze dopatrywał się mieszanki "mózgu i płci" i wołał pod adresem ludzi zajmujących się zawodowo jej badaniem: "Na miły Bóg, nie kastrujcie!!!"
Jan Jakub Rousseau
Jan Jakub Rousseau, chociaż był jednym z filarów francuskiego Oświecenia, inaugurował w pewnym sensie romantyzm. Głoszone przez niego hasła powrotu do natury, potępienie osiemnastowiecznej cywilizacji oraz kult miłości, wyrażony w sentymentalnym romansie Julia, czyli nowa Heloiza, stały się fundamentem, na którym powstawał później nowy kierunek literacki.
Jan Jakub urodził się w 1712 roku w Genewie jako syn skromnego zegarmistrza Izaaka Rousseau i Zuzanny Bernard. Od urodzenia był chłopcem chorowitym i wątłym, pozbawionym przy tym rodzicielskiej opieki. Jego matka umarła w trakcie porodu, a ojciec nie poświęcał mu zbyt wiele uwagi, winiąc go prawdopodobnie za śmierć małżonki. Zuzannę wspominał bowiem przez całe swoje życie i chociaż ożenił się później z Jeanne François, "zmarł w ramionach drugiej żony, ale z imieniem pierwszej na ustach i z jej obrazem w sercu".
Przez długie lata nic nie wskazywało na to, iż dorastający chłopiec stanie się jednym z najsławniejszych ludzi swojej epoki. Pozbawiony opieki rodziców wyrastał wskutek tego na lenia i skończonego nicponia. Terminował wprawdzie u rytownika, ale majstra wkrótce porzucił i z zamiłowaniem począł włóczyć się po okolicznych wioskach. Podziwiał krajobrazy, rozmawiał z wieśniakami, nocował w wiejskich chatach. Jego wcześnie rozbudzony temperament miał charakter masochistyczny, a wrodzona nieśmiałość nie pozwalała mu zbliżyć się do kobiet. Zakochał się po raz pierwszy w życiu mając lat jedenaście, i to w dwóch dziewczynach jednocześnie: małej Goton i dorosłej de Vulson. Goton "pozwalała sobie ze mną na najdalej idące poufałości, nie dopuszczając mnie do żadnej; traktowała mnie jak dziecko, co każe mi przypuszczać, że sama albo nim przestała być, albo, przeciwnie, była nim tak bardzo, iż w niebezpieczeństwie, z którym igrała, widziała tylko zabawę" - pisał po latach. Nieco inaczej było z panną de Vulson, która wyraźnie go kokietowała, ale on onieśmielony pisał: "Kochałem ją jak brat, chociaż zazdrosny byłem o nią jak kochanek". Kiedy otrzymał później wiadomość, że wyszła za mąż, poczuł się kompletnie załamany i oszukany.
Mając lat szesnaście trafił w ręce sabaudzkiej agentki od religijnych nawróceń, Luizy Eleonory de Warens. Była to dwudziestoośmioletnia kobieta pochodząca z arystokratycznej rodziny szwajcarskiej de La Tour. W młodym wieku poślubiła niejakiego de Warensa z Lozanny, ale małżeństwo nie było szczęśliwe. Porzuciła zatem męża, nawróciła się na katolicyzm i obdarowana dożywotnią pensją przez króla Sardynii Wiktora Amadeusza, została królewską przedstawicielką do spraw nawróceń. Interesowała się przy tym trochę filozofią, trochę fizyką, ale przede wszystkim alchemią. Sporządzała różne maści, eliksiry i balsamy, które w jej mniemaniu leczyły wszystkie choroby. Być może, iż pomogła Janowi Jakubowi w jego dolegliwościach pęcherza moczowego, na które cierpiał od dzieciństwa, ponieważ stał się jej gorącym orędownikiem. Z jej poręki dostał się do turyńskiego przytułku dla katechumenów, w którym odbył odpowiednie nauki i przyjął katolicyzm. Kiedy wszelako jego dusza została już zbawiona, wyrzucono go na bruk. Włóczył się przez kilkanaście dni po mieście, aż zatrudnił się jako pomocnik w domu kupca Basile. Kupiec miał młodą i przystojną żonę, z którą Rousseau, pomimo swojej nieśmiałości, zamierzał nawiązać pierwszy w życiu prawdziwy romans. Do romansu tego niestety nie doszło: mąż, przejrzawszy zamiary młodzieńca, wyrzucił go z domu... Został wtedy lokajem u hrabiny de Vercellis, która umarła jednak wkrótce na raka.
Nie przejął się zbytnio utratą swojej chlebodawczyni, gdyż organicznie nie znosił wszelkiego rodzaju pracy, i z lubością wyruszył na ponowną włóczęgę. "Włóczęga to najmilsza dla mnie forma istnienia - mówił. - Wędrować pieszo w pogodę, piękną okolicą, nie śpiesząc się, mając wszakże jako kres drogi przedmiot pełen uroku - ze wszystkich sposobów życia ten najbardziej przypada mi do smaku".
Jego gorący temperament domagał się oczywiście kobiet, ale wrodzona nieśmiałość nie pozwalała mu zbliżyć się do nich. Został więc ekshibicjonistą i wieczorami obnażał się wobec dziewcząt w miejskich parkach. "Trudno opisać głupią przyjemność, jakiej doznawałem wystawiając się tak ich oczom - zwierzał się w Wyznaniach. - Od tego do upragnionego zaspokojenia był tylko jeden krok. Nie wątpię też, że jakaś osoba rezolutniejszej natury byłaby mimochodem ziściła me chęci, gdybym miał odwagę czekać na to".
Brak pieniędzy skłonił go jednak do ponownego szukania pracy. Zatrudnił się na krótko jako lokaj u hrabiego de Gouvon, ale przypomniał sobie o swojej protektorce Luizie de Warens, toteż porzucił pracę i postanowił ją odwiedzić. Luiza przyjęła go życzliwie i przez jakiś czas zatrzymała w swym domu, postanawiając pokierować jego życiem i edukacją. Rousseau już wkrótce był w niej autentycznie zakochany. "Uroda pani de Warens była z tych, które trwają długo, ponieważ są bardziej w wyrazie niż w rysach - pisał. –Piękność jej promieniowała jeszcze pierwszym blaskiem. Miała wyraz pieszczotliwy i czuły, łagodne spojrzenie, anielski uśmiech, usta na miarę moich, rzadkiej piękności popielate włosy, których swobodne i proste uczesanie stroiło ją dziwnym powabem. Była niedużego wzrostu, mała nawet i nieco krótka w stanie, jakkolwiek bez niekształtności; niepodobna natomiast spotkać piękniejszej głowy, gorsu, piękniejszych rąk i ramion".
Był niezwykle zmartwiony, kiedy pani de Warens postanowiła wykierować go na księdza i oddała do seminarium duchownego. Powołania do stanu duchownego nie odczuwał, uciekł więc z seminarium i ruszył w podróż po Europie. Był we Fryburgu, Lozannie, Bernie, Paryżu, Lyonie. Gdy stracił resztki pieniędzy, zjawił się skruszony w domu swojej opiekunki. W międzyczasie dojrzał i wyrósł na przystojnego młodzieńca. Luiza postanowiła zrobić z niego prawdziwego mężczyznę. "Ów dzień, którego więcej lękałem się, niż oczekiwałem, nadszedł wreszcie... Znalazłem się pierwszy raz w ramionach kobiety, i kobiety, którą ubóstwiałem. Czy byłem szczęśliwy? Nie; poznałem rozkosz. Jakiś niezwyciężony smutek zatruwał mi jej urok. Miałem uczucie, jak gdybym spełnił kazirodztwo. Tuląc ją z uniesieniem w ramionach, skrapiałem równocześnie jej łono łzami. Co do niej, nie była ani smutna, ani upojona; była serdeczna i spokojna" - tak to widział po latach.
Rousseau nie był bynajmniej jedynym kochankiem Luizy de Warens. Żyła ona oficjalnie ze swym ogrodnikiem Klaudiuszem Anet, ale mając nieco libertyńskie zapatrywania potrafiła stworzyć pełen harmonii trójkąt miłosny. "Jednym z dowodów zalet charakteru tej uroczej kobiety jest to, że wszyscy, którzy ją kochali, kochali się między sobą" - pisał autor Emila. Miłosna sielanka trwała blisko dziesięć lat, podczas których Jan Jakub Rousseau kochał się nieprzytomnie, ale także uzupełniał swoje wykształcenie - dużo czytał, ćwiczył się w pisaniu, uprawiał muzykę. "Przyzwyczajenie życia razem i życia wyłącznie z sobą stało się tak silne, że kiedy w godzi-nie posiłku brakło jednego z trojga albo też przybył ktoś czwar- ty, wszystko było popsute. Mimo naszych poszczególnych związków sam na sam były nam mniej słodkie niż wspólne zebrania" - wspominał.
Tymczasem poznał drugą swoją kobietę. Była nią czterdziestoczteroletnia pani de Larnage, matka dziesięciorga dzieci. Spotkali się, kiedy udawał się do Montpellier, aby leczyć tam swoje rzeczywiste i urojone choroby. "Pani de Larnage, jako kobieta doświadczona i niełatwo dająca się zrazić, zechciała zaryzykować pewne awanse, aby się przekonać, jak się wywiążę ze sprawy". Wywiązywał się jednak niezbyt sprawnie, więc przejęła inicjatywę i "oplotła mi rękę koło szyi, a zarazem usta jej przemówiły do moich zbyt wymownie, abym mógł dłużej trwać w błędzie... Dumny z własnej męskości i szczęścia, oddawałem się porywom zmysłów z radością, z ufnością w siebie; podzielałem upojenia, które dawałem mojej kochance". Rozstali się, niestety, gdy podróż dobiegła końca.
Kiedy po zakończonej kuracji Rousseau powrócił do pani de Warens, zastał sytuację odmienną niż przed swoim wyjazdem. Klaudiusz zmarł bowiem niespodziewanie, a na jego miejsce przybył gruboskórny czeladnik fryzjerski Vintzenried. Dotychczasowa harmonia prysła, gdyż nowy przybysz podbił ze szczętem serce Luizy i nie zamierzał dzielić się nią z kimkolwiek. Jana Jakuba wysłano zatem do folwarku Charmettes, gdzie oddawał się samotności. Tego rodzaju układ wyraźnie mu nie odpowiadał, opuścił przeto dom swojej przyjaciółki i ruszył znowu na ukochaną włóczęgę.
Zawędrował do Paryża, gdzie poznał naturalną córkę finansisty Samuela Bernarda, panią Dupin. Zaprzyjaźnił się z jej pasierbem i zabiegał o względy macochy, niestety bezskutecznie. Ale właśnie u niej spotkał hrabiego de Montaigu, ambasadora francuskiego w Wenecji, który zaproponował mu stanowisko swojego sekretarza. Nie mając środków do życia bez wahania przyjął propozycję i tym sposobem znalazł się w Italii. Prędko pokłócił się jednak ze swoim zwierzchnikiem i powrócił do Francji. Wpadł w tym okresie w nałóg onanizmu, któremu hołdował później przez całe życie. "On to sprowadził mi w końcu przepuklinę, którą uniosę, albo która mnie uniesie do grobu. Oto jedyne wyżycie się miłosne człowieka o temperamencie najpłomienniejszym, ale zarazem najbardziej nieśmiałym, jaki kiedykolwiek stworzyła natura"– zwierzał się w autobiografii.
Gdy przybył ponownie do Paryża, związał się z prostą i nieokrzesaną Teresą Le Vasseur, córką urzędnika mennicy i prostej sklepikarki. Urodziła mu ona pięcioro dzieci, ale wszystkie bez wyjątku oddawał do domu podrzutków i nie interesował się nigdy ich losem. "Nie czyniłem żadnej tajemnicy ze swego postępowania - pisał - nie tylko dlatego iż nigdy nie umiałem niczego ukrywać przed przyjaciółmi, ale ponieważ, w istocie, nie widziałem w tym nic złego. Wszystko zważywszy, wybrałem dla swoich dzieci to, co najlepsze, lub bodaj to, co uważałem za najlepsze".
W Paryżu wpadło mu przypadkowo w ręce konkursowe pytanie Akademii w Dijon: "Czy rozwój sztuki i nauki przyczynił się do skażenia czy oczyszczenia obyczajów?" Wysłał przygotowaną przez siebie odpowiedź i odniósł oszałamiający sukces. "Wrażenie niebotyczne, porywające - podkreślał jego przyjaciel Diderot - nie było przykładu podobnego tryumfu". Pierwsza rozprawa Jana Jakuba Rousseau była pamfletem skierowanym przeciwko cywilizacji i stała się niejako programem jego dalszej twórczości.
Niedawny parweniusz stał się dzięki niej znany w salonach literackich, a o jego względy ubiegać się poczęły najwytworniejsze damy paryskie. "Byłem w istocie przeobrażony; przyjaciele, znajomi nie poznawali mnie - pisał. - Nie byłem już tym człowiekiem nieśmiałym, raczej wstydliwym niż skromnym, który nie umiał się ani pokazywać, ani odezwać, którego zbijało z tropu żartobliwe słówko, a spojrzenie kobiety przyprawiało o rumieniec".
Jedną z jego ówczesnych przyjaciółek została pani d'Epinay-d'Esclavelles, żona znanego francuskiego finansisty. Była to kobieta miła, utalentowana, którą mąż lub kochanek de Francueil zaraził niestety chorobą weneryczną. Nie przejmując się bynajmniej swoim schorzeniem, czyniła Janowi Jakubowi zupełnie niedwuznaczne propozycje. Została też prawdopodobnie jego kochanką, chociaż uważał, że "pani d'Epinay była bardzo chuda, bardzo biała, z piersiami jak u chłopca. Ta jedna wada wystarczyłaby, aby mnie zmrozić: nigdy serce moje ani zmysły nie umiały widzieć kobiety w osobie pozbawionej piersi".
Odwiedzał ją wszakże wielokrotnie, kiedy była sama w domu, i przyjął ofiarowaną mu rezydencję w pobliżu Montmorency, zwaną Pustelnią. Zamieszkał tam wspólnie z Teresą Le Vasseur, niemniej wpadł w sieć przeróżnych intryg kobiecych. Nawiązał bowiem romans ze szwagierką pani d'Epinay, hrabiną Zofią de Bellegarde d'Houdetot, córką generalnego dzierżawcy, która aktualnie była także kochanką Saint-Lamberta. Była to kobieta trzydziestoletnia, niezbyt ładna, o twarzy naznaczonej śladami ospy, krótkim wzroku i nazbyt okrągłych oczach. Lecz wyglądała młodo, była żywa, słodka i jak gdyby stworzona specjalnie do pieszczot. Ponownie zawiązał się zatem charakterystyczny trójkąt erotyczny: "Niesłusznie mówię miłość niepodzielna; ukochana moja podzielała ją; miłość była równa z obu stron, mimo że nie była wzajemna. Byliśmy pijani miłością oboje: ona dla swego kochanka, ja dla niej; nasze westchnienia, rozkoszne łzy zlewały się razem. Byliśmy wzajem dla siebie parą tkliwych powierników, uczucia nasze były tak pokrewne, iż niepodobna było, aby się nie schodziły poniekąd. Wszelako w samej pełni tego niebezpiecznego pijaństwa ona nigdy nie zapomniała się ani na chwilę; ja zaś zaklinam się, przysięgam, iż jeżeli nie panując nad zmysłami, siliłem się skłonić ją do niewierności, nigdy naprawdę tego nie pragnąłem".
Kiedy jednak hrabina d'Houdetot umarła, rodząc dziecko Saint--Lambertowi, a pani d'Epinay zaszła w ciążę z niemieckim baronem Grimmem i usiłowała wmówić pisarzowi, że to on jest prawdziwym ojcem dziecka z tego związku, Rousseau opuścił Pustelnię i osiadł w Montmorency, pod opieką marszałka Charles'a de Luxembourg. Flirtował tam z jego synową oraz z żoną Madeleine. Poznał także hrabinę Marię Charlottę de Boufflers, kochankę księcia Contiego, która ujęta sławą pisarza, wyraźnie go kokietowała. Był z tego powodu niezwykle zadowolony, ponieważ zawsze marzył, aby obracać się w towarzystwie kobiet wysoko urodzonych: "Szwaczki, pokojówki, panny sklepowe nie kusiły mnie wcale, trzeba mi było wykwintnych panien. Każdy ma swoje fantazje; moja była zawsze taka... to, co mnie w tym pociąga, to wcale nie próżnostka pozycji społecznej i stanu: nie, to lepiej utrzymana płeć, ładniejsze ręce, wdzięczniejszy strój, polor wykwintu i schludność w całej osobie, więcej smaku w obejściu i wysławianiu się, cieńsze i lepiej skrojone suknie, zgrabniejszy trzewiczek, wstążki, koronki, lepiej utrefione włosy. Dałbym zawsze pierwszeństwo mniej ładnej, byle miała to wszystko. Sam uważam to za śmieszne, ale serce nie pyta mnie o zdanie".
Podczas pobytu w Montmorency Rousseau popadł w konflikty ze swoimi dawnymi przyjaciółmi: Grimmem, Wolterem, Diderotem. W poważne kłopoty wpędziła go przede wszystkim książka Emil, przeciwstawiająca religii katolickiej religię przyrodzoną. Stanął nawet przed sądem i został skazany na banicję. Przez jakiś czas tułał się po Szwajcarii, gdzie ścigały go pamflety pisane przez Woltera. Zawistny i cyniczny Wolter uważał go zawsze za parweniusza i miał za złe, że wskutek swojej popularności odbiera mu część zasłużonej sławy. Aby pognębić Jana Jakuba, przybierał nawet pozę żarliwego katolika i domagał się kary dla człowieka, który odważył się targnąć na religijne dogmaty.
Zmęczony napaściami Rousseau zamierzał wyjechać do Niemiec, ale hrabina de Boufflers przekazała mu list filozofa Hume'a, który zarazem stanowił zaproszenie do Anglii. W Londynie także dosięgły go prasowe paszkwile, a zwłaszcza jadowity pamflet Woltera List doktora Panzofa. Czując się całkowicie osaczony popadł w nerwicę, zaczął miewać halucynacje i cierpieć na wyraźną manię prześladowczą. Pokłóciwszy się w końcu z Hume'em, którego oskarżył o zdradę i sprzyjanie swoim nieprzyjaciołom, porzucił Anglię i potajemnie powrócił do Francji.
Sytuacja w Paryżu zmieniła się o tyle, że władze przestały go już nękać i nie zwracano na niego większej uwagi. Równowagi psychicznej i umysłowej nie odzyskał jednak nigdy. Aby oczyścić się z potwarzy, napisał Wyznania, które wydano drukiem wprawdzie dopiero po jego śmierci, ale i tak stały się one przyczyną wielu towarzyskich skandali. Na skutek nacisków pani d'Epinay policja zabroniła odczytywania książki w salonach. Pisarz utwierdził się w przekonaniu, iż zawiązany został przeciwko niemu spisek. Dał temu wyraz w swoim ostatnim utworze Rousseau sędzią Jana Jakuba, który znamionował już wyraźne zaburzenia umysłowe pisarza. Zmarł nagle w 1778 roku, tknięty udarem mózgowym. W kilkanaście lat później jego zwłoki spoczęły w paryskim Panteonie.
Za femme fatale Jana Jakuba Rousseau uważa się Teresę Le Vasseur, którą poślubił przed swoją śmiercią, a która wkrótce potem wyszła za mąż za jakiegoś lokaja. Przedstawia się ją jako kobietę głupią, zazdrosną, złośliwą i kłótliwą, otoczoną zgrają hultajskich krewniaków. To ona podsycała podobno podejrzliwość pisarza, poróżniła go z przyjaciółmi i wmawiała mu, że wszyscy dybią na jego życie. Ile jest w tym prawdy - trudno dociec. Teresa nie pozostawiła po sobie żadnych pamiętników, ponieważ jako prosta kobieta nie umiała czytać ani pisać.
Johann Wolfgang Goethe
Johann Wolfgang Goethe, autor Cierpień młodego Wertera, uważany jest za twórcę romantycznego sentymentalizmu. Jego życie osobiste biegło jednak zupełnie odmiennym torem niż sentymentalna twórczość i zamiast jałowym werteryzmem przepełnione było zadziwiającą zmysłowością. Przewinęła się przez to życie cała plejada kobiet, z których przynajmniej dziewięć wycisnęło znaczące piętno na twórczości ich kochanka.
Poeta urodził się w 1749 roku we Frankfurcie nad Menem, a jego młodość przypadła na znamienne lata wojny siedmioletniej. Już od dzieciństwa zdradzał zamiłowania poetyckie oraz interesował się sztuką, teatrem i malarstwem. Mając lat szesnaście po raz pierwszy opuścił dom rodzinny, aby zgodnie z wolą swojego ojca podjąć studia prawnicze na uniwersytecie w Lipsku. Tam też spotkał swoją pierwszą miłość.
Wybranką stała się Katarzyna Schönkopf, córka właściciela miejscowej winiarni. "To bardzo dobra dziewczyna - pisał do swojej siostry - łączy prawość serca z uroczą naiwnością; wychowanie jej było oczywiście raczej surowe aniżeli dobre. Jest moją gospodynią, czuwa nad moją bielizną i ubraniem, zna się na tym bardzo dobrze i sprawia jej przyjemność, gdy może mi pomóc swoimi umiejętnościami, za co wielcem jej zobowiązany... Co się zaś tyczy piękności, nie jest dla mnie najważniejsza".
Dziewczyna była starsza od niego o trzy lata, ale imponowała jej miłość młodego człowieka, o którym powiadano, że jest poetą i pochodzi ze znanej, frankfurckiej rodziny patrycjuszowskiej. Ich uczucie obfitowało jednak w spięcia i wybuchy zazdrości. Świadomość, że nigdy nie zdoła uzyskać zgody ojca na związek ze swoją przyjaciółką, potęgowała rozterkę Goethego, a także odbiła się na jego zdrowiu. Krwotok zmusił go do porzucenia ukochanej, opuszczenia Lipska i powrotu do Frankfurtu.
Po wyjeździe poety dziewczyna nie zamierzała wcale poddawać się smutkowi. Wkrótce wyszła za mąż za doktora praw Krystiana Kanne i urodziła mu córkę. Spotkali się jeszcze po kilku latach, ale kontakt ten nie pozostawił trwalszych śladów. Dopiero później, już u progu starości, Goethe napisał: "Przez nie uzasadnione i niesmaczne sceny zazdrości popsułem jej i sobie najpiekniejsze chwile. Znosiła to długo i z niesłychaną cierpliwością, którą w brutalny sposób wyzyskiwałem do ostateczności. W końcu atoli spostrzegłem ze wstydem i rozpaczą, że serce jej odwróciło się ode mnie i że może teraz dopiero miałbym prawo do tych szaleństw, na które dotychczas bez potrzeby sobie pozwalałem".
We Frankfurcie poeta spędził cały rok 1769. Duże wrażenie wywarła wtedy na nim przyjaciółka matki Zuzanna von Klettenberg, starsza od niego o ponad dwadzieścia lat.
Po roku, wyleczony ostatecznie z choroby i z młodzieńczej miłości, wyjechał kontynuować studia do Strasburga. Prowadził tam bujne życie intelektualne, studiował filozofię oświeceniową, zachwycał się Szekspirem, interesował twórczością ludu niemieckiego. Znalazł jednak także czas, aby nawiązać romans z Fryderyką Brion, córką pastora z Sesenheim. Była to smukła, przystojna blondynka o błękitnych oczach, jasnej cerze i długich, splecionych w warkocze bujnych włosach. Odwiedzał ją coraz częściej, gdyż rodzice panienki zdawali się akceptować ten związek. Niemniej studia zbliżały się ku końcowi i należało podjąć definitywną decyzję co do dalszej przyszłości. "Jestem na tyle trzeźwy, by odczuć, że chcę pochwycić cień" - oznajmił przyjacielowi Goethe i postanowił porzucić dziewczynę. Fryderyka przeżyła to bardzo boleśnie. Zapadła na zdrowiu i nie wyszła nigdy za mąż. Odrzucała wszystkie propozycje matrymonialne mówiąc, iż "serce, które kochało Goethego, nie może należeć do kogoś innego". Poeta przez długi czas również odczuwał wyrzuty sumienia. "Teraz dopiero zrozumiałem stratę, jaką poniosłem, i nie widziałem żadnej możliwości, by ją powetować, a chociażby złagodzić. Jak żywa stała mi przed oczyma; zawsze dotkliwie odczuwałem jej brak, a co najgorsze, nie mogłem sobie darować własnego nieszczęścia" - zwierzał się we wspomnieniach.
Po ukończeniu studiów wyjechał na praktykę sądową do Wetzlaru. Nie czuł się tam zbyt dobrze, gdyż przytłaczała go ciężka atmosfera niemieckiego prawodawstwa. Bliżej zaprzyjaźnił się tylko z Janem Krystianem Kestnerem, sekretarzem poselstwa hanowerskiego, oraz jego narzeczoną, osiemnastoletnią Charlottą Buff. Pisał o niej, iż "należała do kobiet, które nie wzbudzając może gwałtownych namiętności, podobają się jednak ogólnie. Smukła, zgrabna kibić, szczera, zdrowa natura i płynąca stąd radość życia, prostota i swoboda w codziennym obcowaniu, wszystko to było jej dane. Czułem się zawsze dobrze w towarzystwie ludzi o takich przymiotach, toteż chętnie garnąłem się do tych, co je posiadali".
Młody poeta też podobał się dziewczynie i sytuacja poczęła gmatwać się coraz bardziej. Zaniepokojony Kestner postawił narzeczonej ultimatum, a ta oświadczyła Goethemu, że nie może niczego więcej od niej wymagać, jak tylko przyjaźni. Załamany, wyjechał bez słowa pożegnania. Charlotta wyszła wkrótce za mąż i urodziła mężowi dwanaścioro dzieci. Została natomiast bohaterką sentymentalnej powieści Cierpienia młodego Wertera. Książka, która poruszyła całą krytykę europejską, spotkała się z chłodnym przyjęciem ze strony Charlotty i jej męża. "Prawdziwej Lotcie byłoby przykro, gdyby była podobna do przedstawionej przez Pana - napisał Kestner. - Prawdziwa Lotta, której przyjacielem Pan nadal być pragniesz, jest w Pańskim obrazie, który aż zanadto ją przypomina, niemal wskazując na nią wyraźnie, jest, powtarzam... lecz po cóż o tym mówić, nazbyt wielki sprawia mi ból, kiedy o tym myślę". Goethe przeżył to nieporozumienie dość boleśnie i chociaż wysyłał do Kestnerów przepraszające listy, ich stosunki od tego czasu stały się chłodne i oficjalne.
W 1775 roku poeta poznał szesnastoletnią Elżbietę Schönemann, córkę bogatego frankfurckiego bankiera. Była to jasnowłosa piękność, inteligentna i muzykalna, chociaż rozpieszczona i nawykła do zbytku. Wydawało mu się, że złączy z nią swoje losy na zawsze, gdyż napisał do swoich przyjaciół: "Wygląda na to, jak gdyby nici, na których zawisł mój los, a które już od tak dawna kręcą się i plączą, w końcu się zaplotły w węzeł". Ogłoszono nawet oficjalne zaręczyny, a dziewczyna stała się natchnieniem liryków miłosnych.
Zawiązany węzeł nie okazał się zbyt trwały. Goethe czuł się źle w domu, w którym panował kult pieniądza, i po pół roku zerwał zaręczyny. Bezpośrednią tego przyczyną było zaproszenie od księcia Weimaru Karola Augusta. "Zakorzenione we mnie poczucie niezależności, które mnie samemu wydało się szaleństwem, nie pozwalało mi związać się z nią" - napisał później. Porzucona Elżbieta za namową matki poślubiła strasburskiego bankiera Bernarda von Turckheim i urodziła mu gromadę dzieci. Prowadziła potem solidne, mieszczańskie życie.
Pod koniec 1775 roku Goethe przybył do Weimaru, w którym miał już pozostać do końca życia. Nowe, kulturalne otoczenie oraz przyjaźń księcia wywarły na nim duże wrażenie. Powierzono mu zresztą szereg urzędów państwowych, został członkiem tajnej rady książęcej oraz otrzymał szlachectwo. Wkrótce po przyjeździe poznał starszą od siebie o siedem lat Charlottę von Stein, kobietę, która w jego życiu odegrała bodaj najważniejszą rolę.
Była ona córką tajnego radcy i marszałka dworu weimarskiego Jana Krystiana von Schardta i żoną nadwornego masztalerza Ernesta von Steina. Nie była szczęśliwa w małżeństwie, chociaż urodziła mężowi siedmioro dzieci, z których tylko troje pozostało przy życiu. Wątła i chorowita, żyła we własnym świecie, szukając ucieczki przed monotonią życia w muzyce i literaturze. Jej charakterystykę przekazał znany lekarz niemiecki Jan Zimmermann: "Ma ogromne czarne oczy niezwykłej piękności, glos łagodny i przytłumiony. Od pierwszego wejrzenia każdy wyczyta z jej twarzy powagę i cnotliwość, jest łagodna i uprzejma, w jej rysach maluje się cierpienie i subtelna, głęboka wrażliwość... Ma lekki chód Zefira, tańczy jak artystka teatralna, nie światowe rozrywki jednak, lecz cicha poświata księżycowa i noc napawają jej serce boskim spokojem. Ma około trzydziestu lat, bardzo dużo dzieci i słabe nerwy. Policzki mocno różowe, włosy całkiem czarne, kolor skóry i oczy jak u Włoszki. Szczupła. Najbardziej uderzającą jej cechą jest umiejętność łączenia elegancji z prostotą".
Charlotta broniła się przez jakiś czas przed tą "grzeszną" jej zdaniem miłością, w końcu uległa. Związała się z poetą niczym ze swoim ślubnym małżonkiem, a Goethe powiadamiał swego przyjaciela: "Nie mogę sobie inaczej wyjaśnić wpływu, władzy, jaką ta kobieta ma nade mną, niż tylko poprzez wędrówkę dusz. Tak, byliśmy kiedyś mężem i żoną. I wiemy to o sobie, w tajemnicy, w sferze duchów". Przez dziesięć lat wydawało się, że nic ich nigdy nie rozdzieli. Dopiero w jedenastym roku pożycia wkradać się poczęła nuda, przyzwyczajenie i zobojętnienie. Charlotta stała się zgryźliwa i zazdrosna, a w umyśle poety coraz bardziej poczęła kiełkować myśl o uwolnieniu się od tej kobiety. Aby przerwać ciążący mu coraz bardziej związek, postanowił wyruszyć do Włoch. Nie było rzeczą łatwą przekreślić całe dziesięciolecie, więc z drogi pisał jeszcze do swojej przyjaciółki: "Dopiero teraz czuję, jak bardzo jestem przywiązany do Ciebie. Dziesięć lat żyć z Tobą, cieszyć się Twą miłością - i teraz w obcym świecie. Przewidywałem to i tylko najwyższa konieczność mogła mnie zmusić do powzięcia tej decyzji. Wybacz mi proszę, myślmy jedynie o tym, jak życia naszego wspólnie dokonać".
Niemniej Charlotta domyślała się prawdziwych przyczyn jego wyjazdu i korespondencja pomiędzy nimi zaprawiona została wyrzutami i obustronnym żalem. Goethe nie potrafił zapomnieć swojej kochanki, chociaż pomagały mu w tym Faostina Antonini i zakochana w nim do szaleństwa Magdalena Riggi.
Kiedy po dwóch latach powrócił do Weimaru, Stein przyjęła go chłodno. Postarzała się przez ten czas, zbrzydła, podupadła na zdrowiu. Przeżyła zresztą osobistą tragedię, ponieważ zmarło jej piąte dziecko. Stosunki pomiędzy nimi nabrały oficjalnego charakteru, tym bardziej iż Goethe związał się w tym czasie z prostą robotnicą z fabryki kwiatów - Krystianą Vulpius. Ujęła go ona prawdopodobnie swoją młodością, ponieważ różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła piętnaście lat. Odwiedzała go coraz częściej, aż na koniec wprowadziła się na stałe. Po roku urodziła mu syna Augusta. Związek z dziewczyną z ludu i uznanie swojego nieślubnego dziecka potraktowano w Weimarze jako skandal towarzyski. Krystiana stawała się jednak dla poety coraz bardziej niezbędna. Prowadziła mu dom, pielęgnowała ogród, wychowywała syna. Po kilkunastu latach współżycia, w 1806 roku, Goethe postanowił zalegalizować swój związek. Pisał w tej sprawie do miejscowego kaznodziei: "W ciągu ostatnich dni i nocy dojrzał we mnie stary zamysł, pragnę swoją małą przyjaciółkę, która tak wiele dla mnie uczyniła i przeżyła wraz ze mną te godziny próby, uznać za swoją całkowicie i po obywatelsku".
Małżeństwo to wywołało niezbyt przychylne komentarze i na dobrą sprawę było końcem ich miłości. Umarło im czworo nieletnich dzieci, coraz bardziej ujawniać się poczęła różnica poziomów intelektualnych, a na dodatek Krystiana wpadła w alkoholizm i pojawiły się u niej ataki epileptyczne. Poczęła także zdradzać męża ze studentami, aktorami i oficerami. Jej śmierć, która nastąpiła w 1816 roku, przyjął zapewne z ulgą.
Biorąc ślub z Krystianą Goethe kochał się w innej kobiecie - Wilhelminie Herzlieb, wychowance księgarza z Jeny. Była to piękna dziewczyna o dużych ciemnych oczach i łagodnym spojrzeniu. Miała długie, czarne warkocze i wysmukłą, pełną gracji postać. Wilhelmina liczyła zaledwie osiemnaście lat i bez trudu podbiła serce sześćdziesięcioletniego poety, który napisał dla niej Sonety jenajskie. Nie wiemy dokładnie, co tych dwoje ludzi łączyło ze sobą. Wilhelmina wyszła później za mąż za berlińskiego nauczyciela gimnazjum, którego jednak nie kochała. Zapadła także na chorobę umysłową i skończyła ostatecznie w zakładzie dla obłąkanych.
W przededniu śmierci żony Goethe flirtował z młodszą od siebie o lat trzydzieści pięć Marianną von Willemer. Dzieje tej dziewczyny były zgoła niezwykłe. Pochodziła z Austrii i mając cztery lat już występowała na scenie. Kiedy ukończyła lat szesnaście, za dwa tysiące guldenów kupił ją od matki nobilitowany kupiec, a jednocześnie znajomy Goethego - Jan Jakub von Willemer. Wychowywał ją razem ze swoimi dziećmi, a kiedy dorosła, poprosił ją o rękę. Marianna, powodowana zapewne wdzięcznością, przyjęła jego propozycję, chociaż córka bankiera z pierwszego małżeństwa była od niej o dwa lata starsza. W rodzinie Willemerów panowały jednak nader serdeczne stosunki, gdyż młoda macocha była zaprzyjaźniona ze swoimi pasierbicami.
Dobra, wesoła i pełna prostoty Marianna spotkała Goethego na krótko przed swoim ślubem i oczarowała go bez reszty. Stała się dla niego Zulejką z Dywanu Zachodu i Wschodu, a jednocześnie najbliższą przyjaciółką. W jej towarzystwie poeta szukał zapomnienia o swoich kłopotach rodzinnych, a Marianna dawała mu namiastkę jego przebrzmiałej młodości. Rozstali się dość nagle. Być może stary poeta przestraszył się własnej miłości. "Kobiety - oświadczył swojemu przyjacielowi - nie mogą przecież wypełnić mężczyźnie życia. Stosunki z nimi prowadzą w istocie do zbyt wielu powikłań, udręk i cierpień, które nas niszczą. Albo do kompletnej pustki". Mówiąc te słowa nie przypuszczał zapewne, że u schyłku życia czeka go jeszcze jedna, wielka miłość.
Mając lat siedemdziesiąt cztery poznał w Marienbadzie siedemnastoletnią Ulrykę von Levetzow, córkę meklemburskiego marszałka dworu. Młoda dziewczyna oczarowała go do tego stopnia, iż zapomniał przy niej o swojej starości. Po śmierci żony był człowiekiem wolnym i wydawało mu się, że jego oświadczyny będą jak najbardziej na miejscu. Potraktowano je wszakże niczym wesoły żart i odrzucono stanowczo, choć grzecznie. Poczuł się tym mocno urażony i pośpiesznie opuścił uzdrowisko.
Przeżył potem boleśnie śmierć swojej dawnej przyjaciółki Charlotty von Stein, która umarła w 1827 roku. Nie poszedł na jej pogrzeb, ponieważ zawsze unikał żałobnych ceremonii. Nie potrafił jednak ukryć swojego wzruszenia. "Ach, to nie do wybaczenia, że ja, człowiek osiemdziesięcioletni, ryczę jak stara baba. Ale stracić taką przyjaciółkę to ciężki cios". W trzy lata później, podczas podróży do Włoch, zmarł także niespodziewanie jego syn August.
Goethe umierał w 1832 roku jako osiemdziesięciotrzyletni starzec. Przy jego łóżku znaleziono parę skórzanych rękawiczek, które ongiś należały do Ulryki von Levetzow, jego ostatniej, nie spełnionej niestety miłości.
Herminia de Staël
Anna Ludwika Herminia de Staël, autorka słynnej Korynny, należała do najciekawszych kobiet europejskiego preromantyzmu. Była osobą wszechstronnie wykształconą, o wolno-myślicielskich poglądach, a chociaż brakowało jej urody, pochwalić się mogła imponującą listą wielbicieli.
Urodziła się w 1766 roku w Paryżu, swój start życiowy zawdzięczała zaś przede wszystkim temu, iż była córką słynnego bankiera szwajcarskiego Jakuba Neckera. Necker w historii Francji odegrał rolę nader istotną, gdyż jako minister Ludwika XVI skłonił króla, w przededniu rewolucji, do zwołania Stanów Generalnych. Kiedy jednak deputowani wysunęli nazbyt daleko idące żądania, król Stany rozwiązał, a Neckera zdymisjonował. Jego dymisja stała się jedną z przyczyn wybuchu rewolucji francuskiej.
Herminia, córka ministra i finansisty, wychowywała się zatem w samym centrum politycznych wydarzeń. Jej matka prowadziła w Paryżu salon literacki, w którym Herminia spotykała się z najwybitniejszymi postaciami ówczesnej epoki. U pani Necker bywali bowiem Diderot, Condorcet, Buffon, Grimm. Wywarli oni niewątpliwy wpływ na umysłowość młodej panienki, która coraz bardziej przesiąkała wolnomyślicielskimi ideami. Jej egzaltowana i romantyczna natura buntowała się także przeciwko rygorom, które narzucała jej matka, i prawdopodobnie po to, aby uwolnić się spod jej wpływu, dziewiętnastoletnia Herminia postanowiła wyjść za mąż.
Wybór padł na podstarzałego barona de Staël, posła szwedzkiego we Francji. Małżeństwo to zawarte zostało na zasadach transakcji handlowej. Mąż wnosił do niego swój arystokratyczny tytuł, żona zaś ojcowskie miliony. Zostawszy baronową Herminia otworzyła natychmiast własny salon literacki, który zbliżająca się rewolucja przekształciła niebawem w salon polityczny.
Stosunki młodej baronowej ze starym mężem nie układały się najlepiej. Małżonek, który na dobrą sprawę mógłby być jej ojcem, okazał się człowiekiem nie tylko nudnym, ale i nader przykrym. Herminia nawiązała więc burzliwy romans z hrabią Ludwikiem Narbonne, nieślubnym synem króla Ludwika XV, stryjecznym dziadkiem panującego monarchy. Został on ojcem jej synów Augusta i Alberta.
Polityczne sympatie Herminii były w tym czasie niezbyt skrystalizowane. Chwaliła monarchię konstytucyjną i popierała księcia Orleanu, ale kiedy lud szykował się do ataku na Tuileries, zaproponowała Ludwikowi XVI, aby schronił się w jej zamku w Dieppe i przeczekał w nim falę rewolucyjnych nastrojów. Król jednak odmówił. W obawie przed rewolucją opuścił natomiast Paryż pan de Staël, który wyjechał pośpiesznie do Szwecji. Nie zmartwiło to zapewne baronowej, ponieważ miała ona w tym czasie całą plejadę nowych kochanków, reprezentujących zresztą różne opcje polityczne. Był wśród nich konserwatywny minister Karol Vergennes, autor Deklaracji praw człowieka i obywatela i deputowany do Stanów Generalnych markiz La Fayette, książę Mateusz de Montmorency, a także jeden z przywódców rewolucji - Jan Paweł Marat.
Skompromitowana jednakże przez swoje wieloznaczne stosunki sercowo-towarzyskie, natychmiast po uwięzieniu króla opuściła Francję i schroniła się w rezydencji ojca w Coppet nad Jeziorem Genewskim. Przebywała tam przez trzy lata, traktując ten pobyt jako swoje pierwsze wygnanie. W Coppet spotkała Beniamina Constanta, z którym związała się na dwadzieścia blisko lat.
Constant należał do najbarwniejszych postaci przełomu XVIII i XIX wieku. Był pisarzem i politykiem, lecz także libertynem, hulaką, graczem i awanturnikiem, który prowadził, jak się sam wyrażał, "życie niespokojne, można rzec liche, napełnione podziwem dla swoich przedwczesnych zdolności i nieufnością do porywczego, niespokojnego i złośliwego charakteru". Znano go przede wszystkim jako słynnego uwodziciela. Jedną z jego ofiar była starsza od niego o dwadzieścia siedem lat Bella de Charvičre, uprzednio kochanka jego wuja. Komentowano także szeroko niedoszłe samobójstwo pisarza, które chciał popełnić, gdy niejaka panna Pourrat odrzuciła jego oświadczyny. Sensację budziło poza tym jego niespodziewane małżeństwo z brzydką i głupią baronówną Schramm, które rozpadło się już po kilkunastu dniach.
Błyskotliwy i inteligentny, uwikłany był stale w przeróżne awantury i afery. "Gdybym wiedział, czego chcę, wiedziałbym lepiej, co czynię" - mawiał. Nie wiedział jednak, czego chce, gdyż był na zmianę rojalistą, żyrondystą i liberałem. W swoim życiu chwytał się przeróżnych zajęć. Był nawet szambelanem księcia Wilhelma Brunszwickiego, u którego napisał monumentalną Historię cywilizacji dawnej Grecji oraz zaraził się syfilisem.
Kiedy Beniamin spotkał Herminię, był już po kuracji i po rozwodzie, nic więc nie stało na przeszkodzie, aby baronowa de Staël związała z nim swoje życie. Został on również ojcem jej córki Adelajdy Albertyny, znanej później pod nazwiskiem księżnej de Broglie.
Po upadku dyktatury jakobinów baronowa powróciła z kochankiem do Paryża, gdzie ponownie otworzyła swój salon, usiłując zbliżyć w nim do siebie rewolucjonistów i arystokratów. "Pani de Staël rano przyjmowała u siebie jakobinów, wieczorem rojalistów, a podczas obiadu wszystkich pozostałych" - ironizowano. Ta podwójna gra nie była mile widziana przez Dyrektoriat i sprytna niewiasta czując, że ziemia zaczyna się jej palić pod stopami, ponownie wyjechała do Coppet na swoje drugie wygnanie. Przed wyjazdem zdążyła wszakże rozwieść się ze swoim mężem i uwieść Talleyranda. Mawiał on później, że "trzeba było kochać panią de Staël, by później docenić, jakie to szczęście kochać kobietę głupią". Beniamina pocieszała w tym czasie zagorzała rojalistka pani Lindsay.
Herminia wróciła do Paryża po dwóch latach, za wstawiennictwem Talleyranda, który został tymczasem ministrem spraw zagranicznych. Przy jego pomocy usiłowała uczynić Constanta drugim konsulem, ale kiedy nie udało się tego przeprowadzić, dzięki swoim wpływom zrobiła z niego członka Trybunatu.
W salonie baronowej spotykać się poczęła ponownie elita intelektualna Paryża, a ona podjęła starania, aby ściągnąć tam także wschodzącą gwiazdę ówczesnej epoki - generała Bonaparte. "Która kobieta wszystkich czasów okaże się bardziej entuzjastycznie ustosunkowana do Bonapartego niż ja" - oświadczyła i wysłała do generała kilka listów, proponując mu przyjaźń, "związek dusz", a nawet miejsce w swojej sypialni. Napoleon nie lubił jednak wyemancypowanych kobiet i wszystkie listy pozostały bez odpowiedzi. Fiaskiem zakończyły się także zaaranżowane przez Talleyranda spotkania generała i baronowej, w trakcie których Napoleon nie chciał z nią rozmawiać na tematy polityczne.
Miara przebrała się na jednym z balów, podczas którego Herminia natrętnie kokietowała Bonapartego. Zapytała go między innymi: "Którą z żyjących kobiet nazwałby pan, generale, pierwszą kobietą świata?", a on odpowiedział grubiańsko: "Tę, która wydała na świat najwięcej dzieci". Był to policzek wymierzony publicznie dumnej baronowej, która od tej chwili stała się najbardziej nieprzejednaną przeciwniczką Napoleona.
Przystąpiła natychmiast do rozbijania korsykańskiego klanu, uwodząc brata przyszłego cesarza, Lucjana, i wmawiając mu, że został przez Napoleona zapomniany i skrzywdzony. Otworzyła także drzwi swojej sypialni rywalowi Bonapartego, generałowi Bernadotte. Z jej inspiracji Beniamin Constant opracował swoją słynną mowę atakującą "świat tyranii", którą wygłosił w Trybunacie.
Intrygi, paszkwile i złośliwe epigramaty, które powstawały w salonie Herminii, do tego stopnia rozwścieczyły Napoleona, iż nakazał baronowej opuścić Paryż i nie zbliżać się do niego na odległość mniejszą niż czterdzieści mil. Było to jej trzecie wygnanie, bodaj najbardziej dokuczliwe, gdyż baronowa nie wyobrażała sobie życia bez swojego paryskiego salonu. Pragnąc jednak zamanifestować własną niezależność, wyjechała do Niemiec. Odwiedziła tam Weimar, Monachium i Berlin, poznała Goethego i Schillera oraz nawiązała flirt z ekstrawaganckim bratem króla pruskiego Albertem. Później wyjechała do Włoch, gdzie zaczęła pisać powieść Korynna i gdzie uprzyjemniała sobie pobyt romansem z poetą Vincenzo Montim.
We Włoszech doszła ją wiadomość o koronacji Napoleona na cesarza Francuzów. Zmieniła niezwłocznie front i stała się zagorzałą bonapartystką. Kiedy jednak okazało się, że cesarz nie odwołał swojego zakazu i że nadal nie może powrócić ona do Paryża, zaatakowała go za zdradę rewolucyjnych ideałów. Poczęła głosić prawo narodów do samostanowienia i protestować przeciwko jednoczeniu napoleońskiej Europy. Jej zamek w Coppet stał się w tym czasie czołowym centrum kulturalnym na kontynencie, do którego tłumnie poczęli się zjeżdżać myśliciele i artyści. Prowadziło się w nim ożywione dyskusje, wystawiało teatralne sztuki, ale przede wszystkim ustalało antynapoleońską strategię.
Jednocześnie rozgrywał się osobisty dramat Herminii, która usiłowała namówić Constanta do małżeństwa. Beniamin nie kwapił się wcale do ożenku. "Na pewno jest prawda w tym, co de Staël mówi, że nasze małżeństwo skomplikowałoby jej życie i przyszłość jej dzieci. Gdybym był egoistą, nie brałbym tego w rachubę. Ale będąc taki, jaki jestem, wiem doskonale, że memu zmartwieniu nie będzie końca, jeżeli wyrządzę jej krzywdę rzeczywistą czy nawet urojoną. Małżeństwo sekretne byłoby może najrozsądniejsze" - tłumaczył wykrętnie. Na małżeństwo sekretne też nie miał ochoty, gdyż doszedł do wniosku, że "w naszym związku będę zawsze drugą osobą, głaskaną niekiedy, ale zawsze podporządkowaną". Zalecał się zatem do przyjaciółki Herminii, Julii Récamier, ale kiedy nie zdołał jej zdobyć, ożenił się potajemnie z Karoliną Herdenberg. Baronowa de Staël fakt ten przeżyła bardzo boleśnie. Przeszła nawet na katolicyzm, a następnie, dla pocieszenia swej strapionej duszy, wzięła sobie nowego kochanka, niemieckiego poetę Augusta Schlegla, który w Coppet zajmował się edukacją jej synów.
Podjęła także kolejną próbę powrotu do Paryża. O umożliwienie jej przyjazdu do stolicy prosili Napoleona jego brat Józef, Joachim Murat, generał Junot i zaprzyjaźniona z cesarzem Julia Récamier. Cesarz pozostał jednak nieubłagany. "Proszę nie pozwolić tej nędznicy zbliżyć się do Paryża" - polecił swojemu ministrowi policji i nazwał Herminię publicznie ladacznicą. Tego nie mogła oczywiście ścierpieć i postanowiła rozpocząć z nim osobistą wojnę. "Bonaparte nie chciał nawet poprzestać na monarchistycznym prawie dziedziczenia, lecz na modłę Wschodu zachował sobie prawo adoptowania i wyboru następcy - pisała. - Ponieważ nie miał dzieci, nie chciał dać swojej rodzinie jakichkolwiek praw i chociaż wyniósł ją na wyżyny, do których z pewnością nie mogła pretendować, przemyślnymi dekretami, które łańcuchami krępowały nowe trony, uzależnił ją od swojej woli".
Napisała także traktat O Niemczech, w którym przypominała "biednym i szlachetnym Niemcom, dotkniętym przez francuskiego uzurpatora", ich intelektualny dorobek, stanowiący podstawę narodowego istnienia. Próbowała książkę tę wydać we Francji, ale nakład został skonfiskowany, a Napoleon polecił oddalić z Coppet wszystkich jej przyjaciół i wystawić warty koło zamku. Baronowa stała się w ten sposób cesarskim więźniem.
Nie załamała się w obliczu przeciwności i postanowiła uciec ze Szwajcarii. W ucieczce pomagał jej młody oficer Johann Rocco, którego specjalnie w tym celu poślubiła i któremu urodziła syna. Uciekali przez Wiedeń i Galicję do Rosji. Na Rosję patrzyła bowiem przez pryzmat swojej nienawiści do Bonapartego. "W cesarstwie rosyjskim, tak mylnie nazwanym barbarzyńskim, odniosłam tylko szlachetne i miłe wspomnienia" - pisała. Dotarła aż do Petersburga, w którym kokietowała cara Aleksandra I nazywając go cesarzem pokoju. Radziła mu, jak ma rozgromić francuską armię, ale kiedy Bonaparte ruszył na Moskwę, przezornie opuściła Petersburg i wyjechała do Szwecji. Była przekonana, iż znienawidzony cesarz pociągnął na Rosję tylko po to, aby ją pojmać.
Szwedzkim regentem był jej dawny kochanek Bernadotte. Miłe przyjęcie z jego strony natchnęło ją myślą o usunięciu Napoleona i osadzeniu na cesarskim tronie Bernadotte'a. Myśl ta poczęła nabierać pozorów prawdopodobieństwa, kiedy wojska napoleońskie poniosły klęskę pod Moskwą. Napisała w tej sprawie do cara Aleksandra, który odpowiedział jej, iż propozycję tę można rozważyć, chociaż obawia się sprzeciwów Anglii, która optuje za restauracją Bourbonów. Wyruszyła wobec tego do Anglii, ale angielski minister spraw zagranicznych odniósł się do jej projektu negatywnie. Nie pozostawało jej zatem nic innego, jak wykonać kolejną woltę polityczną. Nawiązała korespondencję z Ludwikiem XVIII i z białą bourbońską kokardą powróciła do Paryża.
Gdy tylko Napoleon opuścił Elbę i ruszył ku stolicy, pośpiesznie wyjechała do Szwajcarii. Boleśnie przeżyła w tym czasie zdradę swojego byłego kochanka Beniamina Constanta, który przeszedł na stronę Bonapartego i redagował nawet dla niego nową konstytucję. Oskarżyła go o defraudację swoich pieniędzy, czemu Constant oczywiście zaprzeczył: "Pani de Staël zaproponowała mi, żebym zabezpieczył wypłatę pieniędzy, których nie jestem jej winien. To już za wiele. Nie przypuszczałbym... Śpiewajmy cienko, by ujść tej kobiecie i bękartom jednocześnie. Ale szybko postanówmy, jak nadać fałszywy pozór mej fortunie" - pisał.
Klęska Napoleona pod Waterloo nie przyniosła jednak baronowej spodziewanej radości. Constant stał się wprawdzie rojalistą i został nawet prezydentem Rady Stanu, ale nie pogodziła się z nim nigdy. Jej gwiazda mocno już zresztą przybladła i powoli o niej zapominano. Umarła w 1817 roku, w rocznicę zdobycia Bastylii. Miała wtedy zaledwie pięćdziesiąt jeden lat.
Jednoznaczna ocena życia i działalności Herminii de Staël jest dość trudna. Była ona dzieckiem francuskiego Oświecenia, z którego wyniosła nienawiść do despotyzmu i wiarę w siłę ludzkiego rozumu. Okazała się jednocześnie prekursorką nowej, romantycznej epoki.
Głoszone przez nią hasła miały wszakże najczęściej czysto osobisty charakter i w zależności od sytuacji mogła zostać propagatorką napoleońskiego cesarstwa lub jego zdeklarowaną przeciwniczką. Niemniej przyznać należy, iż była kobietą stanowczą, nieustępliwą i niepokorną, która nie wahała się nigdy bronić własnych racji. Pomimo wielu przygód nie znalazła w swym życiu wielkiej i szczęśliwej miłości. Zamiast niej zadowolić się musiała sławą. "Sława jest dla kobiety tylko wspaniałą żałobą po szczęściu" - pisała rozgoryczona własnym życiem.


Ludwik van Beethoven
Rodzina Beethovenów wywodziła się z mieszczan i pochodziła z Flandrii. Wśród przodków kompozytora było wielu cieśli, żeglarzy, piekarzy, szewców i kupców, ale pierwszy muzyk pojawił się dopiero w początkach XVIII wieku. Był nim dziad Ludwika, członek kapeli śpiewaczej w Mechelen, który w 1733 roku przeniósł się na dwór kurfirsta Klemensa Augusta w Bonn, gdzie łączył funkcję śpiewaka i dyrygenta. Jego syn Johann poszedł w ślady ojca i jako skrzypek także występował w książęcej orkiestrze. Poślubił on skromną córkę inspektora kuchni dworskiej Marię Magdalenę Keverich, która urodziła mu sześcioro dzieci. Zamiłowania muzyczne po ojcu i dziadku odziedziczył jedynie pierworodny Ludwik, urodzony w 1770 roku.
Beethovenom nie wiodło się najlepiej, gdyż pensja dworskiego muzyka nie była wysoka, a ponadto Johann miał skłonności do pijaństwa i dużą część zarobionych pieniędzy przepijał. Dzieci były więc brudne i zaniedbane. Kiedy pierworodny Ludwik nieco podrósł, ojciec postanowił uczynić z niego muzyka, aby chłopiec jak najprędzej mógł samodzielnie zarabiać na życie. Początkowo uczył go sam, później oddał syna pod opiekę flecisty Tobiasza Pfeiffera. Pfeiffer nie nadawał się jednak na pedagoga i prawdziwym nauczycielem młodego Ludwika został dopiero Christian Gottlob Neefe, kompozytor, organista i dyrygent książęcej orkiestry. Pod jego wpływem Beethoven w wieku jedenastu lat skomponował pierwsze swoje wariacje na fortepian, Rondo A-dur oraz kilka pieśni. Wtedy też po raz pierwszy napisano o nim w gazecie: "To młody geniusz, który zasługuje na poparcie, aby mógł dojrzeć. Jeżeli rozwinie się tak, jak to zapowiada, stanie się na pewno drugim Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem".
Mając trzynaście lat Ludwik został pełnoprawnym członkiem książęcej orkiestry i począł wreszcie zarabiać pieniądze. W tym momencie skończyło się jego dzieciństwo. Musiał chodzić na próby, brać udział w koncertach, przygrywać na dworskich balach. Zapraszano go także często na muzykowanie do domów arystokratów i bogatych mieszczan, gdzie dorabiał do swojej skromnej gaży. Szczególnie lubił bywać w domu wdowy po radcy dworu Heleny Breuning, kobiety o wszechstronnych zainteresowaniach muzycznych. W prowincjonalnym Bonn prowadziła ona rodzaj salonu literacko-muzycznego, w którym zapoznał się z dziełami Rousseau, Goethego, Schillera. Poznał w nim także jej córkę Eleonorę, która stała się jego pierwszą, młodzieńczą miłością.
W 1787 roku, dzięki wsparciu przyjaciół, wybrał się po raz pierwszy do Wiednia. Marzył o tym, aby spotkać się tam z Mozartem, ale czy do spotkania takiego doszło - nie wiadomo. Relacje dotyczące jego pierwszej podróży zagranicznej są bardzo skąpe. Trwała ona zresztą tylko dwa tygodnie, gdyż na wieść o chorobie matki musiał wracać do Bonn. Matka umarła po kilku dniach, a ojciec po jej śmierci popadł całkowicie w nałóg pijaństwa, który go wyniszczył do tego stopnia, że zmarł w parę lat później. Na barki Ludwika spadł zatem obowiązek utrzymania całej rodziny. Aby zdobyć odpowiednie pieniądze, dużo komponował i często występował z koncertami w Bonn i w pobliskiej Kolonii. Stworzył wtedy dwie kantaty oraz szkic Symfonii c-moll. Jako wirtuoz stał się sławny po turnieju pianistycznym, który rozegrał ze sławnym wówczas pianistą Sterklem.
Na wieść o wybuchu rewolucji francuskiej znalazł się w szeregach postępowej młodzieży, która uczęszczała na uniwersytet, aby słuchać tam wykładów profesora Schneidera. Zaczął myśleć o tym, aby porzucić znienawidzony dwór, na którym pełnił rolę muzycznego lokaja.
Przez jego życie przewinęło się w tym czasie kilka kobiet. Najpierw była to Wilhelmina von Westerholt, córka jednego z wyższych urzędników dworskich, potem młodziutka śpiewaczka Jeannette Horvath z pobliskiej Kolonii, na koniec zaś Barbara Koch, córka właściciela gospody.
W 1792 roku ziściły się jego marzenia, gdyż po raz drugi wyjechał do Wiednia. Wyjeżdżając obiecał wprawdzie kurfirstowi, że powróci do Bonn, ale podświadomie zamierzał zostać w Wiedniu na zawsze. Spodziewał się znaleźć w nim swobodę i szeroki rozmach, zastał natomiast resztki habsburskiego feudalizmu. Echa Oświecenia docierały tam tylko sporadycznie, a arystokracja, obalona we Francji, w stolicy Habsburgów nadal cieszyła się swoim autorytetem. Po przyjeździe musiał zatem zabiegać o jej poparcie, chociaż jego stosunek do arystokracji był dość lekceważący. "Wcale nie jest tak trudno zbliżyć się do arystokracji, trzeba tylko umieć czymś zaimponować tym ludziom" - mówił. Imponował im przede wszystkim swoim talentem. Zapraszano go zatem do księcia Lichnowskiego, księcia Esterházy, hrabiego Browne, barona Domanowecza i innych. Sława artysty rosła z roku na rok i mógł sobie nawet pozwolić na niesubordynację i arogancję. Kiedy w pewnym momencie pokłócił się z Lichnowskim, powiedział mu bezceremonialnie: "Książę, jesteś tym czym jesteś z przypadku i z urodzenia, ja zaś jestem sobą dzięki sobie samemu. Książąt było wielu i będzie ich jeszcze tysiące. Beethoven jest tylko jeden". Był złośliwy i sarkastyczny w stosunku do wysoko urodzonych, bliskich przyjaciół szukał sobie głównie w sferach mieszczańskich. Przyjaźnił się ze sprzedawcą nut Steinerem, skrzypkiem Krumpholzem, teologiem i skrzypkiem Amendą.
W jego otoczeniu nie brakło także kobiet, i to zarówno arystokratek, artystek, jak i prostych mieszczek. Powiadano, że "mógł poszczycić się podbojami miłosnymi na miarę Adonisa i że zawsze bywał zakochany i przeważnie na serio". Jedną z jego prawdziwych miłości była piękna i wysoce utalentowana śpiewaczka opery wiedeńskiej Magdalena Willmann. Poprosił ją nawet o rękę, ale spotkała go odmowa. Magdalena orzekła, że "jest brzydki i na wpół zwariowany". Kompozytor istotnie nie należał do mężczyzn przystojnych. Był niski, miał krótkie nogi, kwadratowy korpus i okrągłą, oliwkową twarz, naznaczoną na dodatek bliznami po ospie. Kobiety kochały w istocie nie tyle jego postać, ile jego sławę. Flirtował jednocześnie z dwiema siostrami Józefiną i Teresą Brunsvik i często przebywał w ich arystokratycznym domu. Nie wzgardził przy tym anonimową córką wiedeńskiego krawca.
W 1796 roku wyruszył w swoją jedyną podróż artystyczną do Pragi i Berlina. Jego koncerty spotkały się z olbrzymim aplauzem, a "słuchacze wybuchali często głośnym szlochem, tak wiele było wyrazu w jego grze". Występy przyniosły mu także wymierne korzyści materialne. "Powodzi mi się dobrze, nawet bardzo dobrze - pisał do brata. - Moja sztuka zyskuje mi uznanie i przyjaciół - czegóż chcieć więcej". W muzyce szukał w tym czasie nowych treści i zrywał z tradycjami muzyki dworskiej. Z tego ducha wyrastała jego I Symfonia, którą wykonano po raz pierwszy w 1800 roku.
Kiedy wydawało się, iż osiągnął wszystko, co chciał osiągnąć, począł chorować. Zagrożony chorobą płuc, walczył nieustannie z bronchitami, chorował też na wątrobę. Tragedię przeżył jednak w dwudziestym siódmym roku życia, kiedy stwierdził, iż z zastraszającą szybkością począł tracić słuch. Przez jakiś czas strzegł swojej koszmarnej tajemnicy przed ludźmi, ale po trzech latach przyznał się do głuchoty Amendzie i doktorowi Wegelerowi: "W moich uszach szumi i dudni bez przerwy, dniem i nocą. Nędznie przeżywam moje dni. Od dwóch lat unikam towarzystwa. Nie mogę przecież ludziom powiedzieć: Jestem głuchy... Czy wyobrażasz sobie, jak przyjmą to moi przyjaciele, których liczba jest przecież nie najmniejsza?" - pisał do nich. Był bliski całkowitego załamania psychicznego i myślał nawet o popełnieniu samobójstwa. Uciekł z Wiednia na wieś, gdzie napisał swój słynny testament heiligenstadzki. "O wy wszyscy, którzy uważacie mnie za mizantropa lub wroga ludzi, jak wielką krzywdę mi wyrządzacie! Nie znacie tajemniczej przyczyny tego, co jest tylko czczym pozorem... Obdarzony z natury żywym, ognistym temperamentem, dostępny dla wszelkiego rodzaju rozrywek towarzyskich, musiałem wcześnie odgrodzić się od ludzi i pędzić życie w samotności. Wybaczcie więc, że was unikam, ja, który właśnie tak bardzo rad bym być zawsze pośród was... Cierpię przez to podwójnie... Mało brakowało, a byłbym targnął się na własne życie. Tylko ona, tylko sztuka powstrzymała mnie od tego kroku. Wydało mi się niemożliwe opuścić ten świat, zanim dokonam tego wszystkiego, do czego czuję się powołany". Przemógł się zatem w sobie i potrafił przezwyciężyć swoje kalectwo. Skomponował wtedy III Symfonię, zwaną często Eroiką.
Zmagając się ze swoją chorobą zmagał się jednocześnie ze swoim uczuciem. Nawiązał bowiem romans z hrabianką Julią Guicciardi, której dedykował Sonatę księżycową. Julia odwzajemniała jego uczucia. "Byłem przez nią bardzo kochany, byłem dla niej czymś więcej niż jej małżonek" - podkreślał później. Rodzina hrabianki nie zgodziła się jednak na jej związek z kompozytorem ze względu na różnicę urodzenia. Wydano ją w 1803 roku za kobieciarza i birbanta hrabiego Gallenberga. Beethoven fakt ten przeżył bardzo boleśnie.
Niepowodzenia zmobilizowały go do jeszcze większej pracy. Wykrystalizowała się wtedy w jego muzyce idea bohaterstwa. W tym duchu powstała jego jedyna opera Fidelio, którą wyposażył aż w cztery uwertury, Koncert G-dur oraz V Symfonia c-moll.
W 1808 roku Hieronim Bonaparte zaproponował mu objęcie stanowiska nadwornego kapelmistrza na dworze westfalskim. Kiedy zastanawiał się nad przyjęciem tej oferty, arystokracja wiedeńska postanowiła nie wypuszczać go z habsburskiej stolicy. Aby go zatrzymać, zaoferowano mu tak korzystne warunki finansowe, że zgodził się je przyjąć i pozostał w Wiedniu. Warunków tych oczywiście nie dotrzymano, przez co uwikłał się później w trwające bez końca procesy sądowe.
Zdecydowawszy, że zostaje w Wiedniu, postanowił się ożenić i napisał do przyjaciela w Badenii, aby poszukał mu kandydatki na żonę. "Może znajdziesz tam kobietę, która by posłała mojej sztuce jakąś serdeczną myśl. Ale musi być piękna - zaznaczał. - Nie mogę pokochać nic, co nie byłoby piękne. W przeciwnym razie musiałbym kochać samego siebie". Kandydatek szukał również na miejscu, wśród otaczających go kobiet. Nie wchodziła oczywiście w rachubę wybitna intelelektualistka Maria Bigot, żona bibliotekarza księcia Razumowskiego, ani też węgierska arystokratka hrabina Erdödy. Małżeństwo zaproponował natomiast dwudziestoletniej córce wiedeńskiego lekarza - Teresie Malfatti. Otrzymał od niej niestety także odpowiedź odmowną. Był nią niezwykle przygnębiony. "Muszę zatem szukać oparcia tylko w moim własnym wnętrzu - pisał do przyjaciela. - Innego nie ma dla mnie widocznie... Przyjaźń i wszelkie inne uczucia przynoszą mi tylko rany... Nie ma dla ciebie szczęścia biedny Beethovenie, wszystko musisz nosić w sobie, przyjaźń znaleźć możesz tylko w świecie ideału". Pocieszał się potem w ramionach Amelii Sebald oraz pisarki Bettiny Brentano, żony poety Joachima von Arnim.
W 1812 roku zetknął się w Cieplicach z Goethem, ale spotkanie to przyniosło mu rozczarowanie. "Goethe czuje się w atmosferze dworskiej bardzo dobrze, nawet zbyt dobrze jak na artystę" - zauważył. Z kolei Goethe sceptycznie wyracił się o kompozytorze: "Beethoven jest człowiekiem zupełnie nieopanowanym, który wprawdzie nie jest w błędzie, gdy uznaje, że świat dookoła niego jest nieznośny, ale bynajmniej nie czyni przez to tego świata znośniejszym dla siebie i innych".
Pod wpływem nadchodzącego romantyzmu Beethoven, komponując Symfonię pastoralną, natchnienia począł szukać w przyrodzie. Dźwięki, których już absolutnie nie słyszał, zastępował widokami przyrody. Wykrystalizował się wtedy jego własny, osobisty styl w muzyce, widoczny najlepiej w Symfonii pastoralnej i w Kwartetach smyczkowych.
Około 1810 roku głuchy artysta wycofał się z działalności koncertowej, stał się złośliwy, kostyczny i nieufny w stosunku do ludzi. Ustawicznie począł zmieniać mieszkania. Stało się to jego prawdziwą obsesją. W ciągu trzydziestu lat pobytu w Wiedniu trzydziestopięciokrotnie zmieniał swój adres. Miał także stałe zatargi ze służbą domową. Opiekowały się nim zaprzyjaźnione kobiety, a przede wszystkim Nanette Streicher, żona fabrykanta fortepianów. W dalszym ciągu nie mógł znaleźć kandydatki na małżonkę, chociaż bynajmniej nie stronił od kobiet. Nawiązał w tym czasie romans z baronową Dorotą von Ertmann, która prowadziła w Wiedniu salon muzyczny.
Po śmierci brata Karola Kaspra zaadoptował jego małoletniego syna Karola. Otoczył go czułą opieką i miłością i wiązał z chłopcem duże nadzieje na przyszłość. Nie spełniły się one jednak, gdyż chłopiec okazał się niewdzięcznikiem i wyrósł później na bardzo przeciętnego człowieka.
Po roku 1815 powstały największe dzieła Beethovena: IX Symfonia, Missa solemnis oraz Sonaty na fortepian op. 109, 110, 111, w których coraz głośniej rozbrzmiewać poczęły nuty romantyczne. Nie interesował się natomiast romantyką literacką, przedkładając nad nią literaturę antyczną.
Około 1820 roku zdrowie kompozytora zaczęło się zdecydowanie pogarszać. Głuchocie towarzyszyć poczęły ataki reumatyczne oraz przewlekła choroba oczu. Poza tym bardzo dolegała mu wątroba. Jeździł po uzdrowiskach, ale czuł się coraz gorzej. "Chudnę ciągle i czuję się niedobrze - pisał z Baden do swego bratanka. - A tu nie mam ani lekarza, ani żadnego współczującego człowieka koło siebie... Ja muszę pomału rezygnować z wszystkiego, o ile tylko dane mi będzie jako najwyższa nagroda to, że wszystkie te moje ofiary przyniosą godne owoce... Kosa śmierci wyznaczyła mi już tylko krótki okres bytowania".
Zachorował w końcu na żółtaczkę, puchlinę wodną i zapalenie płuc. Czterokrotnie był operowany i kilka miesięcy zmagał się ze śmiercią. Przez cały ten czas otaczali go najbliżsi przyjaciele, a on aż do końca interesował się wydarzeniami politycznymi i artystycznymi. Zmarł 26 marca 1827 roku w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat. Opowiadano, iż konając podniósł ku górze zaciśniętą pięść, chociaż nie wiadomo, komu wygrażał. Może przeklinał swój własny artystyczny los?


Niccolo Paganini
Niccolo Paganini urodził się w 1782 roku w Genui jako syn pośrednika handlowego. Jego ojciec nie dorobił się nigdy większej fortuny, dlatego też ogarnięty był pasją gry na loterii. Matka natomiast, Teresa Bocchiardi, typowa mieszczka, odznaczała się dużymi skłonnościami do dewocji. Urodziła mężowi sześcioro dzieci, wśród których Niccolň był trzecim w kolejności.
Od dzieciństwa uczył się gry na skrzypcach, a że był nadzwyczaj pojętny i zdolny, ojciec wiązał z nim duże nadzieje na przyszłość. Niccolň miał być tym, który zacznie wreszcie zarabiać pieniądze i zapewni rodzinie dostatek. Bogobojna Teresa miała ponoć proroczy sen, w którym anioł potwierdził nadzieje męża.
Wielogodzinne ćwiczenia odbiły się jednak negatywnie na zdrowiu chłopca. Zawsze był wątły i słabowity, a teraz stawał się coraz bardziej pobudliwy i coraz bardziej nerwowy. Na dodatek przeszedł ciężką szkarlatynę, połączoną ze spazmami i konwulsjami. Po latach napisał na ten temat: "Ojcu zawdzięczam pierwsze zetknięcie się ze sztuką... Trudno sobie wyobrazić bardziej surowego ojca; gdy mu się wydawało, że nie jestem dość pilny, zmuszał mnie głodem do podwojenia wysiłków, tak że wiele cierpiałem fizycznie, a zdrowie moje zaczęło szwankować".
Kiedy się okazało, że ojciec nie jest już w stanie chłopca niczego więcej nauczyć, jego edukacją zajął się Giacomo Costa, pierwszy skrzypek kościoła San Lorenzo. Rozstali się po kilkunastu lekcjach, ponieważ nauczyciel nie mógł pogodzić się z niekonwencjonalnym trzymaniem skrzypiec i prowadzeniem smyczka przez swego ucznia.
Mając dziesięć lat Niccolň począł dawać pierwsze koncerty, przeważnie po kościołach. Zapraszano go także do domów bogatych patrycjuszy i w jednym z nich poznał markiza Gian Carlo di Negro, który sfinansował jego studia u sławnego skrzypka Aleksandra Rolli oraz u kompozytora Ferdynanda Paëra. Sława młodego artysty rosła coraz bardziej, więc ojciec postanowił zdyskontować ją finansowo. W 1797 roku wysłał syna na jego pierwsze artystyczne tournée po Włoszech, którego trasa wiodła przez Mediolan, Bolonię, Florencję, Pizę i Livorno. Chłopiec wszędzie budził olbrzymie zainteresowanie i wywoływał szalony entuzjazm słuchaczy. Zachęcony powodzeniem Niccolň opuścił dom rodzinny i samotnie wyruszył na szerokie, artystyczne wody.
Opanowały go w tym czasie dwie namiętności: karty i kobiety. W ciągu jednego wieczoru potrafił na przykład przegrać swoje miesięczne honoraria, a zdarzyło się, że postradał w ten sposób nawet własny instrument. Uratował go wówczas jeden z jego licznych wielbicieli, który podarował mu wspaniałe skrzypce Guarneriego. Towarzyszyły one później artyście aż do końca życia.
Pierwszą jego kobietą była niejaka Dida. O stosunku do niej świadczy zapis na ostatniej stronie Menueta A-dur na gitarę: "Wzdychanie nie pomaga. Żółtaczka tak mnie osłabia, że dr Botti zakazał mi grania. Cierpliwości - na kilka dni - czy będę wreszcie szczęśliwy? Cierpliwości - dni przeminą, wrócę do zdrowia i udowodnię Pani, że jestem Jej całkowicie oddanym sługą i najbardziej wytrwałym przyjacielem". Dida zaprosiła go do swego majątku pod pozorem słuchania muzyki, ale koncert zakończył się oczywiście w sposób nader frywolny. Młodzieniec flirtował później z siostrami Eleonorą i Mariną Delle Piane oraz z Teresą Romagnesi, córką mediolańskiego szlachcica.
Lata od 1801 do 1805 roku są dość tajemnicze i do końca nie wyjaśnione, a sam skrzypek niechętnie o nich wspominał. Plotka głosiła, że przebywał wtedy w więzieniu oskarżony o zamordowanie niewiernej kochanki i że skazano go na galery w Algierze. Byli także i tacy, którzy podejrzewali, że zaprzedał wtedy swoją duszę diabłu i pozostawał w jego piekielnej mocy. Niccolň twierdził wprawdzie, iż cały ten czas spędził w wiejskiej posiadłości hrabianki Armidy, gdzie oddawał się miłości i ogrodnictwu, ale oczywiście nikt w to nie chciał uwierzyć.
W 1805 roku rozpoczął się jego epizod napoleoński. Przebywał wtedy w Lukce, którą Bonaparte uczynił stolicą księstwa Piombino i oddał swojej siostrze Marii Elizie, zamężnej za korsykańskim kapitanem Pasquale Bacciochim. Maria Eliza zaprosiła muzyka na swój dwór i urzeczona jego grą, uhonorowała go bukietem kwiatów. Wkrótce też pomiędzy dwudziestotrzyletnim skrzypkiem a dwudziestoośmioletnią księżną zawiązał się romans. Paganini mianowany został dyrygentem książęcej orkiestry oraz oficerem straży przybocznej. Ułatwiało mu to dostęp do sypialni Marii Elizy, z czego też skwapliwie korzystał. Gdy księżna spostrzegła jednak, iż Nicco-lň zachodzi do niej coraz rzadziej, a coraz częściej przebywa w towarzystwie jednej z jej przystojnych dam dworu, wymówiła mu pracę.
Nie zrażony tym Paganini pojechał do Turynu, gdzie rezydowała Maria Paulina Borghese, druga siostra cesarska. Paulina znana była ze swych erotycznych ekstrawagancji i bez specjalnego trudu została także jego kochanką. W zamian obdarzyła go chorobą weneryczną, która sprawiła, że przez dłuższy czas musiał kurować się w szpitalu w Livorno.
Kiedy wyzdrowiał, Maria Eliza, która w międzyczasie została księżną Toskanii, wezwała go ponownie na swój dwór, tym razem do Florencji. Przebywał na nim przez trzy lub cztery lata i znów romansował ze swoją chlebodawczynią. Był to jednocześnie okres jego niezwykłej aktywności twórczej, gdyż powstały wtedy Koncerty skrzypcowe Es-dur i h-moll. Znudzony nieustannymi dworskimi intrygami, postanowił opuścić Florencję i wyjechać do Mediolanu.
Romanse z siostrami Napoleona przyniosły mu oczywiście niemały rozgłos, co wykorzystywał aż do upadku cesarza. Potem powrócił do rodzinnej Genui i - jak gdyby dla kontrastu - związał się z Angioliną Cavanna, prostą córką miejscowego krawca. Zabrał ją nawet ze sobą do Parmy, ale gdy dziewczyna zaszła z nim w ciążę, porzucił uwiedzioną. Rozwścieczony ojciec Angioliny oskarżył go o gwałt i Paganiniego aresztowano, zamierzając osadzić w wieży. Przestraszony, zaproponował ojcu 1200 franków odszkodowania oraz obiecał pojąć Angiolinę za żonę. Kiedy po tygodniu został uwolniony, w rewanżu pozwał Cavannę przed sąd, oskarżając go o szantaż. Tymczasem, Angiolina urodziła nieżywe dziecko, więc Niccolň uznał, iż jego obietnice są nieaktualne i podczas rozprawy wytknął ojcu, że "zamykał przed córką drzwi domu i polecał jej, aby szła zarobkować na ulicę, gdzie dziewczyna odwiedzała targowiska i publiczne lokale w towarzystwie podejrzanych cudzoziemców, których przyjmowała w domu swojego ojca. Działo się to znacznie wcześniej, nim jeszcze poznała obecnego głównego obwinionego". Proces ciągnął się przez kilkanaście miesięcy i zakończył przegraną Paganiniego, którego skazano na zapłacenie grzywny w wysokości trzech tysięcy franków.
Historia ta nadszarpnęła mocno jego reputację i poczęto o nim mówić, że nie tylko jego gra jest "z piekła rodem", ale także, iż posiada on diabelskie przymioty duszy i charakteru. Przypomniano, że kilka lat temu był galernikiem i siedział w więzieniu za zabójstwo kochanki.
Przykre doświadczenia z Angioliną nie nauczyły go bynajmniej ostrożności, nadal wikłał się w różne awantury miłosne. Uwiódł w Rzymie piękną i młodą córkę pewnego notariusza, potem w Ferrarze słynną śpiewaczkę Pallerini, a w Neapolu Karolinę Banchieri. Z tą ostatnią zamierzał się nawet ożenić, gdyż pisał do swojego przyjaciela: "Postanowiłem w końcu posłuchać głosu serca, a także i rozumu i pojąć ją za żonę". Do małżeństwa nie doszło, ponieważ Karolina "okazała się istotą powierzchowną, zmieniającą bez ceremonii swoje oblicze. Wyzwoliłem się od niej w ciągu czterech dni, które mi się wydawały czterema latami" - informował. Dodawał również, że "trwa zawsze we mnie niechęć do małżeństwa - wolność jest skarbem". Jak powiadali jednak wtajemniczeni, powtórzyła się historia, za którą odpowiadał już raz przed sądem: dziewczyna zaszła w ciążę, więc ją porzucił i pośpiesznie wyjechał.
W 1818 roku ukazało się drukiem jego pierwsze dzieło: 24 kaprysy op. 1, które wywołało duże zainteresowanie wśród ówczesnych skrzypków. Powątpiewano nawet, czy ze względu na trudności techniczne można te utwory w ogóle wykonać. Samemu autorowi wykonanie nie sprawiało najmniejszej trudności.
Później przez dwa lata chorował na gruźlicę, a kiedy wyzdrowiał, związał się ze śpiewaczką Antonią Bianchi. Poznał ją w Wenecji kilka lat wcześniej. Była wtedy jeszcze chórzystką i nie zwrócił na nią większej uwagi. W miarę upływu czasu Antonia zyskała sławę i Nic-colň począł ubiegać się o jej względy. Bianchi zwodziła go dość długo. Zgodziła się wprawdzie wspólnie z nim występować, ale twierdziła, iż rolą skrzypka jest akompaniowanie śpiewaczce. Paganini oczywiście protestował, więc wybuchały pomiędzy nimi nieustanne awantury i kłótnie. Mimo to wciąż się godzili i ich związek stawał się coraz bardziej zażyły. Podczas pobytu na Sycylii Antonia powiedziała mu, że zostanie ojcem. Tym razem nie uciekł i 23 lipca 1825 roku urodził się jego syn - Achilles Cyrus Aleksander. Urodziny dziecka nie scementowały jednak związku, który aż do końca pozostał tylko konkubinatem.
Pożycie z Antonią nie układało się zresztą najlepiej. Śpiewaczka była kłótliwa, zazdrosna, chciwa i chorobliwie skąpa. Robiła mu stałe sceny zazdrości, toteż coraz częściej uciekał od niej do innych kobiet. Ucieczki te zakończyły się niezbyt pomyślnie, gdyż w Neapolu zo- stał już po raz drugi zarażony syfilisem przez jedną z ulicznych dziewcząt. Schorzenie to spowodowało dziewięciomiesięczną przerwę w koncertowaniu, a także było prawdopodobnie przyczyną jego rozstania z Antonią.
Pożegnali się ze sobą w Wiedniu, po czterech latach wspólnego pożycia. Bianchi za dwa tysiące franków sprzedała mu prawo do wyłącznej opieki nad synem i Achilles towarzyszył odtąd ojcu w jego artystycznych podróżach.
W 1828 roku rozpoczął Paganini podbój Europy. Koncertował w Wiedniu, Pradze, Dreźnie, Berlinie i Warszawie. Przyjmowano go rozmaicie, krytycznie w Pradze i Wrocławiu, entuzjastycznie w Berlinie i Warszawie. W Westfalii przyznano mu nawet tytuł barona, chociaż nie otrzymał pruskiego orderu królewskiego, na którym szczególnie mu zależało.
Europejskie tournée obfitowało oczywiście w liczne przygody miłosne. W Norymberdze zakochała się w muzyku pewna baronowa, która zamierzała nawet rozwieść się z mężem i zaprowadzić skrzypka do ołtarza. "Na imię jej Helena - pisał Niccolň do przyjaciela - wyszła przed trzema laty bez miłości za jakiegoś barona. Jest zamiłowana w muzyce i bardzo pięknie śpiewa. Przyjechała do Norymbergi aby mnie słyszeć, zobaczyła, rozmawiała ze mną, zakochała się bez pamięci". Do małżeństwa nie doszło, jako że mąż nie wyraził zgody na rozwód. Paganini przyznawał jednak, że "gdyby ta kobieta była moja, miałbym dobrą żonę, a Achilles wspaniałą matkę. Trudno znaleźć niewiastę, która by mnie tak kochała jak Helena... Ale cóż, nie jestem już młody ani piękny. Stałem się taki nieokrzesany... Obecna pora nie jest najodpowiedniejsza, gdyż życie tak krótkie nie pozwala mi tracić czasu". Spędził jedynie z kochanką kilka dni w Ansbach, po czym rozstał się z nią na zawsze. Wyjechał do Frankfurtu. Nawiązał tam romans z córką bogatego kupca i planował małżeństwo, ale dziewczyna odrzuciła jego oświadczyny.
Wiele uwagi poświęcał swojemu synowi, którego wychowywał w niesłychanym zbytku, rozpieszczał i pozwalał mu na wszystko. Wynajmował dla niego najlepszych guwernerów, lecz choć chłopiec był bardzo muzykalny, ojciec się sprzeciwiał, aby został on w przyszłości skrzypkiem. "Ja wiem najlepiej, co to znaczy być wirtuozem - mówił - póki żyję, Achilles nie dotknie skrzypiec".
Niccolň był w tym czasie człowiekiem niezwykle bogatym. Twierdził, iż to, co zarobił w Wiedniu, Berlinie i Warszawie, wystarczyłoby mu do końca życia. Ale wrodzona zapobiegliwość kazała mu stale powiększać swój majątek. Celowi temu służyły przede wszystkim koncerty. Po opuszczeniu Niemiec koncertował następnie we Francji, gdzie przyjęto go z niebywałym entuzjazmem, chociaż nieżyczliwi szerzyli plotkę o jego zbrodniczej przeszłości. Pragnąc temat ten definitywnie wyjaśnić, napisał artykuł do Revue musicale, w którym przytaczał fakty z własnego życia. W kilku miejscach minął się jednak z oczywistą prawdą, więc zamiast plotki uciszyć - jeszcze bardziej je nagłośnił. Rozgoryczony opuścił Paryż i wyjechał do Anglii.
Anglikom nie podobała się z kolei wysokość honorarium, jakie zwykle pobierał za koncerty, w Londynie rozkolportowano przeto ulotkę następującej treści: "Obywatele. Z uczuciem głębokiego obrzydzenia ogłaszam koncerty Paganiniego, które mają się odbyć w naszym mieście. Po co te koncerty w okresie panującej nędzy i ubóstwa? Wszędzie odbywają się zbiórki na rzecz biednych. Z jakich przyczyn przyjeżdża ten cudzoziemski grajek? Pewnie w celu wyciągnięcia od nas pieniędzy przeznaczonych dla biednych. Nie pozwólcie wprowadzić się w błąd przez te monstra z zagranicy wykorzystujące naiwność Johna Bulla".
Mimo iż Anglię odwiedzał Paganini jeszcze kilkakrotnie, nie wywoził z niej najlepszych wspomnień. Przyczynił się do tego zapewne jego angielski impresario, niejaki Watson, który oskarżył skrzypka o uwiedzenie i uprowadzenie swojej szesnastoletniej córki. Artysta zmuszony został do opublikowania w prasie listu otwartego, w którym nazwał Watsona szantażystą, łajdakiem i kryminalistą. Pisał, iż porzucił on żonę, że żyje z metresą i że maltretuje i wykorzystuje swą utalentowaną córkę, której on, Paganini, chciałby dopomóc w zdobyciu muzycznego wykształcenia. Dodawał także, że dziewczyny wcale nie porwał, lecz że przebywa ona z nim z własnej woli. Wszyscy posądzający go o niecne zamiary są ludźmi godnymi najwyższej pogardy.
Gdy jednak po awanturze Watson wraz z rodziną wyjechał do Ameryki, Niccolň napisał do niego list, w którym zobowiązywał się pokryć koszty ich powrotu do Anglii. Watson odpowiedział, że nie ma zamiaru wracać do Europy, proponuje natomiast Paganiniemu koncerty w Ameryce. Być może, iż cała ta afera miała zatem charakter wyłącznie propagandowy: po prostu artysta usiłował w ten sposób podnieść swoją spadającą ówcześnie popularność. Do Stanów Zjednoczonych, wbrew wcześniejszym planom, ostatecznie nie pojechał, gdyż obawiał się skutków choroby morskiej.
W 1834 roku powrócił natomiast do Włoch. Osiadł w Parmie, którą rządziła teraz Maria Luiza, wdowa po Napoleonie. Liczył być może, iż jego dawniejsze związki z rodziną cesarza zaprocentują także obecnie. Istotnie, Maria Luiza odznaczyła go Orderem Św. Jerzego, a na jej polecenie w Parmie odsłonięte zostało popiersie Paganiniego.
Koncertował jeszcze w Piemoncie, ale gruźlica czyniła w jego organizmie coraz większe spustoszenia. Utracił zupełnie głos. Zrozumiał, że zbliża się koniec, i począł porządkować sprawy rodzinne, głównym swym spadkobiercą czyniąc syna Achillesa. Zmarł w 1840 roku mając lat pięćdziesiąt osiem. Przed śmiercią odmówił przyjęcia sakramentów, co jeszcze bardziej uwiarygodniło pogłoski o jego dawniejszych związkach z diabłem.
Kościół włoski nie zgodził się pochować Paganiniego w poświęconej ziemi i zabalsamowane zwłoki trzymano przez pięć lat w Villafranca. Dopiero w 1845 roku, dzięki interwencji króla Sardynii Karola Alberta, mogły one spocząć na cmentarzu w Genui, skąd po trzydziestu latach zostały przewiezione do Parmy.
Na wieść o zgonie genialnego skrzypka Franciszek Liszt napisał: "Zgasło życie Paganiniego; z nim zniknął jeden z tych wspaniałych tworów, którymi przyroda zdaje się nas obarczać tylko po to, aby jak najprędzej zażądać ich z powrotem - cudowne zjawisko, jakie królestwo Sztuki oglądało jeden, jedyny raz. Nieosiągalna, nie do przewyższenia wielkość jego geniuszu przeraża tych, którzy by go chcieli naśladować. Jemu nikt nie dorówna, jego sława zaćmi każdego... Jakimkolwiek był - pokój jego duszy. Był wielkim. Każda wielkość nosi w sobie samej własne usprawiedliwienie swoich win. Czyż wiemy, za jaką cenę kupił on swoją wielkość?"


Ugo Foscolo
Ugo Foscolo uważany jest za najwybitniejszego poetę włoskiego preromantyzmu. Był synem weneckiego lekarza i Greczynki Diamanty Spathis. Urodził się w 1778 roku na jońskiej wyspie Zante, na której spędził swoje najwcześniejsze dzieciństwo. Później rodzice przenieśli się do Dalmacji, a kiedy Ugo skończył dziesięć lat, zmarł ojciec. Matka wraz z kilkorgiem dzieci musiała powrócić do Wenecji, licząc na pomoc ze strony rodziny męża. Zamieszkali w starym i zniszczonym domu w Sestiere de Castello, cierpiąc nieraz głód i niedostatek. Wenecka nędza kontrastowała niezwykle silnie z obrazem słonecznej wyspy, który Ugo zapamiętał na zawsze. Mawiał on: "Jestem Grekiem z urodzenia, Wenecjaninem zaś z pochodzenia i niestety wyboru".
Pomimo biedy matka posłała go jednak do szkoły. Chłopiec nauczył się w niej języków klasycznych i zachłannie rozczytywać się począł w literaturze. Należy przypuszczać, iż już wtedy zrodziły się jego zamiłowania literackie.
Kiedy do Wenecji dotarły wieści o zwycięskim Napoleonie Bonaparte, a następnie gdy wkroczył on do Włoch, Ugo pisać począł płomienne ody, sławiące światową rewolucję i zapowiadające nową epokę szczęścia. "Italio! Italio! Na twoim horyzoncie wstaje jutrzenka o jasnych promieniach, zwiastunka wiecznego słońca" - wołał.
Mając siedemnaście lat wystawił także tragedię Tieste, poświęconą walce arystokracji z demokracją. Tragedia odniosła olbrzymi sukces i otworzyła autorowi drzwi ekskluzywnych salonów weneckich: Giustiny Renier-Michel i Izabeli Teodochi-Albrizzi. Młody poeta wkroczył do nich jako ulubieniec pięknych dam, aczkolwiek nie należał do mężczyzn nazbyt przystojnych. Miał rude, rozczochrane włosy, wypukłe czoło, małe, pełne żaru oczy i brzydkie, nieforemne, blade policzki. Jego pierwszą kochanką stała się hrabina Izabela Albrizzi, starsza od niego o kilkanaście lat. Miała ona w sobie gorącą grecką krew i to ona nauczyła niepozornego siedemnastolatka sztuki miłości, która stała się przeznaczeniem jego życia. Przez całe dwa lata spotykali się niemal codziennie, a Ugo poświęcił Izabeli swoją elegię Wspomnienia.
Pierwsza miłość i naiwna wiara w Napoleona zamyka młodość Foscola. Kiedy bowiem Bonaparte odstąpił Austriakom Wenecję, Ugo w obawie przed prześladowaniami musiał opuścić miasto i wyjechać do Lombardii. Osiedlił się w Mediolanie, przyjął obywatelstwo Rzeczypospolitej Cisalpińskiej i został redaktorem dziennika Monitore Italiano. Pismo miało jednak nazbyt radykalny charakter i szybko zostało przez władze zawieszone. Szukając środków do życia, wstąpił wtedy do armii i brał udział w kilku potyczkach. Od swego przełożonego otrzymał nawet pochwałę, w której tenże napisał, że "zachował się mężnie i z godnością oraz dodawał odwagi swym towarzyszom z zapałem godnym prawdziwego republikanina".
Służba wojskowa nie przeszkadzała mu pisać miłosnych wierszy do jakiejś Eloisy, która - o zgrozo! - nie dochowała wierności i wyszła za mąż. Narzekał wtedy w swoich wierszach na niestałość i płochość kobiecą.
W Mediolanie związał się także z poetą Montim, a raczej z jego śliczną żoną Teresą Pikler. Była to jedna z najbardziej ekstrawaganckich kobiet w mieście. Ich romans był niestety bardzo krótki, gdyż Foscolo przeniesiony został do Bolonii. Tam pocieszył się w ramionach młodej Izabeli Roncioni. Ale i tym razem służba wojskowa nie sprzyjała długiej miłości. Musiał wkrótce wyjechać na front. Walczył pod Cento i bronił oblężonej Genui, w której zakochał się oczywiście w markizie Luigii Pallavicini i napisał na jej cześć kilka wierszy. Otworzyły mu one drzwi sypialni markizy.
Kiedy Napoleon rozgromił Austriaków pod Marengo i zajął Lombardię, Ugo ponownie począł sławić geniusz Bonapartego: "Całe Alpy rozbrzmiewają hukiem broni. I w pełni majestatu schodzi rycerz podobny Bogu" - napisał. Otrzymał wtedy list od Izabeli Roncioni, w którym donosiła mu, że pomimo całej miłości, jaką czuje do niego, musi posłuchać swojego ojca i poślubić starego Leonarda Bartolomei. Foscolo dostrzegł w tym dramat literacki i Izabelę uczynił bohaterką swojego romansu Listy Jakuba Ortisa. Mimo iż romans ten nie był arcydziełem, zyskał we Włoszech olbrzymią popularność i porównywano go do Cierpień młodego Wertera.
Później przeniesiono poetę do Mediolanu, gdzie już wkrótce uwiódł piękną żonę hrabiego Arese - Antoniettę. Inicjatywa wyszła tym razem od hrabiny, która lubiła otaczać się młodymi i inteligentnymi adoratorami. Ugo musiał wynająć piękne mieszkanie, w którym mógł spotykać się ze swoją kochanką. Antonietta celowo rozbudzała zresztą jego zazdrość, afiszując się ze swoim cicisbeo Petracchim. Foscolo chciał go nawet wyzwać na pojedynek, ale zręczna hrabina zdołała nie dopuścić do skandalu.
Tymczasem Ugo dosłużył się w wojsku stopnia kapitana i wysłano go do Boulogne, gdzie miał walczyć przeciwko Anglikom. Nie żywił wszakże osobistych animozji do wyspiarzy i zamiast walczyć - romansował tam z młodziutką Angielką o jasnych włosach, która urodziła mu córkę Florianę. Widząc w końcu bezsensowność działań wojennych, wystąpił z armii i powrócił do Wenecji. Odnowił tam swoje stosunki z hrabiną Izabelą Albrizzi, ale wkrótce przeniósł się do Brescii, gdzie związał się z hrabiną Marią Mortinengo, piękną kobietą o czarnych, płonących oczach. Pod jej wpływem napisał bodaj najlepszy swój poemat Groby, a także począł tłumaczyć Iliadę na język włoski.
Miał już ustabilizowaną sławę poety i wybrano go do rady państwa Rzeczypospolitej Cisalpińskiej. Bronił w niej swoich demokratycznych zasad, a że przemawiał nader płomiennie, powołano go na profesora wymowy uniwersytetu w Pawii. Tam zakochał się w młodziutkiej hrabiance Francesce Giovio, której proponował małżeństwo, ale nie uzyskał zgody jej rodziców. Zwrócił się zatem ku Lucji Frappoli, żonie pułkownika Gaetana Battaglii, oraz ku Magdalenie Bignami, żonie miejscowego bankiera. Magdalena była kobietą piękną i urokliwą, gdyż mówiono, że sam Napoleon starał się o jej względy. Niedawno wyszła za mąż, co nie przeszkodziło jej wcale zostać kochanką poety. Ich związek trwał kilka lat. Rozstali się, kiedy mąż dowiedział się o romansie i poprosił poetę, aby przestał bywać w jego domu. Przez długie lata utrzymywał on jednak z Magdaleną korespondencję i wspierała go ona finansowo. "Ta miłość nie jest już raną - pisał później - ale zastarzałym wrzodem, nie dającym się wyleczyć. Wiem, że moje uczucie beznadziejne, zgubne, zwalczam je, ale gorączka wraca z tym większą siłą. Ta namiętność przygłusza wszystkie nadzieje i marzenia o ojczyźnie, o sławie, o niepodległości".
Po raz trzeci zmienił w tym czasie swój stosunek do polityki Napoleona. Dostrzegł w niej bowiem imperialne zakusy i protestując przeciwko temu, wystawił w La Scali tragedię Ajaks, w której krytyka dopatrzyła się politycznych aluzji. Zainteresowała się nim policja, więc uciekł do Florencji, gdzie zamierzał osiedlić się na stałe. Po drodze spotkał w Bolonii panią Martinetti, która do tego stopnia była podobna do Magdaleny Bignami, iż nawiązał z nią natychmiast romans, obiecując jej dozgonną miłość.
Przyrzeczenia tego oczywiście nie dotrzymał, gdyż przybywszy do Florencji odwiedził natychmiast dawną przyjaciółkę Alfieriego, hrabinę Albany. Hrabina miała już sześćdziesiąt lat, niemniej zakochała się w dwukrotnie młodszym od siebie poecie. "Tęsknię za Panem, tym bardziej że poznawszy szanuję pana i mogę powiedzieć bez obawy, że pana kocham... Proszę nie przypuszczać, abym mogła o panu zapomnieć, moja miłość jest oparta na pięknych przymiotach i będę pana kochać aż do grobu; chciałabym mieszkać w tym samym mieście, co pan, i by te dnie, które pan poświęca swojej przyjaciółce Bignami, były mnie ofiarowane" - pisała do niego. Była mu zresztą nie tylko kochanką, ale także opiekunką i samarytanką, pielęgnując go troskliwie, kiedy niespodziewanie zapadł na febrę.
Po wyzdrowieniu nie zamierzał rzecz jasna dochowywać jej wierności i nawiązał flirt z Quiriną Magiotti, której matka prowadziła w Sienie salon literacki. Mąż Quiriny był człowiekiem bogatym, lecz ograniczonym umysłowo i nic przeto dziwnego, że niezbyt już młoda kobieta uległa urokowi poety. Wspierała go finansowo i pozostawała mu wierna przez całe swe życie, chociaż on dawał jej ciągłe powody do zazdrości. "Gdybym mogła być mężczyzną i zamiast kochać, być ci tylko przyjacielem" - pisała do niego. Pod jej wpływem Foscolo ukończył tragedię Riccardo oraz poemat Gracje.
Stosunek łączący Foscola z panią Magiotti stał się we Florencji tematem licznych plotek i dlatego też Ugo postanowił opuścić miasto. "Każda kobieta ma tutaj sto oczu i trzysta języków" - mówił. Dowiedział się zresztą, iż zmarł pułkownik Battaglia, mąż jego dawnej kochanki Lucietty Frappoli, i postanowił jechać do Mediolanu, aby poprosić ją o rękę. Przybył jednak za późno, ponieważ wdowa poślubiła już generała Fontanellego. Strapiony pocieszał się z jakąś młodziutką dziewczyną, którą w swoich wierszach przyrównywał do Wenery.
W 1815 roku, po klęsce Napoleona, władze wojskowe zażądały od oficerów rozwiązanej armii włoskiej, aby złożyli oni przysięgę na wierność Austrii. Ugo odmówił i w obawie przed represjami musiał uciekać do Szwajcarii. Zamieszkał w kantonie Graubünden, gdzie od razu począł romansować z właścicielką gospody. Pech chciał, że kochał się w niej także miejscowy oficer, który zadenuncjował go na policji. Natychmiast przeniósł się zatem do Hottingen w pobliżu Zurychu. Miał poważne kłopoty finansowe, z których wybawiła go wszakże Quirina Magiotti. Mimo że pisał, iż "Szwajcarki są blondynkami o czerwonej twarzy i mają rybie oczy", zakochał się w żonie bankiera Pestalozza, u którego pobierał przekazywane mu z Włoch pieniądze. Zachował się wtedy niezbyt godnie, gdyż spostrzegłszy, że ma rywala w osobie jakiegoś Toskańczyka, doniósł o tym mężowi. Widząc, że nadal interesuje się nim policja i obawiając się, że może zostać aresztowany i wydany Austrii, postanowił opuścić Szwajcarię i wyjechać do Anglii.
Do Londynu przybył w 1816 roku. Dzięki dawnym znajomościom począł bywać w arystokratycznych salonach i żył na szerokiej stopie. Wyczerpało to prędko jego skromne zasoby finansowe i ratować się musiał pisaniem artykułów do gazet. W tej sytuacji postanowił także ożenić się z jakąś zamożną wyspiarką i jego wybór padł na Karolinę Russel, dla której począł pisać miłosne wiersze. Był aż do tego stopnia natrętny, że przestraszona panienka musiała wyjechać za granicę. Literatura może jej jednak zawdzięczać jedną z jego najlepszych książek: Szkice o Petrarce.
Doznawszy niepowodzenia z Karoliną, przypomniał sobie jasnowłosą Angielkę, matkę jego córki, i począł jej skwapliwie poszukiwać. Dowiedział się, iż wyszła ona za mąż, a swą córkę Florianę oddała na wychowanie babce. Pozyskał widocznie zaufanie starej kobiety, ponieważ po jej śmierci otrzymał w zarząd posag Floriany, wynoszący trzy tysiące funtów. Za pieniądze te wydzierżawił ziemię koło Londynu i zamierzał wybudować tam dom, aby spędzić w nim resztę swego życia. "Pragnę umrzeć jak gentiluomo, w łożu otoczonym piersiami Wenery, Apollina, trzech Gracji i wielkich mężów starożytności. Wokoło zasadzę klomby kwiatów, a jeżeli los pozwoli, będą mnie dochodziły tony muzyki, gdy będę wydawał ostatnie tchnienie. Za życia jeszcze wybuduję sobie grobowiec pod wschodnim platanem, który zasadzę w przyszłym listopadzie i będę go pielęgnował do końca życia" - oznajmiał jednemu ze swoich przyjaciół.
Rzeczywistość okazała się niestety znacznie bardziej przykra. Popadł bowiem w długi. Budowa została wstrzymana i musiał zacząć zarabiać na życie udzielaniem lekcji włoskiego. Prawie natychmiast zakochał się w swojej uczennicy - młodziutkiej Matyldzie Hobhouse, krewnej przyjaciela Byrona. Pisywał do niej czułe listy, aż zaniepokojona tym matka wymówiła mu pracę.
Lekcje były zresztą zajęciem niezbyt opłacalnym, gdyż Foscolo musiał sprzedać swoją ziemię i zamieszkać w najuboższej dzielnicy Londynu. Kilkakrotnie zatrzymywano go w areszcie za długi, ale z opresji ratował go sir Hudson Gourney, któremu zadedykował swoją książkę o Dantem. Coraz bardziej dokuczało mu także zdrowie i coraz rzadziej wstawał z łóżka. W chorobie pielęgnowała go Floriana, której posag tak lekkomyślnie roztrwonił.
Ugo marzył o powrocie na Wyspy Jońskie, chociaż wiedział, iż marzenie to pozostanie nie spełnione. Zmarł w 1827 roku na puchlinę wodną, przeżywszy zaledwie czterdzieści dziewięć lat. Pochowano go na cmentarzu wiejskim w Chiswick i dopiero w 1871 roku jego prochy zostały przewiezione do Florencji.
Foscolo był człowiekiem, który nigdy nie umiał pohamować namiętności, przez co stawał się ofiarą swych własnych uczuć. Zgubiła go miłość. W jednym z sonetów napisał prorocze słowa: "Miłość nieśmiertelna i wszechwładna będzie mi towarzyszyć w mrokach piekielnych".


George Byron
George Byron uważany był za bożyszcze europejskich romantyków, a Kazimierz Brodziński stawiał go na równi z Szekspirem. Pisał on, iż "Szekspir jest największym malarzem wyszłych z duszy charakterów, Byron zaś najdzielniejszym obrazem namiętności wieku naszego". Twórczość angielskiego poety daleka bowiem była od wczesnoromantycznego sentymentalizmu, podobnie zresztą jak i jego impulsywne życie, które nie mieściło się w sztywnych ramach angielskiej pruderii.
Urodził się w 1788 roku jako syn lekkomyślnego arystokraty, który zmarnował majątek swoich dwóch kolejnych żon i po śmierci zostawił synowi jedynie długi i sperendę na tytuł lordowski. Byronowie należeli do najstarszej szlachty angielskiej i początki ich rodu sięgały XI wieku, czyli czasów Wilhelma Zdobywcy. George tytuł przejął po swoim stryjecznym dziadzie Williamie, człowieku pełnym pychy, gwałtownym i samowolnym.
Matka poety, z domu Gordon, spokrewniona po kądzieli z królewską rodziną Stuartów, była także kobietą gwałtowną, wpadającą bardzo często z jednej skrajności w drugą. Jej ojciec i dziadek zakończyli życie śmiercią samobójczą, co nie pozostało bez wpływu na jej labilne nastroje. Rozpuszczała swego syna do niemożliwości, ale czyniła to w sposob tak natrętny, iż wybuchały pomiędzy nimi ustawiczne kłótnie. Nie mogła mu przypuszczalnie darować, że jest ułomny i utyka na jedną nogę, chociaż sama była tej ułomności bezpośrednią przyczyną. Nie chcąc bowiem korzystać z pomocy położnej, ścisnęła przy porodzie niemowlę tak mocno za lewą kostkę, iż już na zawsze noga w tym miejscu pozostała osłabiona. Mimo to George wyrósł na niezwykle przystojnego młodzieńca, a jego lekkie kalectwo dodawało mu nawet swoistego uroku.
Pierwszą miłością jego życia była Mary Duff, w której kochał się mając osiem lat. "Jakże, do diabła, mogło się to tak wcześnie przytrafić? - pisał później. - Od czego mogło się to zacząć? Z całą pewnością trzeba było jeszcze lat, zanim zaczęły się jakieś erotyczne myśli. A jednak moja niedola, moja miłość do tej dziewczynki była tak gwałtowna, że chwilami powątpiewałem, czy kiedykolwiek później byłem naprawdę zakochany. W każdym razie po wielu latach wieść o jej małżeństwie podziałała na mnie jak uderzenie pioruna, omal nie udusiłem się ku przerażeniu mojej matki, a także zdziwieniu i niedowierzaniu wszystkich. Jest to dla mnie zagadkowy fenomen i takim pozostanie do końca mego życia".
Mając lat dwanaście kochał się także w swojej kuzynce Margaret Parker, dziewczynie o greckiej twarzy i olbrzymich czarnych oczach. Nieszczęściem Margaret umarła na skutek upadku z konia, podczas którego uszkodziła sobie kręgosłup. Byron jej śmierć przeżył bardzo boleśnie. "Nie przypominam sobie nic, co mogłoby dorównać tej czystej urodzie mojej kuzynki lub słodyczy charakteru, jaką roztoczyła w krótkim okresie naszej zażyłości. Wyglądała, jakby powstała z tęczy - była pięknością i spokojem" - zwierzał się w swoim pamiętniku.
Kiedy ukończył trzynaście lat, oddano go do elitarnej szkoły średniej w Harrow. Uczył się dobrze, dużo czytał, z powodzeniem występował w szkolnym teatrze. Zawierał także pierwsze w swym życiu przyjaźnie. Kochał się wtedy w Mary Robertson, a także w starszej od siebie o trzy lata kuzynce Mary Chaworth. Płocha dziewczyna bawiła się jedynie jego uczuciem i po dwóch latach poślubiła człowieka znacznie od siebie starszego. Męża z pewnością nie kochała, gdyż ich małżeństwo rozpadło się po kilku latach.
Zamążpójście Mary zbiegło się w czasie z rozpoczęciem przez Byrona studiów na uniwersytecie w Cambridge. Miał wtedy lat siedemnaście. "Czyniłem bardzo szybkie postępy w zdrożnościach, ale nie przypadły mi do smaku. Albowiem moje młodzieńcze namiętności były wprawdzie przesadnie gwałtowne, ale były też skoncentrowane, nie poddawały się dzieleniu czy rozproszeniu. Z osobą czy też dla osoby, którą kochałem, gotów byłem świat rzucić lub stracić. A chociaż temperament mój z natury rzeczy nie dawał mi spokoju, nie potrafiłem bez obrzydzenia brać udziału w rozwiązłości, która tam podówczas panowała. A przecież to właśnie obrzydzenie i samotność mego serca rzuciły mnie w objęcia wyskoków, być może bardziej fatalnych aniżeli te, których chciałem uniknąć, rzucając mnie równocześnie w objęcia namiętności, które były wprawdzie rozpowszechnione, ale jedynie mnie mogły zaszkodzić" - napisał po kilku latach. Pracował jednak dużo i wydał drukiem trzy tomy poezji: Wiersze ulotne, Poezje okolicznościowe i Godziny próżnowania.
Studia ukończył ostatecznie w 1809 roku i po osiągnięciu pełnoletniości zajął należne mu miejsce w Izbie Lordów. Kiełkować w nim wszakże począł projekt podróży na Bliski Wschód. Jego przyjaciel, który w ciągu jednej nocy wygrał w karty olbrzymią sumę pieniędzy, pożyczył mu pięć tysięcy funtów, które pozwoliły rozpocząć wymarzoną podróż.
Wiodła ona przez Hiszpanię, Włochy, Albanię, Grecję i Turcję. W Sewilli poznał pewną Hiszpankę, o której pisał do matki: "Mieszkaliśmy w domu dwóch dam hiszpańskich, z których starsza była piękna, młodsza zaś milutka. Swoboda obyczajów panujących tutaj powszechnie nieco mnie uderzyła. W ciągu dalszych obserwacji spostrzegłem, że powściągliwość nie jest znamienną domeną Hiszpanek... Starsza zaszczyciła Twojego niegodnego syna iście niezwykłymi względami".
W Kadyksie adorował córkę admirała Cordovy. Uważał, że dziewczyna była bardzo ładna, miała hiszpańską urodę, znacznie bardziej uwodzicielską niźli angielska. Czynił jej zapewne jakieś propozycje, gdyż doszedł do zaskakujących wniosków: "Pozwolę sobie zanotować, że intryga jest tu najważniejszą sprawą życia; wychodząc za mąż kobieta wyzwala się od wszelkiego skrępowania, ale sądzę, że zachowują się dość cnotliwie przed ślubem. Jeżeli ktoś zwraca się do młodej Hiszpanki z propozycją, za którą w Anglii najłagodniejsza dziewica dałaby w gębę, wtedy dziękuje ona za zaszczyt, który chce się jej wyświadczyć, i odpowiada: Proszę poczekać, aż wyjdę za mąż, a będę nad wyraz szczęśliwa".
Byron nie miał jednak czasu czekać, aż dziewczyna wyjdzie za mąż, i popłynął na Maltę. Zabawił tam kilka tygodni wyłącznie dla Konstancji Spencer Smith, córki byłego angielskiego ambasadora. "W czasie pobytu mego na Malcie z nią jedynie prawie cały czas mój przepędzam. Jest to piękna, powabna i bardzo oryginalna kobieta" - pisał. Nie wiadomo dlaczego nazywał ją Florencją.
W Grecji kochał się natomiast z Teresą Macri, córką słynnej z piękności Greczynki Teodory. Poznał tam także tragicznie zmarłą dziewczynę imieniem Thyrza, której życie i śmierć pozostają do dzisiaj tajemnicą.
Powróciwszy w 1812 roku do Anglii, po trzech tygodniach pochował swoją matkę i jednego z najbliższych przyjaciół. Otrząsnąwszy się z nieszczęść złożył u wydawcy ironiczno-szyderczą powieść poetycką Wędrówki Childe Harolda, w której zawarł wrażenia ze swojej podróży i która stała się programowym manifestem europejskiego romantyzmu. Powieść ta spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem czytelników, zwłaszcza zaś kobiet.
Głośnym echem odbiły się także dwie mowy Byrona wygłoszone w parlamencie brytyjskim: jedna w obronie robotników tkackich i druga w obronie dyskryminowanych katolików w Irlandii.
Sława, którą zyskał jako polityk i poeta, zaprowadziła go do wytwornego salonu libertyńskiej lady Melbourn. W salonie tym rozprawiano przede wszystkim o skandalach i o miłości i nic przeto dziwnego, iż nawiązał tam romanse z lady Jersey, lady Oxford i przede wszystkim z lady Caroline Lamb. Ten ostatni przyniósł mu zresztą wiele zgryzoty i kłopotów. Lamb była w nim do tego stopnia zakochana, że bezustannie nachodziła go w domu, a kiedy zamykał się i nie chciał jej wpuścić, czekała cierpliwie pod drzwiami, nieraz przez całą noc. Chcąc się od niej uwolnić, zaczął myśleć o małżeństwie. Zamierzał oświadczyć się lady Katarzynie Annesley, ale doszedł do wniosku, że "Katarzyna jest piękna, ale młodziutka i jak się wydaje głupiutka... Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że nie będzie mnie kochała, jak też i to, że ja jej nie będę kochał". Zdecydował się zatem poprosić o rękę Annę Anabellę Milbanke. Anabella, po dłuższym namyśle, oświadczyny przyjęła i w styczniu 1816 roku odbył się ich ślub.
W niespełna rok po ślubie urodziła się córka Ada. Małżeństwo nie należało do udanych. Anna miała umysł niezwykle przyziemny i największą przyjemność stanowiło dla niej rozwiązywanie zadań matematycznych. Nie rozumiała absolutnie swojego męża, który prowadził mało uregulowany tryb życia, i doszła w końcu do wniosku, iż jest on niespełna rozumu. Pod namową swojej matki, bezpośrednio po urodzeniu córki, zażądała zatem separacji.
Decyzję tę przyśpieszył z pewnością głośny romans poety z jego przyrodnią siostrą Augustą Leigh. Augusta była córką ojca Byrona z jego pierwszego małżeństwa, o pięć lat starszą od swego brata. Od 1807 roku była zamężna i miała kilkoro dzieci. Jej małżeństwa nie można uznać za szczęśliwe. Zaniedbywana przez hulaszczego i lekkomyślnego męża, w sześć lat po ślubie nawiązała romans z bratem. Byli sobie bardzo bliscy i poeta pisał, że "obawia się, iż ta przewrotna namiętność jest jego najgłębszą ze wszystkich". Ich wzajemny stosunek, który był dotąd publiczną tajemnicą, Anabella nagłośniła do tego stopnia, że przeciwko poecie wysunięto oficjalne oskarżenie o kazirodztwo. W tej sytuacji postanowił opuścić Anglię i w cztery miesiące po odejściu żony wsiadł na statek płynący do Ostendy.
W podróży towarzyszyła mu Clare Clairmont, osiemnastoletnia pasierbica filozofa Godwina, która w Szwajcarii zaszła z poetą w ciążę. Z faktu tego tłumaczył się nie przed Anabellą, lecz przed Augustą: "Co do wszystkich tych kochanek, Bogu dzięki, że miałem tylko jedną. No, nie łaj; ale cóż ja mogłem zrobić? - głupia dziewczyna, wbrew wszystkiemu, co mówiłem i robiłem, chodziła za mną i miałem diabelnie ciężkie zadanie z przekonaniem jej, żeby powróciła do domu; ale wreszcie sobie pojechała. Otóż Najdroższa, mówię Ci jak najszczerzej, że nic na to nie mogłem poradzić, że zrobiłem wszystko co mogłem, by temu zapobiec, a wreszcie położyłem temu kres. Nie byłem zakochany i nie zostało we mnie miłości dla nikogo; ale dość trudno mi było odgrywać stoika wobec kobiety, która przywlokła się z odległości ośmiuset mil po to, by mnie odfilozofować".
Odprawiwszy nie kochaną już Clare do Anglii, Byron przez Mediolan i Weronę ruszył do Wenecji. W międzyczasie opublikował trzecią pieśń Wędrówek Childe Harolda, w której gorzkie słowa skierował pod adresem swej żony, uważając, iż został przez nią nie zrozumiany i skrzywdzony. Anabella Milbanke, przeczytawszy je, napisała w liście do lady Lindsay: "Jego aluzje do mnie w Childe Haroldzie są zimne i okrutne... Powiedziano w tym poemacie, że jego dziecko będzie uczone nienawiści do niego. Mogłabym świadczyć się opinią wszystkich, którzy słyszeli, jak mówiłam o nim, a jeszcze bardziej świadczyć się moim własnym sercem, że w żadnym momencie nie wspominałam mojej krzywdy inaczej jak tylko ze wzruszeniem i smutkiem. Ale jak długo żyję moim głównym zadaniem będzie prawdopodobnie wspominać go niezbyt łaskawie".
Córka Ada, którą opuścił, jak miała cztery miesiące, a która nigdy potem nie widziała ojca, rosła mimo to w cieniu jego wielkości. Umarła później, tak jak on, w trzydziestym szóstym roku życia i, na własne żądanie, pochowana została obok jego trumny.
Przybywszy do Wenecji Byron już po trzech dniach napisał do przyjaciela: "Nabyłem dwa przedmioty: gondolę i przyjaciółkę". Przyjaciółką była Marianna Segate, żona kupca, u którego poeta wynajął mieszkanie. Uważał, że jest podobna do antylopy. Miała regularne rysy, orli nos, małe usta i ogromne, czarne oczy. Zakochała się w poecie od pierwszego wejrzenia, a jej starszy o trzydzieści lat mąż sprzyjał temu związkowi, gdyż przynosił mu on wymierne korzyści finansowe. "Moralność włoska jest najdziwniejszą, jaką kiedykolwiek spotkałem - pisał poeta. - Przewrotność nie tylko w praktyce, ale i rozumowaniu bardzo u kobiet zabawna. Potępiają one sam fakt małżeńskiej niewierności, ale za wytłumaczenie służy im miłość, którą czują do kochanka".
Po pewnym czasie związek z kupcową począł go nużyć, gdyż zainteresował się powabną żoną pewnego piekarza - Margheretą Cogni. Spotykał się z nią coraz częściej i zazdrosna Marianna musiała pogodzić się z istnieniem rywalki. Faktu tego nie zaakceptował jednak jej mąż, który podał lorda do sądu pod zarzutem, że zaniedbuje on jego żonę. Oskarżenie na szczęście upadło i do domu Byrona wprowadziła się Marghereta Cogni. Zadomowiła się ona do tego stopnia, iż poczęła czynić gwałtowne sceny zazdrości, aż zdenerwowany tym poeta odesłał ją piekarzowi.
W tym samym czasie Clare Clairmont przysłała do Wenecji roczną, nieślubną córkę Byrona Allegrę, którą poeta za pośrednictwem angielskiego konsula umieścił w klasztorze, zapisując jej odpowiednie wyposażenie w swoim testamencie.
W początkach 1819 roku Byron nawiązał flirt z sześćdziesięcioletnią właścicielką salonu literackiego Mariną Querini, hrabiną Benzon. Ta przywiędła już piękność była nadal kobietą niezwykle namiętną i zdołała pozyskać jego względy. Być może, iż przypomniał mu się jego romans z Augustą, gdyż syn hrabiny Wiktor był wynikiem jej związku z własnym bratem, a na dodatek romansował on ze swoją zamężną siostrą.
W salonie Mariny Benzon Byron poznał także młodziutką Teresę Gamba, żonę sześćdziesięciopięcioletniego hrabiego Aleksandra Guiccioli. Sprawy potoczyły się niezwykle prędko, o czym relacjonowała w swym pamiętniku młoda hrabina: "Stary gondolier zjawił się z karteczką... i zabrał mnie do gondoli Mylorda, w której ten czekał i razem pojechaliśmy do jego pałacu. Byłam dość silna, by oprzeć się w czasie tego pierwszego spotkania sam na sam, ale byłam na tyle nierozważna, że powtórzyłam je następnego dnia, kiedy to złamał się mój opór - jako że Byron nie był człowiekiem, któremu wystarczałyby sentymenta. A po tym pierwszym kroku zabrakło dalszych przeszkód w dniach następnych".
Młoda, egzaltowana hrabina zakochała się bez pamięci w ekscentrycznym poecie i przekonała męża, że ze względów zdrowotnych musi jakiś czas pozostać w Wenecji. W ten sposób Byron zyskał nową kochankę. "Jestem funkcjonariuszem u hrabiny Guiccioli - pisał do swego przyjaciela - ale tutaj moralność jest wszędzie taka sama. W Faenzy mieszka lord ze śpiewaczką opery, a w tym samym mieście jakiś książę neapolitański służy małżonce tamtejszego burmistrza".
Po pewnym czasie hrabia, któremu Byron odmówił okazjonalnej pożyczki, zabrał żonę do Rawenny. Hrabina natychmiast ciężko zachorowała i poeta pośpieszył ją odwiedzić. Po jego przyjeździe choroba minęła, o czym Byron donosił w liście do Augusty: "Piszę z Rawenny. Przybyłem tu dla hrabiny Guiccioli, dwudziestoletniej dziewczyny, zamężnej od jakiegoś roku z bardzo bogatym sześćdziesięcioletnim starcem. Ubiegłej zimy miałem z nią romans według dawnych dobrych obyczajów włoskich. Źle się czuła i w maju wezwała mnie tu; siedzę więc w Rawennie od dwóch miesięcy. Jest ładna, bardzo zalotna, niesamowicie próżna i ogromnie afektowana. Dość inteligentna, bez żadnych zasad moralnych, za to ma sporo wyobraźni i trochę namiętności. Dla nasycenia swojej próżności uparła się, żeby mnie ściągnąć z Wenecji i udało jej się to, a skoro stała się głównym tematem tutejszych rozmów towarzyskich, bardzo to pomogło jej zdrowiu".
Hrabia Guiccioli zaczął w końcu podejrzewać, że żona go zdradza, i rozgłaszać to publicznie. Wynurzenia zdradzonego małżonka były jednak czymś zupełnie niepojętym dla włoskiej opinii publicznej, która potraktowała je jako złamanie obowiązujących konwenansów towarzyskich. Obrażona Teresa wniosła do sądu pozew rozwodowy, a sąd zalecił małżonkom czasową separację z zastrzeżeniem wszakże, aby żona mieszkała przez ten czas u swojej rodziny.
Opieka ta uwolniła na krótko Byrona od jego kochanki i począł wtedy uwodzić piękne wieśniaczki, wśród których szczególnie upodobał sobie jedną, imieniem Marta. Była to dziewczyna ładna i świeża, o ciemnych włosach spadających lokami po obu stronach głowy.
Ojciec i brat Teresy wprowadzili go w tym czasie do organizacji karbonarskiej, ale karbonariusze, mimo powszechnego zapału Włochów, wykazali swą niezdolność do walki. W rezultacie do Rawenny wkroczyły wojska austriackie i rozpoczęły się masowe aresztowania. Hrabiowie Gamba skazani zostali na wygnanie i musieli wyjechać do Toskanii. Towarzyszyła im Teresa, za którą podążył Byron.
W Pizie dosięgła go smutna wiadomość o śmierci Allegry, która zmarła na febrę. Ciało jej kazał przewieźć do Anglii i pochować w kościele w Harrow. Spoczęło tam bezimiennie: zarząd kościoła nie zgodził się na umieszczenie tablicy z imieniem nieślubnego dziecka.
Pod koniec 1822 roku Gambowie wraz z Byronem przenieśli się do Genui. Poetę poczynały w tym czasie fascynować wiadomości o powstaniu greckim i dojrzewała w nim myśl, aby wyruszyć do Grecji. Teresa Guiccioli stawała się zresztą coraz większym ciężarem, a jej histeryczne reakcje przypominały mu reakcje matki i żony. Aby oderwać się od męczącej kochanki, nawiązał krótki romans z Margheritą Power hrabiną Blessington, żoną lorda Gardinera, która wraz z mężem i kochankiem Alfredem d'Orsay przyjechała właśnie z Londynu do Genui. Była to niezwykle przystojna i elegancka Irlandka, która pisywała romanse atakujące purytańską hipokryzję. Być może gdyby poznali się wcześniej, Byron nie pojechałby do Grecji. Wyznał bowiem Marghericie, że nie czuł się szczęśliwy w swoim związku z Teresą i był przekonany, że złamał jej również życie. Mówił także, że postanowienie udania się na grecką wyprawę powziął w chwili poetyckiego uniesienia i chociaż wątpił, by jego obecność w Grecji przyczyniła się do sukcesu powstania, postanowił jednak jechać, aby na jakiś czas uwolnić się od swojej kochanki.
W lipcu 1823 roku wsiadł zatem na statek, który go zawiózł na wyspę Kefalonię. Spędził na niej blisko pół roku, ponieważ wśród Greków panował stan politycznej niezgody i powstanie nie mogło przez to szerzej się rozwinąć. Dla wypełnienia czasu odbywał krajoznawcze wycieczki i romansował z piękną Greczynką Kalipso Polidroni. W ostatnich dniach grudnia, kiedy Grecy doszli wreszcie pomiędzy sobą do porozumienia, popłynął do Missolungi, głównej kwatery greckich powstańców. Jego przybycie wywołało entuzjazm. Naoczny świadek pisał na ten temat: "Radość z powodu obecności lorda Byrona była powszechna i szczera. Przyjęto go tutaj z tryumfem, witano okrzykami jak zbawcę, którego ręka zdolna jest zdjąć przekleństwo dotychczas wiszące nad Grecją".
Byron począł niestety chorować. Najpierw miał atak febry, potem atak konwulsji, który na jakiś czas odjął mu mowę. Czuł, że zbliża się koniec, wydał więc ostatnie dyspozycje lekarzowi: "Muszę umrzeć. Czuję to. Nie rozpaczam z tego powodu, bo przyjechałem do Grecji, aby zakończyć swoją męczącą egzystencję. Poświęciłem sprawie Grecji majątek i zdolności. I oto oddaję jej życie. Ale jednego żądam: nie krajcie mego ciała ani nie odsyłajcie do Anglii. Niech tutaj moje kości zbutwieją. Zakopcie mnie na pierwszym rogu ulicy bez pompy i nonsensów". Zmarł 18 kwietnia 1824 roku.
Nie wykonano jego ostatniej woli. Przeprowadzono sekcję zwłok i część serca pochowano w kościele w Missolungi. Ciało, na pokładzie okrętu Florida, popłynęło do Anglii, gdzie spoczęło w rodzinnym grobie w Hucknall Torkard. Na tablicy nagrobnej podpisała się jedynie siostra Augusta.
Po śmierci autora Giaura Teresa Guiccioli wyszła za mąż za markiza de Boissy, równie starego jak jej pierwszy małżonek. Mieszkała z nim w Paryżu, gdzie poczęła bywać w wielkim świecie. Mąż przedstawił ją Ludwikowi Filipowi następującymi słowami: "Markiza de Boissy, moja żona, wcześniej kochanka lorda Byrona". Wkrótce jednak owdowiała, wróciła do Florencji i dożyła w niej sędziwego wieku. Romans z poetą przyniósł jej historyczną nieśmiertelność.
"Gdybym miał jeszcze raz rozpocząć życie od początku - pisał Byron w swym pamiętniku - nie wiem, na co zamieniłbym je - chyba na to, by w ogóle życia nie rozpoczynać. Cała historia, doświadczenie i reszta uczą nas, że dobro i zło zrównoważone są w naszym obecnym istnieniu i że to, czego najbardziej pragnąć należy, to rozstanie się z nim bez trudu. Cóż ono może nam przynieść poza latami? Te zaś mają tylko tyle dobrego, że się kończą".


Antoni Malczewski
Krótkie życie Antoniego Malczewskiego jest stosunkowo trudne do odtworzenia. Zachowała się po nim bardzo niewielka liczba listów i wspomnień, a na dodatek wiele z nich nie zawsze zasługuje na pełną wiarygodność. Nie wiemy nawet, czy wszystkie przypisywane mu wiersze wyszły spod jego pióra, gdyż w tym czasie drukował także inny poeta używający tego samego imienia i nazwiska. Antoni Malczewski bezspornie wszedł do literatury polskiej jedynie jako twórca powieści poetyckiej Maria, stanowiącej szczytowe osiągnięcie wczesnego romantyzmu.
Jego rodzinne koneksje były nader interesujące. Podobnie jak i George Sand był bowiem potomkiem króla polskiego Augusta II Mocnego. Jego babka, Antonina Dunin, była wnuczką królewskiej metresy Marianny Denhoffowej. Nieładna panna miała widocznie, mimo swoich paranteli, trudności ze znalezieniem męża, gdyż stosunkowo długo trwała w stanie panieńskim. Kiedy zatem poprosił ją w końcu o rękę zamożny szlachcic Ignacy Malczewski, nie wahała się ani chwili i skwapliwie wyraziła zgodę. Aby jednak podnieść znaczenie narzeczonego, wystarano się dla niego o tytuł regenta nadwornego kancelarii mniejszej koronnej. Był to wszakże tytuł wyłącznie honorowy, który żadnych korzyści majątkowych nie przynosił. Po ślubie nowożeńcy zamieszkali na wsi, gdzie Antonina urodziła mężowi dwóch synów: Jana i Franciszka.
Jan po dojściu do pełnoletniości nabył szefostwo regimentu wojsk koronnych i osiadł w Warszawie. Tam też poznał swoją przyszłą żonę Konstancję z Błeszyńskich Haumanową. Jej mąż, saski kapitan Filip Hauman, przybył do Polski w poszukiwaniu szczęścia. Był na tyle urodziwy, że brak majątku nie przeszkodził jego ożenkowi z zamożną panną Błeszyńską. Urodziła mu ona pięcioro dzieci, z których uchowało się tylko troje. Opowiadano, że Konstancja do wiernych żon nie należała i że przez jej życie przewinęło się wielu mężczyzn. Kiedy poznała Jana Malczewskiego, dobiegała już trzydziestki, ale pomimo pięciu porodów wciąż była jeszcze zgrabna i nader przystojna. Tym razem jej kolejny romans zakończył się nietypowo - zakochała się do tego stopnia, że zażądała od męża rozwodu. Hauman nie chciał się jednak zgodzić, więc odeszła od niego i na jakiś czas osiadła w klasztorze. Kiedy rozwód w końcu orzeczono, kochankowie mogli stanąć na ślubnym kobiercu. Wkrótce potem Malczewski przyłączył się do Targowicy i został mianowany generałem.
Rozstawszy się ze swoim dotychczasowym mężem, Konstancja zostawiła mu najstarszą córkę, dwoje młodszych dzieci natomiast zabrała ze sobą. W 1793 roku urodziła Malczewskiemu syna Antoniego, a w cztery lata później przyszedł na świat ich drugi syn Konstanty. Siódmy poród wyczerpał ją do tego stopnia, iż nie powróciła już nigdy do zdrowia. Chorowała przez kilka kolejnych lat i zmarła w 1800 roku. Dzieci z pierwszego małżeństwa znalazły się u ojca, ale pozostała w nich zaszczepiona przez matkę awanturniczość. Najmłodsza córka Filipina skończyła jako żebraczka i prostytutka, a syn Edward był hazardzistą i pijakiem. Zdezerterował z wojska i wspólnie ze swym przyrodnim bratem Konstantym wyjechał do Ameryki.
Antoniego wychowywała tymczasem podkomorzyna Skibicka, która zadbała o to, aby zapewnić mu jak najlepszych nauczycieli. Znaleźli się wśród nich nawet Hugo Kołłątaj i Tadeusz Czacki. W 1805 roku dwunastoletni Malczewski podjął naukę w Liceum Krzemienieckim. Uczył się dobrze, szczególnie zaś gustował w językach i matematyce. Wakacje spędzał u ciotek Błeszyńskich, u których podkochiwał się w swojej przyrodniej siostrze Filipinie.
W 1811 roku porzucił jednak szkołę i podążył do Warszawy, gdzie zamierzał wstąpić do wojska. Mówiło się już wtedy o wyprawie moskiewskiej Napoleona i całe Księstwo Warszawskie przygotowywało się do wojny.
W stolicy Malczewski został słuchaczem wojskowej szkoły inżynieryjnej, a czekając na przydział wojskowy odwiedzał warszawskie salony. Jego królewskie pochodzenie oraz pokrewieństwo z adiutantem księcia Józefa Poniatowskiego Hipolitem Błeszyńskim otwierały mu wszystkie drzwi. W jednym z salonów poznał wówczas Karolinę z Walewskich Chodkiewiczową, żonę hrabiego Aleksandra, prawnuka sławnego hetmana.
Hrabina odznaczała się rokokowym usposobieniem i porównywano ją często do Izabeli Czartoryskiej. "Była to piękność w najponętniejszym dla mężczyzn rodzaju, pulchna, świeża, żywa, wesoła, ze ślicznymi oczyma. Z wesołego usposobienia i rozmaitych awantur przypominała czasy Stanisława Augusta" - pisano. Karolina była mężatką od dwunastu lat i urodziła troje dzieci. Pedantyczny Chodkiewicz nudził ją do tego stopnia, że nieustannie otaczała się młodymi adoratorami. Spotkawszy przystojnego osiemnastoletniego podporucznika zrobiła z niego natychmiast swojego kochanka. Doszło nawet do tego, iż Malczewski pojedynkował się o nią z bratankiem podkomorzyny Skibickiej Aleksandrem Błędowskim, który pięknej hrabinie także nie był obojętny. Dodatkowego smaku temu pojedynkowi dodawał fakt, iż sekundantem Malczewskiego był zdradzany hrabia Chodkiewicz. Błędowski ranił młodzieńca w nogę i musiał on kurować się przez kilka tygodni.
Rana odniesiona w pojedynku dodała mu oczywiście romantycznego splendoru i damy w salonach warszawskich wyrywały go sobie z rąk. Wierności nie dochowała mu natomiast Karolina - nawiązała kolejny romans z rosyjskim pułkownikiem Golicynem, który później został zresztą jej drugim mężem.
Kiedy armia napoleońska wyruszała pod Moskwę, Malczewski uległ wypadkowi: spadł z konia i złamał sobie nogę. Z tego też powodu musiał pozostać w Warszawie. Jako rekonwalescent był świadkiem tragicznego powrotu Napoleona spod Moskwy. Przydzielono go wtedy do załogi twierdzy w Modlinie i nakazano bronić jej przed Rosjanami. Zaplątany jednak nadal w jakieś miłosne awantury, wymykał się często z Modlina do Warszawy, gdzie mieszkała jego nowa kochanka, nieznana z imienia i nazwiska.
Po rocznym niemal oblężeniu twierdza w końcu padła i Malczewski powrócił na Wołyń. Przyjmowano go z honorami należnymi bohaterowi. Nawiązał tam kolejny romans z pewną nie dającą się bliżej zidentyfikować arystokratką. Rezultatem tego romansu stał się nieślubny syn August. Otrzymał on nazwisko Jakubowski i po kilkunastu latach wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł w 1837 roku.
W 1815 roku Malczewski był już ponownie w Warszawie i znowu szalał w tamtejszych salonach. Szczególnie upodobał sobie należący do pani Kossowskiej, bliskiej przyjaciółki księcia Józefa Poniatowskiego. Tam poznał księżnę Franciszkę z Załuskich Lubomirską, do której zapałał gwałtowną miłością. Nazywał ją Idalką. "Ida jest delikatna, nigdy nie kochała naprawdę; potrzebuje przywiązania, lecz miłość uczyniłaby ją nieszczęśliwą - pisał. - Kiedy się kocha odmiennie, tak jak w świecie nie należy kochać, otoczenie ze swoimi zwyczajami i konwenansami przytłacza to uczucie. Ida, żywa, uczuciowa, byłaby przewrażliwiona i zazdrosna, tak samo nieszczęśliwa, gdybyś ją zaniedbał czy gdybyś się dla niej poświęcał. Zawsze sądziłaby, że się jej nie docenia".
Życie Idalki zaprawione było posmakiem skandalu towarzyskiego. Jej matka, Honorata Stępowska, wyszła za mąż za znanego hulakę i birbanta księcia Marcina Lubomirskiego i urodziła syna Stanisława. Rozeszła się jednak z mężem, aby poślubić kasztelana Teofila Załuskiego. Powiadano, iż troje najmłodszych dzieci, w tym także Franciszka, było wynikiem jej romansu z rosyjskim generałem Osipem Igelströmem, ambasadorem rosyjskim w Warszawie. Został on z czasem jej trzecim mężem. Franciszkę wydano za mąż za księcia Fryderyka Lubomirskiego, z którym miała czworo dzieci. Małżeństwo nie było szczęśliwe. Książę zdradzał swoją młodą żonę, toteż wystąpiła ona z wnioskiem o rozwód.
Dwudziestodwuletnia księżna i dwudziestodwuletni porucznik przypadli sobie do gustu od pierwszego wejrzenia. Snuli nawet plany małżeńskie, które wobec nierówności stanowej i majątkowej były jedynie czystą iluzją. Nie zważając wcale na żadne przeszkody, wyjechali wspólnie za granicę. Przez Saksonię i Szwajcarię dotarli do Włoch, gdzie Malczewski poznał Byrona. Angielski poeta zrobił na nim kolosalne wrażenie i być może właśnie wtedy Antoni odnalazł w sobie powołanie poetyckie.
Szczegółów włoskiej podróży niestety nie znamy, ale wiemy, że w Italii, w sposób dość gwałtowny, skończyła się owa miłość. Nie wiadomo, jaka była tego bezpośrednia przyczyna, ale po roku Malczewski przyjechał do Szwajcarii samotnie.
Jako jeden z pierwszych Polaków wszedł wtedy na szczyt Mont Blanc, kilka miesięcy zabawił w Genewie, po czym pojechał do Francji. W Marsylii zasłabł, co sprawiło, że poddał się modnym wówczas zabiegom magnetycznym. Podczas seansu odkrył, iż także posiada zdolności magnetyzerskie, które później zaważyły w sposób nader istotny na jego życiu.
W 1821 roku z powodu braku pieniędzy powrócił do kraju. Uświadomił sobie wtedy, że ukończył już dwadzieścia osiem lat, nie zrobił żadnej kariery i nie dorobił się żadnego majątku. Postanowił zatem ożenić się bogato i znalazł ponoć pannę ładną i posażną. Z niewiadomych przyczyn do małżeństwa nie doszło.
W Warszawie czuł się obco, pojechał więc na rodzinny Wołyń. Tam napisał Marię, jedyny poemat jego życia, który zapewnił mu nieśmiertelną sławę. Za kanwę posłużyła autentyczna historia Gertrudy Komorowskiej, żony Szczęsnego Potockiego, zamordowanej na rozkaz swego teścia. Maria ukazała się drukiem w 1825 roku, ale przyjęcie utworu nie było najlepsze. Malczewski poetyckie szlify zdobył dopiero po śmierci.
Na Wołyniu spotkał się z podsędkiem Rucińskim i jego żoną Zofią, bliską krewną podkomorzyny Skibickiej. Zofia była matką dwóch wyrośniętych już synów i dobiegała trzydziestki. Od kilku lat chorowała, dręczona migrenami, spazmami i konwulsjami, a schorzenie jej miało prawdopodobnie podłoże psychopatyczne. Ruciński woził ją po różnych lekarzach i znachorach, ale żaden z nich nie potrafił jej pomóc.
Wtedy, na swoje nieszczęście, Malczewski postanowił wypróbować na niej własne zdolności magnetyzerskie. Przyniosły one o dziwo natychmiastowy skutek i Rucińska poczuła się lepiej. Zachęcony tym spektakularnym sukcesem zdecydował się na przeprowadzenie całej kuracji. Nie przypuszczał nawet, że podpisuje tym samym na siebie wyrok i oddaje się na zawsze we władanie chorej kobiety. Zofia przywiązała się do swego lekarza do tego stopnia, że przez dwa lata nie wypuściła go z domu. "Uroiła ona sobie, że jej współczucie dla niego nie jest zwykłą miłością, lecz nadprzyrodzonym skutkiem stosunku magnetycznego. To w gorączkowym umyśle chorej, nerwowej kobiety zamieniło rzecz niestety powszednią w przedmiot zabobonu, w sprawę fanatyzmu, w kwestię życia i śmierci" - zauważył jeden ze świadków tej dziwnej kuracji. Nie trzeba oczywiście dodawać, iż pacjentka i jej lekarz zostali wkrótce kochankami.
Zagmatwana sytuacja poczynała Antoniemu coraz bardziej ciążyć i dlatego postanowił uciec. W tajemnicy przed Zofią wyjechał do swego przyjaciela, z którym zamierzał udać się za granicę. Rucińska potrafiła go jednak odnaleźć i oświadczyła, że występuje o unieważnienie swego małżeństwa i zamierza z nim pozostać na zawsze.
Konkubinat z cudzą żoną postawił poetę w nader niezręcznej sytuacji. Wiedział, iż nie otrzyma ona rozwodu kościelnego, wobec tego postanowił ruszyć do Warszawy i starać o rozwód cywilny. Spotkał go zawód. Rucińska, która nie posiadała obywatelstwa Królestwa Polskiego, rozwodu otrzymać nie mogła.
Malczewski począł w tym czasie chorować. Wychudł, starzał się z tygodnia na tydzień i powszechnie poczęto mówić, że choruje na raka. Na początku roku 1826 Antoni podupadł na zdrowiu i zdał sobie sprawę, że umiera zdany na łaskę chorej i niepoczytalnej kobiety. Zmarł kilka miesięcy później.
Kiedy skonał, Rucińska wyjechała pośpiesznie do rodziny, opowiadając wszystkim o tym, jak bardzo zmarły ją kochał. "Pan Malczewski kochał mnie nad wszystko, z szacunkiem najmocniejszym, że mnie znał doskonale, że rozróżniał moją chorobę od mego charakteru, że moja choroba była mu uprzykrzona, że pragnął naszego związku bardzo, obiecując sobie szczęśliwość ze mną, że miał wielki żal do mojej familii, która nam w niczym nie dopomogła, że był to człowiek najlepszy" - oznajmiała bratu.
Na cmentarz trumnę poety odprowadziło zaledwie parę przypadkowych osób. Nikt nie zadbał nawet o to, aby zaznaczyć miejsce jego pochówku. Kiedy w 1830 roku chciano uczcić pamięć zmarłego i ustawić na jego grobie okolicznościowy kamień, nikt już nie potrafił wskazać mogiły.
W kilka lat po śmierci autora Maria rozpoczęła swój tryumfalny pochód na kartach literatury polskiej. Docenili ją najpierw młodzi romantycy: Bohdan Zaleski, Seweryn Goszczyński, Maurycy Mochnacki. Ten ostatni napisał, że "Maria Malczewskiego jest jednym z najśliczniejszych i największych utworów tegoczesnej literatury polskiej... Poezja drugim jest bowiem życia okresem, drugą koleją bytu. Jest tylko wyższą prawdą. Wszystko ziemianieje w powieści Malczewskiego".


Karolina Sobańska
Karolina była córką kasztelana witebskiego Adama Rzewuskiego i jego żony Justyny Rdułtowskiej, o której powiadano, że pochodzi z kazirodczego stosunku brata z siostrą. Rodzina Rzewuskich należała do najbardziej znanych polskich rodów magnackich i spowinowacona była z Lubomirskimi, Chodkiewiczami, Radziwiłłami i Leszczyńskimi. Pod koniec XVIII wieku, w okresie Sejmu Czteroletniego, ojciec Adama - Seweryn - przeszedł do obozu konfederacji targowickiej i występował przeciwko władzy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przeciwnikiem króla był także kasztelan witebski, który roztrwonił do reszty rodzinną fortunę.
Karolina urodziła się w 1793 roku, w rodzinnym Pohrebyszczu koło Berdyczowa, jako drugie dziecko po pierworodnym Henryku. Później dzieci posypała się wcale pokaźna gromadka. Była wśród nich także Ewelina, przyszła żona Hańskiego i Balzaca.
Apatyczna i melancholijna matka, która wyraźnie preferowała synów, nie była w stanie zapewnić córce należytej opieki. Duży wpływ na wychowanie dziewczynki wywarła zatem ciotka, Rozalia z Lubomirskich, efemeryczna żona Wacława Rzewuskiego, zwanego emirem Tadżel-Feher, i córka zgilotynowanej przez Robiespierre'a Rozalii z Chodkiewiczów Lubomirskiej. Ciotka, która mieszkała w Wiedniu, szpiegowała na rzecz cara i być może, iż to u niej nauczyła się Karolina szpiegowskiego rzemiosła.
W 1813 roku wydano ją za mąż za Hieronima Sobańskiego z Bałanówki, który dorobił się fortuny na handlu zbożem i wybrany został marszałkiem szlachty powiatu olhopolskiego. Adam Rzewuski, zaliczający się do jego dłużników, i oddał mu córkę w zamian za zwrot nie spłaconych weksli. Po roku Karolina urodziła mężowi córkę Honoratę, ale małżeństwa nie dało się uznać za szczęśliwe. Sobański był człowiekiem nadzwyczaj przyziemnym, zainteresowanym jedynie robieniem pieniędzy, podczas gdy jego żonę pociągał wielki świat, a niespożyty temperament erotyczny ciągnął ją do mężczyzn. Zamknięta w mężowskiej Bałanówce, szalała wciąż z nudów. Uwiodła wtedy rządcę z sąsiedniego Majdanu oraz pewnego Kozaka, który grał dla niej na teorbanie.
W 1817 roku mąż zabrał ją do Odessy, w której prowadził handel zbożem. Tym sposobem Karolina wkroczyła w wielki świat. Do Odessy ściągała bowiem tłumnie rosyjska arystokracja i kwitło w niej ożywione życie towarzyskie, kultywowane przede wszystkim w arystokratycznych salonach. Sobańska już wkrótce po przyjeździe zaprzyjaźniła się z Olgą Potocką Naryszkin oraz z Elżbietą Branicką Woroncow. Połączył je przede wszystkim kosmopolityzm i miłość do przedrewolucyjnej Francji z jej libertyńską moralnością.
W imię tego libertynizmu Sobańska odrzuciła wszelkie hamulce moralne. Uwiodła Mikołaja Jaroszyńskiego, narzeczonego swej młodszej siostry Aliny, który powodowany wyrzutami sumienia popełnił później samobójstwo. W swojej sypialni gościła coraz to nowych młodych mężczyzn i opowiadano, że w ich towarzystwie roznegliżowana galopowała konno po stepie.
Najważniejszym szczeblem do jej życiowej kariery stał się generał Jan Witt, syn komendanta twierdzy kamienieckiej i Zofii Celice Clavone. Jego matka była grecką prostytutką w Konstantyno- polu, którą niejaki Boscamp przywiózł do Polski, pragnąc z niej uczynić kochankę Stanisława Augusta. Zofia do Warszawy wszakże nie dotarła, ponieważ w Kamieńcu za 1200 piastrów tureckich odkupił ją komendant Józef Witt i spłodził z nią syna, późniejszego carskiego generała. Za dwa miliony złotych odsprzedał ją potem Szczęsnemu Potockiemu, a ten, szaleńczo zakochany w Greczynce, rozwiódł się ze swoją żoną Mniszchówną i poslubił Zofię.
Generał Witt, który ówcześnie był szefem carskiej tajnej policji, uczynił z Sobańskiej najpierw swoją kochankę, później agentkę. Była zdolna i nader lojalna, dzięki niej odkryty został pierwszy ślad spisku dekabrystów.
Romans Karoliny komentowany był w Odessie nader szeroko, tym bardziej iż nie robiła ona z niego żadnej tajemnicy. Dążyła do poślubienia swego kochanka i uważała, iż główną przeszkodę stanowi dla niej żona Witta Józefina Lubomirska, dama o burzliwej przeszłości. Napisała zatem do niej list, w którym żądała zgody na rozwód. Groziła przy tym, że w wypadku odmowy rozgłosi publicznie, iż prawdziwym ojcem jej dzieci jest komendant pułku piechoty w Zwiahlu. Wittowa bojąc się skandalu nadesłała odpowiedź wymijającą. Zareagował natomiast Hieronim Sobański, który w 1825 roku przeprowadził z Karoliną formalny rozwód. Zareagowała także oburzona rodzina Rzewuskich, która wyrzekła się córki i siostry aż do czasu, dopóki nie zostanie ona oficjalną żoną generała. Izolowana przez miejscową arystokrację, przyjmowała w swym salonie głównie przyjezdnych.
Trafił do niego między innymi Adam Mickiewicz, zesłany przez władze carskie do Odessy. Sobańska łatwo zdołała go w sobie rozkochać i wkrótce zostali kochankami. Poeta poświęcił jej cykl sonetów erotycznych i odbył w jej towarzystwie wycieczkę na Krym. Nie można wykluczyć, iż u podłoża tego romansu leżał carski rozkaz, nakazujący inwigilowanie polskiego poety.
Została także kochanką Aleksandra Puszkina, ale zazdrosna o jego powodzenie wśród kobiet spowodowała, że wydalono go z Odessy. Puszkin nie domyślał się absolutnie, kto był tego sprawcą, i przez jakiś czas słał do niej płomienne listy: "Tobie zawdzięczam nie tylko burzliwe i bolesne upojenie miłosne, lecz również sporo z tych obaw, jakie odczuwam, stając w obliczu istoty tak wyniosłej i złośliwej, że nie potrafię jej przewyższyć... Pojmuję, że urodziłem się tylko po to, by kochać Ciebie i podążać za Tobą". Nie mógł jej jedynie darować, iż w intymnych chwilach opowiadała mu o innych swoich kochankach. "Takie okrutne rzeczy opowiadałaś mi o doznaniach swoich, że nie mogłem, nie byłem wprost w stanie uwierzyć w życie, jakie prowadziłaś w ciągu siedmiu minionych lat - pisał. - Aby mnie jeszcze bardziej przywiązać do siebie, czy z żądzy zemsty?"
Po upadku powstania listopadowego Witta mianowano komendantem spacyfikowanej Warszawy. Karolina wyjechała razem z nim i dla pozyskania zaufania Polaków odgrywała rolę zdeklarowanej patriotki. Wstawiała się za aresztowanymi powstańcami i dla kilku z nich uzyskała ułaskawienie. Dzięki temu mogła potem przez nikogo nie podejrzewana udać się do Drezna, aby inwigilować polską emigrację. Pretekstem do wyjazdu stał się ślub jej córki Honoraty z księciem Sapiehą.
Szpiegowska misja Sobańskiej zakończyła się jednak niezbyt fortunnie, gdyż okazało się, że ambasador rosyjski, który nie wiedział o jej podwójnej roli, wysłał na nią donos do cara, w którym oskarżał ją o sprzyjanie powstańcom. Odwołana została do Polski i wysłana do jednego ze swoich ukraińskich majątków. Dotychczasowy protektor, generał Witt, tym razem nie przyszedł jej z pomocą, ponieważ obecność kochanki stała się dla niego nadto męcząca i zamierzał powrócić do swojej ślubnej małżonki.
Sobańska, pragnąc oczyścić się z podejrzeń, napisała list do szefa tajnej służby wywiadowczej generała von Benckendorffa: "Nie ma już dla mnie na świecie nazwiska ani egzystencji. Pan wiesz o tym najlepiej, panie jenerale. Życie mam złamane, skończone, jak się mówić zwykło. Interesuję się już tylko osobą Witta i ludźmi, którzy są chlubą państwa i jego władcy. Rozkaz ostatni ograniczył me stosunki jedynie do osoby Witta. Nie przeszkadza to wcale mym pragnieniom pomagania księciu marszałkowi Paskiewiczowi, którego wielbię w sercu jak nauczyciela swego, a kocham jak ojca czuwającego nad naszymi losami. Witt opowie panu generałowi o odkryciach naszych, dzięki którym zdecydowano moją podróż do Drezna. Pouczył mnie, jakiego rodzaju wiadomości mam tam zbierać. To odbyło się wszystko pomiędzy mną a nim. Nie mógł więc ubliżyć memu nazwisku, nie mógł wzgardzić uczuciem, jakie żywił do mnie i udzielić panu ambasadorowi bliższych szczegółów o misji, w jakiej ja zostałam wysłana do Drezna". List pozostał bez odpowiedzi.
Sobańska, która za swoją wierną służbę spodziewała się nie takiej zapłaty, była całkowicie załamana. Przychodziły jej do głowy nawet myśli samobójcze, lecz nie śmiała targnąć się na swoje życie. Na szczęście wkrótce wszystko się odmieniło, gdyż przyszedł jej z pomocą dawny adiutant Witta - pułkownik Stefan Czyrkowicz. Pochodził z Dalmacji, głęboko wierzył w Boga i w cara, był mistykiem i należał do sekty założonej przez baronessę Krüdener, faworytę Aleksandra I. Powodowany chrześcijańskim miłosierdziem postanowił zbawić zbrukaną duszę Sobańskiej i nakazał jej kilkumiesięczną pokutę w siedzibie sekty na Krymie. Nawrócona grzesznica napisała pożegnalny list do Witta, a następnie poślubiła Czyrkowicza. "Wierzę mocno, że u boku tego prawego a zamożnego człowieka czeka mnie dalsze szczęście... Surowość jego zasad i powaga jego charakteru rozpromieniły całą istność moją... Pragnąc zasłużyć na jego szacunek, podejmuję się wielu nowych obowiązków, przeciw którym buntuje się zła moja natura, choć uznaje konieczność tychże" - pisała. Nie przejęła się już zbytnio wiadomością o śmierci Witta. Wraz z mężem wyjechała do Kiszyniowa, gdzie Czyrkowicz otrzymał stanowisko wicegubernatora Besarabii. Ich związek był niestety krótkotrwały, gdyż w 1846 roku Czyrkowicz zmarł na zawał serca.
Spadek po mężu pozwolił Karolinie na wyjazd do Rzymu, gdzie zamierzała kontynuować swoją mistyczną pokutę. Zetknęła się tam jednak z niejakim Michałem Budzyńskim, przy którym zapomniała o pobożności i który potrafił umilić jej pobyt we Włoszech. Młodość miała już wprawdzie za sobą, gdyż zbliżała się do sześćdziesiątki, ale wyglądała młodo, najwyżej na lat czterdzieści, i roznosił ją nadal młodzieńczy temperament. Postanowiła zatem spróbować szczęścia, wyjechać do Francji i rozejrzeć się za następnym kandydatem na męża.
W Paryżu spotkała Adama Mickiewicza, ale zrobił on na niej przygnębiające wrażenie: "Nie ten sam człowiek, którego kiedyś dobrze znałam. Herezje czyste prawił... Szaleniec, zagorzalec, jakobin". Przez jakiś czas była kochanką komediopisarza Eugeniusza Scribe oraz krytyka Karola de Sainte-Beuve, ale obaj nie wykazywali - jaka szkoda! - chęci do małżeństwa. Do ołtarza dał się natomiast zaprowadzić Juliusz Lacroix, początkujący literat, młodszy od niej o ponad ćwierć wieku. Aby wprowadzić go na Parnas, założyła własny salon literacki, w którym uwodziła i czarowała wpływowych gości. Bywał u niej syn Adama Mickiewicza Władysław, który pisał, że "odnosiłeś wrażenie w czasie rozmowy, że jest zakochana w tobie, właśnie w tobie, koniecznie, jedynie w tobie. I dobrze jeszcze, jeśli na wychodnym, odzyskawszy zimną krew, zrozumiałeś, że prawdziwe uczucia kusicielki pozostaną niezgłębioną nigdy zagadką".
Mimo iż z Rosją nic już jej pozornie nie łączyło, demonstrowała zawsze swoją lojalność wobec caratu, a honorowym gościem w jej salonie był ambasador rosyjski. Kiedy w Polsce wybuchło powstanie styczniowe, a cesarz Napoleon III stał się wiernym jego admiratorem, Karolina Lacroix zdecydowała się płynąć z politycznym prądem. Tak jak dawniej, udawać poczęła zagorzałą patriotkę i wychwalać powstańcze sukcesy. Pod pozorem konspiracji wybrała się nawet do Warszawy. Odnowiła tam przede wszystkim swoje dawne kontakty, zostając przy okazji kochanką hrabiego Mikołaja Berga, nowego namiestnika Królestwa. Do Paryża powróciła z wyznaczonymi przez niego zadaniami.
Czas stawał się coraz bardziej nieubłagany i Karolina z zalotnej kobiety zamieniła się nagle w zgrzybiałą staruszkę. Zamknęła wtedy swój salon i schroniła się na wsi, gdzie przeczekała niespokojny czas Komuny. Lacroix utracił w tym czasie wzrok i musiała służyć mu za przewodnika. Czyniła to nader ostentacyjnie, tak że prasa paryska rozpisywała się o "ofiarnej Antygonie, która wspiera swego ociemniałego Edypa".
Zmarła w lipcu 1885 roku w Saint-Germain-en-Laye, przeżywszy lat dziewięćdziesiąt trzy. Aż do końca towarzyszył jej ociemniały mąż, któremu dopiero przed śmiercią przyznała się, iż na ślubie ujęła sobie aż dziesięć lat. Złośliwa prasa paryska te dziesięć lat jej dodała, gdyż pisano, że do stu lat zabrakło Karolinie zaledwie kilku miesięcy.


Henryk Heine
Henryk Heine urodził się w 1797 roku. Był synem skromnego kupca z Buckeburga i Betty van Gelderen, która wywodziła się z żydowskiej burżuazji. Zamążpójście matki poczytane zostało wprawdzie za mezalians, ale narzeczony był mężczyzną nadzwyczaj przystojnym i zakochana Betty umiała postawić na swoim. W rok po ślubie przyszedł na świat ich pierworodny syn.
Henryk otrzymał w dzieciństwie nadzwyczaj staranne wychowanie i rozpieszczany przez rodziców rósł w przeświadczeniu, że jest istotą niezwykłą, stworzoną do wielkich rzeczy. Przyświecała mu świadomość, że zostanie poetą, gdyż od dziecka pisywał wiersze, które znamionowały nieprzeciętny talent.
Po swym marzycielskim ojcu odziedziczył także potrzebę miłości i pochlebstwa, której zaspokojenia szybko począł szukać w ramionach kobiet. Był młodzieńcem wcześnie rozbudzonym erotycznie i dlatego też kobiety pojawiły się w jego życiu, zanim jeszcze skończył szesnaście lat. Najpierw była to wysmukła i ruda Józefa, córka miejscowego kata, później Gertruda, Katarzyna, Jadwiga. Wszystkie one pozostają anonimowe, ponieważ Henryk nie ujawniał na ogół nazwisk swoich kochanek.
Pierwsza prawdziwa miłość przyszła jednak nieco później, gdy ukończył lat osiemnaście. Mieszkał wtedy w Hamburgu, gdzie pracował w banku swojego stryja Salomona. Stryj, który do swojej fortuny doszedł drogą niezbyt legalnych machinacji finansowych, żywił przesadny kult pieniądza i pogardzał ubogim bratankiem parającym się deficytową poezją. Jeszcze po latach, kiedy Heine był już sławnym poetą, twierdził bowiem, że "gdyby ten chłopak nauczył się czegoś w młodości, nie musiałby teraz pisać książek". Pogarda, jaką żywił do niego Salomon, przekładała się także na resztę rodziny - Henryk zabiegał o względy swojej piętnastoletniej kuzynki Amelii Molly, ale zarozumiała dziewczyna traktowała go nader lekceważąco, gdyż nie stanowił dla niej odpowiedniej partii małżeńskiej. Bolał nad tym i pisał do przyjaciela: "Nie kocha mnie. Trzeba to ťnieŤ wymówić cicho, cichutko. W słowach ťkocha mnieŤ kryje się zbawienie wieczne, podczas gdy tamto małe słówko zawiera piekło, równie wieczne".
Kochając Molly pocieszał się w ramionach Cecylii Fould. Cecylia nie miała żadnych uprzedzeń, chociaż wywodziła się także z bogatej burżuazji żydowskiej i poślubiła później syna Salomona. Niepowodzenie w miłości pchnęło też Heinego w ramiona prostytutek, pokojówek i służących oraz stało się przyczyną jego wyjazdu z Hamburga. Porzucił niegościnny dom stryja i zapisał się na studia uniwersyteckie w Bonn. Wyjeżdżając skwitował swoją miłość do Molly gorzkimi słowami: "Daleki od niej, nosiłem w sercu przez lata płomienne i nienasycone żądze; ta diabelska tortura wydzierała piekielne krzyki z mej piersi. Ale być koło niej i tygodniami całymi tęsknić do jej obecności, której się pragnie jak błogosławieństwa niebieskiego".
Mimo iż nie miał ukończonej szkoły średniej, zdał pomyślnie egzaminy wstępne i został przyjęty na wydział prawa. Na uczelni nie czuł się jednak najlepiej, gdyż jego przesadne maniery oraz niechęć do hałaśliwych zebrań i picia piwa nie zjednały mu wielu przyjaciół. Nie bez znaczenia było również jego żydowskie pochodzenie. Podczas studiów utwierdził się za to w swoim powołaniu poetyckim. Stało się to za sprawą Augusta Schlegla, uważanego ówcześnie za przywódcę niemieckich romantyków. Schlegel dostrzegł w nim poetę, zapoznał go z twórczością Byrona oraz pomógł mu odnaleźć szczerość i prostotę w wierszach. Pod jego wpływem napisał tragedię Almanzor.
Antysemityzm szerzący się na uniwersytecie w Bonn skłonił Henryka do przeniesienia się do Getyngi. "Życie moje jest najsmutniejsze, trudne i samotne... Szukać nowych przyjaciół wydaje mi się w obecnym stanie rzeczy bardzo trudne do urzeczywistnienia. Nie należałoby mi nawet tego doradzać. Moi dawni przyjaciele przestali się mną interesować" - pisał w przededniu wyjazdu.
W Getyndze niechęć do Żydów okazała się jeszcze głębsza niż w Bonn. Heine przybrał zatem maskę ironizującego cynika i rzucił wyzwanie tamtejszej opinii publicznej. W groteskowym stroju paradował nonszalancko i ostentacyjnie po promenadzie w towarzystwie miejscowych prostytutek. Obdarzyły go one syfilisem, który stał się później przekleństwem jego życia.
Nie stronił także od różnego rodzaju awantur i za pojedynek został relegowany z uniwersytetu. Wyjechał wtedy do Berlina, gdzie wydał zbiorek wierszy Nokturny. Wiersze te uczyniły go sławnym. Krytycy berlińscy prześcigali się w superlatywach pod jego adresem. "Literatura nasza nie miała dotąd poety, który by ukazał cały swój obiektywizm, indywidualizm, życie wewnętrzne z taką śmiałością i bezkompromisowością jak p. Heine" - oświadczano. Drzwi berlińskich salonów otworzyły się przed młodym poetą, przyrównywa- nym często do lorda Byrona. Otoczył go tłum arystokratek, tancerek i aktorek. Heine nie popadł z tego powodu w megalomanię i postanowił kontynuować studia na uniwersytecie w Berlinie.
Przełomowym momentem w jego życiu stało się poznanie Racheli Levin, właścicielki małego salonu literackiego. Była to córka żydowskiego jubilera, która bynajmniej nie wyróżniała się urodą. Miała podłużną twarz, długi i wąski nos, szerokie czoło i olbrzymie czarne oczy. W wieku czterdziestu lat poślubiła Augusta von Vernhagen, arystokratę o zamiłowaniach artystycznych. Przewyższała jednak swego męża intelektem i skupiła wokół siebie grono wybitnych artystów. Kiedy Heine ją poznał, była mocno schorowaną, pięćdziesięcioletnią kobietą. Nie wiadomo, czy zostali kochankami. Wiadomo natomiast, iż Rachela stała się jego najbliższą powiernicą w sprawach literackich i że to właśnie jej w dużej mierze zawdzięczał swoje późniejsze sukcesy.
W salonie Racheli poznał jej bratową Fryderykę Levin, z domu Robert, kobietę o czarnych włosach i migdałowych oczach. "Łączy się w niej Jokasta z Julią - antyczność i nowoczesność" - twierdził. Zabiegał usilnie o jej względy, a że Fryderyka do cnotliwych niewiast bynajmniej nie należała, można przypuszczać, iż starania te zakończyły się pełnym sukcesem.
Pogorszył się niestety stan jego zdrowia. Miewał straszliwe migreny, a ponadto począł cierpieć na manię prześladowczą. Przyczyniła się do tego być może wiadomość o ślubie Amelii z niejakim Johannem Friedländerem z Królewca. Odżyły dawne wspomnienia, które stały się kanwą dla poematu William Ratcliff. "Chory, samotny, wydany na łup wrogom, nie mogący cieszyć się życiem - takie jest moje tutaj istnienie" - pisał rozgoryczony. Wykładał w tym czasie prawo w szkole żydowskiej, ale doszedł do wniosku, że solidarność żydowska nie istnieje, zerwał z judaizmem i w tajemnicy przed wszystkimi przeszedł na protestantyzm.
Jako młody, ale znany już i ceniony poeta odwiedził w Weimarze Goethego. Spotkanie nie wypadło zbyt zachęcająco. Stary mistrz był oficjalny, zazdrosny zapewne o swoją sławę. Rozgoryczony Heine napisał: "W gruncie rzeczy ja i Goethe jesteśmy naturami sprzecznymi, które musiały się odepchnąć".
W 1825 roku zdał końcowe egzaminy na uniwersytecie i otrzymał tytuł doktora praw. Zamierzał otworzyć kancelarię prawną w Hamburgu i ożenić się z szesnastoletnią Teresą Heine, młodsza siostrą Amelii. Stryj Salomon nie zgodził się na ten związek, więc zrezygnowany wyjechał na jakiś czas do Anglii. Londyn nie przypadł mu jednak do gustu, ponieważ "maszyny zachowują się w nim jak ludzie, a ludzie jak maszyny". Nie chcąc poddać się nudzie angielskiego życia, szukał rozrywek w ramionach kobiet. "Jeżeli wyjadę żywy z Anglii, to nie będzie zasługą kobiet - pisał. - Zanurzyłem się po uszy w miłostkach, straciłem przez niezręczność i głupotę 300 gwinei i jeszcze się cieszę, że uszedłem cało".
Po powrocie do Niemiec począł redagować liberalne pismo w Bawarii, którą rządził wówczas ekscentryczny król Ludwik I. Heine nagiął się do dworskiej atmosfery, "kochał najrozkoszniejsze arystokratki i był przez nie kochany". Zamierzał objąć stanowisko profesora prawa na uniwersytecie w Monachium, ale katedry ostatecznie nie otrzymał, rozgoryczony wyjechał zatem do Włoch. Dosięgła go tam bolesna wiadomość o śmierci ojca. Załamał się wtedy zupełnie. Zmienił się nawet jego wygląd fizyczny: usta wykrzywił mu nerwowy grymas, a jasne włosy przyprószyła siwizna. "Ze wszystkich ludzi na świecie jego najbardziej kochałem" - napisał.
Na wieść o rewolucji lipcowej we Francji postanowił pojechać do Paryża. Pojawił się w tam w kwietniu 1831 roku. Prędko znalazł nowych przyjaciół: Marię Józefa La Fayette'a, Teofila Gautiera, Wiktora Hugo, Honoriusza Balzaca. "Widywałem wielekroć Heinego podczas tego boskiego okresu - pisał o nim Teofil Gautier. - Był to bóg czarujący - złośliwy jak diabeł - i bardzo dobry, cokolwiek na ten temat powiedziano. Mało mnie obchodziło, czy uważał mnie za swego przyjaciela, czy za swego wyznawcę, bylebym mógł cieszyć się jego olśniewającą rozmową; bo jeśli trwonił pieniądze i zdrowie, to jeszcze rozrzutniej postępował ze swoim dowcipem". Przystojny poeta znalazł także w Paryżu nową przyjaciółkę, księżnę Krystynę Belgiojoso. Była to kobieta inteligentna, urokliwa i piękna, o niezwykle bladej cerze, która kontrastowała z jej hebanowymi włosami. Pochodziła z arystokratycznej włoskiej rodziny Trivulzi i w młodości studiowała łacinę, numizmatykę, medycynę i filozofię. Była dziedziczką znakomitego nazwiska, ale wszystkie swoje siły poświęciła walce o wyzwolenie Włoch. Poślubiła pięknego lekkoducha, księcia Emila Belgiojoso, lecz nadzwyczaj prędko rozczarowała się do męża i stwierdziła, że "kobieta, która wmówiła sobie, że może kochać tylko raz w życiu, bo jest osobą najwierniejszą w świecie, bierze właśnie po to jednego kochanka po drugim". Księżna prowadziła w Paryżu jeden z najmodniejszych wówczas salonów literackich, w którym zbierał się kwiat francuskiej literatury. Wkroczył do niego także Heine i wkrótce stał się również stałym bywalcem jej prywatnych apartamentów.
Kiedy jednak Belgiojoso związała się z historykiem Mignetem, Heine trafił do sypialni George Sand. Pisarka zrobiła na nim duże wrażenie. "To, co interesujące, jest zazwyczaj wdzięcznym lub dowcipnym odchyleniem od ideału piękności, a rysy George Sand mają regularność grecką - pisał. - Ale ich kontur nie jest twardy, a sentymentalność łagodzi je jakby bolesną zasłoną. Czoło jej jest niewysokie, a śliczne brunatne włosy, przedzielone równym przedziałem, opadają w lokach na ramiona. Oczy ma nieco matowe, w każdym razie bez blasku; ich ogień zgasł może od wielu łez albo przepłynął w jej dzieła". Bywał u niej częstym gościem, przyjaźnił się z jej dziećmi, bronił jej przed oszczercami. "Heine szukał w tej miłości ucieczki od konfliktów wewnętrznych: kochając przerastał samego siebie, wznosił się ponad dualizm swego charakteru, który stwarzał w nim wieczne i gwałtowne konflikty" - skonstatował później jeden z biografów poety.
W Paryżu uważano go za człowieka ironicznego i niebezpiecznego, który potrafi nawet rzucać uroki. Opowiadano, że przyprawił o śmierć Włocha Belliniego, kolejnego kochanka księżnej Belgiojoso, przepowiadając mu rychły zgon. Opinia ta wcale nie odstraszała od niego kobiet. W myśl swojej zasady nie wymieniał ich wszakże z nazwiska i znamy tylko imiona: Angeliki, Klaryssy, Jolanty, Hortensji, Marii. "Jeżeli chcesz, bym cię kochał, musisz mnie traktować jak psa"– napisał do jednej z nich.
Jego ożywione życie towarzyskie nie sprzyjało niestety twórczości. "Wir, w jaki się dostałem, był zbyt silny, aby sprzyjać swobodnej twórczości poetyckiej" - żalił się przyjaciołom. Zradykalizowały się zarazem jego poglądy polityczne i począł popierać dążenia rewolucyjne. Bywał na zebraniach saintsimonistów i interesował się ruchem socjalistycznym.
W 1834 roku w jego życie wkroczyła Krescencja Eugenia Mirat, dziewiętnastoletnia dziewczyna z podparyskiej wsi, którą nazwał Matyldą. Nie umiała ona czytać ani pisać, ale miała prężne, zwierzęco namiętne ciało. Swoją namiętnością podbiła zupełnie Heinego, który odkupił ją od ciotki za znaczną sumę pieniędzy - stała się jego wyłączną własnością. Świat przestał wtedy dla niego istnieć. Zerwał z przyjaciółmi i środowiskiem literackim, a swoje życie ograniczał wyłącznie do Matyldy. "Od października nic nie ma dla mnie znaczenia, co by się nie wiązało z moją miłością. Zaniedbałem wszystkiego, nie widuję nikogo. Wzdycham tylko czasem, myśląc o przyjaciołach... Różowa fala jest jeszcze tak potężna, głowa moja jest jeszcze tak przepełniona wściekłym zapachem kwiatów, że nie jestem zdolny mówić z tobą w sposób sensowny" - zwierzał się przyjacielowi. Zaniedbał swoją pracę literacką, pogłębiły się kłopoty finansowe i powróciły manie prześladowcze. Stał się także chorobliwie zazdrosny i śledził każdy krok kochanki. Matylda dobijała go swoją zmysłowością. "Nie mam chwili odpoczynku, ani w dzień, ani w nocy - pisał. - Zawsze uważałem, że kiedy się kocha, trzeba posiadać kobietę, zawsze byłem przeciwny poezji wyrzeczenia się; ale miłość platoniczna ma swoje dobre strony; nie przeszkadza marzyć w dzień ani spać w nocy i w każdym razie tyle nie kosztuje... Jestem zmęczony jak byk na arenie, nie chcę powiedzieć jak pies... Namiętnie jestem stęskniony za ciszą".
Na dodatek zachorował w tym czasie na cholerę, a później na żółtaczkę. Odezwał się także zadawniony syfilis i Henryk począł ślepnąć na jedno oko. Zwrócił się z prośbą o finansowe wsparcie do swego stryja Salomona, ale otrzymał odpowiedź odmowną. Z pomocą przyszła mu natomiast księżna Belgiojoso.
Ten trudny i bezpłodny okres trwał ponad pięć lat i skończył się dopiero w 1840 roku. Heine opamiętał się, uspokoił i znów począł pisać wiersze. Porządkując własne życie zdecydował się też poślubić Matyldę.
W 1843 roku gnany nostalgią odwiedził Niemcy. Zjawił się w Hamburgu blady, na wpół sparaliżowany i na wpół ślepy. Nie zabawił tam jednak długo, gdyż dręczony zazdrością o swoją żonę powrócił wkrótce do Paryża. Zaprzyjaźnił się z Franciszkiem Fourierem i Karolem Marksem i pod ich wpływem napisał poemat Tkacze. Komunistą nie został, chociaż uznawał zasady komunizmu. "Nie można stosować do poetów miary zwykłych ludzi - skomentował jego postawę Marks. - Trzeba im dać iść swoją drogą. Są do tego stworzeni".
W 1847 roku poznał młodego Ferdynanda Lassalle'a, z którym nawiązał serdeczną przyjaźń. Przyjaźń ta przeniosła się także na siostrę Ferdynanda - Fryderykę Friedland, która wraz z mężem przyjechała do Paryża. Była ona wielbicielką wierszy Heinego, a wkrótce została również jego ostatnią kochanką. Romans nie trwał długo, gdyż Fryderyka wyjechała niebawem do Niemiec. "Nie mija noc, żeby nie pojawiła mi się jej twarzyczka. Co za mleczna skóra, jakie dobre serce" - wspominał swoją przyjaciółkę.
W 1846 roku syfilis odezwał się ze zdwojoną siłą. Heine gwałtownie schudł, mówił z największym trudem, cierpiał na bezsenność. "Moje zamknięte oczy, zapadłe policzki, rozczochrana broda, chwiejny krok nadają mi wygląd umarlaka" - mówił. W rok później paraliż poraził mu nogi i brzuch. Był unieruchomiony, ale mózg pracował bez zarzutu. Rozpoczęła się smutna wegetacja artysty naznaczonego piętnem śmierci. "Podczas tej długiej agonii był to fenomen duszy żyjącej bez ciała, ducha obywającego się bez materii - pisał o nim Teofil Gautier. - Choroba wycieńczyła go, wychudziła, rozczłonkowała jakby dla zabawy, z drobiazgową cierpliwością średniowiecznego artysty przekształcając posąg greckiego herosa w bezcielesnego Chrystusa, w szkielet niemal z wyraźnie zaznaczonymi nerwami, ścięgnami i żyłami. Tak ogołocony był piękny jeszcze: i kiedy podnosił ociężałą powiekę, iskra wybiegała ze ślepej niemal źrenicy, geniusz wskrzeszał tę martwą twarz; Łazarz wychodził z grobu na kilka chwil: to widmo, które w swoich całunach było jak wizerunek żałobny spoczywający na pomniku, znajdowało głos aby mówić, śmiać się, dowcipnie ironizować, dyktować czarujące stronice i skrzydlate strofy". Nie mógł bowiem już pisać i tylko dyktował swoje utwory. Jego nowe zbiorki Lutecja i Romancero zrobiły furorę w Paryżu. Faktem tym poczuł się nader podbudowany. Zrozumiał, że jeszcze nie umarł i że wciąż ma coś do powiedzenia.
W chorobie przez całe lata pielęgnowała go z oddaniem Matylda. I ona zmieniła się do niepoznania. Ze szczupłej dziewczyny przekształciła się w grubą, paryską mieszczkę. W 1855 roku w jej serce wkradł się jednak niepokój, bowiem u chorego poety pojawiła się nieznajoma kobieta, która przedstawiła się jako Eliza Krinitz. Przyszła w konkretnej sprawie, ale ku irytacji Matyldy odwiedzała potem Heinego aż do śmierci. Elizą okazała się Kamila Selden, nieślubne dziecko zgwałconej nauczycielki. Mając lat osiemnaście wyszła za mąż, lecz nieuczciwy małżonek przepuściwszy jej posag zawiózł ją do Londynu i zamknął w domu dla obłąkanych. Udało jej się co prawda stamtąd uciec, ale od tej chwili cierpiała na manię prześladowczą i otaczała swoje życie osłoną tajemnicy.
Kamila była kobietą inteligentną i pisała nawet powieści. Heine nazwał ją Muszką i stała się ona jego ostatnią, platoniczną miłością. "Kładę żywy podpis na twojej ślicznej i trochę szwabskiej twarzyczce - mówił i dodawał z goryczą: - Gdybym był jeszcze mężczyzną, to zdanie brzmiałoby mniej platonicznie".
Inteligentna Kamila uzyskała oczywistą przewagę nad prostą Matyldą, która przechodziła męki zazdrości. Wmawiała mężowi, że jej rywalka jest pruskim szpiegiem i polityczną prowokatorką, ale Heine kochał swoją Muszkę i musiała w końcu pogodzić się z jej istnieniem.
Choroba z dnia na dzień czyniła w organizmie poety coraz większe spustoszenie. Henryk zapadać począł coraz częściej w gorączkowy sen, miewał widzenia i halucynacje. Zamierzał jeszcze napisać swój testament artystyczny, ale nie wystarczyło mu czasu. W lutym 1856 roku, prawie po dziesięciu latach choroby, nadszedł nieuchronny koniec. Umierał zupełnie świadomie. Kamili wtedy przy nim nie było, gdyż choroba zatrzymała ją w domu. Gdy zjawiła się - Henryk Heine nie żył. Pochowano go na paryskim cmentarzu Montmartre. W pogrzebie uczestniczyli Teofil Gautier i Aleksander Dumas oraz mała grupka niemieckich znajomych. Karol Marks na wieść o śmierci Heinego napisał, powołując się na jeden z jego wierszy: "Przewidział dokładnie przyszłość. Trup jego jeszcze leżał w domu żałoby, a słodka i anielska Matylda wybiegła do Alfonsa, który po nią przyszedł".
Śmierć poety najbardziej przeżyła Kamila: "Kiedy Heine umarł, role nasze się zmieniły; on stał się żywym, a ja umarłą"– powiedziała.


Adam Mickiewicz
"Mickiewicz stał się świętością narodową, a o świętości nie można pisać jak o normalnym człowieku. Toteż po dzień dzisiejszy nie powstała książka, która mówiłaby całą prawdę o tym poecie. Zwłaszcza biografia twórcy Pana Tadeusza pełna jest niedomówień" - pisał jeden ze współczesnych krytyków literackich. Stwierdzeniu temu nie można odmówić racji. Historia powierzyła Mickiewiczowi rolę narodowego wieszcza i duchowego przywódcy narodu, a z jego życia wyrzucono wszystkie niewygodne fakty, które nie przystawały do tego hagiograficznego wizerunku. Celował w tym przede wszystkim syn poety Władysław, autor czterotomowego Żywota Adama Mickiewicza, na którym opierali się później wszyscy historycy literatury. W imię obrony wielkości imienia ojca niszczył on niewygodne listy i dokumenty, które rzucić mogły jakikolwiek cień na jego postać. W niepamięć poszły zatem wiernopoddańcze słowa, które kierował on pod adresem cara Mikołaja I, słowa, które skłoniły Cypriana Norwida do napisania gorzkiej prawdy: "Dzieckiem jesteś, jeżeli uważasz Mickiewicza za patriotę".
W życiu prywatnym kreowano go także na wiernego męża i przykładnego ojca, chociaż wizerunek ten również nie odpowiadał prawdzie. Mickiewicz był człowiekiem o wybujałym temperamencie erotycznym, do czego sam się zresztą przyznawał w liście do Józefa Jeżowskiego: "Kobiety zawsze robiły na mnie wielkie wrażenie i zajmowały więcej, niż były warte". Współczesny mu Adam Turno relacjonował to w następujący sposób: "Mickiewicz olśniewał mężczyzn jasnością sądu i wyższością zdania, kobiety zaś czarował uczuciowością i tym, co Niemcy nazywają Schwärmerei. Zawsze wydawał się być zakochany w każdej młodej osobie, do której mówił... Wszystkie kobiety bałamucił..."
Dzięki zabiegom Władysława, który zniszczył na przykład większą część pamiętników Zofii Szymanowskiej, ponieważ "dom poety w skandalicznym przedstawiały świetle", zdani jesteśmy dzisiaj jedynie na przypuszczenia i domysły.
Adam Bernard Napoleon Mickiewicz urodził się w Zaosiu w 1798 roku jako syn nowogródzkiego adwokata. Ojciec Mikołaj był szlachcicem i pieczętował się herbem Poraj, matka zaś, Barbara Majewska, miała w sobie dużą domieszkę krwi żydowskiej. Po ukończeniu szkoły powiatowej w Nowogródku Adam podjął studia na Uniwersytecie Wileńskim, najpierw na wydziale matematyczno-przyrodniczym, następnie literatury i sztuk wyzwolonych. Uniwersytet ukończył w 1819 roku, a w trzy lata później otrzymał stopień magistra za rozprawę De criticae usu atque praestantia. Jako poeta zadebiutował wierszem Zima miejska, któremu znacznie bliżej było jeszcze do klasycyzmu niźli do romantyzmu.
W czasie studiów pojawiły się w jego życiu pierwsze kobiety, ale ich poczet otwierała wcale nie Maryla Wereszczakówna, lecz nieznana z nazwiska zaściankowa szlachcianka spod Nowogródka imieniem Joasia. Był to romans nader przelotny, jako że poeta prędko zapomniał imienia swojej kochanki i nazywał ją później Józefą. Kochał się też w jakiejś Anieli, o której wspominał w liście do Jana Czeczota. Miał wobec niej nawet poważne zamiary, gdyż pisał: "Uradziliśmy uwiadomić o tym matkę, jakiekolwiek byłoby jej w tym zdanie". Opinia matki była prawdopodobnie negatywna, gdyż Aniela pozostała także nic nie znaczącym epizodem.
Wkrótce zresztą uwagę zaprzątnęła mu bez reszty Maryla Wereszczakówna, córka marszałka nowogródzkiej szlachty. Kiedy ją poznał, była już oficjalną narzeczoną hrabiego Wawrzyńca Puttkamera. Mickiewicz zalecał się jednak do niej dość obcesowo, gdyż zazdrosny narzeczony postawił dziewczynie ultimatum i zapytał rywala, czy zamierza starać się o jej rękę. Poeta najprawdopodobniej zaprzeczył, skoro w lutym 1821 roku Wereszczakówna i Puttkamer zawarli małżeństwo. Fakt ten nie ostudził bynajmniej jego afektów. Pisał do Maryli sentymentalne i rozdzierające listy: "Kocham Mario ja Ciebie, szanuję i ubóstwiam jak niebiankę; miłość moja jest tak niewinna i boska jak jej przedmiot. Ale nie mogę poskromić gwałtownych poruszeń, ile razy wspomnę, że Ciebie straciłem na zawsze, że będę tylko widzem cudzego szczęścia, że o mnie zapomnisz".
W tej "niewinnej i boskiej miłości" było z pewnością dużo przesady, ale nie można, wzorem dziewiętnastowiecznej krytyki, przypisywać Wereszczakównie roli femme fatale. Zwracał już na to uwagę Tadeusz Boy-Żeleński, który pisał, że "jeżeli ów nasz Adam, przypieczony do żywa żagwią miłości, skupił dotąd nieznane naszej rasie napięcie żądzy i bólu, aby w mistycznym przetworzeniu wyśpiewać swoje Dziady, nie jest to z pewnością zasługą prowincjonalnej gąski Maryli, przypadkowego celu jego ogniów, ale całych pokoleń pań swawolnych, genialnych samic, które tam, nad Sekwaną, ciałem swoim i duszą podsycały znicze twórczego płomienia".
Mickiewicz dużo o Maryli pisał, ale "swoje ognie" gasił w ramionach Karoliny z Wagnerów Kowalskiej, żony powiatowego lekarza z Kowna. Udał się tam po ukończeniu studiów i podjął pracę nauczyciela w miejscowym gimnazjum. Rozłąkę z przyjaciółmi i pobyt na Kowieńszczyźnie traktował niczym wygnanie, więc Karolina umilała mu swoimi wdziękami pobyt na litewskiej prowincji. Po dwóch niespełna latach doszło wszakże do poważnego skandalu. Znieważył bowiem czynnie innego adoratora Kowalskiej, szambelana Nartowskiego, i został przez niego oraz przez jej męża wyzwany na pojedynek. Mimo iż poeta poprosił swych przyjaciół z Wilna, aby przyjechali mu sekundować, do pojedynku nie doszło. Sprawę zatuszowano, ale od tego czasu afekty Karoliny mocno ostygły, gdyż Mickiewicz skarżył się w liście do Zana, że Kowalska poczęła go traktować nader oficjalnie.
W Kownie uwagę poety absorbowała także niejaka panna W., "lat około osiemnastu, ale zdaje się, że mniej, nieszpetna, roztropna, mówiąca po francusku i niemiecku, która gra i śpiewa nieosobliwie i w posagu ma 20 tysięcy". Najważniejszą zaletą panienki był z pewnością ów dwudziestotysięczny posag i Mickiewicz przez jakiś czas starał się go pozyskać. Chociaż panna była mu podobno życzliwa, z niewiadomych przyczyn romans zakończył się fiaskiem.
W roku 1824 Adam, zamieszany w proces filomatów, został osadzony na pół roku w więzieniu w Wilnie, a następnie zesłany w głąb Rosji. Było to wszakże nader dziwne zesłanie. Nie odprawiono go bowiem w kibitce na Sybir, lecz umożliwiono przebywanie w świecie arystokratycznych salonów. Prowincjonalny poeta z Nowogródczyzny odczuł w nich po raz pierwszy swoją poetycką wielkość. W Odessie romansował z Joanną Fremiotą, żoną komiwojażera zbożowego Bonawentury Zaleskiego. Zakochana w nim bezgranicznie Joanna rozeszła się później z mężem, ale Mickiewicz przelotnego flirtu nie traktował poważnie. Zostawił ją dla Karoliny z Rzewuskich Sobańskiej i Zaleska skarżyła się w liście skierowanym do Cypriana Daszkiewicza: "Milczenie podobne do cichości grobowej oddziela mnie od niego".
Jego romans z Sobańską wywołał liczne komentarze. Karolina nie cieszyła się bowiem w Odessie dobrą opinią: podejrzewano ją, że była nie tylko kochanką carskiego generała Witta, ale także policyjnym szpiegiem. Nie przeszkodziło to Mickiewiczowi trafić do jej sypialni i pisać w niej erotyczne sonety. Witt i Sobańska towarzyszyli mu także w jego podróży na Krym.
Romans ten ciągnął się ponad rok: aż do tego czasu, kiedy poetę przeniesiono do Moskwy. Spotkał tam Karolinę Jaenisch, uzdolnioną malarkę niemieckiego pochodzenia, którą wkrótce traktowano jako jego oficjalną narzeczoną. Mickiewicza interesował przede wszystkim stan jej osobistego konta, bo kiedy uznał, że nie jest on nazbyt wysoki, scedował Karolinę na swojego przyjaciela Cypriana Daszkiewicza. "Gdyby się ona w tobie doprawdy zakochała - chociaż lękam się, aby ci to na złe nie wyszło - nie myśl, abym to jej albo tobie miał za złe. Jestem człowiek doświadczony i wielki tolerant i piłbym na waszym weselu z dobrego serca. Patrz także, abyś mógł pić na moim z równą spokojnością. Póki czujesz, że nie miałbyś zazdrości dla mnie lub dla drugich, póty jesteś zdrów; jak tylko obudzą się symptomata zazdrości, wtenczas tobie bieda, wtenczas radź sobie" - pisał. Do wesela z Daszkiewiczem jednak nie doszło, gdyż Karolina poślubiła rosyjskiego powieściopisarza Mikołaja Pawłowa.
W Moskwie poeta poznał także słynną pianistkę Marię z Wołowskich Szymanowską, której córka Celina miała później zostać jego żoną. Celina liczyła wówczas zaledwie piętnaście lat, więc swoje afekty skierował do jej trzydziestoośmioletniej matki. Pisywał do niej czułe listy, nazywał ją "swoją panią", a sam określał siebie "jej wiernym sługą". W jednym z listów pisał zresztą dość wyraźnie: "Nie pojmuję, jaka była potrzeba mistyfikacji. Dlaczego prawdy nie powiedzieć... Ale, ale... jest to zupełna właściwość wrodzona płci pięknej".
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż ślady romansu z Marią Szymanowską zostały nader skutecznie usunięte przez syna poety Władysława, który nie mógł dopuścić do ujawnienia faktu, iż ojciec był także kochankiem babki.
W moskiewskich salonach flirtował ponadto z panią Krassowską, żoną znanego dziennikarza. Krassowska zmarła potem śmiercią samobójczą w nader niejasnych okolicznościach. Odczuwał nawet z tego powodu wyrzuty sumienia, a chociaż za jej śmierć nikt go oficjalnie nie winił, stawiał sobie w liście do Daszkiewicza retoryczne pytania: "Byłemże winien? Nie zachowałemże ostrożności?"
Nie można wykluczyć, iż przyczyną tego dramatu stał się kolejny flirt Mickiewicza z piękną i wykształconą księżną Zinaidą Wołkońską, którą poznał w 1827 roku i odtąd był częstym gościem w jej pałacu. Zinaida była wprawdzie od niego znacznie starsza, ale pociągał ją geniusz młodego poety i najprawdopodobniej została jego kochanką. Listy, które do niego pisała, są bowiem nader osobiste i czułe. Później księżna przeszła na katolicyzm, opuściła Rosję i osiadła w Rzymie, gdzie spotkali się ponownie po roku.
W kwietniu 1828 roku Mickiewicz przeniósł się do Petersburga i nawiązał tam flirt z Eudoksją Bakunin. Mówiło się nawet o ich rychłym małżeństwie, ale na przeszkodzie stanęły różnice narodowe i wyznaniowe. Wśród petersburskich kochanek figurowała także nieznana z nazwiska panna S., przy której spotkała poetę nieprzyjemna przygoda. "Pierwszy raz w życiu jestem do niczego, a więc sprawuję się arcyprzykładnie" - powiadamiał listownie przyjaciela. Ta nagła niedyspozycja miała zapewne podłoże nerwowe, gdyż Mickiewicz starał się wówczas o paszport umożliwiający mu wyjazd z Rosji. Dzięki pomocy przyjaciół paszport ten wreszcie otrzymał i 15 maja 1829 roku opuścił Petersburg, udając się przez Niemcy do Włoch. Podróżował stosunkowo powoli, zatrzymując się w Berlinie, Dreźnie, Pradze, Weimarze.
Gdy dotarł do Rzymu, odnowił znajomość z księżną Zinaidą Wołkońską i w jej salonie poznał rosyjską arystokratkę Anastazję Chlustin. Młoda, światowa i inteligentna dama nie wymagała zapewne z jego strony czułego przywiązania. Preferowała flirt salonowy, doraźny i okolicznościowy. Widać to wyraźnie z ich korespondencji, która trwała, z przerwami, przez kilka lat.
Pobyt Mickiewicza w Rzymie kojarzy się jednak przede wszystkim z Henriettą Ewą Ankwiczówną, córką bogatych ziemian galicyjskich. Panienka nie była wprawdzie piękna, ale miała w sobie coś poetyckiego, a przede wszystkim przypominała nieco Marylę Wereszczakównę. Przelotna znajomość przekształciła się wkrótce w głębsze uczucie i poeta poprosił ją nawet o rękę. Chociaż matka dziewczyny wyraźnie mu sprzyjała, ojciec zdecydowanie odmówił. Hrabia Ankwicz nie widział w przyszłym wieszczu odpowiedniego kandydata na męża. Wielokrotnie dawał mu do zrozumienia i powtarzał, że musi wracać do kraju, aby tam wydać Henriettę odpowiednio za mąż. Rozgoryczony tym Mickiewicz pisał potem do Edwarda Odyńca: "Dawno już czułem, że ta rodzina tyle mi dokuczyła, że nawet chociażby już mnie szukano, nie miałbym serca zbliżyć się do niej". Zerwał z Ankwiczami towarzyskie kontakty i nie odpowiadał nawet na listy panny. Napisał do niej dopiero w 1855 roku, już po śmierci swojej żony: "Od roku owego, kiedym ciebie pożegnał w Rzymie, życie moje jest ciągłym grzebaniem kogoś lub czegoś. W ciągu tych lat takich, ilekroć wspominałem o tobie, starałem się pocieszać tą myślą, że ty Henryeto, nie należąc do tego smutnego pokolenia i przyszedłszy na świat znacznie później od nas, żyłaś pod inną, a więc może pod lepszą gwiazdą. Wszakże znając twoją duszę tkliwą i umysł wysoki, domyślałem się, że i ciebie nieraz musiała dotknąć w tych razach niedola, jeśli nie osobista, to rodzinna i bliźnich".
Swoją rekuzę koił w ciepłych ramionach Marceliny Łempickiej, bliskiej kuzynki Henrietty. Czynił jej zapewne jakieś obietnice, gdyż zawiedziona Marcelina nie wyszła już nigdy za mąż i wstąpiła później do klasztoru we Lwowie.
Na wieść o wybuchu powstania listopadowego Mickiewicz postanowił wyruszyć do Polski. Podróżował jednak ostentacyjnie wolno, zatrzymując się na miesiąc w Szwajcarii i na dwa miesiące we Francji. Dopiero w sierpniu 1831 roku pojawił się w Wielkopolsce. Nie podążył, jak należało oczekiwać, na tereny objęte powstaniem i cały swój czas spędzał na odwiedzaniu szlacheckich dworków w Kopaszewie, Skórzewie, Choryni, Osięku, Luboni, Oporowie, Konarzewie. Bardziej niż sprawa narodowa absorbowała go w tym czasie trzydziestoletnia mężatka i matka czworga dzieci - Konstancja Łubieńska. Była to kobieta "o przedziwnie czarnych oczach i płci śnieżnej białości", interesująca się literaturą, filozofią i religią. Gościł u niej w Budziszewie i trzymał do chrztu jej córkę Marię, o której niektórzy powiadali, że była owocem ich romansu. Zważywszy na fakt, iż Mickiewicz przebywał w Wielkopolsce tylko przez osiem miesięcy, posądzenie to ma mało cech prawdopodobieństwa.
Jego romans z Łubieńską zakończył się wszakże skandalem, gdyż małżonek zagroził Konstancji rozwodem, a poetę wyzwał na pojedynek. Wobec takiego obrotu sprawy Mickiewicz pośpiesznie opuścił Wielkopolskę i wyjechał do Drezna. Znajomość z Konstancją nie została z tego powodu zerwana. Wspierała go ona finansowo i kilkakrotnie odwiedzała później w Paryżu.
W 1831 roku poeta dowiedział się o śmierci Marii Szymanowskiej. Napisał wtedy kurtuazyjny list do jej córki, dziewiętnastoletniej podówczas Celiny, nie przypuszczając wcale, że zaowocuje on małżeństwem. Pobrali się w lipcu 1834 roku. Fakt ten relacjonował Odyńcowi w następujący sposób: "Żenię się z Celiną... Przyjazd jej trzpiotowaty nastąpił wskutek doniesienia do Warszawy kilku słów moich żartem wypowiedzianych... Chciałem z niczym odprawić, ale Celina zmieszała mnie bardzo dobrym znalezieniem się, oświadczając, że manatki zabierze i wróci, nic do mnie nie mając na sercu". W rok po ślubie przyszła na świat ich najstarsza córka Maria.
Chociaż Celina urodziła mu jeszcze pięcioro dzieci, nie zaznali ze sobą szczęścia. Mickiewicz nie dotrzymywał żonie wierności i wyniosła się ona nawet z domu. Później popadła w depresję psychiczną i dwukrotnie przebywała w szpitalu dla obłąkanych. Poeta pisał wprawdzie do niej czułe listy, ale w dużej mierze były one obliczone na pokaz. Nawet Towiański twierdził, iż "nikt nie gardzi Adamem jak Celina, bo zna go lepiej niż kto inny".
U źródeł tej pogardy leżały przede wszystkim notoryczne romanse męża. Podczas pobytu w Lozannie, dokąd pojechał objąć katedrę literatury łacińskiej, związał się z żoną profesora historii - Karoliną Ruchet Olivier, z którą utrzymywał bliskie kontakty aż przez siedem lat. Karolina odwiedzała go później w Paryżu, a w 1846 roku zamieszkała tam zresztą na stałe.
Największe rozdźwięki w małżeństwie wprowadziła wszakże żydowska śpiewaczka Ksawera Deybel, którą poznał w Paryżu po powrocie z Lozanny. Był w tym czasie zauroczony towianizmem i wierzył, iż Andrzej Towiański wyleczył jego żonę z obłędu. Deybel należała także do koła wyznawców "Mistrza Andrzeja" i Mickiewicz zatrudnił ją jako nauczycielkę domową swoich dzieci.
Charakter towianizmu na dobrą sprawę nie został do dziś dnia wyjaśniony i nie brak jest głosów, które twierdzą, iż łączył on mistykę z wybujałą erotyką. Powołują się one w tym miejscu na słowa Mistrza, który twierdził, że "pożądliwość, która jest w naturze naszej, nie może być zła". Mówi się czasem, iż hołdowano w nim idei wspólnoty kobiet. Zastanawiająco brzmi na przykład jeden z listów Mickiewicza skierowany do żony, która wybierała się na spotkanie z Towiańskim: "Przed Mistrzem stań w tak pełnej wolności, abyś zapomniała, że miałaś lub masz dla mnie obowiązki".
Być może, iż w imię tej mistycznej wspólnoty Deybel została wkrótce kochanką Mickiewicza. W 1847 roku urodziła mu nawet nieślubne dziecko. Fakt ten nie pozostał oczywiście bez wpływu na jego stosunki rodzinne. W domu coraz częściej dochodzić poczęło do gorszących awantur, na które poeta skarżył się w listach do Towiańskiego, a które Teofil Lenartowicz skwitował słowami: "Adam grzązł w nieprawościach z jakimiś Żydówkami".
Sytuacja stała się do tego stopnia napięta, iż Deybel musiała opuścić dom Mickiewiczów. Wyszła później za mąż za Edmunda Mainarda, ale jeszcze po śmierci poety domagała się od jego syna Władysława przekazania jej dwóch tysięcy franków na wychowanie nieślubnego dziecka Adama.
Rozstawszy się z Ksawerą, Mickiewicz związał się z amerykańską emancypantką, publicystką i pisarką Małgorzatą Fuller. Poznali się Paryżu w 1847 roku, a kiedy Fuller wyjechała do Włoch, pisał do niej czułe listy: "Myśl, że Cię znowu zobaczę, jest mi bardzo miła. Napotkałem w Tobie osobę prawdziwą... Naucz się cenić siebie jako piękność i po zachwytach nad kobietą rzymską powiedz: i ja przecież jestem piękna". W rok później odwiedził ją w Rzymie, ale ich znajomość nie trwała długo. W 1850 roku Małgorzata wraz z dzieckiem i mężem, markizem d'Ossoli, zginęła w katastrofie okrętowej u wybrzeży Ameryki.
Napięta sytuacja rodzinna podkopała niewątpliwie wątłe zdrowie Celiny. Zapadła ona na długą i wycieńczającą chorobę, podczas której małżonek nawiązał romans z jej przyrodnią siostrą Zofią Szymanowską. Kiedy Celina umierała w 1855 roku, nieomal nad głową konającej oświadczał się Zofii, tłumacząc się przyjaciołom, że czyni to na wyraźne żądanie nieboszczki. Do drugiego małżeństwa w końcu nie doszło. Poeta zaangażowany w działalność polityczną wyjechał do Konstantynopola, aby tworzyć tam polskie legiony.
Jego misja zakończyła się jednak fiaskiem, powalony przez cholerę zmarł 26 listopada 1855 roku. Ostatnie chwile poety opisał Michał Czajkowski-Sadyk Pasza, który towarzyszył mu przy śmierci: "Cholera grasowała w Konstantynopolu. Adam Mickiewicz czuł się nie bardzo dobrze. Kozak Służalski na lekarstwo sporządził mu kaczkę duszoną i wysadzaną skwaszoną kapustą, potrawę jak mówił kozacką, potrawę syberyjską Jermaka. Moszko Horenstein, huzar izraelski, Izraelita z Murowanej Machnówki, będący takoż przy Mickiewiczu, na tę biesiadę higieniczną przyniósł pierożków berdyczowskich i butelkę miodu chodorkowskiego. Po obiedzie nastąpił atak piorunujący cholery. Wydał wśród bólów rozkazy Bednarczykowi, Horensteinowi, wypowiedział ostatnią wolę Służalskiemu. Przybyły lekarz Drozdowski Stanisław, współrodak z Litwy, wyróżniający się sercem i poświęceniem, wielkiemu naszemu mistrzowi nic już poradzić nie mógł. Spełnił obowiązki religijne jak przystało na katolika. Powiedział Służalskiemu: Powiedz atamanowi, że kończę jak Kozak, moja dusza nie ulatuje, ale wyrywa się z ciała. I skonał".
Ciało poety przewieziono do Paryża w styczniu następnego roku i złożono na cmentarzu w Montmorency. W 1890 roku trafiło ono do grobów wawelskich w Krakowie.


Aleksander Puszkin
W żyłach Aleksandra Puszkina płynęła krew afrykańska. Jego dziadek ze strony matki - Ibrahim Hannibal - był synem abisyńskiego emira, który dostał się do tureckiej niewoli. Wykupił go ambasador rosyjski i podarował Piotrowi Wielkiemu. Car przywiązał się do chłopca do tego stopnia, iż oddał go do szkół, uczynił swoim faworytem, a następnie wyswatał z Marią Puszkin. Ich córka Nadieżda poślubiła swojego kuzyna Sergiusza Puszkina, z którym była spowinowacona w czwartym pokoleniu. W 1798 roku urodziła mężowi córkę Olgę, a w następnym syna Aleksandra. W sześć lat później urodził się drugi syn Lew.
Puszkinowie wiedli tryb życia typowy dla szlachty moskiewskiej i utrzymywali się z dochodów, jakie przynosiły im niezbyt dobrze zarządzane majątki ziemskie. Matka prowadziła w Moskwie salon literacki i przyszły poeta od dzieciństwa stykał się z literaturą. Mając osiem lat układał już po francusku małe komedyjki i epigramaty. W 1811 roku, kiedy ukończył dwanaście lat, oddano go do sześcioletniego Liceum w Carskim Siole. Nie wyróżniał się w nim ani zdolnościami, ani też gorliwością w zdobywaniu wiedzy, chociaż w układaniu okolicznościowych wierszy był zdecydowanie najlepszy. W wieku piętnastu lat stał się niezwykle wrażliwy na wdzięki kobiece i "wystarczył sam tylko dotyk ręki partnerki, by wzrok mu zapłonął; zaczynał głęboko oddychać i sapać, niczym rączy koń śród rozigranego tabunu". Zaprzątała go wtedy przede wszystkim miłość do siostry jednego z kolegów - Katarzyny Bakunin. Starsza o kilka lat dziewczyna była damą carskiego dworu, ale odwiedzając swego brata brała nieraz udział w szkolnych balach. Adorował także znacznie od siebie starszą Katarzynę Karamzin, żonę znanego pisarza, która jego afekty przyjmowała z matczyną wyrozumiałością.
Po ukończeniu Liceum Puszkin został urzędnikiem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i stał się bywalcem petersburskich salonów literacko-artystycznych. Flirtował w nich z piękną, chociaż nie pierwszej już młodości księżną Eudoksją Golicyn. Miała ona czarne wyraziste oczy, gęste ciemne włosy, południową, ciemną cerę i nadzwyczaj melodyjny głos. Z mężem żyła w separacji, którą umiała odpowiednio urozmaicić. Wkrótce też młody poeta awansował do grona stałych adoratorów księżnej i wyraźnie nią zauroczony poświęcił jej kilka wierszy lirycznych.
"W wielkim świecie Puszkin oddawał się wszelkim rodzajom rozpusty, spędzając dni i noce na nieprzerwanym łańcuchu bachanaliów i orgii. Dziwić się należy, jakim cudem zdrowie jego i talent wytrzymywały takie życie, z którym łączyły się rzecz jasna częste brzydkie choroby, sprowadzające go dosłownie na skraj mogiły... Władały nim tylko dwa żywioły: zaspokojenie żądz cielesnych oraz poezja i w obydwu zaszedł daleko" - pisał o nim hrabia Modest Korf. Paweł Wiaziemski bronił wszelako reputacji poety: "O ile mi wiadomo, wcale nie oddawał się wszelkim rodzajom rozpusty. Nie był co prawda mnichem, był człowiekiem grzesznym, jak zresztą każdy z nas był w latach młodości. W jego życiu uczuciowym przeważała jednak nie tyle zmysłowość, ile zapał poetycki, co znalazło odzwierciedlenie w jego poezji". Prawda leżała zapewne pośrodku, chociaż skłonić się raczej trzeba ku opinii hrabiego Korfa. Aleksander Turgieniew pisał bowiem w 1819 roku, iż "Wenera przykuła Puszkina do łóżka".
W salonach literackich Puszkin zetknął się także z dekabrystami. Mimo iż nie należał do zaprzysiężonych konspiratorów, jego wiersze stawały się coraz bardziej radykalne i zyskiwały coraz większy rozgłos. Zainteresowały się nimi władze carskie i wysłały poetę do Besarabii jako urzędnika przydzielonego do dyspozycji generał-gubernatora Iwana Inzowa. Było to faktycznie zesłanie polityczne, które trwało cztery lata. Pozbawiony przyjaciół Puszkin szukał zapomnienia w licznych przygodach miłosnych, pojedynkach, grach hazardowych, różnego rodzaju wybrykach i skandalach towarzyskich. Wtedy też przylgnął do niego kalamburowy przydomek "Bies arabski" (Biesarabskij).
Romansował wówczas z Marią Rajewską, późniejszą księżną Wołkońską, jak również z jej starszą siostrą Katarzyną, żoną Michała Orłowa. To o Marii pisał do przyjaciela: "Jedną myśl tej kobiety cenię sobie bardziej niż opinie wszystkich pism na świecie i całej naszej publiczności". Według opinii Lwa, brata Puszkina, "obiekty namiętności zmieniały się w jego płomiennym sercu, lecz sama namiętność nigdy go nie opuszczała. W Kiszyniowie długo był pod urokiem jednej z trzech najpiękniejszych par nóżek, jakie spo-tkać można wśród naszych rodaczek". Czyje to były nóżki, nie wiadomo, wiadomo natomiast, iż nawiązał wtedy romans z Greczynką Kalipso Polidroni, ostatnią kochanką lorda Byrona, która aktualnie przybyła z Konstantynopola do Kiszyniowa. Była to kobieta niewielkiego wzrostu, szczupła, o regularnych rysach i nadzwyczaj wydatnym, jastrzębim nosie. Podobała się jednak mężczyznom, których urzekał jej delikatny i czarujący głos, zwłaszcza wtedy, kiedy śpiewała smętne pieśni tureckie. Opowiadano, iż przy Kalipso Puszkin robił się cichy i potulny niczym dziecko.
W 1823 roku poeta na rok przeniesiony został do Odessy. "Miłość z większą siłą zawładnęła jego sercem, otwierając mu cały arsenał swych powabów, intryg, rywalizacji i kokieterii, niosąc ze sobą chwile zachwytu, a zarazem i rozpaczy" - pisał jego brat. W Odessie Aleksander związał się z piękną Amalią Riznicz, na pół Włoszką, na pół Austriaczką, z domieszką krwi żydowskiej, córką znanego wiedeńskiego bankiera Rippa i żoną pewnego Dalmatyńczyka. Wysoka i smukła, była kobietą wyjątkowo piękną. Miała płomienne oczy i czarne, długie włosy, splecione w warkocz... Flirt nie trwał wszakże długo, gdyż Amalia, zagrożona gruźlicą, zmuszona została do opuszczenia Odessy. Wyjechała do Wiednia i z początkiem 1825 roku niespodziewanie zmarła, mając zaledwie dwadzieścia trzy lata. Puszkin pocieszał się w ramionach Karoliny Sobańskiej i Mille Blaramberg, córki miejscowego archeologa.
Później związał się z Elżbietą Woroncow, córką Ksawerego Branickiego, żoną generał-gubernatora. Odegrała ona olbrzymią rolę w życiu poety. Pisano o niej, że "była jedną z najbardziej pociągających kobiet swego czasu. W całej jej istocie było tyle delikatnej, czarującej kobiecości, tyle ciepła i wrodzonej wytworności, że wszyscy kochali się w niej bez pamięci".
Kiedy ją poznał, przekroczyła już trzydziestkę, ale powierzchowność miała nadzwyczaj młodą. Nie była zbyt piękna, ale niezwykle dowcipna i inteligentna, potrafiła urzec wszystkich mężczyzn, którzy zabiegali o jej względy. Bez trudności oczarowała kochliwego Puszkina i ich romans trwał kilka lat. Spotykali się jeszcze w Petersburgu w 1827 roku.
Opuściwszy Odessę na skutek intryg Karoliny Sobańskiej, poeta wyjechał do rodzinnego majątku Michajłowskoje, gdzie spędził dwa lata, inwigilowany przez policję. Osamotniony i pozbawiony przyjaciół, nudził się niemiłosiernie. "Wściekła nuda zżera moją bezsensowną egzystencję" - oznajmiał. Flirtował wprawdzie z siostrami Anną i Eupraksją Osipowymi z sąsiedniego majątku Tirgorskoje, ale był to flirt nieco wymuszony. Ożywił się, kiedy do Tirgorskoje zawitała Anna Kern, żona carskiego generała. Poznał ją pięć lat temu, jeszcze w Petersburgu, ale teraz znajomość zamieniła się w miłość. Była to miłość pełna wzlotów i upadków, ponieważ raz nazywał ją "geniuszem czystego piękna", innym zaś razem "babilońską nierządnicą". Anna wyjechała jednak wkrótce do Rygi i ponownie pogrążył się w samotności. Postanowił też ożenić się i starał się o rękę swojej kuzynki Zofii Puszkin, ale nie został przez nią przyjęty. Uwiódł wtedy Olgę Kałasznikową, córkę włościanina, która urodziła mu nieślubnego syna Pawła. Wydał ją później za mąż za urzędnika Pawła Kuczariowa.
Po dwóch latach wygnania pozwolono mu opuścić majątek, a car Mikołaj I udzielił mu nawet osobistej audiencji. Było to niewątpliwie zamierzone działanie, ponieważ szef żandarmerii pisał w swoim raporcie do cesarza: "Puszkin jest co prawda wielkim nicponiem, lecz jeśli uda się skierować odpowiednio jego pióro i wypowiedzi, przyniesie to niemałą korzyść".
Ugoda z carem okazała się wszakże iluzoryczna i wkrótce rozciągnięto nad poetą ponowny dozór policyjny. Aleksander przeżywał w tym czasie poważne trudności zarówno natury finansowej, jak i osobistej. Romans z Katarzyną Uszakową, który nawiązał w 1827 roku, przyniósł mu same rozczarowania. Piękna blondynka o popielatych włosach i ciemnobłękitnych oczach była kobietą płochą i nie zamierzała dotrzymywać mu wierności. Wyjechał więc do Petersburga, gdzie odnowił swoje stosunki z Anną Kern, a następnie zaproponował małżeństwo Annie Oleninie, córce profesora Akademii Sztuk Pięknych. Do małżeństwa wszakże nie doszło, gdyż sprzeciwiła się matka dziewczyny. Adorował więc podstarzałą córkę Kutuzowa Elżbietę Chitrowo i damę carskiego dworu Aleksandrę Smirnową, z domu Rosset. Ta ostatnia, niewysoka brunetka o czarnych, łagodnych oczach, w których nigdy nie gasła iskra dowcipu, mimo wysokiej pozycji towarzyskiej porównywana była przez wiele osób do pięknej, młodej Cyganki. Flirty te nie przyniosły mu jednak spodziewanej satysfakcji. Rozgoryczony pisał potem: "Boję się nade wszystko uczciwych kobiet i wzniosłych uczuć. Niech żyją gryzetki - znacznie prostsze i wygodniejsze". Wśród gryzetek była "dupiasta Minerwa" i "tłusta Netty".
Jesień 1830 roku spędził Puszkin w rodzinnym majątku Bołdino, w którym powstał Eugeniusz Oniegin oraz krystalizowały się ostatecznie plany jego małżeństwa z Natalią Gonczarową. Poznał ją na balu w 1828 roku. Dziewczyna była młodsza od niego o całych trzynaście lat i uważano ją za prawdziwą piękność, chociaż zarzucano jej pewne ograniczenie umysłowe, przyziemność i lekkomyślność. "Piękne panie dopytują mnie o Pani portret i nie mogą mi wybaczyć, że takiego nie posiadam - pisał w liście do niej. - Pocieszam się, spędzając długie godziny przed jasnowłosą Madonną, która jest podobna do Pani jak dwie krople wody i którą kupiłbym, gdyby nie to, że malował ją Rafael i kosztuje 40 tysięcy rubli". W 1830 roku oświadczył się o jej rękę. O fakcie tym donosił swojej przyjaciółce księżnej Wierze Wiaziemskiej: "Pierwsza miłość to zawsze sprawa uczucia, druga - sprawa namiętności - widzi Pani... Moje małżeństwo z Natalie (nawiasem mówiąc sto trzynastą moją miłością) jest już przesądzone".
Puszkin zabiegał o małżeństwo, chociaż miał co do niego bardzo poważne wątpliwości: "Rozważałem z zimną krwią wady i korzyści stanu przeze mnie obranego. Młodość moja przeminęła hucznie i bezowocnie. Żyłem dotychczas inaczej niż się zwykle żyje. Nie miałem szczęścia. Szczęścia szukaj tylko na przetartych szlakach. Przekroczyłem trzydziestkę; w tym wieku ludzie zwykli się żenić - postępuję zatem jak wszyscy i prawdopodobnie tego nie pożałuję. W dodatku żenię się bez zapału, bez dziecięcej ułudy. Nie myślę o przyszłości usianej różami; przedstawia mi się w surowej nagości. Zmartwienia mnie nie zaskoczą, wchodzą bowiem w moją prywatną rachubę - raczej wszelkie radości będą dla mnie niespodzianką" - stwierdzał.
Ślub odbył się w lutym 1831 roku, a w rok później urodziła się im najstarsza córka Maria. Małżeństwo nie wpłynęło jednak na życiową stabilizację poety. Położenie materialne rodziny pogarszało się z każdym rokiem, ponieważ doczekali się wkrótce trojga następnych dzieci. Natalia uwielbiała na dodatek dworskie bale i wydatki na jej stroje ciągle wzrastały. Puszkin ustawicznie zaciągał długi i zmuszony był nawet korzystać z pożyczek udzielanych mu przez cara Mikołaja I. Nie były to bynajmniej pożyczki bezinteresowne: Natalia została carską kochanką. Fakt ten nie stanowił dla niego tajemnicy, gdyż opowiadano o nim szeroko w petersburskich salonach. Poeta także nie dochowywał żonie wierności. Romansował bowiem ze swoją szwagierką Aleksandrą. Wspominał o tym między innymi książę Trubecki: "Aleksandra była panienką brzydką, ale bardzo inteligentną. Nim jeszcze Puszkin ożenił się z Natalie, znała na pamięć wszystkie wiersze przyszłego szwagra i kochała się w nim zaocznie. Puszkin wkrótce po ślubie zbliżył się z Aleksandryną, a później z nią żył... Aleksandryna sama przyznała się do tego pani Poletice". Mówiono także o jego romansach z Aleksandrą Smirnową i Nadieżdą Swistunową.
Księżna Wiaziemska pisała, że "żona jego, początkowo straszliwie zazdrosna, robiła się z czasem coraz bardziej obojętna, aż w końcu przywykła do niewierności męża". Będąc wszakże kobietą piękną i młodą, zdecydowała się również na romans z francuskim oficerem w służbie rosyjskiej - Georges D'Anthčsem. Sprawa ta nabrała dużego rozgłosu, do czego przyczyniły się anonimy rozsyłane w Petersburgu pod koniec 1836 roku. Podejrzewano, iż wysyłał je poseł holenderski Ludwik Heeckeren, który usynowił D'Anthčsa i pragnął ożenić go z bogatą arystokratką. Romans wychowanka z Natalią plany te wyraźnie mu krzyżował.
Puszkin, urażony w swej dumie, wyzwał rywala na pojedynek. Heeckeren, obawiając się jednak o życie przybranego syna, zmienił front i zaczął twierdzić, iż D'Anthčs bywał u Puszkinów tylko dlatego, że zalecał się do starszej siostry Natalii - Katarzyny. Sprawa zabrnęła w końcu tak daleko, iż młody Francuz zmuszony został do poślubienia znacznie od siebie starszej i niezbyt przystojnej szwagierki Puszkina.
Nie ostudziło to zupełnie jego uczucia do Natalii. W dalszym ciągu wyraźnie ją adorował, a na dodatek rozpowszechniał uwłaczające poecie plotki. W styczniu 1837 roku doszło zatem do pojedynku, a raniony śmiertelnie Puszkin zmarł po dwudniowych cierpieniach.
Na wieść o jego śmierci Adam Mickiewicz napisał: "Kula, która ugodziła Puszkina, zadała cios straszliwy Rosji intelektualnej... Znałem tego poetę rosyjskiego dość blisko i przez dość długi przeciąg czasu; postrzegałem w nim charakter nadto poddający się wrażeniom i czasami lekki, ale zawsze szczery, zacny i zdolny do otworzystości duszy. Jego wady zdawały się być w związku z okolicznościami, wśród których się wychowywał; a co było w nim dobrego, pochodziło z głębi jego serca".
Katarzyna D'Anthes wyjechała wraz z mężem do Niemiec i zmarła tam po porodzie w kilka lat później. Przez całe życie gnębiła ją podobno myśl, iż mąż pozostaje stale pod urokiem jej młodszej siostry.
Natalia w 1844 roku poślubiła generała majora lejbgwardyjskiego pułku kawalerii Piotra Łańskiego. Zmarła w 1863 roku.
Najbardziej śmierć Aleksandra Puszkina przeżyła podobno młodsza siostra Natalii - Aleksandra.


Honoriusz Balzac
Honoriusz Balzac był człowiekiem głęboko zakompleksionym. U podłoża tego kompleksu leżało przede wszystkim jego mieszczańskie pochodzenie. Kiedy stał się sławny, dodał wprawdzie do swego nazwiska partykułę "de" i powoływał się na koligacje ze starogalijskim rodem Balzac de Entragues, ale był to wyłącznie wymysł jego bujnej wyobraźni. Metryka Honoriusza, wystawiona w Urzędzie Grodzkim w Tours, stwierdza natomiast wyraźnie, że "przed urzędnikiem stanu cywilnego stawił się 21 maja 1799 roku obywatel Bernard Franciszek Balzac, właściciel domu, aby zgłosić urodzenie syna imieniem Honoré".
Ojciec Honoriusza nie nazywał się nawet Balzac, lecz Balssa, i w czasach swojej młodości pasał krowy w Langwedocji. Miał zostać księdzem, ale z natury kochliwy, nie czuł powołania do stanu duchownego. Zdecydowanie bardziej wolał uganiać się za wiejskimi dziewczętami i płodzić nieślubne dzieci.
Bogactwo Balzacom przyniosła dopiero rewolucja francuska. Bernard Franciszek, człowiek skądinąd nieprzeciętny, przeniósł się do Paryża i został urzędnikiem rewolucyjnej rady miejskiej. Później, dzięki wyrobionym znajomościom i swojej zapobiegliwości, został sekretarzem Domu Bankowego Daniela Doumerc i poślubił młodszą od siebie o lat ponad trzydzieści Karolinę Sallambier, córkę jednego ze swych przełożonych. Żona urodziła mu czworo dzieci, ale oprócz tego spłodził jeszcze kilkoro nieślubnych, ostatnie - kiedy przekroczył osiemdziesiatkę.
Karolina była kobietą histeryczną i znerwicowaną, o skłonnościach mistycznych; nie potrafiła wychowywać swojego potomstwa. "Moja matka to potwór i potworność zarazem... Nienawidzi mnie z wielu powodów, nienawidziła mnie już przed moim urodzeniem... Ona wcale nie jest szalona, jest tylko zła"– pisał później Honoriusz. Matka oddała bowiem niemowlaka na wychowanie żonie paryskiego żandarma, u której przebywał do ukończenia czwartego roku życia. Potem znalazł się w internacie ojców oratorianów w Vendôme i przebywał w nim aż do 1813 roku. Internat ten przypominał bardziej więzienie niż zakład wychowawczy i Honoriusz nie wyniósł z niego najlepszych wspomnień. Zetknął się w nim po raz pierwszy z książkami. "Bez książek z biblioteki, które podtrzymywały życie w naszych umysłach, ten system egzystencji doprowadziłby nas do kompletnego zdziczenia" - zwierzał się po latach. Z murów Vendôme wybawiła go choroba, ale nie dane mu było przebywać dłużej w domu rodzicielskim. Trafił wkrótce do internatów w Tours i Paryżu. Uczył się słabo, co utwierdziło matkę w przekonaniu, iż jej syn jest niedorozwinięty. W 1816 roku udało mu się wbrew przeszkodom ukończyć pomyślnie gimnazjum; zdany wyłącznie na własne siły, podjął pracę zarobkową jako pomocnik notariusza. Zajęcie nie należało niestety do nazbyt interesujących i nudził się przy nim śmiertelnie. Pewnego dnia porzucił zatem zakurzone sądowe akta i postanowił zostać wielkim pisarzem.
Pierwsze utwory nie przyniosły mu jeszcze sławy ani pieniędzy. Aby mieć za co żyć i tworzyć, Honoriusz został korepetytorem dzieci byłego doradcy królewskiego dworu Gabriela de Berny. Jego żona, z domu Hinner, była córką nadwornego muzyka Ludwika XVI i garderobianej Marii Antoniny, a jej ojczym, de Jarjayes, próbował nawet ocalić królową od szafotu. Fakt ten zrobił na Balzacu kolosalne wrażenie. Zakochał się bez pamięci w swojej chlebodawczyni, jakkolwiek była ona w wieku jego matki, miała czterdzieści pięć lat i urodziła dziewięcioro dzieci.
Pani Berny, choć nie należała do kobiet cnotliwych, gdyż - jak powiadano - dwoje najmłodszych dzieci było wynikiem jej pozamałżeńskich romansów, przeraziła się tą wybuchową miłością. Korepetytor był młodszy od jej córek i dzieliła ich różnica dwudziestu dwóch lat. Balzac nie dopuszczał jednak żadnego sprzeciwu. "Gdy ujrzałem Panią po raz pierwszy, zadrgały we mnie wszystkie zmysły i moja wyobraźnia zapłonęła; zdawało mi się, że widzę w Pani istotę doskonałą... nie potrafię powiedzieć jaką" - pisał do niej. Wobec takich oświadczeń pani de Berny w końcu uległa, a Honoriusz mógł przyznać z satysfakcją: "Nie ma niczego, co można porównać z ostatnią miłością kobiety, która daje mężczyźnie spełnienie jego pierwszej miłości".
Romans ten utrwalił w umyśle Balzaca stereotyp kobiety starszej i macierzyńskiej, który od tej pory stał się jego ideałem. "Kobieta czterdziestoletnia uczyni bowiem dla ciebie wszystko, kobieta dwudziestoletnia - nic" - mawiał. Ideałem była oczywiście kobieta starsza, o arystokratycznym pochodzeniu i wysokim statusie majątkowym. Status majątkowy stawał się powoli jego obsesją, ponieważ Honoriusz wpadał w coraz większe długi i coraz bardziej naciskać go poczynali liczni wierzyciele.
Związek młodego pisarza z podstarzałą małżonką królewskiego doradcy stał się wkrótce publiczną tajemnicą. Do akcji wkroczyła zatem apodyktyczna Karolina i zmusiła syna do porzucenia dotychczasowej pracy i kochanki. Honoriusz i pani de Berny ukradkowe stosunki utrzymywali jednak jeszcze co najmniej przez dziesięć lat, a później zostali dobrymi przyjaciółmi. Balzac wystawił jej zresztą piękną laurkę: "Była mi matką, przyjaciółką, rodziną, towarzyszem i doradcą. Zrobiła ze mnie pisarza, pocieszała mnie w młodości; jej zawdzięczam poczucie smaku; jak siostra płakała i śmiała się ze mną, co dnia zjawiała się niby dobroczynny sen, który koi cierpienia. Bez niej zginąłbym na pewno".
Jedyną wadą pani de Berny było to, że nie zdołała zabezpieczyć Balzaca finansowo. Począł zatem robić przeróżne podejrzane interesy, które bynajmniej nie przyniosły mu bogactwa, lecz wpędzały w coraz większe długi. Często musiał zatem ukrywać się i uciekać przed wierzycielami i coraz bardziej poszukiwał możnych protektorek.
W 1829 roku wydał drukiem powieść Szuanie, ale krytyka przyjęła ją dość chłodno i sprzedano zaledwie czterysta egzemplarzy. Prawdziwym sukcesem stało się natomiast wydanie Fizjologii małżeństwa, dzięki której stał się sławny w paryskim świecie literackim. Zmobilizowało go to do tego stopnia, że w ciągu następnych dwóch lat opublikował blisko sto pięćdziesiąt nowel, krótkich powieści, artykułów, gawęd. Codziennie musiał pisać co najmniej około dwudziestu stron. Nie zawsze była to jeszcze literatura najwyższego lotu, chociaż coraz częściej pojawiać się wśród niej poczęły krótkie arcydzieła.
Mimo ustawicznego braku czasu nie ustawał w poszukiwaniu kobiety swego życia. Przejściowo związał się z podstarzałą księżną Laurą d'Abrantčs, wdową po napoleońskim generale Junocie. Księżna nie stroniła od miłości, a pisarzowi pochlebiało, że sypiał z byłą kochanką króla Neapolu i księcia Metternicha, o której względy zabiegał nawet sam cesarz Napoleon. "Jest dla mnie niby błogosławiony, który by usiadł koło mnie, spędziwszy żywot w niebie, w pobliżu Boga" - pisał o swojej nowej kochance. Dzięki niej znalazł dostęp do arystokratycznych salonów, ale niestety nie znalazł bogactwa. Księżna była bowiem zadłużona do tego stopnia, iż sprzedawała własne, skandalizujące wspomnienia, aby utrzymać się tylko na powierzchni życia towarzyskiego.
Romans wypalił się zatem stosunkowo szybko, a Balzac jak gdyby dla przeciwwagi związał się z niezbyt urodziwą i utykającą Zulmą Carraud - żoną kapitana artylerii. Zulma była w nim bez wątpienia zakochana, gdyż po latach pisała otwarcie: "Ja byłam przeznaczoną Ci losem kobietą". Zdawała sobie z tego doskonale sprawę, gdyż pomimo swojej megalomanii oświadczał jej: "Żywię do Ciebie uczucie, którego z żadnym innym nie da się porównać. Żadne nie może z nim rywalizować".
Ta inteligentna kobieta podtrzymywała go na duchu, kiedy poczynał wątpić w siebie, ułatwiała mu kontakty z wydawcami, mobilizowała do wytężonej pracy. "Jesteś pierwszym prozaikiem naszej epoki, a dla mnie najwybitniejszym pisarzem w ogóle. Można Cię porównać tylko z Tobą samym, przy Tobie wszystko inne wydaje się płaskie" - pisała. Kochała jego wielkość, ale obawiała się, że w pogoni za bogactwem rozmieni ją na drobne. "Nie zużywaj się tak przedwcześnie" - ostrzegała.
Platoniczny stosunek, jaki Balzac utrzymywał z Zulmą Carraud, nie mógł oczywiście wykluczyć z jego życia innych kobiet. Adorował, i to ze skutkiem, Marcelinę Desbordes-Valmore, a jakaś Maria o nieznanym dzisiaj nazwisku urodziła mu nawet nieślubnego syna. Były także Louise i Claire, dziewczyny przelotne i prawie anonimowe.
Tytaniczna praca pisarska przyniosła wreszcie spodziewane efekty. Ze zbankrutowanego wyrobnika Balzac wyrósł w ciągu kilku lat na jednego z najpopularniejszych pisarzy europejskich, którego kobiety zasypywać poczęły wielbiącymi listami. To niespodziewane powodzenie wbiło go na nieszczęście do tego stopnia w pychę, że przestał na te listy odpowiadać, a nawet nie wszystkie czytał. Stał się typowym bufonem, a jego wątpliwa elegancja budzić poczęła uśmieszki politowania. Zulma dostrzegła doskonale to jego przeobrażenie i strapiona pisała do niego: "Honoré, jesteś obecnie znanym autorem, lecz powołany zostałeś do rzeczy większych. Sama sława nic nie znaczy dla człowieka takiego jak Ty, winieneś postawić sobie wyższy cel. Gdybym miała odwagę, rzekłabym: Czemu marnotrawisz na próżno Twój niezwykły umysł? Porzuć eleganckie życie". Balzac do tego jednak jeszcze nie dojrzał. Wierzył nadal w swą szczęśliwą gwiazdę, która na drodze jego życia postawić miała bogatą i utytułowaną kobietę.
W 1831 roku wydawało mu się, że nareszcie osiągnął upragniony cel. Pewnego dnia otrzymał list od markizy Henryki Marii de Castiers, który natychmiast rozpalił jego wyobraźnię. Markizy nie można było bowiem porównywać ze zubożałą księżną d'Abrantčs, nobilitowaną dopiero przez Napoleona Bonaparte. Henryka była córką marszałka Francji księcia de Mailler, którego szlachectwo sięgało jedenastego wieku. Jej matka, księżna Fizt-James, wywodziła się z królewskiego rodu Stuartów, a małżonek był wnukiem marszałka de Castiers i synem księżnej de Guise. Markiza na dodatek była bajecznie bogata i miała trzydzieści pięć lat, czyli według Balzaca była kobietą w szczycie swojego rozkwitu. Próżność pisarza sięgnęła najwyższego pułapu i natychmiast pomiędzy nim a markizą zawiązała się czuła korespondencja.
Rzeczywistość okazała się wszelako dość bolesna. Henryka de Castiers zakochała się niegdyś w księciu Wiktorze Metternichu i porzuciła dla niego swojego męża. Ukoronowaniem ich miłości był syn, późniejszy baron von Aldenburg. Kiedyś na polowaniu uległa wypadkowi. Spadła z konia i złamała sobie kręgosłup. Pozbawiona możliwości ruchów, na zawsze została przykuta do łóżka. Przez jakiś czas pielęgnował ją kochanek, ale zabrała go wkrótce nieubłagana gruźlica. Henryka żyła zatem samotnie w swoim pałacu de Castellane, otoczona tylko książkami.
Nie przeszkadzało to w niczym Balzacowi, który widział siebie w roli kochanka, a nawet męża prawdziwej, francuskiej arystokratki. Odwiedził ją w jej posiadłości, a kiedy przyjęty został serdecznie i życzliwie, natychmiast wyznał jej swoją miłość. "Przyjęła mnie Pani tak uprzejmie - pisał - darowała mi Pani godziny tak rozkoszne, że jestem głęboko przekonany: jedynie Pani jest moim szczęściem". Henryka pozwalała się wprawdzie adorować, nawet go prowokowała, ale kochankami nie zostali. Być może powstrzymywało ją od tego jej kalectwo, może chciała pozostać wierna zmarłemu ojcu swego syna, a może po prostu raziła ją plebejska wulgarność Balzaca. Wyjechali co prawda wspólnie do Włoch, ale po drodze rozstali się już w Szwajcarii. Co było tego bezpośrednią przyczyną - nie wiadomo. Pisarz przyznał później, że "ten stosunek, który z woli pani de Castiers nie przekroczył nigdy granic towarzyskich, był jednym z największych ciosów mojego życia".
Cios był tym większy i boleśniejszy, iż długi rosły, wierzyciele zaś naciskali coraz mocniej. Musiał nawet na jakiś czas uciec z Paryża. Zaczął więc intensywnie szukać następnej bogatej kandydatki na żonę. Najpierw zalecał się do panny de Trumilly, ale kiedy nie osiągnął żadnych korzyści finansowych, jego wybór padł na owdowiałą baronową Deurbroucq, która zachwycała się jego książkami. Baronowa wchodziła już jednak w schyłek swojego życia i nie śpieszyła się do powtórnego małżeństwa, więc i ta próba spełzła na niczym.
Gdy już stracił wszelką nadzieję i coraz bardziej pogrążał się w rozpaczy, otrzymał niespodziewanie anonimowy list z dalekiej Rosji, który zapoczątkował największą przygodę jego życia. Nadawczyni pisała: "Jestem dla Pana nieznajomą i chcę pozostać nią przez całe życie. Nigdy nie będzie Pan wiedział, kim jestem". Proponowała jednocześnie, aby Balzac, jeśli zechce kontynuować korespondencję, dał odpowiednie ogłoszenie w paryskiej gazecie. Pisarz ogłoszenie natychmiast zamieścił, a następne listy pozbawione już były anonimowości. Pisała je Ewelina Hańska, z domu Rzewuska, rodzona siostra Karoliny Sobańskiej. Należała ona do polskiej arystokracji, jej daleka ciotka, Maria Leszczyńska, była żoną króla Ludwika XV. Mąż Eweliny, starszy od niej o dwadzieścia pięć lat, był człowiekiem niezwykle bogatym. Dysponował kapitałem dziesięciu milionów rubli i miał liczne majątki na Ukrainie. Hańska w momencie nawiązania korespondencji była kobietą trzydziestoletnią, która siedmiokrotnie rodziła, ale przy życiu pozostała jedynie jedna córka. W swoich listach skarżyła się na nudę w ukraińskiej Wierzchowni i ubolewała nad tym, że życie przemija, a ona na dobrą sprawę nie zdążyła go jeszcze poznać. Nie wspominała oczywiście, iż prowincjonalną nudę rozwiewał jej okresowo kochanek, doktor Knothe.
Listy Eweliny do tego stopnia rozpaliły wyobraźnię Balzaca, że zapałał gorącą miłością do kobiety, której nie widział jeszcze na oczy. "Była Pani przedmiotem moich najsłodszych snów - napisał. - Gdyby Pani widziała moje spojrzenie, poznałaby Pani w nim wdzięczność kochającego, wiarę serca, czystą tkliwość, jaka łączy syna z matką... cały szacunek młodego człowieka dla kobiety oraz rozkoszną nadzieję na długotrwałą i żarliwą przyjaźń".
Dowiedziawszy się, że Hańscy wybierają się w podróż do Niemiec i Szwajcarii, natychmiast podążył na ich spotkanie. Spotkali się w Genewie, gdzie przez cztery tygodnie zabiegał o względy Eweliny, aż ta, wzruszona wreszcie jego wytrwałością, postanowiła w końcu ulec. "Wczoraj powtarzałem przez cały wieczór: jest moja. Ach, aniołowie w raju nie są tacy szczęśliwi, jak ja byłem wczoraj" - zanotował w euforii. Jego uniesienie posiadało w istocie dość prozaiczny charakter, gdyż przede wszystkim miał na widoku dobra ziemskie na Ukrainie. Postanowił czekać na śmierć Hańskiego i połączyć się potem z jego spadkobierczynią węzłem małżeńskim. Hański nie śpieszył się wcale w zaświaty i przeżył jeszcze pełne siedem lat. Istniały zatem wszelkie przesłanki, iż romans ten pozostanie tylko epizodem, który rozegrał się w genewskim hotelu.
Kiedy Hańscy powrócili do Wierzchowni, miłość mocno przybladła. Złożył się na to cały splot nieprzychylnych sytuacji, które zaprowadziły nawet pisarza do więzienia za długi. Po odzyskaniu wolności począł natychmiast ze zdwojoną energią poszukiwać kobiety, która mogłaby sfinansować jego należności. W międzyczasie umarła jego pierwsza młodzieńcza miłość, pani de Berny.
W 1836 roku poznał hrabinę Sarę Visconti. Była to piękna, trzydziestoletnia kobieta, która jak się okazało, nie wywodziła się jednak z arystokracji. Pochodziła z Anglii i nosiła panieńskie nazwisko Lovell. Prawdziwym włoskim arystokratą był natomiast jej mąż, potomek książąt mediolańskich. Sara, pozornie chłodna i niedostępna, bez żadnych hamulców oddawała się coraz to nowym miłosnym przygodom, w czym nie przeszkadzał jej cichy i zakochany w muzyce małżonek.
Kiedy spotkała Balzaca, aktualnie była wolna, gdyż rozstała się właśnie ze swoim ostatnim kochankiem księciem Kozłowskim, któremu urodziła syna. Kolejny romans zamierzała nawiązać z hrabią Lionelem de Bonval i pisarz musiał szczególnie intensywnie zabiegać o jej względy. "Od kilku dni jestem pod władzą niezwykłej osoby - pisał do Zulmy Carraud. - Nie wiem zupełnie, jak mam się przed tym bronić; niby młoda, biedna dziewczyna, nie czuję w sobie siły, aby odtrącić to, co mi się podoba". Konsekwencja Balzaca przyniosła wreszcie nagrodę. Sara została jego kochanką, a w następnym roku urodziła mu nieślubnego syna Ryszarda Lionela, który nosił potem nazwisko Guidoboni Visconti.
O romansie tym dowiedziała się Ewelina Hańska i wyrzucała listownie Honoriuszowi jego niewierność. Usprawiedliwiał się jak mógł, nie chcąc palić za sobą mostów: "Madame Visconti jest jedną z najmilszych kobiet, o niezwykłej i ogromnej dobroci - stwierdzał. - Subtelna, elegancka i piękna, pomaga mi znosić życie. Jest łagodna, a mimo to stała i niezachwiana, gdy idzie o przekonania i upodobania. Budzi niezwykłą ufność swym obejściem. Przy tym nie była w życiu zbyt szczęśliwa, a raczej warunki, w jakich żyją ona i hrabia, niezupełnie odpowiadają ich wielkiemu nazwisku. Niestety, widuję ją bardzo rzadko".
Nie była to prawda, gdyż widywali się bardzo często. Romans z hrabiną ciągnął się przez pięć lat, podczas których wspierała pisarza finansowo, a gdy został osaczony przez wierzycieli, zafundowała mu podróż do Włoch. Sama nie mogła z nim pojechać, gdyż była bezpośrednio po połogu.
Balzac wyruszył zatem w towarzystwie młodzieńca imieniem Marcel, którym okazała się przebrana za mężczyznę Karolina Morbouty, żona wysokiego urzędnika sądowego. Kiedy rozpoznano w niej kobietę, doszło do pewnego nieporozumienia: piemoncka arystokracja wzięła ją za George Sand. W obawie przed zdemaskowaniem pisarz musiał pośpiesznie opuścić Włochy.
Hrabina Visconti darowała mu tę eskapadę, podobnie zresztą jak i przelotny romans z bretońską szlachcianką Heleną de Valette czy awanturki z paryskimi kokotami. Jej wyrozumiałość miała także swoje granice, gdyż pewnego dnia, zmęczona jego amorami, wymó-wiła mu swą miłość. Wcześniej spłaciła - co istotne - najpilniejsze długi.
Wtedy zdarzył się drugi cud. Z dalekiej Rosji nadszedł list z czarną obwódką, donoszący o śmierci Wieńczysława Hańskiego. Kobieta, której kilka lat temu przysięgał miłość i która także obiecała go poślubić, była wolna, a jej miliony czekały na nowego właściciela. Napisał do niej natychmiast, przypominając o dawnych obietnicach, ale Ewelina tym razem grała na zwłokę. Prowadziła sprawę spadkową z krewnymi, którzy zamierzali obalić testament męża, i w obronie swego spadku musiała udać się do Petersburga. Nawiązała tam romans z przebywającym aktualnie na koncertach pianistą Franciszkiem Lisztem i przez jakiś czas właśnie z nim wiązała swoje plany małżeńskie. Liszt zupełnie nie był skory do małżeństwa, co przyprawiło ją o wściekłość i rozpacz, a nawet wzbudziło chęć do samobójstwa. Jego zachowanie tłumaczyła na swój sposób pisząc do przyjaciółki: "Własne słowa pana Liszta do mnie wyrzeczone: przede mną nie wiedział wcale co jest kobieta i takowej nie rozumiał. Gdyby nie był pianistą, pozostałby przy mnie na zawsze. Na zawsze!"
W Petersburgu zjawił się także goniący za milionami Balzac, który był zdecydowany na natychmiastowy ślub. Sprawa okazała się wszakże dość skomplikowana. Na małżeństwo z cudzoziemcem potrzebna była zgoda cara, a rosyjskie przepisy zakazywały wywożenia majątku za granicę. Ewelina tłumaczyła ponadto, że musi najpierw wydać za mąż swoją córkę, a dopiero potem może myśleć o własnym małżeństwie. Rozgoryczony Honoriusz powrócił więc z niczym do Paryża.
Po dwóch latach spotkali się ponownie i odbyli wspólną podróż po Niemczech i Francji; w jej wyniku Hańska zaszła w ciążę i urodziła pisarzowi córkę. Dziecko zmarło wkrótce po porodzie. Wydaje się, iż Ewelina spłaciła też część długów pisarza.
Potem rozstali się znowu, gdyż Hańska wróciła na Ukrainę. Balzac czuł się coraz gorzej, cierpiał na silne bóle głowy, dokuczało mu serce, miewał napady drgawek. Wbrew temu konsekwentnie dążył do wytkniętego celu. W 1848 roku wybrał się w podróż do dalekiej Wierzchowni. Dojechał tam z zapaleniem oskrzeli i potęgującą się chorobą serca. Kurował się blisko rok, w ciągu którego złamał ostatecznie opór swojej kochanki. W marcu 1850 roku zawarł z nią wreszcie w berdyczowskim kościele upragnione małżeństwo. Ewelina, która twierdziła, że "małżeństwo jest końcem, nie początkiem wolności kobiety. Zaiste dość się napracowały romanse nowoczesne, aby obedrzeć ten sakrament z uroku podniosłej świętości", powiedziała nareszcie "tak". Wiedziała przy tym doskonale, że jej małżeństwo nie potrwa długo, ponieważ choroba Balzaca czyniła coraz większe postępy. "Tyle jest smutku w naszym wspaniałym romansie - pisała. - Wiem dobrze, zanadto dobrze, że pan Balzac jest skazany i że nawet przy najlepszej opiece nie może żyć długo. Szczęściem dlań on o tym nie wie i pełen jest planów na przyszłość, których ja słucham ze ściśniętym sercem, bo wiem aż nadto dobrze, że nie ma dla nas przyszłości".
Wyjechali potem wspólnie do Paryża, ale Honoriusz przybył do Francji obłożnie chory. Zdawał sobie sprawę, że zbliża się nieuchronny koniec. Reasumując swoje życie doszedł do wniosku, że spośród wszystkich kobiet najbardziej oddaną i szczerą była jednak Zulma Carraud. "Nigdy nie przestałem myśleć o Tobie, kochać Cię i nawet tutaj rozmawiać o Tobie" - zwracał się do niej przed śmiercią. Nie wiadomo, czy zdawał sobie sprawę, iż świeżo poślubiona małżonka, która zapewniała, że "zostanie mu wierna na przekór wszystkim i mimo wszystko", nie dotrzymywała mu wierności i romansowała z miernym pisarzem Jules'em Champfleury i malarzem Jeanem Gigoux.
Balzac zmarł w sierpniu 1850 roku w wieku pięćdziesięciu jeden lat. Kiedy umierał, Ewelina Hańska leżała ze swym malarzem w łóżku i nie pofatygowała się nawet, aby towarzyszyć mężowi przy zgonie. Na cmentarzu przemawiał Wiktor Hugo. "Nie wiedząc sam o tym, czy chciał tego, czy nie chciał, twórca owego olbrzymiego dzieła jest z silnej rasy pisarzy rewolucyjnych" - powiedział. Śmierć męża skomentowała także wdowa: "Serce moje jest złamane, ale nie żałuję niczego... Mało kobiet miało to szczęście, które ja miałam: być przyjaciółką, doradczynią, jedyną miłością człowieka, który będzie zawsze uważany za jednego z największych pisarzy swego czasu. I mogę tylko być dumna z tej świadomości, żem mu była natchnieniem, pociechą, zachętą, wówczas gdy świat drwił sobie z niego i nie chciał wierzyć w jego geniusz, i że dzięki mnie, mej miłości i memu oddaniu jego ostatnie dni na ziemi były szczęśliwe, że choć na krótko zaznał całkowitego szczęścia ziszczonych ambicji". Trudno chyba o większą hipokryzję.
Ewelina przeżyła męża o pełne trzydzieści dwa lata, pozostając w konkubinacie z malarzem Jeanem Gigoux. Nie cieszyła się we Francji dobrą opinią. Zarzucano jej, że nie potrafiła niestety uszanować wdowieństwa po wielkim pisarzu.


Aleksander Dumas
Dziad Aleksandra Dumasa, markiz de la Pailleterie, pułkownik i generalny komisarz artylerii, w 1760 roku opuścił Francję i zdecydował się szukać szczęścia na San Domingo. Poznał tam czarną niewolnicę Cessette Dumas, która urodziła mu syna Tomasza Aleksandra. Kiedy Cessette po kilku latach umarła, stęskniony za ojczyzną markiz powrócił wraz z synem do Paryża. Czarny Tomasz wyrósł na nadzwyczaj zręcznego młodzieńca i wstąpił do dragonów królowej Marii Antoniny. Gdy wybuchła rewolucja, został oficerem, a już w 1793 roku dorobił się szlifów generalskich. W międzyczasie ożenił się z Marią Ludwiką Labouret z Villers-Cotteręts, córką dawnego ochmistrza dworu księcia Orleanu.
Generał Dumas był człowiekiem niezwykle odważnym. Dokonywał cudów na polu walki i za swoje zasługi mianowany został naczelnym wodzem Armii Pirenejskiej. Za czasów Dyrektoriatu był nawet najbliższym współpracownikiem Bonapartego i wspólnie z nim brał udział w kampanii egipskiej. Stracił jednak serce do tej niesprawiedliwej wojny i poprosił o odesłanie go do kraju. Kiedy wracał z Egiptu do Francji, dostał się w Neapolu do niewoli bourbońskiej. Więzienie zrobiło z niego kompletnego kalekę, a dawny protektor Bonaparte zupełnie o nim zapomniał. Po kilku latach Dumas odzyskał wreszcie wolność i na wpół sparaliżowany oraz z wrzodem w żołądku powrócił do żony. W 1802 roku urodził się im syn Aleksander. Schorowany ojciec zmarł w cztery lata później.
Generał nie pozostawił po sobie żadnego majątku i utrzymanie córki oraz wnuka musieli wziąć na siebie dziadkowie Labouret. Młody Aleksander, posiadający wyraźne cechy negroidalne, był dzieckiem pojętnym, ale niezbyt pracowitym. Prędko nauczył się wprawdzie czytać i pisać, lecz z rachunkami przez całe życie miał poważne kłopoty. Uwielbiał natomiast polowania i całymi dniami włóczył się po okolicznych lasach. Podobały mu się także dziewczęta. Jego pierwszą kochanką została Adela Dalvin, córka miejscowego rolnika. "Miło i łatwo było ją kochać, choć bynajmniej nie było łatwo miłość jej zyskać" - napisał później w swoich pamiętnikach.
Skończywszy dwadzieścia lat postanowił szukać szczęścia w Paryżu. Miał ładny charakter pisma i dzięki temu zatrudniono go na stanowisku kopisty w kancelarii księcia Orleanu. Związał się w tym czasie z Katarzyną Labay, rozwiedzioną szwaczką z Rouen, starszą od niego o osiem lat. Była to pulchna blondynka o białej karnacji skóry. W 1824 roku urodziła mu ona nieślubnego syna Aleksandra, przyszłego autora Damy kameliowej. Mimo iż Katarzyna była kobietą poważną, nie zamierzał się z nią jednak żenić. Uważał ją za zbyt prostacką dla człowieka, który miał znaczne ambicje i wierzył, że wejdzie kiedyś do wielkiego świata.
Swojej szansy szukał w teatrze i postanowił zostać dramaturgiem. Regularnie uczęszczał na wszystkie spektakle, aby wyrabiać sobie niezbędne znajomości. W międzyczasie pisał dramaty. Na deskach scenicznych zadebiutował sztuką Henryk III i jego dwór, która zdobyła niebywałe powodzenie. W dniu premiery, 11 lutego 1829 roku, Dumas stał się sławnym człowiekiem. Poczęto przyjmować go w salonach; tam też zaprzyjaźnił się z francuskimi romantykami.
Porzucił w tym czasie swoją szwaczkę i związał się z właścicielką salonu literackiego Melanią Waldor, żoną pewnego kapitana piechoty. Była to kobieta wątła, ładna, o pieszczotliwych oczach. Skarżyła się wprawdzie na niewyczerpany temperament seksualny pisarza, ale odpowiadał jej, że "kiedy jesteś tuż przy moim sercu, głosem mi możesz mówić co chcesz, że mnie nie cierpisz, że mnie nienawidzisz, ale dotyk mi mówi coś wręcz przeciwnego". Gdy rozstawali się, nawet na krótko, zasypywał ją listami: "Niechaj słowo Kocham cię otacza cię nieustannie. Składam tysiąc pocałunków na twoich wargach, pocałunków co parzą, udzielają się całemu ciału, wprawiają w dreszcz i zawierają tyle błogości".
Romansując z Melanią nie przepuszczał naturalnie żadnej innej okazji. Otaczały go zawsze młode aktorki Komedii Francuskiej: Wirginia Bourbier, Luiza Despreaux, Maria Dorval. Przelotny romans połączył go także z posągowo piękną, czterdziestoletnią panną George, byłą kochanką Napoleona. Nieco później pojawiła się również piękna Żydówka Bella Krelsamer, która zajmować zaczęła coraz więcej miejsca w życiu pisarza. Miała "włosy agatowoczarne, oczy błękitne, głębokie, nos prosty jak u Wenus z Milo i perły zamiast zębów". Melania, wyczuwając istnienie rywalki, nie szczędziła oczywiście kochankowi wyrzutów: "Twoja słabość zabija mnie i boję się, że umrę. Chwilami czuję się taka chora. O, wyobrażam sobie co byś począł, kiedy nie mógłbyś już ożywić mego serca i odpokutować swoich win miłością... Przez litość dla samego siebie postanów już teraz, co będziesz musiał postanowić: wybierz między nami".
Dumas wybrał Bellę, ponieważ urodziła mu ona córkę. Kiedy uznawał ją w sądzie za swoje dziecko, przypomniał sobie że ma jeszcze syna, który liczył sobie już siedem lat. Postanowił zabrać go matce i wychowywać u siebie. Dzięki prawnym matactwom zdołał wygrać sprawę sądową i został opiekunem małego Aleksandra. Chłopiec nie zaakceptował jednak Belli Krelsamer, w związku z czym ojciec oddał go do internatu.
Sława Dumasa rosła coraz bardziej, gdyż coraz to nowe jego sztuki pojawiały się na scenach paryskich teatrów. Nic też dziwnego, iż przez życie pisarza przewijały się w dalszym ciągu przede wszystkim aktorki. Jedna z nich, Ida Ferrier, zajęła wkrótce miejsce Belli. Była to kobieta niska i krępa, o wyraźnych skłonnościach do otyłości, ale miała ładne oczy, gładką cerę i gęste, jasne włosy. Pisarz zachwycał się jej wątpliwą urodą i wychwalał wątpliwą "niewinność". Przez dwa lata dzielił swe życie pomiędzy Bellę i Idę, mieszkając raz z jedną, raz z drugą. W 1833 roku Ferrier zaanektowała go zupełnie. Nie łudziła się oczywiście, że pozostanie jej wierny, ale chciała w jego życiu odgrywać główną rolę. Dumas przystał na taki układ. Choć uwodził w tym czasie aktorkę Hiacyntę Meynier, ku zaskoczeniu wszystkich przyjaciół zdecydował ożenić się z Idą. Ślub wzięli w 1840 roku. Na pytanie, po co to uczynił, odpowiadał: "Moi drodzy. Żenię się z nią, żeby się jej pozbyć". Istotnie, małżeństwo nie trwało zbyt długo. Ida bezpośrednio po ślubie zdradziła męża z jego przyjacielem Rogerem de Beauvoir, a nieco później, we Włoszech, uwiodła diuka Edoardo Alliata, dwunastego księcia Villafranca. Książę wyraził chęć zamieszkania z monstrualnie już grubą aktorką, na co Dumas zgodził się bez wahania. Rozstali się w zgodzie, zaledwie w cztery lata po ślubie. Pragnąc osłodzić żonie rozstanie, Dumas obiecał jej roczną rentę w wysokości dwunastu tysięcy franków w złocie, której nigdy zresztą nie wypłacił.
Tymczasem, syty teatralnej sławy, postanowił zostać powieściopisarzem. Był w trudnej sytuacji finansowej i nie miał czasu na wymyślanie fabuły swoich powieści. Przerabiał więc utwory cudze, zapomniane lub mało popularne. Osnowę jego książek tworzył w większości August Maquet, nauczyciel historii w liceum Charlemagne. Pierwszą wspólną książką, sygnowaną jednak tylko nazwiskiem Dumasa, był Kawaler de Harmental. Książka odniosła sukces wydawniczy, więc pisarz z marszu zasiadł do kompilowania Trzech muszkieterów. Później jedna powieść poczęła gonić drugą i w swojej pisarskiej płodności Dumas prześcignął nawet Balzaca. Stało się to możliwe wyłącznie dlatego, iż stworzył rodzaj literackiego przedsiębiorstwa, w którym kilku pracowników wymyślało akcję i pisało dialogi, on zaś nadawał książce jedynie ostateczny szlif. Mówiono, iż kupuje pomysły za dwieście pięćdziesiąt franków, a sprzedaje je po dziesięć tysięcy. Eugeniusz de Mirecourt opublikował nawet pamflet zatytułowany Fabryka powieści: Firma Aleksander Dumas i Spółka.
Trylogia o muszkieterach oprócz uznania czytelników przyniosła pisarzowi także pieniądze, które natychmiast przepuścił. Pozostała mu jedynie sława i pławił się w niej z lubością, będąc człowiekiem nadzwyczaj próżnym. Szczytów powodzenia doświadczył po wydaniu Hrabiego Monte Christo, chociaż i wtedy nie otworzyły się przed nim drzwi Akademii Francuskiej, o której członkostwo ubiegał się bezskutecznie od kilku lat. Chcąc zrekompensować sobie to niepowodzenie, za zarobione pieniądze wybudować kazał w Bougival pod Paryżem replikę renesansowego zamku. Nazwał go "Monte Christo" i urządzał w nim libertyńskie bachanalia. Przedsięwzięcie kosztowało wprawdzie pół miliona franków, ale pisarz był szczęśliwy. Przyjmował i uwodził w swoim zamku najpiękniejsze kobiety Paryża: Ludwikę Beaudoin, Celestę Skrivaneck, Lolę Montez.
Kiedy w 1848 roku wybuchła rewolucja, Dumas postanowił zająć się polityką i kandydować do Zgromadzenia Narodowego. Startował w departamencie Yonne, ale wybory przegrał. Okazało się bowiem, iż popularność pisarska nie przekłada się na popularność polityczną. Odezwali się niestety także wierzyciele i zamek "Monte Christo" musiał sprzedać za pół ceny. O zwrot posagu i zaległą rentę upomniała się również była małżonka, która skierowała przeciwko niemu sprawę do sądu. Niepowodzenia te nie podcięły jednak Dumasowi skrzydeł. Nadal pełny był różnych pomysłów i wierzył, iż przyniosą mu w końcu fortunę. Nadal też uwodził piękne aktorki. Gwiazdą kolejnego sezonu była przez jakiś czas Izabela Constant.
Po zamachu Ludwika Napoleona w 1851 roku i ustanowieniu we Francji drugiego cesarstwa udał się, wzorem Wiktora Hugo, na emigrację. Wyjeżdżał prawdę rzekłszy nie tyle ze względu na swoje przekonania polityczne, ile ze względu na wierzycieli i komorników. Zatrzymał się w Brukseli, gdzie wynajął dom i pisał, jedną po drugiej, coraz to nowe powieści. Narzucił tak olbrzymie tempo, że zawodowi kopiści nie mogli nadążyć z przepisywaniem książek. Pomimo braku pieniędzy prowadził w dalszym ciągu życie wystawne i odwiedzały go nadal paryskie aktorki: Guidi, Berta, Emma Galateri, Anna Bauer. Ta ostatnia zaszła z nim w ciążę i powiła mu syna Henryka. Przez całe życie nosił on jednak nazwisko Bauer.
Po dwóch latach Dumas przerwał swoją emigrację i powrócił do Paryża, gdyż jego finanse znajdowały się w opłakanym stanie. Zaczął wtedy wydawać dziennik Muszkieter, który zyskał wkrótce wiernych czytelników, lecz nie przyniósł mu większych pieniędzy. Ogłaszał w nim swoje pamiętniki o skandalicznym wydźwięku, obrażał w nich bowiem kobiety, które go kiedyś kochały. Pominął całkowicie Katarzynę Labay, Melanię Waldor nazwał "kobietą zgoła niepiękną", a swoją byłą żonę Idę Ferrier potraktował nader lekceważąco.
Kiedy Muszkieter upadł z braku pieniędzy, pisarz postanowił wybrać się do Rosji. Nęciła go ona swoją egzotyką, którą zamierzał wykorzystać literacko. Przyjmowano go nader gościnnie, a on już na wstępie podbił serce Jenny Falcon, kochanki hrabiego Naryszkina. "Pragnę ucałować pani ręce, zazdroszcząc temu, który całuje wszystko, co nie dla mnie" - pisał do niej. Wzruszona Jenny zezwoliła mu zatem nie tylko na całowanie rąk. Rosję zjeździł wzdłuż i wszerz. Był w Petersburgu, Moskwie, Niżnym Nowgogrodzie, Astrachaniu, Perejasławiu. Powróciwszy do Paryża koloryzował swoje przeżycia do tego stopnia, iż deklasowały one przygody hrabiego Monte Christo.
Natychmiast po powrocie nawiązał nowy flirt z Celestyną Mogador, byłą woltyżerką, a obecnie hrabiną de Chabrillan. Dzielił ją zresztą wspólnie ze swoim synem, który po wydaniu Damy kameliowej stał się także znanym i wziętym pisarzem. Nie zamierzał oczywiście Celestynie dochowywać wierności, ponieważ jego kolejną faworytą została drobna i jasnowłosa aktorka - Emilia Cordier. Miał wówczas lat pięćdziesiąt siedem, dziewczyna zaś dziewiętnaście. W jej towarzystwie odbył podróż do Włoch; w rezultacie Emilia zaszła w ciążę i urodziła mu córkę.
We Włoszech przebywał blisko trzy lata. Zaprzyjaźnił się z Garibaldim, a w Neapolu wydawał dziennik Niepodległość. Jednocześnie pisał historię neapolitańskich Bourbonów, którzy więzili jego ojca, i powieść San Felice. Zamierzał także organizować dziewiątą wyprawę krzyżową, która miała odebrać Turkom Bałkany, a książę albański Skanderbeg mianował go nawet nadintendentem magazynów wojskowych chrześcijańskiej armii Wschodu. Kiedy Włochy go wreszcie znużyły, powrócił do Paryża w towarzystwie włoskiej śpiewaczki Fanny Gordosa. Zrozumiałe, że nie przypadło to do gustu Emilii Cordier, która domagała się od niego małżeństwa. Pomny swoich doświadczeń żenić się wcale nie miał ochoty. Emilia porzuciła go zatem dla niejakiego Edwardsa, któremu powiła bliźnięta.
Pozbywszy się wreszcie zazdrosnej kochanki, Dumas oddawał się bez reszty erotycznym igraszkom ze swoją włoską śpiewaczką. Dziewczyna była podobno do tego stopnia namiętna, iż jej włoski mąż obwiązywał jej biodra mokrym ręcznikiem, aby chłodzić wzburzoną krew. Namiętność ta nie przeszkadzała jednak Dumasowi, chociaż Fanny pilnowała, aby nie trwonił on sił na inne kobiety. Niemniej odwiedzały go nadal, mniej lub bardziej oficjalnie, paryskie aktorki: Eugenia Doche, Aimée Desclée, Blanche Pierson, Leonida Charvin, Estera Guimont, Olimpia Audouard. Pisarz wciąż był pełen wigoru i mówił: "Kochanki mam przez humanitaryzm. Gdybym miał jedną, umarłaby przed upływem tygodnia... Nie chciałbym przesadzać, ale jestem pewny, że mam po świecie więcej niż pięćset dzieci".
Sprawy majątkowe Dumasa, mimo jego olbrzymiej popularności, nie wyglądały najlepiej. Długi rosły i doszło do tego, że ponownie chował się przed wierzycielami. "Zarabiałem miliony - mawiał. - Powinienem mieć dwieście tysięcy franków renty, a mam dwieście tysięcy franków długu". Na jakiś czas zniknął z Paryża i pojechał do Niemiec i Austrii. W 1867 roku znalazł się w sytuacji na tyle tragicznej, że musiał nawet sprzedawać meble. Skarżył się także, że przyjaciółki nazbyt dokładnie grzebią w jego szufladach i nie zostawią w nich choćby dwudziestofrankówki. Przyjaciółek ciągle nie potrafił sobie odmówić. Mając sześćdziesiąt pięć lat podbił serce amerykańskiej woltyżerki i aktorki Ady Isaacs Menken, która półnaga jeździła konno po scenie. Ada była Żydówką i miała już czterech mężów, z których pierwszy był muzykiem, drugi bokserem, trzeci impresariem, czwarty zaś biznesmenem. W swoim życiu pracowała jako aktorka, tancerka, modelka, dziennikarka. Znała kilka języków, piła duże ilości wódki, pisała wiersze i przyjaźniła się z kilkoma amerykańskimi pisarzami. Kiedy Dumas ją spotkał, miała trzydzieści pięć lat i była świeżo po ostatnim porodzie. Podstarzały pisarz oszalał na jej punkcie, jak gdyby zdając sobie sprawę, że jest to ostatni romans jego życia. "Tak, wiem dobrze, że to śmieszne - przyznawał - ale ja ją kocham". Artystka wkrótce wyjechała do Austrii, gdzie wzywał ją kontrakt, a w rok później zachorowała i umarła. Jej śmierć wstrząsnęła nim bardzo mocno. Traktując to jako swoiste odkupienie życiowych przewinień, postanowił poślubić Katarzynę Labay, matkę jego syna Aleksandra. Katarzyna jednak odmówiła: "Przekroczyłam sześćdziesiątkę, stale niedomagam i żyję skromnie z jedną służącą. Pan Dumas rozniósłby moje mieszkanko... Jest o czterdzieści lat za późno... Jest zresztą zawsze taki sam. Lata nie nauczyły go niczego" - napisała do swojej przyjaciółki. Zmarła zresztą w trzy miesiące po śmierci Ady Menken.
Pisarz przeżył ją o dwa lata. Po jej śmierci wyjechał do Bretanii, gdzie pisał Słownik kuchenny, a następnie przeniósł się na południe Francji, licząc, że tamtejsze słońce doda mu sił. Na wieść o wybuchu wojny prusko-francuskiej dostał wylewu. Wkrótce przestał mówić. Zmarł 5 grudnia 1870 roku. Po jego śmierci George Sand powiedziała: "Umarł jak żył, nie zauważywszy tego. Był geniuszem życia, nie czuł więc śmierci".
Przebaczyła mu także Melania Waldor. "Jeżeli istniał człowiek zawsze dobry i miłosierny, to był nim na pewno twój ojciec - pisała w liście do Aleksandra Dumasa syna. - Tylko jego geniusz dorównywał jego wielkiej życzliwości i nieustającemu pragnieniu uszczęśliwiania innych".
Pisarza pochowano w Neuville-les-Pollet. Po skończonej wojnie syn kazał jednak przewieźć trumnę ojca do rodzinnego Villers-Cotteręts, gdzie spoczął on obok generała Dumasa i Marii Labouret.


Wiktor Hugo
Wiktor Hugo został wprawdzie hrabią i parem Francji, ale jego szlachectwo było niezwykle świeżej daty. Dziad Józef zajmował się jeszcze stolarką i prowadził w Nancy swój zakład rzemieślniczy. Żenił się dwa razy i z obu małżeństw doczekał się siedmiu córek i pięciu synów. Wszyscy synowie zaciągnęli się do wojska pod sztandary rewolucji, a dwóch z nich oddało dla niej swoje życie. Trzeci syn, Józef Leopold, który dorobił się stopnia majora, wysłany został do Wandei, gdzie poznał Bretonkę Zofię Trebuchet. Młoda i ładna dziewczyna zawróciła mu szybko w głowie i postanowił pojąć ją za żonę. Odwołano go jednak do Paryża i na ślub trzeba było nieco poczekać. Zawarli go ostatecznie w 1797 roku. Po roku urodził się najstarszy syn Abel, później Eugeniusz, a w roku 1802 najmłodszy Wiktor.
Małżeństwo Józefa nie było udane. Zofia, znużona hałaśliwą żywiołowością męża, została wkrótce kochanką generała Lahorie. Nie był to najlepszy wybór, ponieważ generał popadł w niełaskę u cesarza. Został też przez niego aresztowany i następnie stracony. Józef Hugo, którego tymczasem wysłano na Korsykę, także znalazł sobie kochankę, Katarzynę Thomas. Miał znacznie więcej szczęścia: mianowicie wstąpił na służbę do cesarskiego brata Józefa Bonaparte, króla Hiszpanii. Odznaczył się przy tłumieniu powstania w Kalabrii i mianowany został generałem oraz hiszpańskim hrabią Siguenza. Szkoda tylko, że do scementowania rozbitego małżeństwa nigdy już nie doszło. Małżonkowie żyli w separacji, a synowie wychowywali się pod opieką matki.
Najmłodszy Wiktor odkrył w sobie uzdolnienia literackie i jeszcze jako uczeń zdobył nagrodę w konkursie ogłoszonym przez Akademię Francuską. Prasa zainteresowała się cudownym dzieckiem i jego nazwisko coraz częściej pojawiać się poczęło na łamach gazet. W roku 1822 opublikował powieść Han z Islandii, która stanowiła manifest nowej, romantycznej epoki.
Mniej więcej w tym samym czasie ożenił się z Adelą Foucher, dziewczyną o hiszpańskiej urodzie. Było to małżeństwo zawarte z wielkiej miłości, ponieważ znali się od dzieciństwa i od dzieciństwa przyrzekali sobie wierność. Związkowi temu sprzeciwiała się wprawdzie Zofia Hugo, ale jej śmierć w 1821 roku otworzyła młodym drogę do ołtarza. Okazało się, że w Adeli kochał się również starszy brat Wiktora - Eugeniusz, który nie potrafił pogodzić się z jej szczęściem, dostał ataku szału i zamknięty został w zakładzie psychiatrycznym. Fakt ten zmącił oczywiście radość nowożeńców, ale nie wpłynął na ich wzajemny stosunek. "Trudno o ciekawszy widok niż ta młoda para - pisał Saint-Valry. - To miłość dwojga aniołów, i o wiele bardziej poetyczna niż pod piórem Tomasza Moore'a".
Adela urodziła mężowi kilkoro dzieci, z których czworo dożyło wieku dorosłego. Będąc nieustannie w ciąży, nie podzielała ona niestety zmysłowych porywów swojego męża i dlatego też doszło z jego strony do pierwszej zdrady małżeńskiej. Wiktor nawiązał krótki romans z nauczycielką rysunków Julią Duvidal. Została ona później żoną jego starszego brata Abla.
Rodzina i przelotna kochanka nie potrafiły oderwać Wiktora od pracy. Pisał niezwykle dużo i zyskiwał coraz większy rozgłos. Jego Poematy wschodnie stały się nieomal Biblią romantyzmu, a pisarz został niekwestionowanym przywódcą nowej szkoły i szermierzem literackiego postępu. Zdołał opanować także paryski teatr, gdyż dramat Hernani święcił na scenie niebywałe tryumfy.
Kiedy począł osiągać szczyty literackiej sławy, otrzymał niespodziewany cios. Zaniedbywana przez niego Adela, nie mogąc znieść faktu, iż publiczność i czytelników przedkładał nad własną rodzinę, znalazła sobie kochanka. Okzaał się nim krytyk Karol Sainte-Beuve, mały, rudy i przygarbiony mól książkowy. Romans ten trwał trzy lata, ale krytyk pamiętał o nim do końca swojego życia. "W miłości miałem tylko jeden wielki i prawdziwy sukces, Adelę - pisał. - Jestem jak owi generałowie, żyjący jednym wielkim zwycięstwem, które zesłała im raczej szczęśliwa gwiazda niż własna zasługa". Zarazem o swoim zwycięstwie rozpowiadał szeroko i chełpliwie i Wiktor Hugo dowiedział się bez specjalnego trudu o zdradzie małżonki. Nie miał do niej specjalnych pretensji i fakt ten nie zmącił zbytnio ich małżeństwa. Karola potraktował jednak jako swego wroga. "Uważałem go za przyjaciela, a był to człowiek zawistny. Wrogość, jaką żywił do mnie, wyrosła z dawnej zażyłości i była wskutek tego uzbrojona od stóp do głów" - zauważał. Sainte-Beuve dodawał zaś: "Moje stosunki z Wiktorem Hugo są obecnie bardzo proste. Streszczam je tak: wrogowie, śmiertelni wrogowie w duszy; dla świata i dla samych siebie trzeba nam zachować jedynie godność i formy".
Pisarz bardzo prędko zrewanżował się niewiernej żonie i znalazł sobie stałą kochankę. Została nią Juliette Drouet, początkująca aktorka, która miała dużo urody, ale mało talentu. Jej dotychczasowa kariera przypominała bardziej karierę kurtyzany niźli artystki. Mając lat dziewiętnaście żyła z libertyńskim rzeźbiarzem Jamesem Pradierem, ojcem jej dziecka. Potem rzeźbiarz ją wyrzucił i trafiła do pięćdziesięciotrzyletniego Włocha Bartolomeo Pinelli, od którego przeszła do dekoratora Karola Sechan, a następnie do dziennikarza Alfonsa Karr. Ostatnim jej kochankiem był rosyjski książę Anatol Demidow, który podarował jej wspaniały apartament w Paryżu. Gdy poznała opromienionego literacką sławą Wiktora Hugo, nie wahała się wcale porzucić dla niego swojego hojnego księcia. Pisarz był w niej zresztą autentycznie zakochany. "W dniu kiedy twój wzrok po raz pierwszy spotkał się z moim wzrokiem, z twego serca do mego przeniknął promień, jak jutrzenka oświetlająca ruiny" - napisał. Swojej nowej miłości nie krył przed żoną. Adela była jednak kobietą wyrozumiałą i prędko pogodziła się z nową sytuacją. Później, jako że związek Wiktora Hugo z Juliettą Drouet trwał aż pięćdziesiąt lat i urodziła mu ona czworo nieślubnych dzieci, obie kobiety zaprzyjaźniły się nawet ze sobą i żyły obok siebie jako dwie żony tego samego męża.
Pisarz dzielił swój czas pomiędzy żonę i kochankę, na które musiał wydawać pieniądze, oraz literaturę, która umożliwiała mu ich zarabianie. Pracował niezwykle intensywnie, tworząc wciąż nowe wiersze, powieści, dramaty. Cieszyły się one nieprzerwanym powodzeniem wśród czytelników, wpadał więc w coraz większe samouwielbienie. Jedynie czasami pozwalał sobie na chwilę wytchnienia, podróżując z kochanką do Pikardii, Normandii czy Bretanii. Trzydziestodwuletnia Adela patrzyła na to pobłażliwie. "Nie odmawiaj sobie niczego - pisała do męża. - Ja nie potrzebuję przyjemności; potrzebuję spokoju. Jestem już bardzo stara... Pozostało mi tylko jedno pragnienie: aby ci, których kocham, byli szczęśliwi; dla mnie szczęście już przeminęło; szukam go teraz w zadowoleniu innych".
Osiągnąwszy trzydzieści pięć lat Hugo począł niepokoić się, iż nie odgrywa żadnej roli w życiu publicznym swego kraju. Postanowił zatem zostać członkiem Akademii Francuskiej. Swoją kandydaturę zgłosił po raz pierwszy w 1836 roku, ale przegrał w głosowaniu z podrzędnym autorem komedii. Później jeszcze kilkakrotnie pona-wiał próby i przyjęto go dopiero za piątym razem. Skostniała Akademia skutecznie broniła się przed prorokiem francuskiego romantyzmu.
Krokiem do kariery politycznej stała się też śmierć starszego brata Eugeniusza, ponieważ na Wiktora przechodził teraz tytuł wicehrabiego Siguenza. Tytuł ten umożliwił nadanie mu godności para Francji, którą to godność uzyskał za wstawiennictwem zaprzyjaźnionej diuszesy Orleanu.
W 1843 roku dosięgnął pisarza dotkliwy cios, gdyż jego córka Leopoldyna utopiła się wraz z mężem w morzu. Fakt ten potraktował jako karę Bożą i na jakiś czas odsunął się od swojej kochanki. Balzac, który go wtedy odwiedził, pisał do Hańskiej: "Ach, mój aniele, Wiktorowi Hugo przybyło dziesięć lat! Możliwe, iż śmierć córki przyjął jako karę za czworo dzieci, jakie ma z Juliettą".
Czas jednak leczy rany. Zrozpaczony pisarz począł szukać ucieczki od rzeczywistości w nowych namiętnościach. Drouet już mu nie wystarczała. Po trzydziestce przywiędła, a jej włosy przyprószyła siwizna. Kolejną wybranką została Leonia d'Aunet, młoda blondynka o tęsknych oczach. Mając lat osiemnaście uciekła ona z domu z malarzem Franciszkiem Biardem; kiedy zaszła z nim w ciążę, malarz pojął ją za żonę. Maltretował ją niemal nieustannie i dlatego też bez specjalnego oporu przyjęła propozycję Wiktora Hugo. Pisał on do niej niezwykle czułe listy: "Jesteś aniołem i całuję twoje stopy, całuję twoje łzy. Otrzymałem twój cudowny list. Ledwo mam czas napisać do ciebie, biedny galernik pracujący dniem i nocą, lecz cała moja dusza pełna jest ciebie, ubóstwiam cię, jesteś światłem moich oczu, jesteś życiem samym mego serca".
Leonia stała się niestety przyczyną poważnego skandalu towarzyskiego, gdyż zazdrosny mąż przyłapał ich kiedyś in flagranti. Cudzołóstwo było wówczas karane aresztem i niewierną żonę odesłano do więzienia. Wiktora przed aresztowaniem uchronił jedynie tytuł para Francji. Sprawa nabrała oczywiście rozgłosu. Alfons de Lamartine pisał na ten temat: "Niefortunna przygoda miłosna naszego przyjaciela Hugo sprawiła mi wielką przykrość. Co musi być dla niego najdotkliwsze to świadomość, że podczas gdy on sam jest na wolności, ta biedna kobieta siedzi w więzieniu". Skandal ostatecznie zatuszowano, Leonię przeniesiono do klasztoru i orzeczono jej separację z mężem. Gdy po kilkunastu miesiącach odzyskała wolność, wielkoduszna Adela uczyniła z niej swoją powiernicę.
Nieszczęścia zwykle chodzą parami. W 1846 roku po zamachu samobójczym zmarła córka Julietty Klara Pradier, adoptowana oficjalnie przez Wiktora Hugo. Rozpacz matki i przybranego ojca dyktowana była przede wszystkim wyrzutami sumienia, ponieważ przez dwadzieścia lat dziewczyna przebywała u obcych ludzi i utrzymywała z rodzicami bardzo luźne kontakty.
Ponownie pisarz szukać począł zapomnienia wśród kobiet. W jego życiu pojawiły się przeróżne debiutantki, awanturnice, pokojówki i kurtyzany. Odbił kochankę swojemu przyjacielowi Emilowi de Girardin, a także skutecznie rywalizował z Teofilem Gautierem oraz swoim synem Karolem o najpiękniejsze w Paryżu ciało Alicji Oza. Karol poczuł się z tego powodu urażony i pisał do niej w liście: "Z jednej strony syn i jego serce czyste, głęboka miłość, oddanie bez granic, z drugiej strony ojciec i sława. Wybiera pani ojca i sławę. Nie potępiam pani. Każda kobieta postąpiłaby tak samo, rozumie pani jednak, iż cierpienia, jakie niesie mi ze sobą pani miłość tak rozłożona, przekraczają moje siły".
Rewolucja 1848 roku wybrała pisarza do Konstytuanty, chociaż nie bardzo wiedział, kogo w niej ma reprezentować. Protestował więc przeciwko wszelkiej niegodziwości i łamaniu prawa. Wśród posłów spotkał także księcia Ludwika Napoleona Bonaparte, syna Hortensji de Beauharnais i pewnego holenderskiego admirała. Nie miał on w sobie ani kropli krwi Bonapartych, ale magiczne nazwisko, które nosił, oddziaływało na wyobraźnię tłumu. Zrodził się projekt, aby wylansować go na prezydenta republiki. Hugo postanowił go poprzeć i książę odniósł w wyborach przygniatające zwycięstwo. Pisarz liczył podobno na fotel ministerialny, ale go nie otrzymał. Ludwik Napoleon okazał się człowiekiem dwulicowym i po kilku latach w drodze zamachu stanu przywrócił cesarstwo.
Wiktor Hugo wystąpił wtedy zdecydowanie przeciwko samozwańczemu cesarzowi. Był autorem proklamacji, w której pisał: "Ludwik Napoleon jest zdrajcą. Pogwałcił konstytucję. Popełnił krzywoprzysięstwo. Jest poza prawem... Niechaj lud spełni swój obowiązek. Reprezentanci republikańscy pójdą na jego czele". Zainteresowa-ła się nim policja. Korzystając z fałszywego paszportu zdecydował się zatem opuścić kraj. Z końcem 1851 roku przez Belgię wyjechał na wyspę Jersey. Towarzyszyła mu początkowo tylko Julietta. Adela dołączyła po roku.
Przebywając na wygnaniu Wiktor Hugo organizować począł ośrodek francuskiej emigracji i mianował się od razu jego przywódcą. Napisał i opublikował pamflet polityczny Napoleon Mały, w którym niezwykle ostro wystąpił przeciwko uzurpatorowi. Broszura rozeszła się po całym świecie w olbrzymim jak na owe czasy nakładzie - miliona egzemplarzy. Zajął się także okultyzmem, na jego podstawie zbudował własną, teatralną nieco religię i w jej duchu napisał dwa wielkie poematy teologiczne Koniec szatana i Bóg. Działalność polityczna pisarza postawiła angielskie władze w dość kłopotliwej sytuacji i zażądały one, aby opuścił wyspę. W 1856 roku przeniósł się więc na Guernesey, gdzie napisał Nędzników, największe dzieło swojego życia. Książka rozeszła się błyskawicznie, chociaż spotkała się z różnym przyjęciem wśród krytyków. Pisano nawet o "rozwlekłym sofizmacie", a autora nazywano "pierwszym demagogiem Francji". Jedynie nieprzychylny mu i zgorzkniały Karol Sainte-Beuve powiedział jednak, że "dzieło Hugo to coś wspaniałego", a Teofil Gautier, że "to nie jest ani dobre, ani złe, to nie jest wytwór ludzki, lecz coś spłodzonego przez żywioł".
W 1867 roku doszło do znamiennego faktu, ponieważ Adela i Julietta pogodziły się ze sobą i zaczęły bywać u siebie. Adela czuła się zresztą coraz gorzej. Oślepła na jedno oko, chorowała na serce i zagrażała jej apopleksja. Często mówiła o zbliżającej się śmierci. Zmarła na wylew krwi w niespełna rok później. Ciało jej wysłano do Francji i pochowano na cmentarzu w Villequier.
W dwa lata później cesarstwo upadło i po osiemnastu latach banicji Wiktor Hugo mógł powrócić do Paryża. Dzień jego powrotu wywołał prawdziwą euforię, a na dworcu oczekiwały na niego nieprzeliczone tłumy. Był nadal sumieniem swojego narodu.
Paryż otaczały wówczas wojska nieprzyjacielskie, a w samym mieście komunardzi próbowali obalić rząd tymczasowy. Aby zawrzeć pokój, należało wybrać Zgromadzenie Narodowe. Hugo wszedł do niego jako przywódca lewicy, ale nie mogąc pogodzić się z polityką frakcji prawicowej, Zgromadzenie to opuścił. W kilka dni potem dowiedział się o śmierci swojego najstarszego syna Karola, który tak jak matka zmarł na apopleksję.
W domu pisarza miejsce Adeli zajęła teraz Julietta. Była już wszakże kobietą starą, a jego niespożyty organizm domagał się miłości. Znalazł ją u osiemnastoletniej Marii Mercier, wdowy po komunardzie. Miała ciemne włosy, okrągłą twarz i mięsiste wargi. Zatrudnił ją u siebie jako pokojówkę, zrobił zaś z niej swoją kochankę. Przeciwko takiemu układowi zaprotestowała rzecz jasna zazdrosna Julietta i musiał Marię oddalić. Nie chcąc tracić z nią kontaktu ulokował dziewczynę u pobliskiej modystki, u której mógł ją codziennie odwiedzać. Mimo iż dobiegał już siedemdziesiątki, kobiety nadal odgrywały w jego życiu bardzo ważną rolę. "Mówienie to dla mnie wysiłek - twierdził - jednym przemówieniem męczę się bardziej, niż czterokrotnym stosunkiem z kobietą".
W 1872 roku nawiązał romans ze znakomitą aktorką Sarą Bernhardt, która w jego dramacie Ruy Blas kreowała rolę królowej.
Pośród niezliczonych wielbicielek, aktorek, literatek i dam z wielkiego świata, które składały mu w ofierze swoje ciało, wymienić należy Jane Essler, Eugenię Guinault, Zelię Robert, Albertynę Seran. Królowała wśród nich bez wątpienia córka przyjaciela i znanego poety, czarnowłosa Judyta Gautier o "białej cerze, ledwie zabarwionej różowo, wielkich oczach i zwierzęcych rzęsach, które użyczają tej letargicznej istocie nieokreślonego uroku i tajemniczości kobiety sfinksa". Miała lat dwadzieścia dwa, była żoną Catulle Mendčsa, ale nie zawahała się zostać kochanką siedemdziesięcioletniego pisarza. "Zastanowiłam się i jestem gotowa. Dziękuję" - napisała do niego. Później zamienił ją na Blankę Lanvin, młodszą od siebie także o pięćdziesiąt blisko lat. Była to dziewczyna o ciemnych włosach, ciemnych oczach, harmonijnych kształtach i sprężystym ciele. Zatrudniał ją u siebie jako sekretarkę. Zazdrosna Julietta z jej powodu uciekła nawet z domu. "Trzy dni trwogi... - napisał w swoich notatkach. - Wszystkie katusze. Chłodna konieczność zachowania sekretu; muszę milczeć i być taki jak zawsze. Nie daję niczego po sobie poznać. Serce mam rozdarte..." Natychmiast kazał jej szukać i sprowadzić z powrotem. Kochał ją przecież na swój sposób, i to kochał czule. Julietta kazała mu wprawdzie przysiąc, że zerwie z Blanką. Przysiągł, ale przysięgi nie dotrzymał.
Opanowało go bowiem w tym czasie erotyczne delirium. "Tyle tylko wiem, że nie potrafię długo stawiać czoła temu konfliktowi, który stale się odnawia, tym zmaganiom mojej biednej, starej miłości z młodymi pokusami, jakie na ciebie czyhają nawet wtedy, gdy sam ich nie szukasz, czego wcale nie jestem taka pewna" - pisała do niego Julietta. W 1873 roku opanował się jedynie na moment, aby pochować swojego drugiego syna Franciszka Wiktora. Potem miłosne opętanie wróciło. Mając siedemdziesiąt osiem lat romansował z Joanną Essler, Adelą Gallois i Leonią de Vitrac, wdową Lesage. Juliette podejrzewała, iż ta ostatnia zamierza zająć jej miejsce. "Jest poetką, ubóstwia cię, a na resztę poczeka... Mam nadzieję, moje wielkie maleństwo, że dasz pokój temu nierozsądnemu kuszeniu tej damy... Kto raz się sparzył, i na zimne dmucha, komu raz serce rozdarto, boi się nowych ran" - pisała do niego.
Osiemdziesięciolecie urodzin Wiktora Hugo obchodzono we Francji niczym święto narodowe. Wzniesiono dla niego łuk tryumfalny, a pod jego oknami przedefilowało ponad sześćset tysięcy mieszkańców Paryża. Ulicę, przy której mieszkał, nazwano ulicą Wiktora Hugo.
W 1883 roku, w wieku lat siedemdziesięciu siedmiu, zmarła wierna Julietta Drouet. Przybity pisarz nie był w stanie wziąć nawet udziału w pogrzebie. Życie toczyło się jednak dalej. Nadal wydawał przyjęcia i podejmował gości. Opuszczone miejsce przy pisarzu zamierzała zająć Blanka Lanvin, ale on jej już nie pamiętał. Pamięć starego człowieka stawała się bowiem coraz bardziej wybiórcza. "Czas już, bym przestał sobą wypełniać świat" - mówił.
W 1885 roku zachorował na zapalenie płuc. Śmierć powitam z wielką radością" - powiedział. Zmarł po czterech dniach. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Widzę czarne światło".
Na wieść o śmierci pisarza Senat i Izba Deputowanych przerwały obrady i ogłosiły żałobę narodową. Ciało zmarłego wystawiono pod empirowym łukiem tryumfalnym, gdzie pożegnał je cały Paryż. Była to noc dionizyjska, przypominająca pogrzeby rzymskich cesarzy. Później trumna pisarza spoczęła w Panteonie, który Francja przeznaczyła dla swych największych synów.


George Sand
George Sand była kobietą niezwykłą i należała do największych znakomitości swojej epoki. Wiktor Hugo nazywał ją "ucieleśnioną ideą", a Gustaw Flaubert uważał, że "na zawsze pozostanie ona jedną ze znakomitości Francji i nieoszacowaną sławą". Sława tej kobiety przeminęła wraz z epoką, w której ona żyła, i chociaż baronowa Dudevant napisała ponad sto powieści, przeciętnemu czytelnikowi jest dzisiaj prawie nie znana.
George Sand była przede wszystkim prekursorką nowego stylu życia, ponieważ swoim postępowaniem łamała utarte konwenanse. Ubierała się po męsku, paliła cygara, piła wódkę, ale przede wszystkim walczyła o prawo kobiet do odczuwania i wyrażania swych własnych uczuć. Buntowała się przeciwko dominacji mężczyzn i żądała równouprawnienia płci. Była przy tym zarówno chrześcijanką, jak i socjalistką, a swój stosunek do Boga traktowała w kategoriach mistycznych.
Życie tej kobiety było równie niezwykłe jak i jej obyczaje. Jej prapradziadem był król polski August II Mocny, a praprababką jego piękna metresa Aurora Königsmarck. Ze związku tego urodził się nieślubny syn Maurycy, późniejszy marszałek Francji i niedoszły małżonek carycy Anny. Odziedziczył on po swoim ojcu zamiłowanie do kobiet, które w olbrzymiej liczbie przewinęły się przez jego życie. Były także wśród nich piękne, chociaż niezbyt cnotliwe, Genowefa i Maria Rainteau. Maurycy uczynił je pannami de Verričres, a Maria urodziła mu córkę Aurorę. Dowiedziawszy się jednak, iż jego kochanka flirtuje też z poborcą podatkowym i miejskim pisarzem, wykreślił ją ze swego testamentu. Aurora pozostała tym sposobem bez środków do życia. Na szczęście zajęła się nią stryjeczna siostra, córka Augusta III i żona francuskiego następcy tronu - Maria Józefa de Saxe. Aurorę oddano do zakładu dla dobrze urodzonych panien i wychowywano ją niczym szlachciankę. Poślubi-ła potem kapitana de Horne, bastarda króla Ludwika XV. Małżonek rychło zmarł, a śmierć zabrała również jej protektorkę, żonę delfina. Pozbawiona oparcia, wstąpiła najpierw do klasztoru, potem została aktorką prywatnego teatru, aż na koniec poślubiła Klaudiusza Dupin de Francueil, kochanka swojej ciotki Genowefy. Miała wtedy trzydzieści lat, a Klaudiusz sześćdziesiąt dwa. "Starzec kocha bardziej niż młodzieniec, a trudno nie kochać kogoś, kto kocha bez reszty" - mówiła. Przeżyli ze sobą dziesięć lat, a owocem ich związku stał się syn Maurycy. Wzorem swego dziada obrał on karierę wojskową, chociaż było to już wojsko republikańskie. Służąc we Włoszech poznał markietankę, córkę ptasznika, Zofię Deleborde, która była aktualnie kochanką francuskiego generała. Porzuciła go jednak dla przystojnego porucznika i w 1804 roku wzięli ślub. Wkrótce przyszła na świat córka Aurora, która weszła do literatury pod pseudonimem George Sand.
Wychowywały ją na zmianę matka i babka, gdyż ojca nigdy nie było w domu. Kiedy ukończyła lat czternaście, oddano ją do klasztornej szkoły paryskich augustianek. Tam też prawdopodobnie zaraziła się mistycyzmem, który towarzyszył jej potem przez całe życie. Chciała nawet wstąpić do klasztoru i wypełniać w nim najniższe posługi, ale mądry spowiednik odwiódł ją od tych zamiarów. Porzuciła szkołę na wyraźne żądanie swojej babki, która postanowiła wydać ją za mąż. Babka wkrótce umarła, pozostawiając siedemnastoletniej Aurorze rodzinną posiadłość w Nohant.
O rękę młodej i przystojnej dziedziczki ubiegało się kilku kawalerów z sąsiędztwa, spośród których wybrała ona nieślubnego syna barona Dudevant i w 1822 roku zawarła z nim małżeństwo. "Byłam wówczas czysta - napisała później. - Tak, czysta i cała jeszcze przesiąknięta zakonną moralnością". Bezpośrednio po ślubie zaszła w ciążę i urodziła syna - Maurycego. Małżeństwo okazało się pomyłką. Kazimierz Dudevant był człowiekiem dość wulgarnym i apodyktycznym, który usiłował narzucić żonie swoją wolę. Aurora nie mogła się z tym pogodzić. Poza tym nie potrafił on zaspokoić jej seksualnie i fakt ten przeżywała bardzo boleśnie. "Małżeństwo jest piękne dla kochanków i pożyteczne dla świętych. Małżeństwo jest ostatecznym celem miłości. Jeżeli miłość wygasła lub w ogóle jej nie było, zostaje poświęcenie" - stwierdzała.
Była jednak zbyt młoda, aby poświęcić się bez reszty nie darzonemu uczuciem mężowi, dlatego też znalazła sobie pierwszego kochanka. Został nim skromny urzędnik bankowy Aurelian de Sčze. Chociaż ich związek nie trwał długo, to pozwolił Aurorze odzyskać pewność siebie i poczuć się pełnoprawną kobietą.
Po rozstaniu się z Aurelianem przestała także dzielić łoże z mężem, który romansował z prostymi służącymi. Wkrótce w jej życiu pojawił się Stefan Ajasson de Grandsagne, chory na gruźlicę erudyta i arystokrata. On też został prawdopodobnie ojcem jej córki Solange, która urodziła się w 1828 roku.
W dwa lata później Aurora poznała dziewiętnastoletniego Juliusza Sandeau, syna poborcy podatkowego. Był to kędzierzawy blondyn, cichy i słabego zdrowia, rozczytujący się nieustannie w książkach. Urzeczony urodą i egzaltacją Aurory, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Ją pociągała w nim natomiast jego słabość, która wymagała od niej stałej opieki. Wiązanie miłości z opiekuńczością stało się bowiem celem jej życia i późniejsi kochankowie będą najczęściej słabi i chorowici.
Poznawszy Juliusza postanowiła wyjechać z nim do Paryża, co było równoznaczne z oficjalną separacją. Mąż wyznaczył jej wprawdzie trzy tysiące franków renty, ale była to kwota, która nie mogła wystarczyć na dostatnie życie. Zdecydowała zatem, że zajmą się literaturą, toteż - pod pseudonimem Jules Sand - poczęli pisać wspólne powieści. Przeszły one jednak bez większego echa. Sławę Aurorze przyniosła dopiero napisana już samodzielnie, pod pseudonimem George Sand, Indiana. Po jej wydaniu stała się osobą sławną i poważaną.
Jej ekspansywna miłość zaczęła wreszcie Juliuszowi ciążyć, gdyż nie wytrzymywał jej po prostu fizycznie. "Zrazu były to sceny wywołane nie wiadomo czym, a kończące się płaczem i pieszczotami, małe huragany, które dopóki mieszają się z nimi łzy, są dla miłości tym, czym w czasie upałów dla ziemi obfita ulewa. Wkrótce jednak rozpętywały się burze, w czasie których słowa smagały powietrze i uderzały jak pioruny". Juliusz nie wytrzymał i uciekł w końcu do jakiejś spokojnej praczki. W początkach 1833 roku nastąpiło definitywne zerwanie. Aurora stworzyła pozory, iż to ona wymówiła swą miłość; opłaciła nawet podróż Juliusza do Włoch. Ucieczkę kochanka przeżyła zapewne bardzo głęboko, gdyż na jakiś czas odwróciła się od mężczyzn i nawiązała stosunek lesbijski z aktorką Marią Dorval. Z listów, które do niej pisała, przebijała namiętność, jaką kobieta rzadko żywi do kobiety: "Napisz słówko, będę zawsze gotowa. Ty, mała kobietko, masz wiele rzeczy w swoim życiu. Ja nie mam nic. Nic prócz Ciebie, którą ściskam tysiąckrotnie". Aktualnym kochankiem Marii był poeta - hrabia Alfred de Vigny, który zabronił jej kontaktów z George Sand. "Ta kobieta przypomina sławną Judytę z muzeum - mówił. - Zachowanie bez wdzięku, szorstka w mowie. Postawa, język, brzmienie głosu i śmiałość mowy mężczyzny". Aurora ochłodzenie się stosunków potraktowała jako zdradę ze strony Marii Dorval i ponownie przerzuciła się na mężczyzn, nawiązując romans z cynicznym Prosperem Mérimée. Doszło wszakże do dużej kompromitacji, gdyż jak opowiadał później Mérimée, "pokazała taki brak wstydu, że zabiła we mnie pożądanie".
Jej następnym kochankiem stał się krytyk - Karol Sainte-Beuve, któremu w dużej mierze zawdzięczała dalszy rozwój swego talentu. Pracowała wówczas nad powieścią Lelia, która wywołała u czytelników nader podzielone opinie, od skrajnego zachwytu do skrajnego potępienia. Przeciwnicy zarzucali jej przede wszystkim deprawację, a nawet pornografię. Była to bowiem książka o frustracjach seksualnych kobiety, frustracjach, które przeżywała sama pisarka. To nie tylko bohaterka książki, ale także ona sama chciała przeżywać miłość w pełni zmysłową i pozbyć się swojej duchowej impotencji. "Gdy usypiał - pisała - zadowolony i syty, leżałam wiele godzin patrząc jak spał. Mężczyzna ten wydawał mi się taki piękny. Gorące fale wzburzonej krwi napływały mi do twarzy, potem przez członki przebiegało męczące drżenie. Zdawało mi się, że odczuwam niepokój fizycznej miłości i wzrastające wzburzenie cielesnego pożądania... Ale on budził się i już było po szczęściu. Miałam znów obok siebie mężczyznę brutalnego i zachłannego jak dzikie zwierzę i uciekałam przerażona". Opis ten stał w jawnej sprzeczności z romantycznym pojmowaniem miłości i był wyraźnym pogwałceniem programu uduchowionej epoki.
George Sand szukała zatem w swym życiu miłości wielkiej i absolutnej. Nie znalazła jej wszakże w nowym związku z krytykiem Gustawem Planche, który był wiecznie zgrzany i spocony, ani też w związku z wytwornym hrabią Alfredem de Musset, mimo iż o ich romansie mówił cały Paryż.
Musset był od niej o sześć lat młodszy i pędził żywot dandysa i bawidamka. Jako pisarz zadebiutował niezwykle błyskotliwie, ale żartował ze swojej literackiej sławy. Pił, narkotyzował się i paradował z ulicznicami po paryskich bulwarach. "Kocham wszystkie kobiety i wszystkimi gardzę - mawiał. - Kochać dla naszych kobiet znaczy bawić się w kłamstwa, jak dzieci bawią się w chowanego... Ponura i podła komedia".
Po raz pierwszy spotkali się w 1833 roku i George Sand instynktownie odkryła od razu jego życiową pozę. "Nie jest ani rozpustnikiem, ani pyszałkiem, choć umyślił sobie być jednym i drugim" - skonstatowała. Musseta urzekły jej duże, czarne oczy i wkrótce wyznał jej listownie swoje uczucia: "Jestem w Pani zakochany i to od pierwszego dnia, gdy byłem u Ciebie. Sądziłem, że się z tego wyleczę po prostu obcując z Tobą na przyjacielskiej stopie. Jest w Pani charakterze wiele cech, które mogły mnie z tego wyleczyć; starałem się samego siebie o tym przekonać, póki mogłem; zbyt drogo opłacam jednak chwile spędzone z Panią". George Sand poczuła także, że go kocha, gdyż zwierzała się Sainte-Beuve'owi: "Zadurzyłam się i tym razem na serio w Alfredzie de Musset. To nie kaprys, lecz świadoma skłonność". Wkrótce zamieszkali razem, a po kilku miesiącach wybrali się w podróż do Włoch, która stać się miała końcem ich miłości.
Już podczas podróży Musset skarżył się, że jego kochanka jest zbyt męska, oziębła i nie potrafi mu zapewnić miłosnych rozkoszy. Nazywał ją "dziwaczką, głupią gęsią, zakonnicą, chodzącą nudą". Aurora odpowiadała mu, że ich miłość jest inna niż bywa zwykle, że rozkosze, których doznaje, są wprawdzie bardziej ascetyczne, bardziej przyćmione, ale za to pełniejsze niż rozkosze, które mogą mu dać inne kobiety. W Genui, kiedy zachorowała na febrę, Alfred oświadczył, że jej nie kocha, począł pić, uganiać się za prostytutkami, a nawet wykazywać pewne objawy obłędu. Powtórzyło się to także w Wenecji. Kiedy pewnego dnia wdał się w uliczną bójkę i wrócił do domu pokrwawiony, musiała wezwać lekarza. Lekarz nosił nazwisko Pagello, był młody, ładny i nie bardzo nawet wiadomo, w jaki sposób znalazł się w jej łóżku. Musset był przekonany, iż zamierzają go wspólnie zamknąć w zakładzie dla obłąkanych, dlatego też zostawił ich w Wenecji i samotnie powrócił do Paryża. Przedtem zrobił jednak ze swego wyjazdu ofiarę złożoną na ołtarzu miłości. "Powiedz Pagellowi, że dziękuję mu za to, że Cię kocha i czuwa nad Tobą. Czyż to nie jest najpocieszniejsza rzecz na świecie to uczucie? Kocham tego chłopca prawie tak jak ty: wytłumacz to, jak umiesz... Nie chciałbym Was widzieć razem, a szczęśliwy jestem myśląc, że jesteście razem. Och, mój aniele, mój aniele, bądź szczęśliwa, wówczas i ja będę szczęśliwy" - napisał w pożegnalnym liście.
George Sand zjawiła się w Paryżu po kilku miesiącach, w towarzystwie Pagella, który przyjechał po to, aby "wyściskać kochanego Alfreda". Zagmatwało to jeszcze bardziej i tak już skomplikowaną sytuację. Próba pogodzenia się z Mussetem nie doszła do skutku. Pisarz wyjechał do Baden, skąd wciąż słał płomienne, a zarazem ironiczne listy: "Nigdy żaden człowiek nie kochał tak, jak ja Cię kocham... Tonę, pławię się w miłości; nie wiem już czy żyję, czy jem, czy chodzę, czy oddycham, czy mówię - wiem, że kocham... Och, strasznie jest umierać, strasznie jest kochać w ten sposób. Cóż za pragnienie. George moja, cóż za pragnienie Ciebie! Umieram. Żegnaj".
Musset nie umarł i po pewnym czasie powrócił do Paryża. Z kolei romans z Włochem począł pisarce coraz bardziej ciążyć. "On, który wszystko rozumiał w Wenecji, z chwilą gdy stąpił nogą we Francji, nie rozumie już nic i jest w rozpaczy" - pisała. Poświęciła w końcu zarówno jednego, jak i drugiego i postanowiła uporządkować swoje życie. Przeprowadziła oficjalny rozwód i podział majątku z Kazimierzem Dudevant. Uraziła ją jednak mocno nowa książka Musseta Spowiedź dziecięcia wieku, w której ze szczegółami, ale niezwykle ironicznie, odmalował ich nieudany związek.
Odtrutką na Musseta stał się nowy romans nawiązany z prawnikiem Ludwikiem Michelem, który prowadził jej sprawę rozwodową. Miał lat trzydzieści siedem, a wyglądał na starca. Był przygarbiony, łysy, stale ubrany w grubą opończę, gdyż ciągle było mu zimno. "Nie szukaliśmy miłości, gdy przeznaczenie pchnęło nas ku sobie - pisała do niego - opanowała nas namiętność. Nie było ani walki, ani zastanowienia. Twoje pożądanie ubiegło mnie i opanowało. Uległam twojej namiętności nie pojąwszy jeszcze siły mojej miłości, ległam w upojeniu, przeczuwając jednakże, iż pierwsza skończy się twoja miłość, wiedziałam bowiem, jak bardzo moje uczucia są głębokie, skupione, spokojne i stałe".
Michel był socjalistą pozującym na ludowego trybuna i to on zaszczepił pisarce socjalistyczne idee. Pomimo "głębokich, skupionych, spokojnych i stałych uczuć" ich związek nie trwał długo. George Sand porzuciła Michela dla szwajcarskiego botanika, alpinisty i poety, Karola Didier. Na jakiś czas zamieszkała nawet u niego. Później w jej życiu pojawili się Franciszek Liszt i Henryk Heine, a Didiera traktować poczęła w czasie przeszłym. "To co mówi, mrozi mnie zamiast ożywić i tkwię zmartwiały obok... Na dnie jej duszy tkwi okrucieństwo, lubi przyprawiać o cierpienie, rozkoszuje się bólem, jaki zadaje. Brak serca, wyobraźnia trzyma ster i kieruje wszystkim" - zanotował w swoim dzienniku odtrącony kochanek.
W 1837 roku George Sand poznała Fryderyka Chopina. Słaby i schorowany artysta zafascynował ją do tego stopnia, iż postanowiła go zdobyć. Nie było to wcale łatwe, gdyż Chopin nie lubił wyemancypowanych kobiet i darzył początkowo pisarkę wyraźną niechęcią. Dopięła jednak swego, a ich związek przetrwał aż dziewięć lat. Kochankami byli jedynie na początku. Potem George Sand opiekowała się już tylko kapryśnym i coraz słabszym artystą, który zadomowił się na dobre w jej posiadłości w Nohant.
Kres ich stosunkom położyły intrygi córki Aurory, Solange, która kokietowała Chopina i oczerniała przed nim swoją matkę. Należy przypuszczać, iż pianista zakochał się w młodej dziewczynie, bo kiedy zaszła ona w ciążę z rzeźbiarzem Augustem Clésingerem i musiała go poślubić, urażony opuścił na zawsze Nohant. Z George Sand nie spotkał się już nigdy więcej. "Myślałam, że kilka miesięcy spędzonych w oddaleniu uleczy tę ranę i uczyni znów przyjaźń spokojną, pamięć sprawiedliwą - ubolewała w swym pamiętniku pisarka - chciałam z nim pomówić, wymknął się... Już nigdy nie miałam go zobaczyć. Złe serca stanęły pomiędzy nami. Były też dobre serca, które nie umiały się wziąć do rzeczy. Były serca pospolite, które wolały nie mieszać się do spraw delikatnych".
W okresie Wiosny Ludów George Sand stanęła zdecydowanie po stronie rewolucjonistów. Głosiła skrajne poglądy, choć oparte na zdrowym rozsądku. Czuła się niczym Danton nowej rewolucji. Kiedy zaś rewolucja upadła, domagała się amnestii dla jej uczestników i w tej sprawie osobiście interweniowała u Ludwika Napoleona. "Zwycięzco, dość już, dość. Oszczędź silnych jak i słabych... Bądź łagodny i ludzki, gdyż w tym kierunku idą Twoje pragnienia. Potrzebuje tego tyle istot niewinnych lub nieszczęśliwych" - pisała w swym memoriale.
W jej życiu osobistym pojawili się w tym czasie oczywiście rewolucjoniści - adwokat Ledru-Rollin i Ludwik Blanc. Skończyła wtedy pięćdziesiąt lat i coraz częściej musiała żegnać swoich najbliższych: matkę, brata Hipolita, Marię Dorval, Ajassona de Grandsagne, Chopina. Chociaż w dalszym ciągu była kobietą piękną i nadzwyczaj atrakcyjną, uspokoiła się nieco i przycichła. O jej względy nadal ubiegali się młodzi ludzie, najczęściej przyjaciele jej syna, którzy ściągali do Nohant na wakacje. Wybrała spośród nich wątłego i schorowanego Aleksandra Manceau; stał się jej sekretarzem, przyjacielem i kochankiem. Tylko on pozostał jej wierny aż do swojej śmierci. Kiedy w 1865 roku umierał na gruźlicę, miała już sześćdziesiąt lat i dopiero wtedy odczuła z całą ostrością swoją samotność. "I oto jestem zupełnie sama w swoim domku. Jest tu mi pomimo wszystko smutno. Wszystko jedno. Smutek nie jest niezdrowy. Broni przed oschłością" - wyznawała. Nie bała się śmierci. Oczekiwała jej z dziwną pogodą ducha. "Na śmierć zapatruję się z całym spokojem i wyobrażam sobie, że zasłużyłam na łagodny los w przyszłym życiu - pisała do Aleksandra Dumasa syna. - Nie pretenduję, żeby znaleźć się w siódmym niebie razem z serafinami i nieustannie kontemplować lico Najwyższego. Po pierwsze nie przypuszczam, żeby miał lico lub profil, a następnie - jeśli nawet bardzo przyjemnie jest znaleźć się w pierwszych rzędach, dla mnie to nie jest konieczność".
Umarła w 1876 roku, kiedy dawno przebrzmiała już epoka, z której wyrosła i w której walczyła w imię swej własnej prawdy. Chociaż przez jej życie przewinęło się wielu mężczyzn, nie była jednak nimfomanką, jak to później usiłowano wmawiać. Pomimo swojej sławy była kobietą głęboko nieszczęśliwą, która przez całe życie poszukiwała seksualnego absolutu, wiedząc, że nigdy go nie odnajdzie. Nie mogła zrozumieć, iż sama tworzyła błędne koło, które ją porywało i z którego nie potrafiła się wyzwolić. Była jeszcze jedną ofiarą swojej przeidealizowanej epoki.
Pochowano ją w Nohant, a nad jej grobem odczytany został list Wiktora Hugo: "Opłakuję zmarłą i pozdrawiam nieśmiertelną... Czy utraciliśmy ją? Nie. Takie postacie wzniosłe znikają, lecz nie giną. O nie! Można by rzec prawie, że na tej drodze dopiero urzeczywistniają się do reszty. Gdy stają się niewidoczne w jednej postaci, pojawiają się widzialne w innej. Podniosła to przemiana. Kształt ludzki jest zasłoną. Skrywa on prawdziwe boskie oblicze - ideę. George Sand to idea; i oto znalazła się ona poza ciałem; wolna; umarła; a żyje. Patuit dea".


Delfina Potocka
Delfinę Potocką zwano muzą polskiego romantyzmu. Była bowiem długoletnią przyjaciółką Zygmunta Krasińskiego i Fryderyka Chopina, przyjaźniła się z Cyprianem Norwidem, znała Juliusza Słowackiego, a Celina Mickiewiczowa czyniła jej wyrzuty, że uwodzi Adama.
Pochodziła z zamożnej rodziny szlacheckiej, a jej ojciec Stanisław Delfin Komar służył w wojsku rosyjskim i awansował do stopnia majora. Chociaż w Polsce zarzucano mu służalczość i ugodową postawę wobec zaborcy, wybrano go później marszałkiem szlachty powiatu uszyckiego. Ożenił się z Honoratą Orłowską, córką łowczego koronnego króla Stanisława Augusta. Żona urodziła mu sześcioro dzieci: córki Delfinę, Ludmiłę i Natalię oraz synów Aleksandra, Mieczysława i Włodzimierza. Najprawdopodobniej najstarszym dzieckiem był Aleksander, gdyż Delfina przyszła na świat w 1807 roku, w siedem lat po ślubie swoich rodziców. Była dziewczyną niezwykle urodziwą, wysoką, szczupłą, o jasnych włosach, które w wijących się puklach spadały na ramiona. W jej spojrzeniu wyczuwano pewną surowość, ale uśmiech miała miły i ujmujący. Otrzymała staranne wychowanie, ponieważ była oczytana, grała na klawikordzie, śpiewała, malowała, a językiem francuskim posługiwała się równie dobrze jak i polskim.
Kiedy ukończyła trzynaście lat, pojawił się pierwszy adorator. Był nim trzykrotnie od niej starszy poeta Stanisław Starzyński, pisujący pod pseudonimem Stach Doliwa. Miłość ta miała charakter wyłącznie platoniczny - ze względu na różnicę wieku i różnice majątkowe adoratora traktowano niezbyt poważnie. Starzyński pisywał dla Delfiny wiersze, które egzaltowana panienka czytała z dużą przyjemnością.
Zdecydowanie więcej szczęścia posiadał natomiast Mieczysław Potocki, syn jednego z twórców konfederacji targowickiej. Potoccy należeli do najstarszych i najświetniejszych rodów magnackich w Rzeczypospolitej. Ich rodowód sięgał XV wieku, a od wieku XVII pełnili już najważniejsze urzędy państwowe: starostów, wojewodów, hetmanów. Jeden z nich nosił nawet tytuł prymasa.
Stanisław Szczęsny, ojciec Mieczysława, był wojewodą ruskim i generałem w armii rosyjskiej. Pierwsza jego żona, Gertruda Komorowska, zginęła śmiercią tragiczną, z drugą zaś, Józefiną z Mniszchów, matką jego jedenaściorga dzieci, rozwiódł się, aby poślubić Greczynkę Zofię Celice-Clavone, którą odkupił od Józefa Witta, komendanta kamienieckiej twierdzy. Zofia odznaczała się wyjątkową urodą, inteligencją i brakiem skrupułów. Podróżowała wiele po Europie i została kochanką hrabiego Prowansji, późniejszego króla Ludwika XVIII, a także faworyta Katarzyny Wielkiej, księcia Potiomkina. Potockiemu, nim jeszcze stała się formalnie jego żoną, powiła trójkę potomstwa nieślubnego - wszystkie te dzieci zmarły. Mówiło się, że żyła także ze swoim pasierbem i że najmłodszy Bolesław był nie tyle synem, ile wnukiem Szczęsnego. Później została faworytą carskiego gubernatora Nowosilcowa.
Po śmierci Potockiego sądziła się z dziećmi Mniszchówny i dla swego potomstwa wywalczyła olbrzymią fortunę, a Mieczysław wyrokiem sądu został właścicielem rodowego Tulczyna. Stosunki pomiędzy matką i synem po jakimś czasie uległy naprężeniu i Zofia ogłosiła publicznie, iż jej pierworodny nie jest potomkiem Szczęsnego, lecz że spłodził go wenecki bandyta Caracolli. Mieczysław odpowiedział także publicznie, że "być może i rozbójnik wenecki miał z matką stosunek i nie przeczę, że mogę być z niego zrodzony. Skoro jednak Stanisław Szczęsny Potocki uznał mnie za własnego syna i chrztem potwierdził to uznanie, jestem sukcesorem wydzielonego mi majątku, do którego nikt prócz mnie nie ma prawa".
Rozwścieczony, wyrzucił następnie matkę z domu, a sprawa oparła się aż o dwór carski. Doszło do pozornej zgody, ale pod naciskiem Nowosilcowa car wcielił Mieczysława do swojej gwardii. Potocki uciekł wkrótce z Petersburga i zjawił się u Delfiny Komarówny, aby prosić ją o rękę.
Burzliwe życie magnata odstraszało nieco Stanisława Komara przed wyrażeniem zgody na to małżeństwo. Początkowo odmówił i wywiózł córkę za granicę. Lecz młodej panience spodobał się przystojny hrabia Potocki, głównie ze względu na magię jego nazwiska. Po powrocie do Polski przekonała zatem ojca i w 1825 roku doszło do ślubu.
Mąż okazał się jednak człowiekiem skąpym, bezwzględnym, mściwym i okrutnym. Arcybiskup Feliński pisał o nim, że "Mieczysław obrał drogę jak gdyby chciał urągać nie tylko patriotyzmowi, lecz i najprostszej uczciwości... Przy oszczędności posuniętej wręcz do brudnego sknerstwa, dla fantazji rzucał niekiedy milionami, aby na swoim postawić". Delfina kochała początkowo swojego męża i pięciokrotnie rodziła mu dzieci, które nieszczęściem umierały wkrótce po urodzeniu. Krążyły plotki, że niemowlęta rodziły się potworkami.
Po kilku latach małżeństwo poczęło przeżywać wyraźny kryzys, a Mieczysław coraz częściej bił swoją żonę, nękał ją głodem, zamykał i więził. W tej sytuacji Delfina zdecydowała się na wyjazd do Paryża, gdzie miała poddać się operacji ginekologicznej. Wyjeżdżała sama, a małżonek, którego zatrzymały sprawy majątkowe, miał dojechać później. Zamiast do Paryża Potocki pojechał jednak do Odessy, gdzie uwiódł pułkownikową Meller-Zakomelską i wywiózł ją do Tulczyna. Pech chciał, iż pułkownikowa podobała się także carowi Mikołajowi I, który kazał pojmać Potockiego. Zakomelską na jakiś czas zamknięto w klasztorze, a Mieczysławowi nakazano osiedlić się w Woroneżu. Dopiero po roku udało mu się uzyskać paszport i wyjechać do Francji.
W Paryżu Delfina nawiązała tymczasem romans z Karolem Augustem hrabią de la Billarderie, nieślubnym synem Talleyranda i hrabiny Adelajdy Flahaut, autorki modnych niegdyś romansów. Hrabia liczył już ponad czterdzieści lat i miał bardzo bogatą przeszłość. Był kochankiem królowej holenderskiej Hortensji Bonaparte, która urodziła mu syna, późniejszego księcia Morny. Uwodził pasierbicę cesarza Hortensję Beauharnais, która urodziła mu nieślubnego syna, królową Neapolu Karolinę i romansował także z Anetką z Tyszkiewiczów Potocką, panią na Wilanowie. Mówiono o nim, że "był to lekkomyślny człowiek, lecz nikt nie posiadał nigdy tyle siły logicznej w rozprowadzaniu swej lekkomyślności". Nie ulega wszakże wątpliwości, iż to pod wpływem hrabiego Flahaut ukształtowała się ostatecznie osobowość Delfiny. Zaczęła prowadzić ożywione życie towarzyskie i spotykać się z mężczyznami, chociaż zawsze demonstrowała przy tym swoją nadmierną pobożność. Mickiewicz uznawał to za obłudę i nazywał ją "największą z grzesznic".
W połowie listopada 1830 roku Delfina poznała Fryderyka Chopina. Młody kompozytor, w którym coraz więcej osób widziało rodzącego się geniusza, miał duże wzięcie w towarzystwie i bywał częstym gościem na różnych ekskluzywnych przyjęciach, na których spotykał Potocką. "Rozrywany jestem na wszystkie strony - pisał. - Wszedłem w pierwsze towarzystwa, siedzę między ambasadorami, książętami, ministrami. Dla mnie jest to rzecz najpotrzebniejsza, bo stamtąd niby dobry gust wychodzi; zaraz masz większy talent, jeżeli cię w ambasadzie angielskiej czy austriackiej słyszano, zaraz lepiej grasz, jeżeli cię księżna Vaudemont protegowała". Pomiędzy Delfiną a Chopinem zawiązała się nić sympatii, która przerodziła się później w gorący romans. Najpierw odwiedzała go pod pretekstem nauki gry na fortepianie, potem preteksty nie były już potrzebne. Związek ten przetrwał cztery lata, ale przyjaciółmi pozostali przez całe życie. Delfinie Fryderyk poświęcił swój Koncert fortepianowy f-moll.
Mieczysław Potocki nie zabawił w Paryżu długo. Wrócił wkrótce do rodzinnego Tulczyna, w którym założył formalny harem. Powiadano, że na jego rozkaz "dziewki i dziewczęta podnoszą koszule do pasa, a gdy się spodoba z białej płci jaka grafowi, każe ją odesłać do Tulczyna, do swojego seraju". Delfina także nie pozostawała mu wierna. Bawiąc okresowo w Berlinie, nawiązała romans z chargé d'affaires ambasady francuskiej Charles'em de Bresson. Mimo iż w dalszym ciągu była oficjalną kochanką hrabiego Flahaut, utrzymywała też kontakty z wieloma innymi mężczyznami. Był wśród nich Ferdynand książę Orleanu, syn Ludwika Filipa i następca tronu francuskiego, oraz bratanek Napoleona Hieronim Bonaparte. W Potockiej kochał się także Honoriusz Balzac, ale nie odważył się nigdy wyznać jej swojej miłości. Ewelina Hańska czyniła mu w każdym razie z tego powodu wyrzuty. Tłumaczył się w sposób niezbyt elegancki: "Mój aniele... Moi wrogowie rozpuszczają plotki o moim związku z jakąś księżniczką rosyjską, wymienia się panią Potocką... Widziałem Delfinę, biedną, zwiędłą, passée... Mój Boże. Cóż za szkielet, co za wyraz twarzy, znudzony, nudzący, cóż za cera zwiędłego liścia, ta kobieta nie jest już kobietą. Ona wygląda jak ciało, które butwieje".
W 1836 roku Mieczysław Potocki podjął próbę pojednania się z żoną i Delfina jeździła nawet do Tulczyna. Była ponadto w Petersburgu, gdzie pomagała mężowi uregulować jego sprawy majątkowe. Do pojednania wszakże nie doszło, gdyż związała się w tym czasie z wielkim księciem Michałem, młodszym bratem cara, który przez wiele lat darzył ją swoimi względami. Później wyjechała do Włoch. Tam spotkał ją Słowacki, który pisał na ten temat do matki: "Przyjechała tu pani Komarowa z córkami, dawna moja znajoma drezdeńska... Panny dwie zadziwiły całą Florencję swoją pięknością: starsza podobna do Wenus medycejskiej, zakochana szalenie w bardzo brzydkim z twarzy Adonisie, choruje z miłości". Kim był ten brzydki Adonis, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, iż w Neapolu poznała Zygmunta Krasińskiego, który stał się największą miłością jej życia.
Krasiński zakończył właśnie swój romans z Joanną Bobrową, którą porzucił na rozkaz ojca, sposobiącego go do małżeństwa z Elizą Branicką. Piękna hrabina Potocka zrobiła na Zygmuncie kolosalne wrażenie i poeta zakochał się w niej bez pamięci. Zaczęli spotykać się coraz częściej i już wkrótce zostali kochankami. Ich miłość to historia ustawicznych spotkań i rozstań, utrwalona przede wszystkim w setkach listów. "Czułem od pierwszej chwili, że anioł drzemie w Tobie, anioł piękności i energii i anioł słodyczy... Potęga Twojej natury zaraz mnie uderzyła... I uczułem jakbyś stała na punkcie, na którym mogłaś upaść i zginąć, a znów skądinąd równie łatwo rozwinąć skrzydła i wniebowstąpić" - pisał do niej zakochany Krasiński. Snuli oczywiście plany małżeńskie, ale małżeństwo to było całkowicie nierealne. Na przeszkodzie stał tu bowiem z jednej strony małżonek Delfiny, z drugiej zaś ojciec poety, który zmuszał syna do małżeństwa z Branicką. Mieczysław Potocki związał się wprawdzie w tym czasie z pańszczyźnianą chłopką, która urodziła mu syna i córkę, ale nie zmieniało to faktu, iż nadal pozostawał legalnym mężem Delfiny. Na wiadomość o nowym romansie swojej żony raz jeszcze podjął próbę pojednania i przybył nawet w tym celu do Neapolu, ale próba ta zakończyła się fiaskiem. Mieczysław, który zabiegał o legalnego sukcesora, rozpoczął zatem starania o rozwód. Najpierw oskarżył żonę o kradzież rodzinnych klejnotów, potem pisał do biskupa, iż jego małżeństwo z punktu widzenia prawa kanonicznego nie może być ważne, gdyż wcześniej zaręczył się z młodszą siostrą Delfiny; odwoływał się w tej sprawie do konsystorza w Mińsku.
Ojciec Krasińskiego przeprowadził także swoją wolę i zmusił syna, aby rozpoczął starania o rękę Elizy Branickiej. Kochankowie widywali się przeto rzadziej i w życiu Delfiny pojawili się nowi mężczyźni: dyplomata rosyjski Bugaj, hiszpański arystokrata Bedmar, przyrodni brat Flahauta markiz Souza, generał Michał Mycielski i serdeczny przyjaciel Krasińskiego książę Jerzy Lubomirski. Poeta przeżywał męki zazdrości. Bedmara nazywał "psem", Souzę "jezuitą", Bugaja chciał "wysmagać nahajką", Mycielskiego oskarżał o romans z aktorką i awanturnicą Constance, a Lubomirskiego o stosunek z Laurą Godefroid. Potocka odnowiła starą znajomość z Charles'em de Bresson oraz została kochanką hrabiego Aleksego Orłowa. Możliwe, iż cała ta galeria kochanków była protestem Delfiny przeciwko małżeństwu poety, do którego koniec końców doszło w 1843 roku.
Mniej więcej w tym samym czasie Potocki uzyskał orzeczenie o rozwodzie, co stawiało jego byłą żonę w dość kłopotliwej sytuacji. Zamierzała nawet wstąpić do klasztoru, później zaś poślubić starszego od siebie o lat jedenaście i niezbyt błyskotliwego generała Michała Mycielskiego, ale od projektów tych ostatecznie odstąpiła. Wylądowała za to w ramionach dalekiego kuzyna swojego męża, hrabiego Adama Potockiego z Krzeszowic, oraz lorda Yarmoutha Hertforda, potomka głośnej kochanki króla Anglii Jerzego II. Mieczysław Potocki ożenił się natomiast z wnuczką swojego ojca z pierwszego małżeństwa, Emilią Szweykowską. Urodziła mu ona upragnionego syna Mikołaja.
Krasiński, który nie kochał swej świeżo poślubionej Elizy Branickiej i zamierzał odzyskać względy Delfiny, wpadł na oryginalny pomysł, aby zamieszkać w Nicei wspólnie ze swą żoną i kochanką. Obie kobiety utrzymywały pozornie przyjacielskie stosunki, chociaż dla nikogo nie ulegało wątpliwości, iż jest to przyjaźń na pokaz. Zdawał sobie z tego sprawę również i poeta, który pisał do Lubomirskiego: "Już zapadłem w melancholię i nie rozumiem, jak z niej wydobędę się. We troje wszyscy umieramy... trojaka śmierć nas trojga, choć każdy najszlachetniej działa". Nie miał jednak dość siły do rozstania się z kochanką i przeciągał w czasie tę nienormalną sytuację. Lecz gdy Eliza urodziła mężowi drugiego syna, Delfina postanowiła odejść.
Widywano ją potem w Ems, gdzie flirtowała z księciem Stanisławem Jabłonowskim, oraz w Paryżu, gdzie kokietowała Charles'a René Montalemberta. W Paryżu wysłuchać także musiała oskarżeń Celiny Mickiewiczowej, która pomawiała ją o flirt z Adamem. Mickiewicza znała wprawdzie od dawna, ale nie łączyły ich nigdy bliskie stosunki. Zwykle byli nawet nastawieni do siebie dość wrogo. Serdeczną przyjaźń nawiązała z młodym Cyprianem Norwidem.
Ukończyła w tym czasie czterdziesty rok życia i jej temperament erotyczny poczynał z wolna wygasać. Jej ostatnim znanym kochankiem był malarz Paweł Delaroche. Nie wiadomo dokładnie, kiedy się poznali, wiadomo natomiast, iż pożegnali się w 1856 roku, gdy artysta zmarł nagle. Następujące kolejno po sobie zgony Chopina, Mycielskiego, Delaroche'a i Krasińskiego wywarły na Delfinie bardzo silne wrażenie. Wciąż jeszcze była piękną kobietą, o której względy ubiegali się liczni mężczyźni, ale historia nie przekazała wiadomości o jej nowych romansach. Zajmowała się działalnością charytatywną i w Nicei prowadziła zakład wychowawczy dla dziewcząt.
W 1872 roku odczuwać poczęła dolegliwości reumatyczne i bardzo pogorszył się jej wzrok. Nieco później stwierdzono także nowotwór sutka i musiała poddać się operacji usunięcia piersi. Operacja przebiegła wprawdzie pomyślnie, lecz po kilku latach pojawiły się przerzuty. Zmarła w 1877 roku ukończywszy siedemdziesiąt lat. Odchodziła już w epoce wiktoriańskiej pruderii i nic przeto dziwnego, że jej życie wywoływało zgorszenie ówczesnych moralistów. "Niewielu było chyba lowelasów w sferach monde'u paryskiego lat 1832–1850, którzy nie gościli w alkowie Delfiny z Komarów Potockiej" - napisano wówczas. Na ile była to opinia prawdziwa, trudno jest dzisiaj powiedzieć. W pamięci przyjaciół pozostała jednak zawsze piękną, czułą i kochającą kobietą, która wywarła swój znaczący wpływ zarówno na muzykę Chopina, jak i poezję Zygmunta Krasińskiego i Cypriana Norwida. Weszła do historii jako muza polskiego romantyzmu.


Juliusz Słowacki
Juliusz Słowacki nie należał do ludzi sympatycznych. Był życiowym pozerem i egocentrykiem, przeświadczonym o swojej wielkości i nieomylności, co sprawiało, że miał stosunkowo niewielu przyjaciół. Nie lubił Mickiewicza, Lelewela, Odyńca, Chopina, a i oni nie darzyli go zbytnią sympatią. Odyniec pisał o nim jeszcze jako o dwunastoletnim dziecku: "Ja sam jednakże pomimo najszczerszej chęci nie mogłem polubić go tak, jak czułem, że byłbym powinien przez przyjaźń do matki. A co mnie odpychało najbardziej, to tak niezwyczajna w dziecku, a ciągła jakaś ironia, z którą sam popisywać się lubił".
Winę za takie wychowanie ponosiła bez wątpienia jego matka Salomea. Ojciec Euzebiusz, literat i profesor wymowy, zmarł bowiem na gruźlicę w 1814 roku, kiedy Juliusz miał pięć lat; edukacją syna zajmowała się wyłącznie matka. Była to kobieta przesadnie uczuciowa i przyszły poeta wyrastał w atmosferze niezdrowego sentymentalizmu. Salomea uzależniła go całkowicie od siebie i stała się jedyną wielką miłością jego życia. Listy, które pisywał do niej przez blisko dwadzieścia lat, przypominają bardziej listy do kochanki niż do matki, choć z całą pewnością znajduje się w nich spory ładunek romantycznej pozy.
W trzy lata po śmierci męża Salomea wyszła wprawdzie ponownie za mąż za profesora higieny Augusta Bécu, ale małżeństwo to nie trwało długo, gdyż po siedmiu latach zginął on rażony piorunem. Fakt ten poczytano za karę Bożą, ponieważ Bécu należał do lojalistów akceptujących carskie porządki w Polsce.
Po obu mężach Salomea otrzymała rentę wdowią, pozwalającą jej zabezpieczyć przyszłość jedynaka. Juliusz wyrastał zatem na romantycznego dandysa, który korzystał nawet z usług lokaja. Mając lat szesnaście ukończył gimnazjum i rozpoczął studia na wydziale prawa Uniwersytetu Wileńskiego. Zakochał się w tym czasie w starszej od siebie o lat dziewięć Ludwice Śniadeckiej - córce znanego przyrodnika i filozofa. Była to jednak miłość ulokowana niezbyt fortunnie, gdyż dziewczyna stanowiła typ ówczesnej sawantki i traktowała Juliusza dość pobłażliwie, tak jak dorosła kobieta traktuje szesnastoletniego chłopca. Kochała się zresztą w rosyjskim oficerze Włodzimierzu Korsakowie i to z nim łączyła swoje życiowe plany. Kiedy zatem egzaltowany Słowacki poprosił ją o rękę - odmówiła. Odwołała się przy tym do jego rozwagi, przypominając mu talent, ambicje, plany na przyszłość i obowiązki wobec matki. Odmowa ta uraziła przede wszystkim jego własną ambicję i przeżył ją bardzo boleśnie. Usiłował nawet popełnić samobójstwo, ale nic szkodliwego zapewne nie zażył, gdyż bez większego wysiłku został odratowany. Jego spotkania z Ludwiką stały się rzadsze i bardziej oficjalne, a jej miejsce zajęła Julia Michalska, siostra jednego z uniwersyteckich przyjaciół. "Oczarowała mnie - wyznawał - ale zdawało mi się, że nikt tego zakochania nie widzi".
Gdy jednak Korsakow wyjechał na wojnę turecką, Słowacki porzucił Julię i wrócił do Ludwiki. Czyniła mu ona być może w tym czasie jakieś nadzieje. Odgrzewana miłość nie miała żadnych szans. Rozwiała je ostatecznie wiadomość o śmierci Korsakowa. Śniadecka, zgodnie z romantyczną modą, postanowiła pozostać wierna jego pamięci, zawiedziony Słowacki wybrał się w podróż do Odessy, a porzucona Julia Michalska wyszła za mąż za Jana Januszewskiego, młodszego brata Salomei Bécu. Po kilkunastu latach Ludwika wyjechała do Konstantynopola, aby odszukać grób ukochanego. Grobu nie znalazła, ale poznała tam Michała Czajkowskiego, zwanego też Sadykiem Paszą. Rozwiodła go z żoną i poślubiła w obrządku mahometańskim. Była już wtedy leciwą, pięćdziesięcioletnią damą i jej postępowanie spotkało się z ostrą krytyką ze strony polskiej emigracji.
Młodzieńcze miłości nie przyniosły zatem Słowackiemu satysfakcji, ale przy jego olbrzymiej egzaltacji przynieść chyba nie mogły. Pisał na ten temat do matki: "Ja Ciebie Mamo upewniam, że już dość kochałem się - i nie proście Boga, aby wasz Julek był kiedy drugi raz takim wariatem jak wtenczas kiedy miał lat siedemnaście, bo nie wiem, czy by wyszedł z tego paroksyzmu".
Po ukończeniu studiów Juliusz wyjechał do Warszawy i podjął pracę aplikanta w Komisji Skarbu. Zajęcie to nie interesowało go zupełnie, gdyż zdaniem Bohdana Zaleskiego "żył całkiem w świecie poetyckim i śnił jeno o wierszach". Podobał się zapewne kobietom, był bowiem mężczyzną przystojnym. Miał czarne, starannie zaczesane włosy, wielkie, pałające oczy o melancholijnym wyrazie i bladą, pozbawioną zarostu twarz. Ubrany był zawsze z wyszukaną starannością i przypominał nieco lorda Byrona. Bystry i dowcipny w rozmowie, potrafił zwracać na siebie uwagę. Jego pobytu w Warszawie nie sposób jednak połączyć z jakąkolwiek kobietą. Od czasu do czasu widywano go wprawdzie w modnym salonie panny Kickiej, ale uważał, iż "wieczory były tam nudne, nieożywione".
Nie utrzymywał także kontaktów z młodzieżą patriotyczną. Nie należał do żadnych organizacji spiskowych. Gdy wybuchło powstanie listopadowe, idąc z duchem czasu napisał kilka wierszy patriotycznych, które zjednały mu dużą popularność. W marcu 1831 roku opuścił Warszawę i przez Wrocław wyjechał do Drezna. Bał się prawdopodobnie odpowiedzialności za swoje słowa, gdyż powstanie poczynało upadać, ku stolicy ciągnął rosyjski korpus Paskiewicza.
W Dreźnie spędził blisko pół roku, składając wizyty i zwiedzając miejscowe muzea i zabytki. Odczuwał prawdopodobnie wyrzuty sumienia z powodu swojej niezbyt patriotycznej rejterady, ponieważ kiedy zaproponowano mu, aby przekazał do Anglii dokumenty powstańcze, zgodził się na to bez wahania. W Londynie nie zabawił zbyt długo, skoro już we wrześniu 1831 roku zjawił się w Paryżu, gdzie postanowił zatrzymać się na dłużej. Nawiązał wkrótce stosunki towarzyskie i bywał częstym gościem u księżnej Anny Czartoryskiej.
Po paru miesiącach pobytu w stolicy Francji poznał Korę Pinard. "Panny Pinard, córki drukarza mego, który przed kilkoma miesiącami umarł, zaprosiły mnie na obiad - pisał do matki. - Średnia z panien nazywa się Kora. Śliczna, zupełnie taka, jak sobie wystawiałem Korę, heroinę Mohikanów. Dziewczynka młoda, ma 15 lat i coś hiszpańskiego w twarzy". Przelotna znajomość stawała się coraz bardziej zażyła i po pięciu miesiącach Słowacki nieopatrznie wyznał Korze miłość. "Przez grzeczność powiedziałem pannie Korze, że ją kocham - ona mi się przyznała, że mnie także kocha - a wtedy zapytałem ją, co zrobi, jak ją kochać przestanę - odpowiedziała, że się otruje albo się utopi".
Poeta najwyraźniej igrał z uczuciami młodej panienki, co można wyczytać z jego listu do matki: "Z Korą także rozstaliśmy się - nie gada do mnie. Nie kochałem jej - spostrzegła to - i widać, że dumna dziewczyna - ale widzę ją czasami - a zawsze coraz bardziej blada... Szczęściem, że zima nadchodzi, będzie więc tańcować, a ma lat tylko 16 i ładna, więc zapomni". Kora jednak nie zapomniała. Jeszcze po latach, już jako pani Champfleury, żona fabrykanta mebli, składała kwiaty na jego grobie, a w swoim testamencie obowiązek ten scedowała na dzieci.
Rozstawszy się z panną Pinard, pod koniec następnego roku Słowacki wyjechał do Genewy, gdzie zamieszkał w pensjonacie wdowy Pattey. Wkrótce po przyjeździe oczarował córkę swej gospodyni, podstarzałą już nieco Eglantynę. "Jest to panna, mająca około lat 30 - pisał. - Ładną być dawniej musiała teraz pokazują się w niej wady starej panny. Z tym wszystkim bardzo jest przyjemną w konwersacji". Wydaje się, że znajomość ta ograniczała się tylko do konwersacji. Poeta powtarzał w tym miejscu swój paryski scenariusz. Prawił dziewczynie czułe słówka, nazywał swoim aniołem, ale w gruncie rzeczy traktował ją dość lekceważąco. Zakochana Eglantyna początkowo tego nie dostrzegała i dopisywała do jego listów do matki, iż "jest on częścią naszej rodziny i pozwala się traktować jako jej członek". Ze strony Słowackiego było w tym wszystkim dużo wyrachowania, gdyż Eglantynę zwodził obietnicami, a jednocześnie flirtował z Liną Merin, córką miejscowego lekarza, oraz przystojną i młodą Angielką bawiącą przejazdem w Genewie.
Pod koniec 1833 roku poznał Marię Wodzińską. Pisał o niej do matki, że jest "młoda, ale nieładna, dosyć jednak miła i mnóstwo mająca talentów". Wodzińska była bogata, wykształcona, miała artystyczne aspiracje i podobno grała znakomicie na fortepianie. Adorował ją między innymi Ludwik Napoleon, przyszły cesarz Francuzów, a także hrabia de Montigny. Należy przypuszczać, iż tym razem role odwróciły się i to Słowacki traktowany był przez rozpieszczoną pannę nieco protekcjonalnie. Z Wodzińską i z jej rodziną odbył wspólną wycieczkę po Szwajcarii, pisał dla niej wiersze i chociaż przez jakiś czas myślał nawet o małżeństwie, nie odważył się mimo wszystko poprosić jej o rękę. Pamiętał zapewne rekuzę, którą dostał od Śniadeckiej, uciekł przeto do Veytoux, aby tam oddawać się samotności.
Szukał oczywiście racjonalnego wytłumaczenia dla swojej ucieczki i pisał nieszczerze do matki: "Długo byłoby pisać, co i jak przeniosło mnie w dzikie strony; ludzie różnie o tym sądzą - jedni mówią, żem się był zakochał szalenie w pannie Wodz. i uciekłem... Nie ma w tym za grosz prawdy. Ponieważ z tobą, najdroższa matko, mówię otwarcie, otóż wyznam ci, że uciekłem - a to dlatego, że biedna córka domu, widząc mię dosyć zajętego panienką młodszą od niej - i widząc tę panienkę dość mi sprzyjającą - poczęła schnąć - i zachorowała niebezpiecznie - matka domyśliła się, o co rzecz idzie, musiałem postąpić sumiennie, to jest odjechać... chociaż żal mi było domu, gdzie przez dwa i pół roku mieszkałem, gdzie mi nawet w ostatnie dnie było bardzo wesoło".
Kiedy wrócił do Genewy, Wodzińskich nie było już w Szwajcarii i czekała na niego tylko wierna Eglantyna. Cóż robić, nudziła go ona coraz bardziej, stąd zaczęła w nim dojrzewać myśl, aby opuścić gościnny dom pani Pattey i wyjechać do Włoch. Począł starać się o francuski paszport, a gdy go otrzymał, przez Marsylię ruszył do Rzymu, w którym przebywał brat jego matki - Teofil Januszewski. We Włoszech obracał się w kręgach polskiej emigracji i poznał hrabiego Zygmunta Krasińskiego, z którym wspólnie ubiegał się o wdzięki pięknej pani Richthofen. "Biegaliśmy jak wariaty z Zygmuntem po willach włoskich aby ją zobaczyć" - pisał. Później wyjechał do Neapolu i Sorrento, gdzie flirtował z żoną malarza Suchodolskiego.
Romantyczna egzaltacja ciągnęła go również na Wschód, gdyż chciał poznać modną wówczas kulturę Orientu. Zaciągnął pożyczkę i szlakiem Chateaubrianda przez Grecję popłynął do Egiptu, Palestyny i Libanu. Wschód oczarował go swoim przepychem, a tradycja chrześcijańska w Jerozolimie poruszyła jego sumienie. Na sześć tygodni wstąpił nawet do klasztoru w Betcheszban, gdzie kontemplował, uczył się arabskiego i poświęcał literaturze. Powstał wtedy Anhelli.
Znużywszy się z surowym klasztornym rygorem, powziął myśl o powrocie do Włoch. Po czternastu miesiącach nieobecności pojawił się w Livorno, skąd po odbyciu kwarantanny udał się do Florencji. Zamierzał w niej spędzić najbliższą zimę.
Chociaż Eglantyna zapraszała go do Genewy, we Włoszech bawił półtora roku i były to chyba najprzyjemniejsze chwile jego życia. Dużo czytał i pisał, ale oddawał się także urokom życia. "Wyznam ci jednak, droga, że mi często dystrakcją sprawiają zgrabne i ładne florentynki - nigdzie podobnych figurek nie widziałem i wybrałbym łatwo sto dziewczątek, w które żeby mi Bóg tylko pozwolił włożyć duszę podług mego upodobania, to w każdej ze stu mógłbym się dziś zakochać szalenie. Takie jak są, przyciągają moje oczy, ale nie serce" - donosił matce.
Swoje florenckie romanse rozpoczął jednak nie od Włoszki, lecz od Amerykanki. Stała się ona dla niego "kamieniem probierczym ostygłego serca". Nie sposób jej niestety dzisiaj zidentyfikować. Później była owdowiała księżna Karolina Survilliers, córka Józefa Bonaparte. Uważał, że jest to "mała osóbka, bardzo mała, z twarzą dość przyjemną, bardzo bogata, bardzo wielka amatorka sztuk pięknych, dosyć dowcipna, ale czasem nieśmiała w rozmowie, przynajmniej ze mną... Traktuje mnie z wielką dystynkcją". Karolina, pomimo swoich cesarskich koneksji, nie zapomniała widocznie, iż jej matka Julia Clary była córką handlarza mydła z Marsylii, troskliwie też zajęła się samotnym poetą. We Florencji opowiadano, iż ich stosunek przybrał w końcu nader intymny charakter. Księżna przyjmowała go zwykle w środę, więc w pozostałe dni Słowacki flirtował z niejaką Fornariną, która "odpowiadała zupełnie pięknym włoskim okolicom - oczy jej, szafirowe przy świetle wieczornym, czarnymi stawały się w dzień przy słońcu, jak kamienie w powieściach wschodnich, kształtna, wysmukła, z różowymi ustami... Nieco zimna z charakteru". Kiedy się z nią rozstał, martwił się, że "Florentynka moja opuszczona może w przeznaczeniu życia mojego jest ostatnią, że może reszta dni moich skazana jest na suchą nudę wdowiego życia, że może nie trzeba było tak prędko zrywać ostatniej róży".
Obawy były jednak przedwczesne, gdyż już po miesiącu spotkał Aleksandrę Moszczeńską, córkę bogatych ziemian z Ukrainy. Panienka była nie tylko posażna, ale także inteligentna, a swoją urodą przypominała Marię Wodzińską. Uważano ją za nieco chłodną w obejściu, ale Słowacki stwierdził, że "panna dla wszystkich dość zimna, ze mną jest dobrze". Wydaje się, iż poeta, który dotąd spotykał istoty słabe i uległe, natrafił tym razem na dziewczynę, która ulegać mu nie chciała, ale czekała, aż to on spokornieje. Być może, iż opór ten pobudził jego wyobraźnię, skoro po pewnym czasie snuli nawet wspólnie plany małżeńskie. Planom tym sprzyjał również ojciec panienki. "Popracuj nad sobą, popracuj - mówił Słowackiemu - i zakochaj się, a ja cię ożenię". Do małżeństwa znów nie doszło, gdyż Juliusz, swoim zwyczajem, nie zdecydował się na formalne oświadczyny. Po prostu uciekł i wyjechał z Florencji. "Pożegnanie moje było zimne, a cała ta awantura zostawiła mi tylko gorycz w sercu i niepewność, czy się nie urągano ze mnie... Może z mojej strony było nadto dumy, która się tej panience mogła opieszałością wydawać... gdyby jednak miała szlachetniejsze uczucia, zrozumiałaby, dlaczego tak nienatarczywie starałem się o nią".
Z Florencji pojechał do Paryża. Tam dogoniła go smutna wiadomość o nagłej śmierci panny Aleksandry. "Choroby, z której umarła, nie rozumieli doktorowie, a ja byłbym nadto zarozumiały, gdybym ją memu zimnemu postępowaniu przypisywał. - Może być jednak, że ta, która tylu odmówiła, czuła się trochę dotkniętą przez to, żem się nie oświadczył... a jednak pewny jestem, że byłaby mnie odrzuciła. Wreszcie ona miała milijony - jam nie mógł jej nic dać nawzajem - nawet serca. Przyznam ci się jednak, droga moja, iż kiedym się o jej śmierci dowiedział, cierpiałem" - zwierzał się matce.
Cierpienie miało co prawda charakter czysto konwencjonalny, ponieważ już wkrótce o Aleksandrze zapomniał. W czerwcu 1841 roku pisał w swoim liście: "Serce moje, długo zimne i ostygłe, doznało teraz, że jeszcze może wiośnianym oddychać powietrzem - charakter mój, zimny tak długo, zaczął mi znowu figle płatać. Szalałem - kochałem się - latałem za marą szczęścia w różne strony - płakałem - śmiałem się jak człowiek szczęśliwy - żyłem".
Paryskie kobiety, przy których doznawał szczęścia, pozostały jednak anonimowe, poza trzydziestoletnią Joanną Bobrową, niedawną kochanką Zygmunta Krasińskiego. Bobrowa znała Słowackiego jeszcze z Drezna i z radością powitała go teraz w swoim salonie na Polach Elizejskich. Ich znajomość stała się wkrótce nader zażyła i powszechnie mówiono, że Joanna znalazła następną ofiarę.
Kiedy opuściła bowiem Paryż i wyjechała do Frankfurtu, poeta bez wahania podążył za nią. "Słowacki zakochał się wściekle w pani B. i poleciał za nią do Frankfurtu - pisał Zygmunt Krasiński i dodawał - co też za ogrom dziwactw, szaleństw, głupstw i ciągłych sprzeczności dzieje się na tym świecie".
Gdy po dwóch miesiącach Juliusz zjawił się ponownie w Paryżu, wdepnął jak gdyby w mrowisko. Przyczyną tego był Beniowski, który ukazał się właśnie drukiem i który wywołał oburzenie pewnych kręgów emigracji. Poecie groził nawet pojedynek, ale sprawę załagodzono.
W 1842 roku spotkał się z Towiańskim i przystał do koła jego wyznawców; chociaż zauroczenie "Mistrzem Andrzejem" było stosunkowo krótkie, autor Balladyny wpadł w swoisty mistycyzm. W jego osobistych listach do matki więcej teraz było odniesień do Boga niż do własnego życia, a twórczość podporządkowana została zawiłej filozofii genezyjskiej. Stał się człowiekiem nieufnym, krytycznym i nietolerancyjnym. Odseparował się od ludzi i najchętniej przebywał w samotności. Wyruszył jeszcze do Ostendy, aby zobaczyć się z Joanną Bobrową, ale było to już tylko spotkanie starych przyjaciół. Złościł się także, kiedy do Paryża zawitała Eglantyna i przez jakiś czas musiał jej towarzyszyć. "Ze spuszczonymi więc uszyma muszę tę parafijankę wodzić. Jej ton kozacko-panieński, jej dezinwoltura starej panny jest mi torturą" - narzekał.
Coraz bardziej poczęło mu dokuczać zdrowie, a zwłaszcza zadawniona gruźlica. Jak gdyby w przeczuciu rychłej śmierci zintensyfikował swoją pracę literacką. Dużo pisał i dużo wydawał. Postanowił jeszcze zobaczyć swoją matkę i w tym celu wybrał się do Wrocławia. Pierwsze po osiemnastu latach spotkanie trwało dwa tygodnie. Później rozstali się na zawsze. Ona pojechała na wschód, on zaś na zachód, do Paryża.
W niespełna rok potem Słowackiego nie było już wśród żyjących. Zmarł w 1849 roku w wieku czterdziestu lat. Żadna z kobiet jego życia nie odprowadziła go na miejsce wiecznego spoczynku, chociaż Bobrowa znajdowała się wówczas w Paryżu. Na cmentarzu zjawiły się jedynie panie Millet, żona i córka portiera domu, w którym żył i umarł.


Fryderyk Chopin
Ojciec Fryderyka był Francuzem, który mając siedemnaście lat przybył do Polski. Spolonizował się niezwykle prędko, w czym dopomogło mu niewątpliwie małżeństwo z polską szlachcianką Justyną Krzyżanowską. Z małżeństwa tego w 1810 roku urodził się Fryderyk. Był dzieckiem niezwykle wrażliwym, wykazującym olbrzymie uzdolnienia muzyczne. Rodzice postanowili go zatem kształcić na pianistę i w konsekwencji trafił do warszawskiego konserwatorium. Kiedy je kończył, rektor Józef Elsner nazwał go geniuszem muzycznym.
Młody pianista stał się wkrótce ulubieńcem warszawskich salonów, poprzez które wkroczył w wielki świat artystyczny. Pomogły mu w tym niewątpliwie kobiety, ponieważ przystojny artysta był przez nie nieustannie adorowany. Jedną z jego pierwszych sympatii była Aleksandryna de Moriolles, córka guwernera wielkiego księcia. Znał ją właściwie od dziecka i młodzieńcze uczucie miało charakter czysto platoniczny.
Podczas pobytu w Dusznikach szesnastoletni Fryderyk rzekomo zakochał się w niejakiej Libuszy, córce czeskiego robotnika, która nalewała kuracjuszom wody ze źródła. Kiedy jej ojciec uległ wypadkowi, młodzieniec urządził w uzdrowisku koncert dobroczynny, aby wspomóc osieroconą rodzinę. Współczesny Chopinowi Eugeniusz Skrodzki wspominał także o schadzkach młodego pianisty na wiślanej skarpie z jakąś nieznaną panienką oraz o tym, że o jego względy zabiegały Anna i Klara Magnuszewskie, Emilia Elsnerówna, a nawet Wanda Zajączek, córka namiestnika Królestwa.
W 1829 roku dziewiętnastoletni Fryderyk wyruszył z koncertami do Wiednia. Zawrócił tam głowę wiedeńskiej pianistce Marii Leopoldynie Blahetka, "której musiało być ze mną dobrze, kiedy mi swoją kompozycję na odjeździe z własnoręcznym podpisem na pamiątkę dała" - pisał. Romans ów trwał krótko. Chopin w Wiedniu przebywał tylko kilka dni i chociaż odwiedził to miasto jeszcze po roku, nie jest pewne, czy się wówczas spotkali.
Po powrocie do Warszawy flirtował ze śpiewaczką Henriettą Sontag, a później z owdowiałą hrabiną Laurą Czosnowską, której mąż zastrzelił się wcześniej z zazdrości.
Pierwszą jego prawdziwą miłością stała się dopiero Konstancja Gładkowska, którą poznał w 1829 lub 1830 roku. Dorodna jasnowłosa dziewczyna o szafirowych oczach była córką burgrabiego zamku warszawskiego. Miłość do niej okazała się nader gwałtowna, chociaż ją ukrywał i w listach do swojego przyjaciela Tytusa Woyciechowskiego pisał: "Jeżeli masz jakie podejrzenia miłosne, tak jak wielu ludzi w Warszawie, odrzuć je i przekonaj się, że umiałbym wyższym być nad wszystko tam, gdzie idzie o moje ja i gdybym był rozkochanym, parę lat dłużej jeszcze bym potrafił ukryć nędzne i niedołężne zapały". Swoim rodzicom nie powiedział także o Konstancji i wmawiał im, iż flirtuje w tym czasie z Aleksandryną de Moriolles. O Gładkowską był przy tym niezwykle zazdrosny i kiedy widział, jak umizgają się do niej polscy i rosyjscy oficerowie, czynił jej z tego powodu wyrzuty, a nierzadko dochodziło pomiędzy nimi także do sprzeczek.
Konstancja stanowiła wszakże typ kobiety, która potrzebuje adoracji, i często nie potrafiła zrozumieć jego pretensji. Chociaż flirtowała z adiutantem wielkiego księcia Biezobrazowem oraz oficerami Gresserem i Pisarzewskim, na swój sposób kochała zapewne również Chopina. Kiedy jednak w 1831 roku opuścił on Polskę i udał się do Paryża, nie zamierzała dochowywać mu wierności. Już po roku poślubiła bogatego ziemianina Józefa Grabowskiego. Historia mówiąca o tym, że przez całe swoje życie przechowywała listy Fryderyka i spaliła je dopiero przed swoją śmiercią, jest zapewne apokryfem wymyślonym przez późniejszych biografów artysty.
Chopin nie kultywował też zbyt długo tego uczucia. Jadąc do Francji, zatrzymał się w Wiedniu, gdzie nawiązał romans z Teresą Froehlich. Kiedy pod koniec 1831 roku pojawił się w Paryżu, od razu zawrócił w głowie pięknym paryżankom. Antoni Orłowski pisał bowiem, że "Chopin wszystkim kobietom głowy zawraca, a w mężczyznach zazdrość wznieca". Romansował podobno ze swoja sąsiadką z bulwaru Poissonničre oraz z wychowanicą Johanna Pixisa, pianistką Francillą. Wkrótce trafił do salonu pięknej hrabiny Delfiny Potockiej, która po głośnych romansach z Flahautem i księciem Orleanu odbywała właśnie uczuciową kwarantannę. Pomny słów Dufoura, że "za kochanka muz uznają cię wtedy, gdy zostaniesz kochankiem muzy żywej i dobrze utytułowanej", Fryderyk począł asystować pięknej hrabinie i przekonał się, że nie jest jej obojętny. Jeden z francuskich biografów Chopina pisał: "Fryderyk uległ czarowi tej pięknej bestii miłości. Od pierwszego razu zawróciła mu w głowie. Pyszny głos Delfiny oczarował go. Akompaniował jej na fortepianie, usiłował odrodzić jej duszę. Miłość platoniczna, do której Chopin usiłował ją nakłonić, wydawała się Delfinie komiczna i niemożliwa, oddała mu się, nim ją o to poprosił. Przygoda trwała niedługo, ale Delfina zachowała zawsze dla Chopina szczere uczucia". Podobnego zdania był także Anglik William Murdoch, według którego "kochali się, z tym że ona była stroną czynną, gdyż Chopin nie był bardziej zdecydowany w miłości niż w innych sprawach. Przez pewien czas był szczęśliwy. Gdyby ten związek utrwalił się, karta jego życia byłaby odmienna, gdyż ona była stworzeniem bardzo ludzkim". Ich związek rozpadł się wówczas, kiedy Delfina nawiązała romans z wielkim księciem Michałem. Wkrótce potem spotkała zresztą Zygmunta Krasińskiego.
Chopin zadurzył się w międzyczasie w Marii Wodzińskiej, niezbyt wprawdzie przystojnej, ale czarującej panience, w której kochał się wcześniej Juliusz Słowacki. Spotkali się w Dreźnie, gdzie Wodzińska poprosiła go o lekcje muzyki. Być może, iż uzyskał z jej strony jakieś obietnice, ponieważ kiedy Wodzińscy wybrali się do Marienbadu, pojechał tam za nimi. Należy przypuszczać, iż poprosił ją wtedy o rękę i chyba został przyjęty, gdyż Juliusz Słowacki pisał na ten temat do matki: "Mówią, że się Chopin z Marią Wodzińską, a niegdyś z moją Marią, ożenił. Może poszła za niego dla mnie, bo mówią ludzie, że Chopin do mnie jak dwie krople wody podobny. Jak to sentymentalne pójść za człowieka podobnego temu, którego pierwszą miłością się kochało". Słowacki mylił się, Wodzińska nie poślubiła Chopina. Na przeszkodzie stanął zapewne ojciec dziewczyny, który biorąc pod uwagę stan zdrowia artysty, nie wyraził ostatecznie zgody na małżeństwo. W 1837 roku Fryderyk zachorował bowiem na gruźlicę i rozeszła się nawet wiadomość o jego śmierci. Wodziński miał także do niego pretensje, że nie przyjął ofiarowywanego mu tytułu nadwornego pianisty Jego Wysokości Cesarza Rosji.
Gdy zatem Maria wraz z rodzicami wróciła do Polski, korespondencja pomiędzy nimi się urwała. Pojawił się zresztą nowy, poważny konkurent do jej ręki - hrabia Józef Skarbek, który ostatecznie powiódł ją do ołtarza. Ale wkrótce doszło do rozwodu i Maria poślubiła Władysława Orpiszewskiego, dzierżawcę majątku u Skarbka. Chopina przeżyła blisko o pół wieku. Zmarła w 1896 roku w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat.
Nie można także wykluczyć, iż rozstanie Chopina z Wodzińską nastąpiło za sprawą George Sand, którą poznał w 1837 roku. Nie zrobiła na nim początkowo najlepszego wrażenia: "Cóż to za antypatyczna kobieta ta pani Sand - pisał podobno. - Czy to naprawdę kobieta? Jestem skłonny wątpić". Sand, zauroczona kompozytorem, przysłała mu jednak na bileciku "Uwielbiam pana" i wyznaczyła intymne spotkanie. Chopin długo się wahał. Liszt, który był tego wszystkiego bezpośrednim świadkiem, pisał, że: "Chopin zdawał się odczuwać lęk przed tą kobietą, tak bardzo górującą nad innymi... Unikał jej, odwlekał spotkanie; pani Sand nie miała o tym pojęcia i w urzekającej prostocie ducha, która stanowi jeden z jej najszlachetniejszych powabów, nie odgadła owej obawy sylfa. Sama uczyniła pierwszy krok - i widok jej niebawem rozproszył uprzedzenie, z jakim Chopin odnosił się do kobiet piszących".
Kiedy lody zostały wreszcie przełamane, zakochał się w tej energicznej kobiecie bez pamięci, gdyż wyznał, już po miesiącu: "Trzykrotnie się z nią widziałem. Patrzyła mi głęboko w oczy gdy grałem. Była to muzyka nieco smutna, legenda Dunaju; moje serce tańczyło razem z nią, w kraju. Cóż mówiły jej oczy zapatrzone w moich, oczy ciemne, oczy dziwne? Serce moje zostało zdobyte. Widziałem ją potem dwukrotnie. Kocha mnie... Aurora, cóż za urocze imię".
Trzeba jednak oddać pisarce sprawiedliwość, że zanim uwiodła Chopina, dowiadywała się, czy jego uczucie do Marii Wodzińskiej już wygasło. "Jeżeli Chopin jest szczęśliwy lub może być dzięki niej szczęśliwy, niech tak będzie. Jeżeli ma być nieszczęśliwy, proszę mu na to nie pozwolić. Jeżeli może być szczęśliwszy przy mnie, nie przestając z nią być szczęśliwym, ja mogę zrobić to samo. Jeżeli nie może być szczęśliwy dzięki mnie, nie będąc z nią nieszczęśliwym, trzeba żebyśmy się unikali i by o mnie zapomniał. Nie ma nic poza tymi czterema możliwościami". Gotowa była zatem usunąć się z życia kompozytora i stłumić w zarodku zawiązujący się romans.
Zakochany Chopin nie chciał już niczego przerywać i jesienią 1838 roku udali się wspólnie na Majorkę. Rozpoczął się w ten sposób ich dziewięcioletni związek. George Sand pisała o nim malarzowi Delacroix: "Trwam nadal w upojeniu, w jakim mnie Pan widział ostatni raz. Ani chmurki na tym czystym niebie... Zaczynam wierzyć, że bywają anioły przebrane za mężczyzn... Gdyby Bóg zesłał mi za godzinę śmierć, nie skarżyłabym się, bo mijają już trzy miesiące nie zakłóconego niczym upojenia". Po początkowych uniesieniach Fryderyk zaczął znów chorować i w starszej od siebie o osiem lat przyjaciółce znalazł przede wszystkim opiekunkę. Pielęgnowała go w jego chorobie i ze stoickim spokojem znosiła zmienne humory. Adam Mickiewicz, który obserwował ten związek, nazywał Chopina "wampirem moralnym i krzyżem" pisarki.
W 1839 roku George Sand zawiozła Fryderyka do swojej posiadłości w Nohant, gdzie miał spędzić z przerwami najbliższe osiem lat. Przebywały tam także jej dzieci: syn Maurycy i córka Solange. Ta ostatnia wkroczyć miała niebawem w życie pianisty.
Pierwsze lato na wsi było szczęśliwe, ale wkrótce obawa i niepewność wkradać się poczęły pomiędzy kochanków. Chopin był słabej postury i notorycznie chorował, nie mógł zanadto oddawać się miłosnym rozkoszom. George Sand, pomimo jego sprzeciwów, zmusiła go do seksualnego umiaru, a później do całkowitego wyrzeczenia się miłości zmysłowej. W 1847 roku pisała do Wojciecha Grzymały: "Od siedmiu lat żyję z nim i z innymi jak dziewica. Przedwcześnie zaczęłam udawać starą, nawet bez wysiłku czy poświęcenia, tak bardzo byłam zmęczona namiętnościami i rozczarowana; i to już bezpowrotnie. Jeżeli jakaś kobieta na świecie powinna była wzbudzić w nim całkowite zaufanie, to ja, ale on nigdy tego nie zrozumiał".
Chopin jej pozorną oziębłość przypisywał oczywiście stosunkom miłosnym z innymi mężczyznami i coraz bardziej cierpiał z zazdrości. I wtedy właśnie do akcji wkroczyła Solange. Zbuntowana przeciwko swojej matce, kokietować poczęła artystę, a on poddał się całkowicie jej urokowi. W listach, które do niej pisał, tyle było dwuznaczności i niedomówień, iż można przypuszczać, że młoda dziewczyna uwiodła kochanka własnej matki. Snuł on nawet niedorzeczne projekty, że ją poślubi.
W Nohant zjawił się tymczasem młody rzeźbiarz August Clésinger, mężczyzna wybuchowy i brutalny. Mówiono, że został najpierw kochankiem matki, a później uwiódł jej córkę, która zaszła z nim w ciążę. George Sand musiała zerwać projektowane małżeństwo córki z Ferdynandem de Preaulx i wydać ją za Clésingera.
Fryderyk przeżył to bardzo mocno, wyjechał z Nohant, rozchorował się i całe dwa tygodnie przeleżał w łóżku. Solange snuła jednak dalej swoje intrygi. Podburzała męża przeciwko matce i bratu i w Nohant doszło nawet do gorszących rękoczynów. George Sand wymówiła córce mieszkanie. Pisała później do swojej przyjaciółki: "To diabelskie stadło wyjechało wczoraj wieczorem, zadłużone po uszy, tryumfujące w bezwstydzie i pozostawiając w okolicy pamięć skandalu, którego nigdy nie zdołają zatrzeć".
Solange postanowiła skłócić ostatecznie Chopina ze swoją matką. Opowiedziała mu, że romansuje ona z Victorem Borie i Eugeniuszem Lambert i że pozbyła się jej z domu tylko dlatego, aby nie mieć świadka swoich gorszących romansów. Chopin uwierzył i przesłał swojej przyjaciółce list pełny wyrzutów i oskarżeń. George Sand zrozumiała, że jest to koniec ich przyjaźni. "Żegnaj, Przyjacielu! Niech Pan się szybko wyleczy ze swoich cierpień. Będę Bogu dziękować za to dziwne zakończenie dziewięciu lat ścisłej przyjaźni. Proszę mi czasem donieść o sobie. A co do reszty - to nie warto do tego powracać" - napisała do niego. Na ten list Chopin już nie odpowiedział.
Stan zdrowia kompozytora uległ w tym czasie gwałtownemu pogorszeniu. Georges Mathias pisał, że "Chopin... przedstawiał bolesny widok. Był obrazem wycieńczenia - zgarbiony, z głową podaną ku przodowi". Plotka głosiła wprawdzie, że odnowił wtedy romans z Delfiną Potocką, ale wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne. Schorowany artysta nie miał zupełnie sił na burzliwe romanse, chociaż o jego względy zabiegały wyraźnie Marcelina Czartoryska, Maria de Rozičres, Eliza Gavard i Natalia Obriezkow. Przyjął jedynie zaproszenie zakochanej w nim Jane Stirling i na krótko pojechał do Anglii.
Jane była piękną i sentymentalną kobietą, chociaż nie pierwszej już młodości. Miała wtedy czterdzieści cztery lata, a jej spóźniona miłość do Chopina wyrosła na gruncie kultu dla jego muzyki. Nie można wykluczyć, iż u jego boku chciała spełniać rolę podobną do tej, jaką uprzednio odgrywała George Sand. W Anglii artysta czuł się jednak nie najlepiej i pisał stamtąd dość smutne listy: "Dzisiaj rano mniej się duszę, ale przez cały ubiegły tydzień byłem do niczego... Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do londyńskiego powietrza - a życie wśród wizyt, obiadów i wieczorów towarzyskich, ciąży mi bardzo. W ostatnich dniach plułem krwią".
Opieka, jaką roztoczyła nad nim Jane, sprawiła, iż poczęto mówić o ich rychłym małżeństwie. Uwierzył w nie nawet przyjaciel Chopina, Wojciech Grzymała. Pogłoskom tym Fryderyk zdecydowanie zaprzeczał: "Czyś mnie zapomniał, żeby wnosić z moich listów, w których Ci pisałem, że jestem coraz słabszy, nudniejszy, bez nadziei żadnej, bez siedziby, żeby z tego wnosić, że się żenię. W dzień, w którym odebrałem od ciebie poczciwy i kochany Twój list, napisałem rodzaj porządku z moimi gratami do zrobienia w przypadku, gdybym gdzieś zdechł".
W listopadzie 1848 roku Chopin powrócił do Paryża. Był bardzo słaby i z rzadka tylko opuszczał swoje mieszkanie. Wezwał z Polski siostrę Ludwikę, aby ta towarzyszyła mu w ostatnich godzinach życia. Zmarł w październiku 1849 roku, przeżywszy niespełna czterdzieści lat. Przed śmiercią odwiedziła go Delfina Potocka i Solange. George Sand, która czekała na przyjazny gest z jego strony, pisała: "Gdyby mnie był wezwał do siebie podczas którego z moich krótkich pobytów w Paryżu, byłabym przyszła do niego; gdyby był napisał do mnie lub kazał napisać serdeczne słowo, byłabym mu odpowiedziała, ale teraz czyż istotnie pragnie usłyszeć ode mnie słowa przyjaźni, przebaczenia lub jakiegokolwiek dowodu zainteresowania?" Na to pytanie nikt jednak nigdy nie odpowiedział. Głoszono natomiast, iż umierając wyszeptał: "Mówiła mi, że umrę w jej ramionach".
Kompozytor Hector Berlioz napisał po jego śmierci: "Po długiej i straszliwej agonii Chopin umarł. Nie zastosujemy doń konwencjonalnej formuły, mówiąc, że śmierć jego jest stratą dla sztuki. Niestety! Chopin stracony był dla muzyki od dość dawna. Jego osłabienie i cierpienia tak się wzmogły, że nie był już w stanie ani grać na fortepianie, ani komponować... Stąd to odosobnienie... Źle tłumaczone przez wielu i przypisywane przez jednych wzgardliwej dumie, przez innych czarnej melancholii, cechom w równym stopniu obcym charakterowi tego uroczego i znakomitego artysty".


Franciszek Liszt
Franciszek Liszt był bożyszczem romantycznych kobiet. Przyciągała je do niego zarówno sława genialnego artysty, jak i oryginalna, nieco egzotyczna uroda. Był bowiem człowiekiem wysokim, szczupłym, o bladej twarzy otoczonej długimi, jasnymi włosami i przejmujących, magnetycznych oczach. Oczy te robiły na kobietach największe wrażenie i prawie żadna nie potrafiła się im oprzeć.
Urodził się na Węgrzech w 1811 roku, w mieszanym węgiersko-austriackim małżeństwie. Jego ojciec Adam Liszt był zarządcą dóbr księcia Mikołaja Esterházy w Doborján, matka zaś, Anna Lager, córką miejscowego kramarza. Franciszek jako dziecko wykazywał niezwykłą pobożność i zamierzał poświęcić się karierze duchownej. Do jego ulubionych lektur należały Żywoty świętych, Nowy Testament i dzieła św.Tomasza ŕ Kempis. Jednocześnie odznaczał się fenomenalnymi uzdolnieniami muzycznymi i ojciec postanowił wykształcić go na zawodowego pianistę. Nie bez wpływu na to był zapewne fakt, iż sześciu magnatów węgierskich ufundowało chłopcu stypendium, które obligowało go do podjęcia studiów muzycznych. Franciszek uczył się zatem muzyki najpierw u Karla Czernego w Wiedniu, potem zaś u Ferdynanda Paëra w Paryżu. Wkrótce przerósł swoich mistrzów i jako cudowne dziecko, porównywane często z Mozartem, począł podbijać świat. Jego gra budziła wszędzie niebywały entuzjazm i niektórzy nazywali go nawet ósmym cudem świata. Koncertował we Francji, w Anglii, w Szwajcarii.
W 1827 roku zmarł na febrę gastryczną jego ojciec Adam Liszt. Franciszek zamieszkał na stałe w Paryżu i utrzymywał się z lekcji gry na fortepianie. Sława wirtuoza sprawiła oczywiście, że na brak uczennic nie musiał narzekać. Rekrutowały się one przede wszystkim spośród znanej arystokracji francuskiej, angielskiej, niderlandzkiej. Wśród nich była także hrabianka Karolina Saint-Cricq, córka ministra przemysłu i handlu w rządzie Martignaca. Ta urocza, niebieskooka i smukła panienka zakochała się w swoim nauczycielu, a on odwzajemnił tę miłość. Myśleli nawet o małżeństwie, gdyż sprzyjała im matka dziewczyny hrabina Saint-Cricq. Hrabina wkrótce jednak zmarła, a jej małżonek oświadczył, iż o małżeństwie nie może być mowy, gdyż ukochanych dzieli zbyt wielka różnica stanu. Karolina poślubiła więc hrabiego d'Artigaux, a załamany Liszt ponownie zamierzał zostać księdzem, od czego w końcu odwiodła go trzeźwo myśląca matka. Duchowa rekonwalescencja ciągnęła się stosunkowo długo i z przygnębienia otrząsnął się dopiero po kilku latach.
Niemały wpływ miała na to inteligentna i dowcipna hrabina Adela Laprunarčde, z domu de Chelerd, późniejsza diuszesa de Fleury. Znudzona swym starym mężem, nawiązała romans z pianistą, który wyłącznie w jej towarzystwie spędził kilka zimowych miesięcy.
W 1834 roku w jego życie wkroczyła brawurowo hrabina Maria d'Agoult, wnuczka niemieckiego bankiera Bethmanna i córka hrabiego de Flavigny. Była to "kobieta o złotych włosach, niebieskich oczach, tak szczupła, że aż prawie przezroczysta, prosta jak świeca, biała jak hostia i gotowa na wszystkie zuchwalstwa miłości romantycznej". Jej małżonek był od niej o dwadzieścia lat starszy i chociaż Maria urodziła mu troje dzieci, małżeństwo jej miało charakter raczej konwencjonalny. Liszta spotkała w jednym z paryskich salonów. "Związku tego nie skojarzyło nagłe uczucie, które wybucha jak płomień i ogarnia serce. Nie wynikł on także z obopólnej wzrastającej stopniowo sympatii, która przeradza się w namiętność, ani też z serdecznej zażyłości serc - był zgoła przypadkowy, był kaprysem, chimerą, nieszczęściem" - wspominała potem.
Kiedy na wiosnę 1835 roku pianista opuścił Paryż i wyjechał do Szwajcarii, hrabina pojechała razem z nim i - nie zważając na dzielącą ich różnicę sześciu lat, na swego męża ani też na swoje dzieci - oświadczyła, że zamierza złączyć swoje życie z Franciszkiem. Było to niewątpliwie wyzwanie rzucone ówczesnemu pruderyjnemu społeczeństwu. Liszt zaproponował jej podobno, aby przeszła na protestantyzm i została jego żoną, ale dumna Maria odpowiedziała, że "hrabina d'Agoult nie zostanie nigdy panią Liszt". W końcu grudnia przyszła na świat ich najstarsza córka Blandyna.
Decydując się na zerwanie z rodziną, hrabina chciała usprawiedliwić swoją małżeńską zdradę wiernością okazywaną kochankowi. Jej czyn spotkał się z uznaniem ze strony kręgów artystycznych, a George Sand pisała do niej: "Nie zazdroszczę Pani, ale podziwiam i szanuję, wiem bowiem, że trwała miłość to diament, który potrzebuje szczerozłotego puzderka, a dusza Twoja jest tym cennym tabernakulum".
Po roku powrócili wspólnie do Paryża, ale wkrótce potem wyjechali do Włoch. Tam przyszła na świat druga córka Cosima, a po roku syn Daniel. Dzieci Franciszek umieścił u swojej matki, ponieważ wybierał się w tym czasie na tournée po Europie. Nie chciał jednak zabrać ze sobą hrabiny, gdyż wobec jej dwuznacznej sytuacji małżeńskiej drzwi europejskich salonów pozostałyby przed nią zamknięte. Na tym tle doszło między nimi do nieporozumień i ostrych sprzeczek, gdyż Maria uważając się za muzę artysty, chciała mu koniecznie towarzyszyć. Pianista postawił jednak na swoim i samotnie wyruszył do Wiednia. Hrabina d'Agoult powróciła do Paryża.
Z podróży pianista wysyłał do niej oczywiście płomienne listy: "Kocham Panią, kocham ze wszystkich sił. Należę jedynie do Pani. Pani jedna ma prawo do całej mojej istoty, bo Pani jedna posiada tajemnicę mego życia, mego szczęścia i mego nieszczęścia". Korespondencja ta wcale nie przeszkadzała mu nawiązywać przelotnych flirtów, które skomentowała niestety bulwarowa prasa. Maria zagroziła mu listownie, że także znajdzie sobie kochanka. Pianista był wszelako wspaniałomyślny: "Prosi mnie Pani o zezwolenie na niewierność... Wie Pani, jak się na to zapatruję. Fakty, gesty, postępowanie są dla mnie bez znaczenia, myśli, uczucia, odcienie uczuć są wszystkim. Pragnę, by Pani zawsze korzystała z całkowitej swobody; jestem przekonany, że będzie jej Pani używać zacnie i przezornie aż do dnia, w którym mi Pani oświadczy: Ten mężczyzna odczuł głębiej i zrozumiał lepiej niż Pan, jaka jestem i jaka być potrafię".
Wspaniałomyślność Liszta brała się zapewne stąd, iż nie miał bynajmniej czystego sumienia. Flirtował bowiem z francuską pianistką Marią Pleyel, niemiecką aktorką Charlottą von Hagn, piękną Polką Marią Kalergis, a nawet z sześćdziesięcioletnią Bettiną von Arnim.
Hrabina d'Agoult w rewanżu nawiązała romanse z Edwardem Bulwerem i Bernardem Potockim. Jak gdyby na ironię, Bulwer został później kochankiem Marii Kalergis. Mówiono też, iż zniechęcona do mężczyzn, próbowała również miłości lesbijskiej z George Sand.
Podczas pobytu w Rosji Liszt romansował z piękną żoną radcy stanu Sołncewą, która pojechała za nim aż do Niemiec. Tutaj ją jednak porzucił, gdyż związał się ze znaną awanturnicą i tancerką Lolą Montez, która w kilka lat później, podbiwszy serce króla Bawarii Ludwika I, doprowadziła do rewolucji i stała się przyczyną królewskiej abdykacji. Lola towarzyszyła pianiście podczas jego tournée po Niemczech i dokuczyła mu do tego stopnia, że zmuszony był od niej uciec. Romans nabrał wszakże sensacyjnego rozgłosu i rozeszła się nawet plotka, iż Franciszek zamierza poślubić Lolę. Na wiadomość o tym Maria d'Agoult postanowiła definitywnie odejść. "Zgodziłam się być twoją kochanką, ale nie jedną z kochanek" - napisała do niego. Chcąc zaś pokazać, że jest kobietą całkowicie niezależną, założyła w Paryżu salon literacki i pod pseudonimem Daniel Stern poczęła zajmować się literaturą. Swoją powieść Nelida poświęciła dziejom ich niedawnego romansu. Pianistę przedstawiła w niej w najczarniejszych barwach jako wiarołomcę i zdrajcę. Znalazła sobie także nowego kochanka. Został nim krytyk Karol Sainte-Beuve, niedawny adorator Adeli Hugo. Zerwała także swoją przyjaźń z George Sand, gdy dowiedziała się, że przed kilku laty romansowała ona z Franciszkiem Lisztem. George Sand zaprzeczała wprawdzie temu i pisała, że "gdybym mogła kochać pana Liszta, ze złości pokochałabym go. Ale nie mogłam. Byłabym bardzo niezadowolona, gdybym lubiła szpinak, bo jadłabym tę potrawę, a nie cierpię jej".
Maria nie uwierzyła oczywiście w te zapewnienia i napisała do niej dość arogancki list. Dowiedziała się wtedy, że "rzuca obelgi, które w wypadku urażonej przyjaźni zdradzają boleść i żal, ale w innych wypadkach zdradzają jedynie niechęć lub nienawiść". Dawna przyjaciółka dodawała poza tym, że "nie przyjmie Liszta, gdy tu będzie, aby nie stwarzać podstaw do osobliwego wytłumaczenia, które Pani znalazłaś, umieszczając go pomiędzy nami jako przedmiot sporu".
Pianista nie uczestniczył w zwadzie swoich dawnych przyjaciółek, mimo iż był jej bezpośrednią przyczyną. Flirtował bowiem w tym czasie z piękną kurtyzaną Marią Duplessis, zwaną "Damą kameliową". Romans nie trwał jednak długo, gdyż wkrótce Duplessis wyjechała do Anglii, a pianista postanowił wstąpić w związek małżeński. Szukał w tym celu pośpiesznie kandydatki na żonę i oświadczył się hrabiance Walentynie Cressiat, siostrzenicy Lamartine'a. Spotkała go wszakże niezbyt przyjemna niespodzianka, gdyż oświadczyn hrabianka nie przyjęła.
Wyjechał wtedy na ponowne tournée do Rosji. Najpierw w Petersburgu romansował z owdowiałą Eweliną Hańską, potem na Ukrainie poznał księżnę Karolinę z Iwanowskich Sayn-Wittgenstein.
Karolina była córką bogatego polskiego ziemianina. Urodziła się w 1819 roku, a w wieku lat siedemnastu wydano ją za mąż za księcia Mikołaja Sayn-Wittgensteina, syna carskiego feldmarszałka. Urodziła wprawdzie swojemu mężowi córkę, ale nie żywiła do niego żadnych uczuć. Książę Mikołaj był bowiem znanym birbantem i prowadził wyjątkowo hulaszczy tryb życia. Żyła więc w swoim majątku w odosobnieniu, poświęcając się czytaniu modnej wówczas literatury sentymentalnej. Nie należała do kobiet przystojnych. Stosunkowo niska, o oliwkowej cerze, miała nieregularne rysy i kruczoczarne włosy. Pewnego uroku dodawały jej jedynie duże, ciemne oczy.
Liszt zakochał się jednak w tej nieładnej i z wyglądu nobliwej kobiecie. Swoje znaczenie miał zapewne fakt, iż była ona właścicielką olbrzymiego majątku. Kiedy artysta wyznał jej miłość, księżna oświadczyła, że zerwie dotychczasowe małżeństwo i połączy się z nim na zawsze. Pod pozorem wyjazdu na kurację postanowiła udać się do Weimaru, gdzie przebywała rodzona siostra cara, i prosić ją o wstawiennictwo. Liszt opuścił zatem Karolinę z nadzieją na rychłe spotkanie. "Winnaś liczyć na mnie w każdej minucie życia - zwracał do niej. - Jestem cały na twoje usługi. Ufam, że niebawem zaczniemy wspólne życie, mam zaś zamiar dożyć długich lat i wypełniać osobiście twoje polecenia in saecula saeculorum".
Po sześciu miesiącach księżna przybyła do Niemiec i rozpoczęła starania o rozwód. Zamieszkali razem w Weimarze i pod jej wpływem Liszt zaprzestał koncertowania, przyjmując posadę książęcego kapelmistrza.
O Karolinie krążyły dość rozbieżne opinie. Krytycznie nastawiony był do niej na przykład Stanisław Moniuszko, który pisał w jednym ze swoich listów: "Odkąd Liszt zarzucił egzekucję, a poświęcił się kompozycji, która mu się jak mnie tańce udaje, ta powłoka jest prawie śmieszna, a przynajmniej wszelki urok zdzierająca. Księżna Wittgensteinowa, u której ten wielki artysta mieszka, jest baba złośliwa, podobna do Rywackiej, ale od niej brzydsza, choć i nieboszczka zbytkiem piękności nie grzeszyła. Co usta otworzy, to o kimś źle mówi. Liszt broni ofiarę i to stanowi treść ciągłą konwersacji. Liszt gra - księżna raz wraz suwa się po pokoju, głośno mówi, przerywa, dziwaczy się, jak by nasz Jancio powiedział. Nieznośna wiedźma... Istotny żal tego człowieka. Bez tej kobiety byłby i on zupełnie inny".
Inni byli bardziej oględni, chociaż nikt Karoliny nie nazywał ładną. Tylko Liszt, który był w niej nieprzytomnie zakochany, miał zgoła odmienne zdanie. "Nie wiem przy jakiej okazji księżna G. naopowiadała Mamie, jakoby księżna Wittgenstein nie była piękna - pisał w liście do matki. - Ja, który uważam się za konesera piękności, stwierdzam, że jest piękna, a nawet bardzo piękna, gdyż odblask jej duszy czyni jej oblicze wręcz przepięknym". Z niecierpliwością oczekiwali też wspólnie na rozwód, ale sprawa rozwodowa na długie lata utknęła w Petersburgu i nie wiadomo było, czy i kiedy znajdzie swój pomyślny finał. Karolina przeżywać nawet poczęła chwile załamania. Pianista podtrzymywał ją na duchu: "Wierzę w miłość przez Ciebie, w Tobie i z Tobą. Bez tej miłości nie chcę ni nieba, ni ziemi. Wszystkie głosy mego serca i duszy śpiewają poemat miłosny, któryś ty wyśniła. Pozwól mi zatem trwać przy Tobie".
Pomimo miłości do Karoliny nie pozostawał jej wierny. W 1855 roku nawiązał romans z Agnes Denis-Street, z domu Klindworth. Była to córka angielskiego dyplomaty będącego na usługach Metternicha, a po upadku kanclerza pracownika francuskiego wywiadu. Agnes, o czternaście lat młodsza od pianisty, należała do kobiet niezwykle pięknych i porównywano ją często z Marią Kalergis.
Wiadomość o tym romansie dotarła wkrótce do uszu księżnej Karoliny, która spaliwszy wszakże wszystkie mosty za sobą, musiała robić dobrą minę do złej gry. "Nie może żyć wyłącznie w surowej atmosferze mężczyzn - mówiła. - Jego dusza, zarówno jak i jego ciało domagają się kobiecego towarzystwa i kobiecej opieki".
Rok 1859 był rokiem wielu wydarzeń. Najpierw córka Karoliny poślubiła księcia Hohenlohe, potem cesarz nobilitował i odznaczył Liszta Orderem Żelaznej Korony, na koniec zaś zachorował i zmarł syn pianisty Daniel. W parę miesięcy później, po dwunastu latach wspólnego pożycia z Lisztem, Karolina otrzymała wreszcie upragniony rozwód. Arcybiskup Fuldy nie uznał jednak petersburskiego orzeczenia. Księżna wybrała się w tej sprawie nawet do Watykanu. Papież najpierw przychylił się do jej prośby, ale potem odwołał swoją decyzję. Karolina potraktowała to jako wolę Bożą i kiedy umarł jej mąż, a więc w świetle prawa kanonicznego ustały wszelkie przeszkody do zawarcia nowego małżeństwa, nie skorzystała już z nadarzającej się okazji. Postanowiła usunąć się z życia artysty na zawsze i podjąć studia teologiczne.
Na Liszta posypały się zresztą w tym czasie życiowe klęski. Zmarła jego córka Blandyna, a wkrótce potem ukochana matka. Druga córka Cosima, która była żoną pianisty Hansa Bülowa, zaszła w ciążę z Ryszardem Wagnerem i zdecydowała rozwieść się z mężem, aby poślubić ojca swojego dziecka. Problem polegał na tym, że Wagner był od niej starszy o dwadzieścia cztery lata.
Załamany przeżyciami i rozstaniem z Karoliną, pianista opuścił Niemcy i wyjechał do Rzymu. Zrealizował tam swoje młodzieńcze marzenia i przyjął niższe święcenia kapłańskie.
Szaty duchowne nie potrafiły uchronić go od pokus. Flirtował więc z rosyjską hrabiną Nadiną Halbig, żoną sekretarza Niemieckiego Instytutu Archeologicznego, z ukraińską hrabiną Olgą Janiną, z niemiecką pianistką Zofią Mentner oraz z baronową Olgą von Meyendorff, z domu księżniczką Gorczakow. Tę ostatnią nazywano "czarną kotką". "Średniego wzrostu, szczupła i smukła, o dużym wdzięku, ubrana zawsze czarno, z dużą prostotą. Wrodzona elegancja przejawiała się w każdym jej ruchu. Cera blada, włosy kruczoczarne. Robi wrażenie lodowato zimnej, a jednocześnie ognisto gorącej" - pisano. Należy zwrócić uwagę, iż kobiety, z którymi nawiązywał flirty, były najczęściej rosyjskiego pochodzenia i z wyglądu przypominały księżnę Karolinę.
Ostatnia kobieta w życiu Liszta pojawiła się, gdy skończył już siedemdziesiąt lat. Była nią jego uczennica Lina Schmalhausen, która obdarzała swego mistrza bynajmniej nie platoniczną miłością. Czasu na tę miłość nie pozostało już wiele. Artysta czuł się coraz słabszy i coraz częściej skarżył na swoje zdrowie. 23 lipca 1886 roku położył się do łóżka, z którego już nie wstał. Zmarł w tydzień później przeżywszy lat siedemdziesiąt pięć. Zostawił po sobie dyspozycje dotyczące pogrzebu: "Życzę sobie, proszę i nakazuję, aby pogrzeb mój odbył się bez żadnej okazałości, możliwie skromnie i oszczędnie - żadnej parady, żadnej muzyki, żadnych honorów, żadnych niepotrzebnych świateł ani też jakichkolwiek przemówień. Ciało moje nie ma być złożone w żadnym kościele, tylko na cmentarzu i zastrzegam, aby stamtąd nie przenoszono go gdzie indziej. Nie chcę żadnego innego miejsca dla moich zwłok, poza cmentarzem, na którym chowa się zmarłych, w miejscowości, w której umrę, ani też innej ceremonii kościelnej, poza cichą mszą w kościele parafialnym".
Zgodnie z życzeniem pochowano go na cmentarzu w Bayreuth. Księżna Karolina, która pod koniec swego życia zupełnie zdziwaczała, przeżyła go tylko o rok. Ze względu na zły stan zdrowia nie mogła nawet odprowadzić swojego długoletniego przyjaciela na miejsce wiecznego spoczynku.


Zygmunt Krasiński
Nazwisko Krasińskich kojarzono w Polsce z senatorami, biskupami, wojewodami. Największego splendoru rodzinie dodała bez wątpienia Franciszka, córka starosty nowokorczyńskiego, która poślubiła syna króla Augusta III Sasa. Zrodzona w tym małżeństwie córka Maria została żoną księcia Karola de Cartignano, matką króla Sardynii Karola Alberta i babką króla Włoch Wiktora Emanuela.
Z mazowieckiej linii rodu wywodził się także poeta Zygmunt Krasiński. Jego ojciec, Wincenty, w 1803 roku poślubił starszą od siebie o cztery lata księżniczkę Urszulę Radziwiłłównę, która wniosła mu w posagu dobra knyszyńskie. W rok po ślubie małżonkowie wyjechali do Paryża, gdzie Wincenty wstąpił na służbę u Napoleona Bonaparte. Mianowany przez niego pułkownikiem, uczestniczył w wojnie hiszpańskiej i otrzymał tytuł hrabiego Cesarstwa. W lutym 1812 roku żona urodziła mu w Paryżu syna, który otrzymał imiona: Napoleon, Stanisław, Adam, Feliks i Zygmunt. Dziecko trzymała do chrztu cesarska kochanka Maria Walewska, a jego nominalnym ojcem chrzestnym został sam cesarz.
W kilka miesięcy później pułk gwardii, dowodzony już przez generała Krasińskiego, pociągnął pod Moskwę. Po moskiewskiej klęsce mianowano hrabiego generałem dywizji i naczelnym dowódcą wojsk polskich we Francji, a jego syna Zygmunta adiutantem następcy tronu. Kiedy jednak cesarz, pokonany pod Waterloo, udawał się na Wyspę Świętej Heleny, skończył się napoleoński epizod w życiu generała. Bez chwili wahania poddał się on rozkazom cara Aleksandra I i został carskim lojalistą. Swoją lojalność posunął tak daleko, iż po śmierci żony Urszuli zamierzał nawet poślubić hrabinę Orłową, damę dworu carycy. Brzydka i podstarzała hrabina przynieść mu bowiem miała tytuł książęcy i pełne zaufanie Petersburga. Do ożenku tego nie doszło, dlaczego - dziś już nie wiadomo.
W duchu carskiej uległości Krasiński usiłował także wychowywać swojego syna, w którym widział nie tyle poetę, ile przede wszystkim spadkobiercę świetności rodu. Niepospolicie uzdolniony Zygmunt, który mając zaledwie szesnaście lat był już studentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim, sposobiony był zatem do wielkiej przyszłości. Ta swoista edukacja odbiła się wszakże negatywnie na jego labilnej psychice.
Zmuszany przez ojca do okazywania wierności carowi, popadł rychło w konflikt ze swoim otoczeniem i przeżył to bardzo boleśnie. Wyrastał przeto na znerwicowanego i egzaltowanego neurastenika, który już od młodości rozmijać się począł z rzeczywistością. Pisał wprawdzie, iż "moja egzaltacja nie jest tak wielka, jak się wydaje, więcej ona w moich myślach, niż w postępowaniu; a potem to nie jest egzaltacją, ale wieku naszego dążeniem i zawsze z wiekiem swoim postępować trzeba" - ale swoim postępowaniem słowom tym w oczywisty sposób zaprzeczał.
Pierwsze jego kontakty z kobietami niewątpliwie brały początek z romantycznego wzorca. Młodzieńczą wybranką została bliska kuzynka Amelia Bronikowska. Była ona o siedem lat od niego starsza i po śmierci swoich rodziców wychowywała się w domu Krasińskich. Zygmunt, nie bacząc w ogóle na łączące ich pokrewieństwo, adorował ją i zabiegał o jej względy. Kiedy Amelia poślubiła pułkownika Romana Załuskiego, cierpiał niczym zdradzony kochanek, a gdy mąż został aresztowany pod zarzutem zdrady stanu, nie wiedział, czy ma się cieszyć czy płakać. "W krepie żałobnej, w ciemnych wstążkach, które spowijały jej kibić smukłą i majestatyczną, błyszczące ciemnoblond włosy zwinięte w loki - piękna do szaleństwa; oddałbyś dla niej życie - powiadamiał później swego przyjaciela. - To było upajające i ja się także upiłem. Straciłem połowę duszy, zdrowie całej mej młodości tylko po to, by ją kontemplować, uwielbiać. Potem wrząca herbata zmieszana z rumem, którą piłem całymi filiżankami, gdyż znajdowałem przyjemność w coraz większym egzaltowaniu się, ale nie miałem odwagi wyznać jej swojej miłości. Dziwna mieszanina bezczelności i nieśmiałości".
Przemógł wreszcie nieśmiałość i wyznał jej swoje uczucia. Zakłopotana Załuska nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować, i pisała dyplomatyczne listy. "Mam dla ciebie uczucie czyste, lotniejsze nad miłość, nie ma nic osobistego w mym przywiązaniu. Będę błogosławić tych, którzy Cię uszczęśliwią, będę kochać tych, których pokochasz, a kiedy świat cały Cię opuści, znajdziesz mnie taką, jaką dziś jestem. Przywiązanie moje do Ciebie jest tak czyste, że aniołowie mogliby je przyjąć".
Pierwszy romans przyszłego poety był zatem do końca platoniczny. Amelia nie została kochanką Zygmunta, ale nie oparła się jego ojcu. Być może, iż składała w ten sposób ofiarę ze swego ciała, gdyż generał Krasiński był członkiem Sądu Sejmowego, który orzekał o winie pułkownika Załuskiego.
W 1829 roku rozgoryczony, siedemnastoletni Zygmunt wyruszył na studia za granicę. Na jakiś czas zatrzymał się w Genewie, gdzie uczęszczał na wykłady uniwersyteckie, a także uczył się prawa, fechtunku, gry na fortepianie, matematyki, angielskiego i francuskiego. Bywał poza tym w nielicznych genewskich salonach, w których - ogarnięty spleenem - pozował na życiowego dekadenta. "Czy to muzyka sprawia, czy też kontrast świetności, przepychu i wesela ze smutkiem, który zaczynam sądzić, że wrodzony mojej duszy, czy też nie pojmuję tego, co inni pojmują; wiem, że często na balach tak smętny jestem, jak gdybym zamiast między odgłosami radości i wzrokiem piękności, stąpał pomiędzy grobami" - pisał.
Możliwe, iż wyrazem dekadenckiego spleenu stała się też jego nowa miłość do "panny ani pięknej, ani ładnej, ale pełnej wdzięku, smaku, żywości, młodości, przyjemności". Panną tą była Henrietta Willan, córka zamożnego angielskiego kupca. Krasiński upozował swoje uczucie w stylu romantycznej epoki: "To jest pierwsza miłość... To jest poemat pełen harmonii i piękności, poczęty w szaleństwie, zakończony w goryczy... Nie... Moja ukochana i moja żona nie mogą być jedną i tą samą osobą. Jedna była aniołem, czymś nieskończenie wyższym niż kobieta, a drugiej może nigdy nie będzie, a jeśli będzie - to będzie zwykłą śmiertelniczką, dobrą do cerowania moich pończoch i do zaparzania ziółek w czasie choroby" - tak zwracał się do przyjaciela. Dodawał także, iż "morze namiętności jest rozbitków krainą". Prawdopodobnie wykrystalizowała się w nim wówczas koncepcja miłości idealnej, wykluczającej pojęcie małżeństwa, koncepcja, która niczym fatum zaciążyła później na całym jego życiu.
Zachowało się niestety niewiele szczegółów dotyczących romansu z Henriettą. Znali się zresztą stosunkowo krótko, zaledwie pół roku, ponieważ dziewczyna opuściła wkrótce Genewę i wyjechała do Anglii. Przedtem wymienili jednak pomiędzy sobą pierścionki, a Henrietta ofiarowała ukochanemu pukiel swoich włosów. Pisała potem listy, w których zapewniała Zygmunta o własnej miłości, ale miłość ta, przynajmniej ze strony młodzieńca, weszła już w fazę schyłkową. Krasiński przybrał w stosunku do dziewczyny postać mentora i zapewniał ją, że pozostanie jej "przyjacielem, który w potrzebie będzie jej bronił, narażając życie i majątek".
Należy natomiast przyjąć, iż to Willan zrobiła z niego poetę. "Widziałem, że żywe mam chęci, ogniste pragnienia, ale nigdym się nie domyślał, by tak dzielna namiętność zamieszkać mogła w moim sercu i żebym nią owładnięty spadał coraz bardziej, to jest tracił siłę moralną przez smętność. Muszę jednak wziąć się do pisania, może to mnie wyratuje". Po rozstaniu z Henriettą zaczął więc pisać. Powstał wtedy fragment poematu On, w którym podjął próbę nakreślenia własnego portretu duchowego.
Po roku pobytu w Genewie Krasiński wyruszył do Włoch. Przez Bolonię i Florencję dotarł do Rzymu, gdzie doszła go wiadomość o wybuchu powstania w Polsce. Chciał w tym momencie jechać do Polski, ale ojciec listownie nakazał mu, aby pozostał za granicą. "Proszę Cię, byś spokojnie końca czekał. Twoja kariera nigdy nie była wojenna" - pisał. Choć z rozdartym sercem, poddał się Zygmunt ojcowskiej woli. Powrócił do Szwajcarii, gdzie napisał obszerną powieść historyczną Agaj-Han, stanowiącą wyraźną ucieczkę od bolesnej rzeczywistości.
Do Warszawy przyjechał dopiero w 1832 roku, już po upadku powstania. Nie zabawił w niej długo, gdyż ojciec zabrał go ze sobą do Petersburga i nakłaniał go do wstąpienia na carską służbę. Zygmunt po raz pierwszy w życiu sprzeciwił się woli ojca, opuścił Rosję i ponownie udał się do Włoch. Pracował w tym czasie nad Nie-Boską Komedią i kontynuował zaczętego jeszcze w Petersburgu Irydiona.
Podczas pobytu w Rzymie spotkał Joannę Bobrową, z domu Morzkowską, damę trzydziestoletnią i matkę dwóch podrastających córek. Bobrowie i Morzkowscy posiadali duże majątki na Podolu, które pozwalały Joannie na prowadzenie beztroskiego życia, polegającego na bezcelowym wędrowaniu po Europie w poszukiwaniu silnych wrażeń.
Według romantycznych kryteriów Bobrowa była kobietą nader przystojną, owianą welonem zmysłowości. Wysoka, zgrabna szatynka, posiadała białą, delikatną cerę i jasne, szafirowe oczy. Oczarowała Krasińskiego już od pierwszego spotkania i wkrótce nawiązali ze sobą głośny romans, który z przerwami ciągnął się przez cztery lata. "By dobrze pisać, trzeba żyć wprzódy - pisał poeta. - Ja zarzucam na pewny czas pisanie, biorę się do życia: wychylę kilka pucharów wesela, kilka pucharów boleści, po ludzku kochać będę, po ludzku cierpieć... Są rozkosze i jest poezja materialna".
Najpierw podróżowali po Włoszech, później pojechali do Niemiec. Mnożyły się oczywiście towarzyskie plotki, a Bobrowa swą miłość i zdradę małżeńską przeżywała w sposób nader egzaltowany. Gotowa była rozwieść się z mężem i wypowiedzieć wojnę całemu światu. Krasiński był znacznie bardziej ostrożny. Zaborczość kochanki nieco go męczyła; jak pisał w liście do ojca: "Ja przyznaję, jużem zmęczony, choć ją szczerze bardzo kocham i winienem wdzięczność za tysiączne jej dobroci, za tysiączne jej nie zrażania się. Na jej miejscu byłbym od dawna wypędził i znienawidził p. Zygmunta, ale w tej kobiecie jest jakieś miłosierdzie anielskie. Słowem dosyć głupią rzeczą jest mieć stosunek z istotą niewolną, otoczoną przeszkodami; więcej przykrości, niż przyjemności". Joanna, aby utrzymać go przy sobie, uciekała się często do histerii, dlatego gdy po pół roku zdecydowała się na pewien czas wyjechać do Polski, odetchnął z ulgą.
Na początku 1835 roku spotkał Henriettę Ankwiczównę, w której kochał się Adam Mickiewicz, nie uzyskując wszakże rodzicielskiej aprobaty. Tym razem Ankwiczowie doszli do wniosku, iż bogaty hrabia Zygmunt stanowi doskonałą partię małżeńską i robili wszystko, aby nakłonić go do małżeństwa. Krasiński z Henriettą żenić się jednak nie chciał, ponieważ w dalszym ciągu jego umysł zaprzątała Bobrowa, którą na odległość począł ponownie kochać i idealizować. Spotkali się zresztą po kilku miesiącach i znów, bez celu, poczęli krążyć po Europie. Joanna bez wątpienia chciała poślubić Krasińskiego, ale on nie chciał o tym słyszeć. Rozgoryczona, zaczęła znowu wpadać w histerię, graniczącą prawie z obłędem. "Już teraz wciąż leży w moich ramionach, stęka, trzy, cztery razy na dzień mdleje, blada jak trup lub rozgorączkowana jak w malignie, ale piękna jak zawsze i słodka, anielsko słodka. Ludzie zowią to obłędem. Księża grożą piekłem za to. Ale cóż, jeżeli ten obłęd już w samym sobie piekło zawiera" - pisał poeta do przyjaciela. Egzaltowana kochanka znużyła go w końcu do tego stopnia, że począł rozglądać się za innymi kobietami. Były to przeważnie aktorki i gryzetki, które w biografii poety nie pozostawiły swego imienia. Kiedy zaś stan jego zdrowia pogorszył się gwałtownie, począł podejrzewać, iż zaraziły go one syfilisem.
Widząc niezdecydowanie swojego jedynaka, generał Krasiński postanowił go ożenić. Jako kandydatkę na żonę wybrał mu początkowo Julię Potocką. Panienka była przystojna, dobrze ułożona, inteligentna, a na dodatek wnosiła dwa i pół miliona złotych posagu. Zygmunt na małżeństwo nie miał wszakże ochoty. "Jednak się nie ożenię - oznajmił. - Rozumowanie matematyczne nic nie da przeciwko temu głębokiemu uczuciu, żem zniszczył spokój kobiety mi obcej i że powinienem przynajmniej jej ostatniego ciosu nie zadawać". Opór Zygmunta wywołał wściekłość ze strony ojca. Wyrzucał on synowi, że romans z Bobrową "jest głupim skandalem, do tego baba stara i brzydka, po co ci wstyd na stare lata". Podobnego zdania był także najbliższy przyjaciel poety Konstanty Danielewicz, który pisał: "Im bardziej zastanawiam się nad tak długoletnimi związkami młodego człowieka z podstarzałą kobietą obłożoną dziećmi, bonami, schorzałą i kwaśną, nie mogę przypuścić, żeby były naturalnymi i chyba przez jakieś pomieszanie zmysłów, albo przynajmniej monotonią wytłumaczyć je sobie mogę".
Kiedy ojciec zagroził Zygmuntowi wydziedziczeniem i przekleństwem, ten zdecydował się wreszcie porzucić swoją kochankę i ruszył do kraju. Tutaj powiadomiono go, że ma poślubić bajecznie bogatą Elizę Branicką. Panienka nie wywarła na nim żadnego wrażenia. "Jej piękność żadnej żądzy nie obudziła we mnie. Tamta mi ciągle przed oczami stała, blada i schorowana. Ta, pełna świeżości, dla mnie była niczym". Wykręcał się zatem jak mógł i prosił nawet Adama Potockiego, który kochał się w Elizie, aby ten uwiódł mu narzeczoną. Dziewczynie podobał się jednak Zygmunt i postanowiła zostać jego żoną.
W tej sytuacji Krasiński podjął jeszcze jedną próbę ucieczki. Wyjechał do Włoch, gdzie romansował z Adelajdą Fabbi, która okazała się niestety zawodową kurtyzaną. Znów nękało go podejrzenie, że nabawił się syfilisu.
Pod koniec 1838 roku, będąc w Neapolu, nawiązał romans z hrabiną Delfiną Potocką, która stała się największą miłością jego życia. Delfina stanowiła zupełne przeciwieństwo Bobrowej. Inteligentna, wykształcona, pozbawiona była histerycznych zachowań swojej poprzedniczki. Miała wielu kochanków i nauczyła się od nich odpowiedniej gry miłosnej. Gdy poeta zachorował na ospę, opiekowała się nim troskliwie, czym zawojowała go zupełnie. "Nie mogę ci opisać - donosił przyjacielowi - o ile przez ten czas mojej choroby Delfina była dobra, prawdziwie szczerze dobra dla mnie. Po trzy razy na dzień przyjeżdżała sama się pytać, koniecznie chciała przyjść do mnie jak siostra miłosierdzia, ale jej bracia nie dozwolili. Co dzień z rana pisała do mnie, kwiaty mi przysyłała, słowem gdybym miał siostrę, od siostry niczego więcej żądać bym nie mógł". Zadedykował jej ponad połowę swoich utworów lirycznych i pomimo niechęci do małżeństwa zamierzał ją nawet poślubić. Delfina nie miała jeszcze rozwodu ze swoim mężem, a ponadto na ślub nie wyrażał zgody generał Krasiński. Powtórzył się stary scenariusz: wspólne podróże po Europie przez Rzym, Neapol, Baden-Baden, Fryburg, Frankfurt. Spotkania, pożegnania i ponowne spotkania. Zmuszony przez ojca, zgodził się wreszcie pojąć Branicką za żonę i pojechał do Karlsbadu, gdzie przebywała wraz ze swymi rodzicami. "Jadę wszechmocny wstrętem, a jadę aby zostawić sercu starego ojca myśl, że go kocham, i że nie zawsze tegom, czego on tak strasznie pragnął, nie chciał uczynić - pisał do Delfiny. - Jadę tam, wierz mi, to najkrótsza droga jeszcze do Ciebie, jadę tam, by do Ciebie prędzej się dostać i oblać Twoje ręce łzami". Swoją narzeczoną upokarzał na każdym kroku, adorując na przykład ostentacyjnie jej młodszą siostrę Katarzynę.
W początkach roku 1843 sprawa małżeństwa wkroczyła nareszcie w decydującą fazę. O rękę Elizy oświadczył się bowiem w międzyczasie książę Hieronim Napoleon Karol de Monfort i Krasiński zmuszony został do podjęcia ostatecznej decyzji. Liczył jeszcze na to, iż Eliza odrzuci jego oświadczyny, w których umniejszał swoją wartość i usiłował odwieść panienkę od przyjęcia nieszczerej propozycji. Branicka odpowiedziała mu jednak, że go kocha i tym sposobem 26 lipca tego roku w kościele parafialnym w Dreźnie, Zygmunt i Eliza zawarli związek małżeński. Sfrustrowany małżonek nie dopełnił nawet nocy poślubnej, jako że uciekł na cmentarz, na którym oddawał się romantycznym rozmyślaniom o Delfinie.
Żona znosiła to wszystko ze stoicką cierpliwością, okazywała mu współczucie i na ostatek dopięła swego. Po kilku miesiącach okazało się mianowicie, że jest brzemienna. Zygmunt wpadł wtedy na oryginalny pomysł. Razem z Elizą wyruszył do Nicei i zamieszkał tam wspólnie z obiema kobietami, spokrewnionymi zresztą blisko ze sobą. Delfina, poprzez swój związek z Potockim, była bowiem ciotką Elizy. Krasiński żył przez to w typowym (rodzinnym) stadle bigamicznym. Rozumiała to doskonale Delfina, która pisała: "Trudno mi podziwiać poświęcenie się kobiety, która ma być matką i która zachęca swego męża, aby pojechał do innej". Uniesiona ambicją, opuściła wreszcie kochanka. Spotykali się wprawdzie jeszcze kilkakrotnie, Krasiński robił jej nadal sceny zazdrości, ale ich długoletnia miłość powoli gasła. Poeta znalazł się ponadto w dość kłopotliwej sytuacji, gdyż powszechnie poczęto mówić, że jego bliski kuzyn Ludwik przyprawia mu małżeńskie rogi.
Fakt ten poruszył go widocznie do tego stopnia, iż po sześciu latach małżeństwa stał się nagle przykładnym mężem i kochającym ojcem. W tym czasie coraz większe kłopoty sprawiało mu nadwerężone zdrowie. Bez przerwy przebywał w uzdrowiskach i odwiedzał przeróżnych lekarzy. Głęboko przeżył śmierć Chopina i Słowackiego, a nieco później własnego ojca. Zapadał na gastryczną gorączkę, nękała go podagra, tracił wzrok i zaostrzała się gruźlica. Miał trudności z chodzeniem i musiał poruszać się o kulach. Znajomi poczęli mówić, iż nosi śmierć w swoich oczach. Nie było w tym żadnej przesady. W lutym 1859 roku, niepostrzeżenie dla wszystkich, rozstał się z życiem. "Światu, Polsce, mnie umarł Zygmunt Krasiński - napisał Cyprian Kamil Norwid. - Czym świat (któremu zasłonili Zygmunta prywatą ciasną), czym świat pocieszy się po stracie, której nie zna?"
Trumnę Krasińskiego złożono w podziemiach paryskiego kościoła Świętej Magdaleny, skąd później przewieziona została do Polski, by spocząć w rodzinnej Opinogórze. Śmierć poety potraktowano jako śmierć ostatniego romantycznego wieszcza. "Kogóż teraz mamy, kim się szczycić, do kogo westchnąć z ufnością, z tym mistycznym - jeśli chcesz - zabobonem, ale który przecież część naszego biednego życia stanowi? Cóż za puszcza teraz na naszej spiekłej niwie, co za czczość w krainie ducha! I Juliusz, i Adam nas odbiegli - zostaliśmy bez żadnego już serc przewodnika, bez żadnego głosu z góry, och i coraz podlej na tym podłym świecie" - pisał romantyczny krytyk Julian Klaczko.
W rok później czterdziestoletnia wdowa poślubiła dwudziestosiedmioletniego Ludwika Krasińskiego, który był skrajnym przeciwstawieniem zmarłego poety. Przedsiębiorczy i zapobiegliwy, zaopiekował się dziećmi Zygmunta, a Eliza, po raz pierwszy w swym życiu, poczuła się całkowicie szczęśliwa. Jej powtórne zamążpójście opinia publiczna potraktowała wszelako nader surowo. "Ta co aniołem przez 15 lat była wniebowziętemu naszemu, już aniołem w nas nie jest. Ze szczytu piękna i prawdy zapadła się w otchłań brzydoty i fałszu" - oświadczał Włodzimierz Czacki. Wobec powtarzających się napaści Eliza zerwała wszystkie więzy łączące ją z przyjaciółmi poety i zapomniana przez nich - zmarła w 1876 roku. Rok później rozstała się z życiem Delfina Potocka. Pozostałe kobiety Zygmunta żyły nieco dłużej. Bobrowa, która straciła wzrok i postradała rozum, odeszła w 1889 roku w wieku osiemdziesięciu dwóch lat. Jako ostatnia rozstała się ze światem najstarsza z nich, Amelia Załuska. Był wtedy rok 1896, a Amelia miała dziewięćdziesiąt dwa lata.


Ryszard Wagner
Ryszard Wagner budził mieszane uczucia. Niektórzy widzieli w nim muzycznego geniusza i apostoła nowych prądów w sztuce, inni zaś upatrywali w kompozytorze artystycznego pozera i kabotyna. Fryderyk Nietzsche, zafascynowany początkowo jego osobowością, później stał się jego zagorzałym przeciwnikiem. "Wagner jak dotąd gruntownie wykorzystywał wszystkich filozofów, których tylko mógł spotkać na swojej drodze w swym dyletanckim poszukiwaniu idei - pisał o nim. - Odkładał swą naukę i żerował na nich. Tak postąpił z Feuerbachem i Schopenhauerem. Teraz kolej na mnie. Mojej nauki będzie mógł jeszcze bardziej nadużywać niż tamtych. I to jest możliwe, niestety, nawet bardzo możliwe. Moja filozofia, ściśle biorąc, jest niebezpieczna dla życia". Krytycznie oceniała twórcę także własna żona, nazywając go życiowym komediantem.
Wagner był bowiem człowiekiem, który siał wokół siebie spustoszenie. Nie liczył się z nikim i z niczym. Przyjaźń, miłość, lojalność potrzebne mu były tylko po to, by mógł je podporządkować swojej twórczości. Pomimo żydowskiego pochodzenia demonstrował nieustannie skrajny antysemityzm, którego wyrazem stała się książka O żydostwie w muzyce. Do swych bliskich przyjaciół zaliczał Józefa Gobineau, autora teorii o nierówności ras, a do Bismarcka, twórcy niemieckiej mocarstwowości, zwracał się zawsze w płomiennych słowach.
Urodził się w Lipsku w 1813 roku, prawdopodobnie jako pozamałżeńskie dziecko żony urzędnika policyjnego. Przypuszcza się, iż jego ojcem był żydowski aktor Ludwik Geyer, którego wdowa Wagner zaślubiła po rychłej śmierci pierwszego męża. Geyer musiał mieć silną osobowość, ponieważ zdołał zaszczepić w rodzinie teatralnego bakcyla. Starszy brat Ryszarda - Albert i siostra Klara poświęcili się karierze śpiewaczej, a siostry Rozalia i Luiza zostały aktorkami dramatycznymi. Jedynie brat Juliusz nie wykazywał pociągu do sceny i zasłynął jako złotnik.
Ryszarda interesowała początkowo poezja i zdobywał nagrody na szkolnych konkursach poetyckich. Potem poezję porzucił i ukończywszy szkołę średnią podjął studia muzyczne, prawdopodobnie pod wpływem Karola Marii Webera. Do spokojnych studentów nie należał. Pojedynkował się, brał udział w awanturach, grał hazardowo w karty. Jako kompozytor zadebiutował Nową uwerturą, wyśmianą jednak przez publiczność.
Mając lat dwadzieścia został dyrygentem chóru w Würzburgu, wówczas też nawiązał swoje pierwsze kontakty z kobietami. Były to siostry Jenny i Augusta Reymann, nieślubne córki hrabiego Pachta. Jenny była zgrabną brunetką o marzycielskich błękitnych oczach, Augusta zaś pulchną blondynką o wyjątkowo wesołym usposobieniu. W pewien sposób dopełniały się zatem i bez żadnej żenady prowadziły swój wspólny romans z młodym muzykiem. Ta zbiorowa idylla trwała przez dwa lata, dopóki Wagner nie zakochał się w przystojnej córce miejscowego grabarza. Miała na imię Teresa i dysponowała pięknym głosem. Mówił, że zrobi z niej śpiewaczkę, ale oczywiście nie zrobił, gdyż wstydził się prostej dziewczyny i spotykał się z nią jedynie ukradkiem.
Była jeszcze włoska aktorka Fryderyka, narzeczona teatralnego oboisty. Przestrzegała ona włoskiego obyczaju, według którego przed ślubem nie mogła spotykać się z narzeczonym sam na sam. Lecz Wagner nie był jej narzeczonym, więc przyjmowała go w swym domu i obdarzała wdziękami. Potem zaszła w ciążę i urodziła dziecko, ale kto był jego ojcem, nie zostało do końca wyjaśnione. Rozstali się, kiedy Ryszard wyjechał do Magdeburga, aby objąć stanowisko kapelmistrza operowego.
W Magdeburgu zakochał się w aktorce Minnie Planer, która oczarowała go swoją świeżością, powściągliwością i pewnością siebie. Nie zwracała początkowo na niego uwagi, ponieważ do mężczyzn przystojnych nie należał. Był niskiego wzrostu, miał kanciastą głowę i odstające bokobrody. Przeżywał wtedy męki zazdrości. Próbował wprawdzie uwolnić się spod magnetycznego wpływu, jaki wywierała na niego dziewczyna, i znalazł sobie kochankę imieniem Antonina. Okazało się, że była to także córka grabarza, a oprócz Wagnera miała jeszcze trzech różnych kochanków. Rzucił ją przeto i uwodził podrzędne aktorki miejscowego teatru. Jedna z nich, panna w mocno zaawansowanym wieku, chciała go nawet zaprowadzić do ołtarza.
Po roku starań osiągnął cel, zdobył względy Minny i zaproponował jej małżeństwo. Dziewczyna propozycję przyjęła, ale ślub musieli odłożyć, jako że Minna wyjechała na występy do Berlina, a później zaangażowano ją do Królewca. Ruszył za nią do Prus, tym bardziej iż w Magdeburgu zaciągnął pokaźne długi i ścigali go wierzyciele. Kiedy przybył, dowiedział się, że Minna ma nowego adoratora. Był nim bogaty Żyd nazwiskiem Schwabe. Chciał się z nim bić, ale sprawę rozstrzygnęli ugodowo. Schwabe zwrócił mu narzeczoną, a na dodatek wręczył jeszcze sporą sumę pieniędzy. W 1836 roku doszło wreszcie do małżeństwa. Wagner dowiedział się przy tej okazji, iż jego żona ma nieślubne dziecko. Urodziła je w wieku szesnastu lat, a dziewczynka imieniem Natalia wychowywała się w przekonaniu, iż jest młodszą siostrą swojej matki.
W półtora roku po ślubie Minna zostawiła męża i uciekła z berlińskim kupcem Dietrichem. Skompromitowany Wagner opuścił Królewiec i przyjął stanowisko kapelmistrza opery w Rydze. Żona jednak wóciła, i to na dodatek w towarzystwie swojej siostry Amalii, która zamieszkała wspólnie z nimi. Powtórzył się wtedy wariant, który przerabiał niegdyś z siostrami Reymann.
W Rydze spędzili tylko dwa sezony, ponieważ Wagner znowu pozaciągał długi i musiał uciekać przed wierzycielami. Wyjechali do Paryża, gdzie kompozytor zamierzał wystawić swoją operę Rienzi. Paryski świat muzyczny potraktował go wszakże jak prowincjonalnego, muzycznego dyletanta. Opery nie przyjęto i ponownie popadł w długi, za które groziło mu nawet więzienie. Z pomocą przyszła mu wówczas Jessie Laussot, żona fabrykanta win z Bordeaux, która ofiarowała mu swoje pieniądze i swoją miłość. Poczęto wręcz mówić o rozwodzie, a małżonek Jessie zagroził Ryszardowi pojedynkiem. Musiał rejterować, ale na szczęście los uśmiechnął się wtedy do niego. Otrzymał wiadomość, że opera drezdeńska zgodziła się wystawić Rienziego. Bez żalu porzucił niegościnny Paryż i ruszył do Saksonii.
W Dreźnie odniósł sukces i król Saksonii Fryderyk August IV mianował go swoim nadwornym kapelmistrzem. Stabilizacja życiowa wpłynęła pozytywnie na twórczość muzyka, gdyż skomponował wtedy Tannhäusera i Lohengrina. Niespokojny duch kazał mu wszelako zaplątać się w wydarzenia polityczne, które przekreśliły dotychczasową karierę. Zaprzyjaźnił się bowiem z Rosjaninem Michałem Bakuninem i pod jego wpływem wział udział w rewolucji drezdeńskiej w 1849 roku. Groziło mu aresztowanie, więc pod przybranym nazwiskiem uciekł do Szwajcarii. Ostatecznie osiadł w Zurychu, gdzie powstały jego pisma teoretyczne. Uzasadniał w nich konieczność przeprowadzenia reformy w muzyce i stworzenia nowego dramatu muzycznego. Realizacją owej estetyki miała być potężna tetralogia stworzona na wzór dramatu greckiego, zatytułowana Pierścień Nibelunga. Komponował ją w Szwajcarii, tworząc jednocześnie swoje najwieksze arcydzieło - Tristana i Izoldę. Natchnieniem dla niego stała się kolejna miłość - do Matyldy Wesendonk.
Matylda była żoną bogatego akwizytora jedwabiu. Wyglądała niezwykle młodo, miała gładko zaczesane ciemnoblond włosy, ciemne oczy, wąską talię i drobne ręce. Ich romans trwał blisko sześć lat. Minna, która znosiła go początkowo ze stoickim spokojem, porzuciła w końcu męża i wyjechała do Drezna, a Otto Wesendonk wywiózł żonę do Wenecji.
Pomimo swojej gigantycznej pracy uznanie zdobywał Wagner niezwykle powoli i musiał walczyć z gwałtowną opozycją. Jego opera Tannhäuser, którą wystawił w Paryżu, została wygwizdana. Po raz kolejny stolica Francji okazała się dla niego niegościnna. Swoje niepowodzenie artystyczne zrekompensował flirtem z córką Liszta, Blandyną Olivier. Nie powiodło mu się także w Wiedniu, ponieważ Tristana i Izoldę odrzucono jako dzieło niewykonalne. Podejrzewał, iż stało się to za sprawą spisku żydowskiego, toteż coraz częściej wygłaszał antysemickie tezy. Napisał wtedy książkę O żydostwie w muzyce, wymierzoną przede wszystkim przeciwko Meyerbeerowi. "Żydowsko-liberalna prasa usiłuje mnie zniszczyć - mówił. - Nie podoba się im moja muzyka, więc szkalują mnie jako antysemitę... Trzeba mnie zniszczyć, aby było miejsce dla Meyerbeera. Typowo żydowska robota".
Po dwunastu latach wygnania objęła go w końcu amnestia i mógł powrócić do Niemiec. Na jakiś czas osiadł w Biebrich koło Moguncji, gdzie skomponował Śpiewaków norymberskich i gdzie dowiedział się o śmierci Blandyny Olivier. Nawiązał wtedy czuły romans z rezolutną i kochliwą mieszczką Matyldą Maier oraz z frankfurcką aktorką Fryderyką Mayer. Tę drugą zabrał ze sobą, kiedy przenosił się do Wiednia, co wywołało w habsburskiej stolicy mały skandal towarzyski. W Wiedniu romansował też z Włoszką Serafiną Mauro oraz z własną gospodynią imieniem Maria. To o niej wspominał później Fryderyk Nietzsche: "Pisał do swojej gospodyni w Penzingu, jakiejś małej Marii, aby czekała na niego z ogrzaną sypialnią, pościelonym łóżkiem i w różowych majtkach. Miał wówczas pięćdziesiąt lat... Wiedeńczycy są oburzeni jego niemoralnością. Ja jestem oburzony jego moralnością. Czy może być coś bardziej moralnego niż mieszczański światopogląd? Całkowita rezygnacja, szczęśliwy kompromis... Ja zaś tym się nie gorszę, bo już dawno domyślałem się, że Wagner w zasadzie lubi różowe majtki. Jak beznadziejnie mieszczańsko-niemiecki jest ten mój pierwszy zacny nauczyciel i mistrz".
Z powodu braku pieniędzy pobyt w Wiedniu poczynał jednak twórcy coraz bardziej ciążyć, gdyż nie mógł znaleźć nikogo, kto zechciałby mu je pożyczyć. Zdecydował się zatem wyjechać do Zurychu, gdzie przygarnęła go stara znajoma pani Wille, której mąż przebywał aktualnie w Konstantynopolu. Kiedy małżonek powrócił, Ryszard musiał opuścić gościnny dom i jego równie gościnną gospodynię. Zupełnie nie wiedział, co ma ze sobą począć, myślał nawet o popełnieniu samobójstwa.
Z pomocą przyszedł mu wtedy młody król bawarski Ludwik II, który zaprosił go do Monachium i umożliwił wystawienie Tristana i Izoldy. Sukces był ogromny i król powołał specjalną szkołę muzyczną, propagującą idee wagnerowskie. Na jej czele stanął najwierniejszy uczeń Ryszarda - Hans Bülow.
Olbrzymie sumy, jakie Ludwik II łożył na propagowanie muzyki Wagnera, wywołały powszechną krytykę i kompozytor musiał pośpiesznie opuścić Monachium. Wyjechał znowu do Szwajcarii i zamieszkał w pobliżu Triebschen. Doszła go tam wiadomość o śmierci Minny, która zmarła w Dreźnie na atak serca.
Z tego czasu datują się bliskie kontakty Wagnera z Nietzschem, zafascynowanym początkowo osobowością kompozytora. Fascynacja ta była tak ogromna, iż już wkrótce zamieniła się w nienawiść. Stało się to wtedy, gdy Wagner nosić się począł z zamiarem wybudowania własnego teatru festiwalowego. "Zdradził nasze wspólne marzenia - pisał Nietzsche. - Urzeczywistnił i zdradził. Apostoł stał się apostatą. Jeżeli to ma być czyn, nienawidzę ludzi czynu. Jeżeli stwarza swego demona - to nie życzę sobie takich demonów. Obejdę się bez nich".
Być może, iż przyczyną ich poróżnienia się była kobieta, i to na dodatek cudza żona. Z Wagnerem zamieszkała bowiem druga córka Liszta, Cosima, żona Hansa Bülowa, w której podkochiwał się także Nietzsche. Związek z Cosimą datował się od czasów monachijskich, ponieważ w 1865 roku urodziła ona Wagnerowi córkę Izoldę, która nosiła jeszcze nazwisko Bülowa. Wagner zażądał następnie od swego ucznia, aby ten odstąpił mu żonę, i Cosima przyjechała do niego. W Szwajcarii urodziła mu drugą córkę Ewę, a później syna Zygfryda. Oficjalnie swój nowy związek Wagner zalegalizował w 1870 roku.
W początkach lat siedemdziesiątych kompozytor znalazł sobie nowego, możnego protektora. Został nim Otto Bismarck, kanclerz Prus. To dzięki niemu w 1872 roku położono kamień węgielny pod centrum wagnerowskie w Bayreuth, gdzie w cztery lata później wystawiono po raz pierwszy Pierścień Nibelunga. Odbywały się tam potem doroczne festiwale poświęcone muzyce Wagnera.
Wagner przeżył w tym czasie swoją ostatnią miłość do Judyty Mendez, córki francuskiego poety Teofila Gautiera. Judyta także była poetką, a poza tym zajmowała się krytyką muzyczną. Entuzjastycznie recenzowała utwory Wagnera, co ich z pewnością do siebie zbliżyło. Przy młodej i pięknej kobiecie kompozytor też poczuł się młody i z zapałem zabiegał o jej względy, chociaż po swojej klęsce w Paryżu organicznie nie znosił Francuzów.
Pod koniec lat siedemdziesiątych jego burzliwe życie poczęło z wolna ucichać. Zdobywał coraz większe uznanie, ale miał zarazem coraz więcej przeciwników. Czczono go jako symbol germańskiej muzyki, gardzono nim jednak jako człowiekiem. Wagner odczuwał to nader wyraźnie i snuł nawet nierealne plany wyjazdu do Ameryki. Zaprzyjaźnił się wtedy z rasistą Józefem Gobineau i znienawidził Nietzschego, u którego nasilać się zresztą poczęły coraz bardziej objawy choroby umysłowej.
Na początku lat osiemdziesiątych Wagnerowie wyjechali do Włoch. Tam, w Palermo, skomponował jeszcze Parsifala, a w 1883 roku zmarł nagle w Wenecji. Miał wtedy sześćdziesiąt dziewięć lat. Cosima przeżyła go blisko o pięćdziesiąt lat. Zmarła dopiero w 1930 roku jako dziewięćdziesięciotrzyletnia staruszka.


Michał Lermontow
Ród Lermontowów posiadał szkockie korzenie. W wieku XI niejaki Lermont walczył w oddziałach króla Malcolma przeciwko uzurpatorowi Makbetowi. Minęło potem kilka stuleci, nim George Lermont, szkocki oficer zaciężny, podjął służbę u króla Polski Zygmunta III Wazy i w 1612 roku wziął udział w wyprawie moskiewskiej. W roku następnym przeszedł jednak na stronę Rosjan i służył potem w oddziałach księcia Pożarskiego. Jego syn Piotr przyjął już prawosławie, zmienił nazwisko na Lermontow i został lojalnym poddanym moskiewskiego cara.
Po dwustu blisko latach kapitan w stanie spoczynku Jurij Lermontow poślubił brzydką, ale bogatą Marię Arseniew, z domu Stołypin. Dziewczyna była sentymentalna i egzaltowana, a przy tym słabego zdrowia. W 1814 roku urodziła mężowi syna Michała, lecz po porodzie stale chorowała i zmarła w 1817 roku. Miała wówczas zaledwie dwadzieścia jeden lat.
Jurij nie przejął się zbytnio śmiercią żony, gdyż od dwóch lat wyraźnie ją zaniedbywał. Romansował z boną swojego syna, a ponadto obdarzał jeszcze łaskami kilka dziewek dworskich. Przed śmiercią żony wyniósł się zresztą z domu, pozostawiając małego Michała u jego babki, Elżbiety Arseniew. Zapisała ona cały swój majątek wnukowi, zastrzegając wszakże, że do osiągnięcia pełnoletniości pozostanie on pod jej wyłączną opieką.
Chłopiec był niezwykle wrażliwy i od dzieciństwa przejawiał zamiłowania plastyczne, literackie i muzyczne. Po matce odziedziczył niestety słabe zdrowie i babka woziła go często do lekarzy, a także trzykrotnie, w celach leczniczych, była z nim u swojej siostry na Kaukazie. Górskie krajobrazy i wielonarodowa społeczność kaukaska zrobiły na Miszy wielkie wrażenie i mając lat jedenaście począł pisać swoje pierwsze wiersze.
W 1827 roku Michała oddano do Pensjonatu Szlacheckiego w Moskwie, w którym przebywał przez trzy lata. Zakochał się wtedy po raz pierwszy w swym życiu w siedemnastoletniej kuzynce Agafii Stołypinie. Napisał: "Kiedyś ukradłem znajomej dziewczynie, która miała siedemnaście lat i dlatego beznadziejnie ją kochałem, sznur błękitnych korali; mam je jeszcze teraz". Miłość do Agafii była oczywiście miłością platoniczną i nie spełnioną i już wkrótce porzucił pannę dla starszej od siebie o dwa lata Katarzyny Suszkowej, dziewczyny o pięknych oczach, ale o przewrotnym charakterze. Katarzyna patrzyła na niego z góry, choć z wrodzonej kokieterii usiłowała zatrzymać go przy sobie. Później, kiedy spotkali się po latach, role się odwróciły. Suszkowa, jak zauważył Lermontow, "wchodziła w wiek, w którym uwodzenie jej nie sprawiało jeszcze przykrości, ale zakochać się już było trudno". Jej myśli zaprzątała w tym czasie wyłącznie sprawa zamążpójścia i robiła wszystko, aby zaprowadzić do ołtarza świetnie zapowiadającego się poetę. Michałowi miłość do niej wywietrzała już jednakże z głowy i potraktował dziewczynę dość obcesowo. "Ta kobieta to nietoperz, którego pazurki zaczepiają o wszystko, co napotyka na swej drodze. Był czas, gdy mi się podobała, teraz prawie że mnie zmusza, abym się do niej zalecał... ale, dalibóg, w jej manierach, w jej głosie jest coś wulgarnego, sztucznego, nerwowego, co odpycha; starając się jej podobać, znajdujesz przyjemność w kompromitowaniu jej, w oglądaniu jej zaplątanej we własne sieci" - wyznawał.
W 1830 roku Lermontow podjął studia na uniwersytecie w Moskwie, najpierw na wydziale prawa, później na wydziale filologicznym. Był już wtedy znanym pisarzem, autorem wielu wierszy oraz tragedii Ludzie i namiętności i Hiszpanie. Zaprzątnięty twórczością, do wybitnych studentów nie należał i po dwóch latach uczelnię porzucił. Na czasy uniwersyteckie przypada jego miłość do Natalii Iwanowej, córki znanego moskiewskiego dramaturga. Piękna, lecz zimna dziewczyna okazywała mu początkowo zainteresowanie, po czym porzuciła go dla Michała Obriezkowa, który został zresztą jej mężem. Fakt ten poruszył Lermontowa do głębi i zrodziło się w nim przekonanie o niestałości wszystkich kobiet.
Nieufnie potraktował zatem swój następny związek z szesnastoletnią Warwarą Łopuchiną, szczupłą blondynką o dużych, czarnych oczach. Roztropna, egzaltowana i poetycka dziewczyna była nim wyraźnie zauroczona i mogła stać się skuteczną odtrutką na nieszczęśliwą miłość do Iwanowej. W obawie przed ponownym rozczarowaniem przerwał jednak pomyślnie rozwijający się romans i wyjechał do Petersburga. Zrozpaczona Waria poślubiła starszego od siebie o lat dwadzieścia Mikołaja Bachmatiejewa, a poeta dopiero po kilku latach zrozumiał, iż utracił kobietę, która go naprawdę kochała.
W Petersburgu Lermontow popełnił swój następny błąd - wstąpił do szkoły wojskowej. Decyzja ta była całkowitym zaskoczeniem dla wszystkich jego przyjaciół, ponieważ regulamin szkoły zakazywał pracy literackiej i poeta musiał tworzyć w konspiracji. Pisał wówczas powieść historyczną Wadim, poemat Ułansza oraz dramat Maskarada. W 1834 roku ukończył szkołę i został oficerem huzarów gwardii. Zaczął bywać w petersburskich salonach i nawiązał przelotny flirt z młodą tancerką Katarzyną Pimienową, utrzymanką milionera Moisiejewa.
W 1837 roku poraziła go wiadomość o śmierci Puszkina. Napisał wtedy wiersz Śmierć poety, w którym dał do zrozumienia, iż odpowiedzialność za tę śmierć spada na skorumpowane i kosmopolityczne sfery dworskie, które nazwał "gachami rozpusty" i którym zagroził sądem Bożym. Wierszem tym spowodował prawdziwą lawinę potwarzy. Został nawet aresztowany i na rozkaz cara Mikołaja I zesłany do garnizonu kaukaskiego. W początkach 1837 roku zameldował się zatem w Stawropolu, gdzie znajdowało się dowództwo korpusu. Spotkał tam jednak swego wuja, generała Pawła Pietrowa, który sprawił, iż pobyt na Kaukazie nie był wcale przykry. Nie trwał on zresztą długo, gdyż przyjaciele podjęli skuteczne starania, aby skrócić jego wygnanie, i w lutym następnego roku mógł już powrócić do Petersburga.
Opromieniony cierpieniem i poetycką sławą, rozchwytywany był przez piękne damy. "Muszę Pani powiedzieć, że jestem najnieszczęśliwszym z ludzi, a Pani mi uwierzy, gdy dowie się, że codziennie bywam na balach: rzuciłem się w wielki świat - pisał do Marii Łopuchiny. - Przez miesiąc byłem w modzie, dosłownie rozchwytywano mnie. Mówię to szczerze. Cały ten świat, który obrażałem w swoich wierszach, obsypuje mnie pochlebstwami. Najpiękniejsze kobiety proszą mnie o wiersze i chełpią się nimi jak wielkim sukcesem". Wśród zabiegających o jego względy kobiet była starsza od niego o lat dwanaście Zofia Karamzin, córka znanego pisarza. Darzyła ona poetę głębokim uczuciem i chociaż nie dotrzymywał jej wierności, nie czyniła mu z tego powodu wyrzutów. Jej miłość przerodziła się wkrótce w serdeczną przyjaźń.
Kochał się także w mądrej i czarującej Annie Oleninie oraz damie carskiego dworu Aleksandrze Smirnowej, z domu Rosset, dawnych miłościach Puszkina. O Smirnowej pisał, że była "średniego wzrostu, zgrabna, nieco leniwa w zachowaniu; czarne, długie, piękne włosy uwydatniały jej jeszcze młodą, regularną, lecz przybladłą twarz, interesującą, inteligentną... Jej uroda, niepospolity umysł, oryginalne spojrzenie na życie musiały wywierać wrażenie na ludziach z wyobraźnią". Kokietowała go również przystojna, jasnowłosa hrabina Emilia Musina Puszkina, z domu Szernwal, którą uważano za najpiękniejszą kobietę stolicy.
Prawdziwą miłością Lermontowa na przełomie 1839 i 1840 roku stała się jednak młoda wdowa księżna Maria Szczerbatowa, z domu Sztericz. Była to czarnooka Ukrainka, niezwykle inteligentna i oczytana, która stanowiła prawdziwą ozdobę petersburskich salonów. "Śmieje się przez łzy. Kocha Lermontowa" - zauważył Turgieniew. Rywalizacja o względy Szczerbatowej stała się nawet przyczyną pojedynku, który poeta stoczył z synem francuskiego ambasadora Ernestem de Barante. Poetka Eudoksja Rostopczyna pisała na ten temat: "Kilka sukcesów u kobiet, kilka salonowych flirtów, wzbudziło przeciwko niemu wrogość ze strony mężczyzn. Spór o śmierć Puszkina był przyczyną jego konfliktu z panem de Barante, synem ambasadora francuskiego. Konsekwencją sporu był pojedynek".
Lermontow istotnie posprzeczał się z Francuzem, twierdząc, iż Puszkin zabity został z pełną premedytacją. U podstaw tego sporu leżały wszakże przede wszystkim względy osobiste, ponieważ Ernest de Barante także zalecał się do Szczerbatowej i zamierzał uczynić z niej swoją kochankę. Poeta, który darzył księżnę prawdziwym uczuciem, był o nią niezwykle zazdrosny i wyrażał się niezbyt przychylnie o swoim rywalu. Ernestowi doniosła o tym ekscentryczna żona rosyjskiego konsula w Hamburgu, Teresa von Bacheracht, od lat beznadziejnie zakochana w Lermontowie. W rezultacie tej intrygi w lutym 1840 roku doszło do pojedynku. Barante chybił, a poeta nie chcąc dobijać bezbronnego wystrzelił w powietrze. Sprawa stała się dość głośna, a ponieważ pojedynki były wówczas w Rosji zabronione, Lermontowa aresztowano. Francuz uniknął kary, gdyż pośpiesznie wyjechał za granicę. Oficjalna opinia publiczna potraktowała poetę niczym awanturnika i odwróciła się od niego. Życzliwa mu dotychczas Elżbieta Wiereszczagina pisała na ten temat: "Misza Lermontow siedzi jeszcze w areszcie, a najgorsze, że popsuł całą sprawę. Szła dobrze, lecz teraz jeden Bóg wie, jak się zakończy. Ma charakter nieznośny - z nadmiaru mądrości popełnia głupstwa. A co jeszcze gorszego - w swoje sprawy wciąga innych, nie myśli o niczym innym, tylko o sobie, a i o sobie nierozważnie... Jego umysł nie służy niczemu innemu, tylko złośliwości i grubiaństwu". W obronie poety wypowiedzieli się jedynie Zofia Karamzin oraz Aleksander Turgieniew.
Sąd skazał Lermontowa na ponowne zesłanie do garnizonu kaukaskiego, który pacyfikował w tym czasie powstanie ludów muzułmańskich. W czerwcu 1840 roku przybył zatem po raz drugi do Stawropola. Skierowano go do Małej Czeczenii, gdzie brał udział w kilku bitwach, walcząc każdorazowo na pierwszej linii frontu. Przełożeni wystawiali mu nader pochlebne opinie; dzięki nim otrzymał trzymiesięczny urlop, który spędził w Petersburgu. Nawiązał wtedy swój ostatni flirt z poetką Eudoksją Rostopczyną.
W maju 1841 roku był już ponownie na Kaukazie. Niedługo po przyjeździe zachorował na febrę i leczył się w uzdrowisku w Piatigorsku. W uzdrowisku tym przebywał podówczas jego dawny kolega, zdymisjonowany major - Mikołaj Martynow. Był to oszust karciany, a przy tym człowiek wyrachowany i niezwykle zawistny. Próbował swoich sił jako poeta i usiłował polemizować z poezją Lermontowa. Jego wiersze trąciły jednak czystą grafomanią i Lermontow wyrażał się o nich nader niepochlebnie. Obrażony Martynow wyzwał go na pojedynek.
Należy przypuszczać, iż pojedynek ten zainspirowały sfery dworskie, które nienawidziły Lermontowa za jego prawdomówność i bezkompromisowość. Takiego zdania byli w każdym razie jego przy- jaciele. "Wspaniały człowiek - pisał o Lermontowie Rufin Dorochow - charakter szlachetny, prostolinijny, nie ocali głowy". Istotnie... Władze w Piatigorsku, które znacznie wcześniej wiedziały o pojedynku, nie zrobiły nic, aby mu w porę zapobiec.
Lermontow i Martynow spotkali się 15 lipca 1841 roku. Poecie, jako wyzwanemu, przysługiwał pierwszy strzał, ale wspaniałomyślnie z niego zrezygnował. Martynow trafił go prosto w serce.
Lermontowa pochowano na miejscowym cmentarzu i dopiero po roku, staraniem babki Elżbiety, ciało jego przewiezione zostało do rodzinnego majątku, gdzie spoczęło obok matki i dziadka. Car, który za pojedynki zsyłał nieraz na Syberię, tym razem kazał zamknąć Martynowa tylko na trzy miesiące w więzieniu, a potem polecił mu odbyć pokutę cerkiewną.
Postępowa opinia publiczna potraktowała pojedynek jako morderstwo z premedytacją. Ze względu na carską cenzurę nie mogła jednak tego ujawnić. Dopiero w kilkanaście lat później krytyk Aleksander Drużynin pisał: "Gwałtowna przedwczesna śmierć wieńczy ten monumentalny obraz, gniew mimo woli ogarnia duszę naszą - gniew na społeczeństwo nie umiejące ochronić swego pieśniarza, gniew na godne pogardy narzędzia jego zguby, gniew na nikczemników mających czelność cieszyć się z niej, lub obojętnie przyjmować wieść bolesną dla ojczyzny".


Charles Baudelaire
Charles Baudelaire był romantycznym dekadentem, a jego poezja budziła sprzeczne odczucia. Czytelnicy przyjmowali ją na ogół entuzjastycznie, wymiar sprawiedliwości dopatrywał się w niej natomiast "obrazy moralności publicznej i dobrych obyczajów". Poetę, oskarżonego o szerzenie pornografii, skazano nawet na grzywnę i konfiskatę najbardziej drażliwych utworów. Wyrok w tej precedensowej sprawie zapadł w 1859 roku, a uchylony został dopiero po upływie stu lat.
Baudelaire żył w epoce późnego romantyzmu, chociaż z romantyzmem miał już mało wspólnego. Torował drogę parnasistom i symbolistom, stając się prekursorem poezji nowoczesnej.
Urodził się w 1821 roku. Jego ojciec Franciszek ukończył seminarium duchowne i otrzymał święcenia kapłańskie. Porzucił jednak sutannę, został nauczycielem dzieci księcia Choiseul-Praslin i ożenił się z Rozalią Janin. Z małżeństwa tego miał syna Alfonsa. Żona odumarła go w roku 1814, i jako sześćdziesięcioletni mężczyzna ożenił się po raz drugi z dwudziestosześcioletnią Karoliną Archenbaut-Defayis, córką oficera, która w dwa lata po ślubie urodziła mu syna Charles'a.
Franciszek Baudelaire był wielkim miłośnikiem sztuki i zaszczepił swojemu synowi zamiłowania artystyczne. W 1827 roku dosięgła go wszakże śmierć, a wdowa już w niespełna dwa lata później poślubiła majora Jacques'a Aupicka. Do osiemnastego roku życia współżycie Charles'a z ojczymem, pomimo skrajnej różnicy ich temperamentów, układało się na ogół poprawnie. Kiedy jednak major począł błyskawicznie wspinać się po szczeblach kariery zawodowej i doszedł wkrótce do stopnia generała, chłopca oddano do internatu. Zmąciło to zapewne spokój rodzinny. Charles przeszedł wyraźny kryzys psychiczny, związany niewątpliwie z wiekiem dojrzewania. Stał się młodzieńcem egzaltowanym, cynicznym i pozującym na artystycznego dandysa. Tuż przed maturą został nawet wydalony ze szkoły i egzamin dojrzałości musiał zdawać eksternistycznie. Interesował się w tym czasie poezją, którą traktował niezwykle poważnie. Zrywał w niej z konformizmem i konwencją mieszczańskiego społeczeństwa. W okresie tym był związany z jakąś Sarą, zwaną przez niego Louchette. Była to prawdopodobnie dziewczyna lekkich obyczajów, ponieważ pisał o niej, iż "bóg Głodu w zimowy wieczór zmusił ją do tego, by podniosła wysoko spódnicę... i za parę bucików sprzedała swą duszę".
Matka i ojczym, przerażeni jego "wybrykami i złym towarzystwem", postanowili wyrwać go z dotychczasowego środowiska i uczynić z niego agenta handlowego. W celu zdobycia praktyki wysłany został w podróż do Indii. Udawał się tam jednak wbrew swojej woli i kiedy statek przypłynął na Mauritius, wysiadł i odmówił dalszej podróży. Przeżył tam podobno jakąś idylliczną miłość, o której nie zachowały się niestety żadne bliższe wiadomości. Gdy po roku blisko powrócił do Paryża, oświadczył stanowczo, iż kariery handlowej robić nie będzie, po czym związał się z artystyczną bohemą. Powzięcie takiej decyzji ułatwił mu fakt, iż osiągnął właśnie pełnoletniość i odziedziczył spadek po ojcu, co pozwoliło mu na samodzielną egzystencję.
Przełomowym momentem w jego życiu stał się rok 1843, kiedy to związał się z Jeanne Duval. Poznał ją w jednym z bulwarowych teatrzyków w pobliżu Panteonu, w którym pracowała jako statystka. Dziewczyna zrobiła na nim kolosalne wrażenie. Była wysoka, szczupła, o szerokich biodrach, bujnych kędzierzawych włosach i granatowych, ogromnych oczach. Miała zmysłowe usta i "ostre piersi". Pochodziła z San Domingo i stąd też brała się jej oliwkowa cera. Większość przyjaciół Baudelaire'a uważała ją za brzydką, głupią, niewierną i chciwą, ale on dopatrzył się w niej swojego ideału. Jeszcze tego samego dnia zostali kochankami i od tej chwili przekształcił się w jej prawdziwego niewolnika. Nazywał ją "jedyną rozrywką, jedyną rozkoszą, jedynym towarzyszem". Być może, iż przyczyną takiego stanu rzeczy był kompleks własnej brzydoty. W liście skierowanym do krytyka Karola Sainte-Beuve'a pisał on na ten temat: "Pewnego razu w złośliwym dzienniku przeczytałem kilka linijek o mojej odpychającej brzydocie dość doskonałej, by odepchnąć ode mnie wszelką sympatię. To było ciężkie dla człowieka tak lubiącego woń kobiety". Ta woń kobiety trzymała go przy ociężałej, wulgarnej i głupiej Duval.
Baudelaire zdawał sobie doskonale sprawę ze wszystkich mankamentów swojej kochanki, ale nie potrafił wyzwolić się spod jej magnetycznego wpływu. Chciał ją uczyć, ale zawsze napotykał z jej strony tępy upór. Jeanne nie rozumiała jego poezji, a samego poetę traktowała wyłącznie jako swoje źródło utrzymania. Z biegiem czasu stosunki pomiędzy nimi ulegały coraz większemu naprężeniu. Kłócili się nieustannie, posuwali do rękoczynów, a pewnego dnia on uderzył ją lichtarzem i polała się krew. W odwecie Duval otruła mu ukochanego kota i sprowadzała do domu psy, których organicznie nie znosił. Coraz częściej musiał zatem uciekać z mieszkania i przesiadywał w kawiarniach, bibliotekach lub u przyjaciół.
Stosunki z Jeanne ukształtowały swoisty światopogląd poety. Kobiecie wyznaczył on rolę demoniczną i złowróżbną. "Kobieta nie umie oddzielić duszy od ciała. Jest symplistką jak zwierzęta" - pisał. Dodawał także, że "kobieta jest naturalna, a tym samym ohydna". i zastanawiał się: "o czym ona może rozmawiać z Bogiem?" Jego wiersze stały się apokaliptyczne, drążące odwieczny problem zła i życiowej brzydoty, przypominające czasami średniowieczne tańce śmierci. Miłość porównywał do prostytuowania się, a ideału, którego poszukiwał, nie mogła zaspokoić żadna piękność ziemska. Poetyckie rozgoryczenie wypływało także i stąd, że Jeanne zaraziła go syfilisem, którego nigdy nie leczył i w miarę upływu lat coraz bardziej odczuwać począł jego skutki.
Doprowadzony do ostateczności wyniósł się z domu, chociaż przeżył to niezwykle mocno. "Ta kobieta była jedyną moją przyjemnością; mimo wszelkich wstrząsów i burz, nigdy myśl o stanowczym rozstaniu nie powstała w mej głowie" - oznajmiał matce.
Pod wpływem rozstania wpadł w bezsenność, płakał, dostawał nerwowych wymiotów i coraz częściej sięgać począł po narkotyki. Pomimo że nie żyli już ze sobą, Jeanne, która staczać się poczęła coraz niżej, zachodziła do niego po pieniądze, a on nie potrafił ich nigdy odmówić. Osamotniony, coraz częściej przebywał w środowisku paryskich prostytutek i na wniosek matki sąd roztoczył nad nim dozór prawny i wyznaczył mu kuratora. Fakt ten odbił się fatalnie na psychice poety. Zignorował zupełnie nałożony na siebie przymus i przez długie lata chował w sercu żal do swojej matki. "Cóż z tego, czym to jest rzeczywiście dla większości ludzi, jeżeli dla mnie jest czymś zupełnie innym... Uwierz nareszcie w to, o czym nigdy chyba nie wiedziałaś, że naprawdę i na moje nieszczęście nie jestem taki jak inni ludzie" - pisał. Dodawał przy tym: "Z namiętnym gniewem odrzucam od siebie wszystko, co jest zamachem na moją wolność".
W czerwcu 1845 roku próbował nawet popełnić samobójstwo. "Zabijam się, bo jestem niepotrzebny innym - a niebezpieczny dla siebie samego" - zanotował. Został jednak odratowany, a matka na pół roku kazała go przenieść do swego domu.
Rozgoryczony tak wyrażał swe uczucia: "Daj mi zaznać wypoczynku w miłości. - Nie, miłość nie przyniesie mi wypoczynku. - Czystość i dobroć budzą we mnie wstręt. - Jeżeli chcesz mi się podobać i wzbudzić moje pożądanie, bądź okrutna, kłamliwa, rozwiązła, bądź łajdaczką, złodziejką, a jeżeli nie chcesz być taka, zabiję cię z zimną krwią. Bo jestem prawdziwym przykładem tego, czym jest ironia i choroba moja jest absolutnie nieuleczalna".
Wkrótce potem poeta stał się sławny. Wydał tom wierszy Salon oraz szkice O malarstwie współczesnym, O karykaturze i Muzeum klasyczne. Zarówno wiersze, jak i opracowania krytyczne przyjęte zostały niezwykle przychylnie i ich autora uznano za wielkiego artystę. Baudelaire obalał wprawdzie romantyczny konformizm dekoracyjno-ideologiczny, ale romantyzm właśnie się przeżywał i stąd też jego twórczość nie trąciła już artystyczną herezją. "Romantyzm nie zawiera się ani w doborze tematu, ani w wierności prawdzie, ale w sposobie odczuwania - pisał. - Kto mówi romantyzm, mówi sztuka nowoczesna - to znaczy głębia, duchowość, barwa, pęd do nieskończoności wyrażone wszystkimi środkami, jakimi rozporządza sztuka".
Rozstanie z matką, która musiała w tym czasie opuścić Francję i wyjechać do Konstantynopola, gdzie generał Aupick otrzymał stanowisko francuskiego ambasadora, nie wyszło mu niestety na dobre. Pieniądze otrzymane po ojcu należały już do przeszłości i pozbawiony ostatniego oparcia pogrążał się coraz bardziej w biedzie.
W 1848 roku wziął udział w powstaniu robotniczym, mimo iż rewolucję traktował w sposób metafizyczny. Swoją postawę oceniał później nader krytycznie: "Mój szał w 1848 roku. Jaki był jego charakter? Pragnienie zemsty. Wrodzona człowiekowi rozkosz niszczenia. Upojenie literaturą; wspomnienie lektur... Okropności tego czerwca. Rozszalały lud i rozszalała burżuazja. Wrodzona miłość zbrodni".
Wkrótce po upadku powstania wyjechał do Dijon, chociaż przyczyny tego wyjazdu nie są do końca znane. Być może uciekał przed wierzycielami, a może obawiał się politycznych represji. Do Paryża powrócił dopiero po roku.
Wtedy też nawiązał romans z aktorką Marią Daubrun, która po krótkim czasie porzuciła go jednak dla Teodora Banville'a. Fakt ten wpłynął na wyraźne ochłodzenie przyjaźni obu poetów.
Nieco później Teofil Gautier wprowadził go do salonu wytwornej kurtyzany paryskiej Apolonii Sabatier, zwanej "Prezydentową". Aktualnie była ona utrzymanką bankiera Moselmana, chociaż nie było dla nikogo tajemnicą, iż swoimi wdziękami obdarzała także Teofila Gautiera, Alfreda Musseta, Gustawa Flauberta i Karola Sainte-Beuve'a. Apolonia należała do kobiet prostych, rubasznych i naturalnych, jej największy atut stanowiło piękne ciało o obłych, rubensowskich kształtach. Jej akt wyrzeźbił August Clésinger, mąż Solange, córki George Sand.
Baudelaire zakochał się w tej kobiecie i obdarzał ją naiwnym, nieomal dziecięcym uwielbieniem. Poczynając od 1852 roku wysyłał do niej anonimowe listy, do których dołączał płomienne erotyki. "Na koniec, żeby wytłumaczyć pani moje milczenie i żarliwość moich uczuć, żarliwość niemal religijną, wyznam pani, że kiedy moja istota stacza się w noc wrodzonej złości i głupoty, gdzieś w głębi swoich marzeń widzi równocześnie panią. A z tych marzeń pobudzających i oczyszczających rodzi się najczęściej jakieś szczęśliwe wydarzenie... Jestem egoistą, pani jest mi potrzebna".
Ta jednostronna korespondencja ciągnęła się niemal pięć lat. W tym czasie zmieniła się diametralnie jego ocena kobiety. "Kobieta - pisał - która dla większości ludzi jest źródłem najwyższych, a nawet powiedzmy to na wstyd rozkoszy filozoficznych, źródłem najtrwalszych uciech; istota, ku której i na korzyść której idą wszystkie wysiłki męskie; ta istota straszna i niedostępna poznaniu jak Bóg, istota, w której Joseph de Maistre widział piękne zwierzę, którego wdzięki bawią i ułatwiają poważne gry polityczne; dla której i przez nią powstają i upadają fortuny, dla niej a zwłaszcza przez nią artyści i poeci tworzą swoje najsubtelniejsze klejnoty, z niej wywodzą się najbardziej obezwładniające i najbardziej żyzne cierpienia. Kobieta jest niewątpliwie światłem, spojrzeniem, zaproszeniem do szczęścia".
Nie wiadomo, czy Sabatier domyślała się, kto jest jej anonimowym wielbicielem. Dowiedziała się o tym z pewnością w 1857 roku, kiedy ukazały się drukiem Kwiaty zła, wśród których znalazła nadsyłane sobie wcześniej wiersze. Krytyka literacka powitała ten tom z największym entuzjazmem, ale jego autor stanął przed sądem oskarżony o obrazę moralności.
Apolonia, upojona ujawnieniem się anonimowego wielbiciela, napisała do niego natychmiast list: "Mogę Ci powiedzieć bez obawy, abyś mnie pomówił o przesadę, że jestem najszczęśliwszą z kobiet; nigdy lepiej nie czułam, że Cię kocham, nigdy nie wydawałeś się piękniejszy, godniejszy uwielbienia, mój aniele. Zrobisz ze mną co zechcesz, ale jestem twoja, duszą i ciałem".
Poeta był tym wyznaniem wyraźnie speszony i zaskoczony. Kiedy pięcioletnie pragnienie miało się wreszcie spełnić, on począł się wycofywać. "Kilka dni temu byłaś bóstwem, to takie wygodne, takie piękne, niewzruszone... Teraz jesteś kobietą" - napisał jej w odpowiedzi. Sabatier nie dała jednak za wygraną. "Uciekasz przed moją pieszczotą, myślisz o tamtej, której czarna dusza i czarna twarz stoją między nami. Cóż za komedię, a raczej cóż za dramat gramy? To za wiele subtelności dla takiej prostaczki jak ja".
Uniesiona wreszcie własnym temperamentem, wdarła się do jego mieszkania i siłą zmusiła go do miłości. Fakt ten nie potrafił już ich zbliżyć.
Baudelaire był zresztą w tym czasie poważnie chory. Gnębił go coraz bardziej syfilis, wyraźnie dawały się odczuć skutki pijaństwa i nadużywania narkotyków. Nie zważał na to i pracował niezwykle intensywnie. Pisał studia o muzyce, o malarstwie, o filozofii. Wydał tom wierszy Sztuczne raje i Małe poematy prozą. Mając utrwaloną sławę poetycką zamierzał nawet starać się o fotel w Akademii Francuskiej. "Sporo osób namawia mnie, żebym skorzystał z aktualnego vacatu i wysunął moją kandydaturę do Akademii" - obwieścił matce w 1861 roku. Złożył nawet stosowne dokumenty, ale po namyśle kandydaturę swoją wycofał, ponieważ doszedł do wniosku, iż nie ma najmniejszych szans. Ponadto Paryż począł go nużyć, więc zdecydował się na wyjazd do Belgii, gdzie spędził ostatnie dwa lata życia.
Choroba wzmagała się coraz bardziej. Nękały go bolesne ataki, a nie posiadał pieniędzy na kupno lekarstw. "Ot, niezmienna kolej rzeczy: Czuję się dobrze, jestem na czczo i nagle, bez żadnego przygotowania i widocznej przyczyny, robi mi się niedobrze, staję się roztargniony, jakby odrętwiały, a potem straszliwy ból głowy. Muszę wtedy upaść, chyba że właśnie leżę na plecach. Potem zimne poty, mdłości, długotrwałe oszołomienie".
Być może pod wpływem choroby stał się człowiekiem nieomal ortodoksyjnie wierzącym. Chciał odpokutować za swoje grzechy. "Myślę czasem z drżeniem, że Bóg może mi nagle odjąć tę możliwość... Ile to razy Bóg przedłużał mi jeszcze kredyt na piętnaście miesięcy" - pisał do matki. W marcu 1866 roku poraził go atak paraliżu, który odebrał mu mowę. Przewieziono go do Paryża i umieszczono w zakładzie leczniczym. Zmarł w sierpniu 1867 roku. Pięć lat wcześniej, na wylew krwi do mózgu połączony z paraliżem, zmarł także jego przyrodni brat Alfons.
W pogrzebie Baudelaire'a uczestniczyło niespełna stu ludzi. Nad grobem Teodor Banville powiedział jednak oczywistą prawdę: "Autor Kwiatów zła nie jest poetą utalentowanym, ale jest poetą genialnym". Wiktor Hugo pożegnał go zaś słowami: "Obdarzył on sztukę nowym dreszczem".


Teodor Dostojewski
Teodor Dostojewski zyskał sobie miano obrońcy Chrystusowej moralności i zestawia się go często ze świętym Franciszkiem z Asyżu lub Tomaszem ŕ Kempis. Był wyznawcą Ewangelii, ale nienawidził europejskiego katolicyzmu. Jego poglądy sprowadzały się do twierdzenia, że Bóg jest rosyjski i prawosławny, a lud rosyjski jest instrumentem Bożej opatrzności. "Katolicyzm to nie jest wiara chrześcijańska - to po pierwsze, a po drugie - rzymski katolicyzm gorszy jest nawet od ateizmu. Ateizm propaguje zaledwie zero, a katolicyzm idzie dalej, on skażonego Chrystusa propaguje, Chrystusa okłamanego i zhańbionego, Chrystusa odwrotnego" - przemawiał w Idiocie ustami księcia Myszkina.
Prawosławna moralistyka Dostojewskiego balansowała na granicy szaleńczych namiętności, połączonych nieraz z obłędem. Nazywano go "Goyą powieściowej literatury", w której nie było ludzi dobrych i ludzi złych, a jedynie człowiek złożony z dobra i zła. Pierwiastki te toczyły ze sobą nieustanną walkę. Życie pisarza było w dużym stopniu egzemplifikacją jego filozoficznych poglądów.
Urodził się w 1821 roku jako drugi syn wojskowego lekarza i córki moskiewskiego kupca Nieczajewa. Rodzina nie należała do zamożnych, do czego z całą pewnością przyczynił się ojciec, słynący z pijaństwa i rozpusty. Stanowił on pierwowzór powieściowego Karamazowa i jego plugawego życiorysu.
W dzieciństwie oddano Teodora do pensjonatu dla chłopców, w którym spędził kilka lat. Chwiejny psychicznie, miewał halucynacje i napady epileptyczne, dlatego też musiał znosić przeróżne prześladowania ze strony starszych kolegów. Tak jak i inni młodzi chłopcy, wykorzystywany był także seksualnie przez nauczycieli.
Kiedy miał szesnaście lat, umarła mu matka i wysłano go do petersburskiej szkoły inżynierów wojskowych. Jechał tam z poczuciem winy, ponieważ wcześniej zgwałcił nieletnią dziewczynkę. Ojciec kupił w tym czasie niewielką wioskę i zamieszkał w niej razem z młodszymi dziećmi. Prowadził tam życie wyzbyte moralności, gdyż nurzał się w rozpuście, nie trzeźwiał od rana do nocy i do tego stopnia tyranizował chłopów, że pewnego dnia został przez nich zamordowany. Dziećmi zajął się mąż najstarszej siostry Teodora - Kariepin.
Po ukończeniu szkoły Dostojewski otrzymał stopień inżyniera porucznika. Nie wiodło mu się najlepiej, przede wszystkim ze względu na jego rozrzutność. Kiedy otrzymał od Kariepina tysiąc rubli, stanowiących jego część spadku, wydał je w ciągu jednego wieczora, chociaż mogły mu one wystarczyć na całoroczne utrzymanie. Służba wojskowa absolutnie go nie pociągała, zwolnił się zatem z wojska i zajął twórczością literacką. Pierwsza jego powieść Biedni ludzie, napisana pod wyraźnym wpływem Gogola, została przyjęta przez krytykę bardzo życzliwie i przyniosła mu niemały rozgłos. "Nigdy bracie nie myślałem, że sława moja będzie tak duża - pisał do brata Michała. - Wszędzie szacunek niesłychany, ciekawość mej osoby niewiarygodna. Wszyscy mnie zapraszają, nie mogę gęby otworzyć, aby we wszystkich kątach nie powtarzano: Dostojewski powiedział to, Dostojewski ma zamiar zrobić tamto".
Zakochał się w tym czasie w Awdotii Panajewej, która uchodziła za jedną z najładniejszych i najlepiej ubranych kobiet w Petersburgu. Była to efektowna brunetka o płomiennych oczach, małych ustach i zgrabnych piersiach. Pochodziła z rodziny aktorskiej i miała pewien talent literacki. Poślubiła znanego dziennikarza o arystokratycznym pochodzeniu, który głosił liberalne poglądy. Nie interesował się on zbytnio swoją małżonką, gdyż otaczał się licznymi kochankami. Dostojewski nie zdobył jednak Awdotii, ponieważ nie zwróciła ona na niego większej uwagi. "Przyszedł do nas mały Dostojewski - zanotowała– nerwowy i drażliwy młody człowiek, taki chudziutki, malutki blondynek. Ma chorowitą cerę, nieduże szare oczy, trwożliwie biegające z przedmiotu na przedmiot, rusza nerwowo wargami; w rozmowie ogólnej udziału nie brał, widać zbyt był zażenowany". Panajewa została natomiast kochanką poety Mikołaja Niekrasowa. Była mu wierna aż do śmierci i pielęgnowała troskliwie, kiedy leżał złożony syfilisem.
Petersburska kariera Teodora nie trwała zbyt długo. Kres położyła jej przypadkowa znajomość z niejakim Butaszewiczem-Pietraszewskim. Był to pomylony urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wyznawca utopijnych teorii Fouriera, którego carska policja uważała za niebezpiecznego wywrotowca. Pewnego dnia urządzono "kocioł" w jego mieszkaniu i aresztowano Dostojewskiego. Oskarżono go o próbę obalenia caratu i skazano na śmierć. Stał już na szafocie, gdy nadeszła wiadomość o ułaskawieniu. Został zdegradowany, skazany na cztery lata katorgi i dwa lata służby w karnym batalionie.
W kajdanach zawieziono go do Omska. Osadzony razem z więźniami kryminalnymi, byłby zapewne zginął, gdyby nie jego epileptyczna choroba. Lud rosyjski otaczał bowiem epileptyków zabobonną czcią i atak padaczki uratował mu życie. Od tego czasu zyskał szacunek katorżników, a swoje przeżycia opisał we Wspomnieniach z domu umarłych.
Po czterech latach wysłano go do Semipałatyńska w Kazachstanie, gdzie miał odbyć resztę kary. W karnym batalionie przyjęto go wrogo, a stale pijani oficerowie i podoficerowie uczynili z niego swoją ofiarę. Życie upływało mu na nieustannych wartach. Nie wiadomo też, jak potoczyłyby się dalsze jego losy, gdyby dobry prawosławny Bóg nie zesłał mu na pomoc barona Aleksandra Wrangla. Ów wywodzący się ze szwedzkiej arystokracji dwudziestolatek był marzycielem i idealistą. Otrzymawszy w Petersburgu nominację na prokuratora, jako miejsce swojego pobytu wybrał Semipałatyńsk, mając nadzieję, że tam, na antypodach cesarstwa, będzie ludziom najbardziej przydatny. Wrangel słyszał o Dostojewskim w Petersburgu i kiedy dowiedział się o jego przybyciu do miasta, postanowił otoczyć go opieką. Dzięki niemu pisarz otrzymał zgodę na prywatne mieszkanie, dzięki niemu przyznano mu stopień chorążego i dzięki niemu poczuł się znowu chociaż trochę człowiekiem.
W jego życiu pojawiły się dawno nie widziane kobiety. Najpierw była to cygańska prostytutka Wańka-Tańka, potem córka Polaka, kozacka żona Maryna, na koniec zaś szesnastoletnia córka jego gospodyni, o której matka mówiła, że "i tak puści się z pisarzem lub podoficerem za dwa pierniki lub funt orzechów. Lepiej więc, żeby zrobiła to z panem".
Później przyszła niespodziewanie wielka miłość do Marii Isajew, żony urzędnika sprawującego nadzór nad szynkami. Twierdziła ona, że wywodzi się z Francji, ale jej ojciec Constant był Mulatem i zawiadował kwarantanną w Astrachaniu. Isajewa chorowała na gruźlicę, która wyostrzyła jej temperament erotyczny, a serce przepełniła nienawiścią do świata. Nienawiść tę wzmagał dodatkowo nałogowy alkoholizm męża. Bez większego trudu Maria uległa Dostojewskiemu, a on zadurzył się w niej do tego stopnia, iż przypominało to rodzaj choroby umysłowej.
Cierpiał zatem, kiedy Isajewów przeniesiono do dalekiego Kuźniecka. Pisywał sążniste listy, a otrzymawszy wiadomość, iż Isajew zapił się na śmierć, natychmiast pojechał, aby prosić Marię o rękę. Spotkał u niej jednak młodego nauczyciela nazwiskiem Wargunow, który pocieszał Isajewą w jej niespodziewanym wdowieństwie. Wtedy też po raz pierwszy wystąpiła z całą ostrością masochistyczna cecha charakteru pisarza. Nie czynił swej kochance wyrzutów, ale zaprzyjaźnił się z Wargunowem i za pośrednictwem Wrangla wystarał się mu nawet o awans.
Kiedy Dostojewskiego mianowano chorążym, Maria przyjęła małżeńską ofertę i w lutym 1857 roku wzięli ślub w kuźnieckiej cerkwi. Gdy potem jechali wspólnie do Semipałatyńska, powalił Dostojewskiego w drodze ciężki atak epilepsji. Usłyszał wówczas od swojej żony, że jest "przeklętym katorżnikiem". Słowa te zapamiętał na całe życie.
Po odbyciu kary zezwolono mu na powrót do Europy. Najpierw osiedlili się w Twerze, ale po pewnym czasie mogli zamieszkać w Petersburgu. Podjął tam pracę jako redaktor pisma literackiego Czas, ale wkrótce zamknięto je z powodu rzekomych sympatii dla powstania polskiego. Należy to uznać za oczywiste nieporozumienie, gdyż Dostojewski był zagorzałym wrogiem Polaków i ich zrywów narodowych. Zamknięcie pisma stanowiło dla niego prawdziwą katastrofę i od razu starać się począł o zezwolenie na założenie nowego miesięcznika.
W jego życiu pojawiła się wtedy Polina Susłowa. Była ona jedną z pierwszych rosyjskich studentek, ponieważ za Aleksandra II przez krótki czas wolno było kobietom uczęszczać na uniwersytet. Despotyczna i kapryśna, często zupełnie nieobliczalna, miała w sobie coś z kokoty. Jako Nastasję Filipowną odmalował ją potem w Idiocie. Nie wiadomo, czy Susłowa była piękna. Z całą pewnością była pociągająca, gdyż przez jej sypialnię przemaszerował cały legion kochanków. Dostojewski widział w niej damę, która ubierała się w jedwabie, używała perfum i nosiła pończochy na podwiązkach. Nigdy dotąd nie miał styczności z takimi kobietami i na jej widok odczuwał gwałtowne pożądanie.
Kiedy w 1863 roku Susłowa wyjechała do Paryża, podążył za nią. Odnalazł ją w hotelu, ale dowiedział się, że przybył za późno, jako że miejsce w jej łóżku zajął już Hiszpan nazwiskiem Salvador. Po raz kolejny odezwał się masochizm Teodora. Poświęcił siebie, aby pomóc ukochanej kobiecie. Gdy bowiem Hiszpan ją porzucił i wyjechał, zaproponował wspólną, braterską podróż do Włoch. Swoje słowo traktował bardzo poważnie, aż zdenerwowana Susłowa musiała niemal siłą zaciągnąć go do sypialni. Zachwycony, poprosił ją natychmiast o rękę i zapewniał, że jego żona umrze prędko na gruźlicę. Polina jednak odmówiła. Rozstali się po powrocie do Petersburga, ponieważ spadły na Dostojewskiego liczne kłopoty rodzinne. Najpierw istotnie umarła jego żona Maria, a wkrótce potem brat Michał. Polina po pewnym czasie poznała znacznie młodszego od siebie krytyka literackiego nazwiskiem Rozanow, który poślubił ją tylko dlatego, iż była kochanką Dostojewskiego. Później porzuciła go dla jakiegoś subiekta.
Nie minął nawet rok, kiedy pisarz poznał Annę Korwin-Krukowską. Była zrusyfikowaną polską szlachcianką z Witebszczyzny, córką generała w stanie spoczynku. Dużo czytała i miała dość wywrotowe poglądy. Chciała nawet zostać anarchistką. Zajmowała się trochę literaturą i jedno ze swoich opowiadań wysłała Dostojewskiemu. Zaakceptował je i od tej chwili był u niej stałym gościem. Ojciec przestrzegał wprawdzie Annę, że "Dostojewski nie jest człowiekiem z naszego towarzystwa. Cóż my o nim wiemy, że jest byłym katorżnikiem i dziennikarzem. Trzeba z nim być bardzo a bardzo ostrożnie". Anna wszelako uważała się za dziewczynę samodzielną i nie zamierzała słuchać ojcowskich przestróg. Wkrótce została kochanką starszego od siebie o dwadzieścia lat pisarza. Kiedy jednak poprosił ją o rękę, również odmówiła. "Szanuję go bardzo - napisała potem - kocham jego geniusz. Ale on potrzebuje kobiety, która by żyła tylko jego osobą, która poza nim nie miałaby innego życia. On jest taki nerwowy, drapieżny, on chce wessać mnie w siebie".
Młoda dziewczyna okazała się bystrym obserwatorem i dobrym psychologiem. Uczuciowy masochizm Dostojewskiego stanowił bowiem tylko zewnętrzną powłokę, pod którą kryła się olbrzymia zachłanność, zmierzająca do odebrania kobiecie jej indywidualności i podporządkowania jej sobie. Rozstali się zatem na zawsze, a rysy Anny uzyskała później Agłaja z Idioty. Krukowska wyszła potem za mąż za komunarda Jaclarda, człowieka antypatycznego i brutalnego.
Dostojewskiemu nie pozostało zatem nic innego, jak w dalszym ciągu szukać kandydatki na żonę. Proponował małżeństwo młodej i wesołej Iwanczewej-Pisarowej, a także szwagierce swojej siostry, ale każdorazowo spotykał się z odmową. Szukając żony musiał myśleć stale o pracy. Przyciskany przez wierzycieli, napisał swoją pierwszą wielką powieść, zatytułowaną Zbrodnia i kara.
Będąc związany umowami wydawniczymi, które nagliły go do pośpiechu, postanowił zatrudnić stenotypistkę. Zdecydował się na niespełna dwudziestoletnią Annę Snitkin. Pochodziła ona z mieszczańskiej rodziny, a jej matka była rodowitą Szwedką. Dziewczynę fascynowała zarówno twórczość Dostojewskiego, jak i sama osoba pisarza. "Pierwszy raz w życiu widziałam człowieka rozumnego, dobrego, ale nieszczęśliwego, jak gdyby przez wszystkich porzuconego, i uczucie głębokiego współczucia i litości powstało w mym sercu" - wspominała. Po kilku dniach była już autentycznie zakochana i kiedy Dostojewski poprosił ją o rękę, zgodziła się bez wahania. Zgodziła się, chociaż pisarz był od niej o ćwierć wieku starszy, chociaż nie była wcale pewna jego miłości, chociaż był chory, a także - jak powszechnie mówiono - ponury i zgryźliwy. Zgodziła się, ponieważ wiedziała, że jej potrzebuje.
Pierwsze tygodnie małżeństwa były dla niej prawdziwym koszmarem. Mieszkająca z nimi bratowa męża zatruwała jej życie, a u Teodora nasiliły się ataki epileptyczne, po których bywał pobudliwy, zaczepny i drażliwy. W tej sytuacji, pożyczywszy od matki pieniądze, namówiła go do wspólnego wyjazdu za granicę. Zgodził się pod warunkiem, że nie będzie on dłuższy niż trzy miesiące. W kraju zjawili się po czterech latach.
Podróżowali po Niemczech, Włoszech, Szwajcarii. Europa wyzwoliła w nim ducha hazardzisty. Koniecznie chciał wygrać majątek i przegrywał wszystko, co posiadali. Musieli sprzedawać rzeczy osobiste i wysyłali rozpaczliwe listy do Rosji z prośbą o wsparcie. Anna przez cztery lata walczyła z nałogiem męża, ale w końcu odniosła zwycięstwo. Przestał grać, a w Szwajcarii i Włoszech powstały jego najlepsze powieści: Idiota i Biesy. Urodziło im się troje dzieci, z których najstarsza Sonia zmarła jednak po kilku miesiącach.
W Rosji, dokąd powrócili w 1871 roku, czekały na nich zaciągnięte długi, które trzeba było pośpiesznie spłacić. Dostojewski stał się jednak człowiekiem sławnym, a jego książki czytano nawet na carskim dworze. Udało mu się też wygrać proces z siostrami o obalenie testamentu ciotki i został właścicielem niedużego majątku ziemskiego. Sprawy finansowe przejęła w tym czasie w swoje ręce Anna, co wyraźnie odbiło się na standardzie ich życia.
Rodzinne szczęście zakłócały niestety kłopoty pisarza ze zdrowiem. Chorował coraz częściej i coraz trudniej szło mu pisanie jego ostatniej powieści Bracia Karamazow, która stała się przekazem bardzo osobistych uczuć. Rozstrzygała ona także problematykę Ewangelii, stanowiącą nić przewodnią całej twórczości Dostojewskiego.
Książkę przyjęto z entuzjazmem. Chciał jeszcze napisać jej drugą część, ale już nie zdążył. W styczniu 1881 roku dostał krwotoku. Kazał sobie podać Ewangelię, którą otworzył na III rozdziale świętego Mateusza: "A Jan mu nie odpuszczał mówiąc: Ja mam być ochrzczony od Ciebie, a ty przychodzisz do mnie. A Jezus odpowiadając mu rzekł: Zaniechaj teraz, albowiem tak się nam godzi wypełniać wszelką sprawiedliwość".
"Ja dzisiaj umrę"– powiedział. Istotnie. Zmarł wieczorem tego samego dnia, przeżywszy sześćdziesiąt lat.
Pochowano go w Ławrze Aleksandra Newskiego. Anna przeżyła swego męża o trzydzieści osiem lat. Zmarła w 1919 roku podczas głodu. Zostawiła po sobie pamiętniki, w których napisała: "Mąż mój dyktował mi zawsze swe powieści. Ta praca była słodyczą mego życia. Byłam wewnętrznie dumna z tego, że pierwsza słyszę utwory znakomitego pisarza, że asystuję przy tworzeniu jego dzieł, że słyszę - ja tylko - te wszystkie odcienie, które Dostojewski nadawał słowom swych bohaterów w chwilach, gdy te słowa powstawały i rodziły się. - Dostojewski, słońce mego życia".


Rachel Félix>
Rachel Félix była teatralnym objawieniem Paryża. Kochali się w niej politycy i artyści, a Alfred Musset pisał o niej w 1838 roku: "Młode dziewczątko, nie mające jeszcze siedemnastu lat, które naturę miało tylko za swojego mistrza, powoduje owo nieprzewidziane zamieszanie, tyczące także wielu spraw literackich... Panna Rachel jest raczej drobna niż wysoka; ci, którzy wyobrażają sobie heroinę teatru o mocnych muskułach i toczącym w purpurze olbrzymim biuście, srodze się zawiodą. Panna Rachel nie jest tęższa niż ramię panny Georges, to co uderza przede wszystkim, to jej ruchy, krok, gest, doskonała prostota. Głos ma przejmujący, a w momencie namiętności wybitnie mocny; delikatne rysy, na które nie można patrzeć z bliska bez wzruszenia, zanikają, gdy z dala się na nią patrzy; wydaje się być zresztą słabego zdrowia, dłuższa rola męczy ją najwidoczniej".
Rachel urodziła się w 1822 roku w szwajcarskiej rodzinie żydowskiej. Rodzice jej byli wędrownymi kramarzami i tułali się po jarmarkach, sprzedając wyroby galanteryjne. Rachel była ich drugą córką i od dziecka wędrowała z rodzicami od miasta do miasta, od jarmarku do jarmarku. Kiedy urodził się jednak syn Rafael, rodzice zaprzestali dotychczasowego trybu życia i osiedli w Lyonie. Dziewczynka, aby zarobić na życie, tańczyła, śpiewała i deklamowała w okolicznych kawiarniach. Pewnego dnia usłyszał ją i zobaczył paryski muzyk Choron. Uderzony jej melodyjnym głosem, namówił rodziców, aby przenieśli się do Paryża i stworzyli córce możliwość kształcenia się i rozwijania swojego talentu.
Nauka była trudna i wyczerpująca, ale Rachel cechował niebywały upór. Kształciła dykcję wkładając sobie kamienie do ust, a że była niezwykle muzykalna i obdarzona fenomenalną pamięcią, szybko zwróciła na siebie uwagę krytyki.
Gdy miała lat piętnaście, zainteresował się nią Józef Vedel z Komedii Francuskiej, który pomógł jej dostać się na deski profesjonalnego teatru.
Zadebiutowała w Horacym Corneille'a. Zobaczył ją wtedy słynny publicysta, doktor Véron i uczynił z niej swoją utrzymankę. Dzieliła się nim ze swoją najbliższą przyjaciółką Anaďs Aubert. Nie było w tym nic zaskakującego, gdyż Rachel nie należała do dziewcząt pruderyjnych i konsekwentnie realizowała wytknięty sobie cel. Bez żadnych skrupułów związała się zatem z krytykiem teatralnym Jules'em Janinem i dziennikarzem Feliksem Bonnaire, dzięki czemu zyskała przychylność prasy. Przychylność ta nie była wszakże trwała, ponieważ kiedy zostawiła Janina dla poety Alfreda Musseta, porzucony kochanek zaatakował ją w niezbyt wybredny sposób. Urażony Musset napisał do niego: "Pana artykuł jest ordynarny. Mówiąc szczerze jest Pan dzieckiem, które trzeba trzymać na wodzy, jest Pan głupcem, któremu powinno zabronić wstępu do Teatru Francuskiego".
Musset znany był w Paryżu nie tylko jako dramaturg i poeta, ale przede wszystkim jako uwodziciel, za którym szalały wszystkie kobiety. Aktualnie był sfrustrowany po niefortunnym romansie z George Sand i młoda Rachel przywrócić mu miała życiowy spokój. Napisał dla niej nawet sztukę Królewska służebnica, która jednak nigdy nie ukazała się na scenie. Romans ich nie trwał zbyt długo, gdyż kapryśnego pisarza zmęczyła równie kapryśna kochanka i dlatego też postanowił ją opuścić.
Korzystając z okazji, iż aktorka nie posiadała w tym czasie żadnego protektora, zazdrosny Véron począł rozpuszczać pogłoski, że dorabia ona sobie do gaży w domu publicznym madame Saigneville. Rachel znalazła się na towarzyskim indeksie i drzwi paryskich salonów zostały przed nią zamknięte. "Mme Saigneville - pisała - zajmowała się kiedyś stręczycielstwem, ba, pisano niedawno w gazecie, że byłam u niej, ta wzmianka narobiła mi więcej złego, niż wszystko co wygadywano na mnie od trzech lat. Saigneville podkreśla zawsze, że posiadła całe moje zaufanie. Jej rady są perfidne, pokrywa je maską szczerego zainteresowania, celem jej jest posiąść moją ufność za wszelką cenę. Jeśli tak się kiedyś - na moje nieszczęście - stało, nadużywała tego na wszelkie sposoby. Zerwę z nią oczywiście, ale powoli, bez awantur". Zapisała także w swoim kajeciku: "Véron: unikać rozmowy o nim z kimkolwiek, bądź przyjmować z obrzydzeniem i wzgardą, ale bez gniewu, relacje o jego docinkach. Nigdy się do niego nie zbliżać".
Na premierze Burgrafów Wiktora Hugo zobaczył ją po raz pierwszy hrabia Aleksander Walewski, nieślubny syn Napoleona Bonaparte, aktualny kochanek jej przyjaciółki Anaďs Aubert. Anaďs nie była jednak zazdrosna, gdyż pisała do Racheli: "Kiedy otoczona jesteś rojem kobiet najbardziej czarujących, zauważa tylko ciebie. Oryginalność, powab, elegancja, wyniosłość w najlepszym tonie, urok konwersacji - jesteś tym wszystkim obdarzona. Natura wyposażyła cię hojnie". Hrabia, oczarowany jej grą i scenicznym wdziękiem, zaprosił ją na kolację i wyznał swoją miłość. "Przysięgam, że będę Cię kochał całe życie" - powiedział i dla żartu poświadczył to na piśmie. Później zostali kochankami.
Rachel stanowiła największą miłość w życiu Walewskiego. "Miłości moja, przyjaźni moja, moja czułości, moje zainteresowanie Tobą wymaga żywej wdzięczności, przyznaj. Nigdy nie jest się kochanym dwa razy tak, jak ty jesteś przeze mnie kochana. Niemożliwe, by nie czuło się wdzięczności wobec kogoś, kto tak kocha, chyba że ma się serce niewdzięczne, duszę podłą, w której brak owych uczuć, odróżniających naturę ludzką od zwierzęcej" - napisał w jej pamiętniku. Wszędzie widywano ich razem i nie obchodziły go plotki pani de Girardin, która twierdziła, iż połowa widowni na przedstawieniu Fedry, w którym Rachel grała główną rolę, gościła w jej łóżku. Nie obchodziło go też, iż w przeszłości Rachel była utrzymanką różnych znanych osobistości. Został jej opiekunem i mentorem, uczył ją dobrych manier. "W pozycji tak trudnej jak Twoja - pisał - na terenie tak śliskim, otoczona taką masą zazdrości, zawiści, wrogości wreszcie, nie możesz istnieć, nie potrafisz utrzymać postawy właściwej, szlachetnej, jeżeli nie będzie przy Tobie kogoś, kto kierowałby Twoim postępowaniem całkowicie. A jakże można nim kierować, kiedy bez żadnych zastrzeżeń zwierzasz się wszystkim naokoło. Proszę Cię, byś była mi posłuszna nie tylko w sprawach wielkich, ale i drobnych także, byś podążała w kierunku, jaki ja Ci wytyczę, czy też raczej oboje ten kierunek obmyślimy".
Walewski sprawił, iż drzwi salonów otworzyły się przed Rachel ponownie i zaczęto o niej mówić jako o największej aktorce swojej epoki. Nie wiadomo, oczywiście, czy dotrzymywała ona wierności hrabiemu. Złośliwi mówili, że miała romans z królewskim synem, utracjuszem i hulaką, księciem de Joinville, ale pozostaje niezaprzeczalnym faktem, że odrzuciła dość obcesowe zaloty Aleksandra Dumasa. Wysłał on bowiem do niej żarliwy, pełny miłosnych wyznań list, który Rachel pokazała Walewskiemu. Oburzony hrabia odpowiedział pisarzowi w jej imieniu: "Z głupcami trzeba mieć się na baczności, by nie wymknęło się słowo, dające asumpt do niewłaściwych posunięć. Nie wiedziałem, że i wśród ludzi intelektu również należy być niezwykle ostrożną". Dumas, który chciał wyjść z tego starcia jako pozorny choćby tryumfator, napisał do niej dość obraźliwy list, ale ona odpowiedziała mu w podobnym tonie. Pisarz zrozumiał, że nie ma u niej szans, oświadczył więc Walewskiemu: "Pragnąłem osaczyć gród, którego Ty jesteś panem - i poniosłem kompletną klęskę. Przyjmij moje powinszowania. Chcę, byś dowiedział się o Twoim zwycięstwie ode mnie, nie od kogo innego. W ten sposób nie będziesz miał prawa żywić do mnie urazy za moje fiasko. Powiedz, proszę, pannie Rachel, że pozostałem nadal nie tylko jej wielbicielem, ale pragnę również ofiarować jej moją przyjaźń".
Walewski dla swojej miłości szukał ciszy i stabilizacji, ale Rachel nie chciała o tym słyszeć. "Powinnam grać, tylko grać, wszystko inne jest stratą czasu" - mówiła. Jej gra nabierała zresztą coraz większego kunsztu i cały Paryż chodził do teatru tylko po to, aby zobaczyć Rachelę w roli Fedry. Nawet Fryderyk Chopin pisał do Grzymały: "Przyjechałem onegdaj w nocy, z siostrą zawsze biegam. Dziś prowadzę ją na Rachelę".
Walewski kupił dla niej pałac przy rue Trudon, w którym odwiedzał ją poeta Teofil Gautier, przyjaciółka Wiktora Hugo - Julietta Drouet, platoniczna miłość Chateaubrianda - pani Récamier, a także premier Adolf Thiers. Ten ostatni żywił zresztą do Walewskiego pewną urazę, gdyż zamierzał go wyswatać ze swoją siostrzenicą Dosme.
W 1844 roku Rachel zaszła w ciążę i na jakiś czas musiała zawiesić występy. Wyjechali wtedy razem do Marly, gdzie w listopadzie tegoż roku przyszedł na świat Aleksander Antoni Walewski, wnuk cesarza Napoleona. Szczęście ojca było bezgraniczne, chociaż po urodzeniu dziecka nastąpiła w Racheli niepokojąca zmiana. Ponownie stała się zalotna i nadal bardzo lubiła otaczać się adoratorami. Jednym z nich był młodziutki, szesnastoletni Jules Samson, którego zwała pieszczotliwie "kuzynkiem". "Strzeż się kuzynków - mówił jej Aleksander - są czasami niebezpieczni, a w każdym razie kompromitujący".
Kiedy Walewski na prośbę Thiersa wyjechał na jakiś czas do Hiszpanii, miejsce Jules'a zajęli Emil de Girardin i książę de Gramont, którzy coraz częściej przebywać poczęli w jej pałacu. Po powrocie hrabiego w marcu 1846 roku doszło zatem do burzliwej kłótni, po której nastąpiło definitywne zerwanie. Aleksander wyjechał do Włoch, wysyłając przedtem do Racheli list o następującej treści: "Wyjeżdżam. W tej chwili, kiedy otrzymasz ten list będę już daleko. Zapomniałem o wszystkim, co stało się wczoraj; dość powiedzieć, że nie mówiłem o tym z nikim, z nikim. Jeśli - w co ufam - żałujesz słów, jakie Ci się wymknęły, napisz do mnie, a odpowiem Ci na pewno".
Rachel widocznie nie napisała, gdyż po trzech niespełna miesiącach Walewski oświadczył się we Florencji Marii Ricci, wnuczce królewskiego brata - Stanisława Poniatowskiego, i 3 czerwca 1846 roku odbył się ich ślub.
Wiadomość o małżeństwie, którą zakomunikowała jej Anaďs Aubert, Rachel przyjęła bardzo boleśnie. Przypomniała sobie, że niegdyś Aleksander przysięgał jej dozgonną miłość, co potwierdził zresztą własnoręcznym podpisem. "Nie pomyliłaś się wcale moja droga Anaďs, sądząc, że powiadomiłaś mnie o rzeczy najstraszliwszej, jaka mogła mnie spotkać, donosząc mi o tym, co stało się teraz sensacją dnia. Nie usiłuję wcale opisywać Ci mego smutku - zwracała się do swojej przyjaciółki - jest zbyt ogromny. Bóg ukarał mnie okrutnie, ale i pokazał, że jego karząca ręka pamiętała przecież jakoś o mnie. Czyż nie zostawił mi mojego drogiego dziecka?"
O dziecko to rozpoczęły się zresztą przetargi między ojcem i matką. Aleksander chciał je zabrać do siebie, ale Rachel odmówiła. Cesarski wnuk wychowywał się zatem w żydowskiej rodzinie.
Pomimo rozstania się z Walewskim Rachel pozostała nadal zagorzałą bonapartystką, przynajmniej w sprawach łóżkowych. Jako następnego kochanka wybrała syna napoleońskiego generała Bertranda, ojca jej drugiego dziecka. Później żyła z cesarskim bratankiem, księciem Plon-Plon.
W połowie lat pięćdziesiątych Rachel coraz bardziej odczuwać poczęła zadawnioną gruźlicę. Zdawała sobie sprawę, iż jej życie nieuchronnie zbliża się do końca, toteż zdecydowała się przekazać Aleksandra Antoniego jego ojcu. Po porozumieniu z żoną Walewski adoptował swego nieślubnego syna. Maria Ricci otrzymała wtedy list od jego matki: "Byłam niedawno przerażona moim stanem zdrowia, ale dowiedziawszy się od pana hrabiego Walewskiego, że syn mój Aleksander znajdzie się wkrótce przy osobie takiej jak Pani, odzyskałam nieco spokoju i znowu mogę mieć nadzieję, że Bóg pozwoli mi jeszcze przeżyć długie lata, co umożliwi mi dowieść pani hrabinie, jak bardzo jestem wdzięczna za dobroć i szlachetność".
Wyroki losu były niestety nieubłagane. Rachel czuła, że umiera. "Prosisz mnie, moja droga Anaďs, żebym opisała ci moje sukcesy, zdobyłam się na odwagę, by występować jeszcze, mimo wszystkich moich zgryzot, byłoby jednak ponad moje siły opisywać Ci rezultaty tych występów. Chciałabym grywać jak najczęściej, gdyż czuję, że muszę dać wytchnienie memu sercu po cierpieniach, jakie przeżyło. Och tak, żałuj mnie, słusznie czy niesłusznie, czuję się ogromnie nieszczęśliwa. Nie mogę spać na skutek bezustannego wzburzenia; już nie płaczę, ale cierpię tym więcej" - zwierzała się przyjaciółce.
Zmarła w październiku 1857 roku, przy wtórze hebrajskich pieśni. Pochowano ją na paryskim cmentarzu Perč-Lachaise.


Maria Kalergis
Maria Kalergis należała do romantycznych widm kobiecych, które krążyły po całej Europie, od Paryża do Petersburga i od Londynu do Rzymu, zatrzymując się na dłużej w modnych kurortach. Towarzyszył im zwykle orszak wielbicieli składający się najczęściej z artystów i arystokratów. Artyści sławili wdzięki, arystokraci zaś płacili rachunki.
Uważano ją, nie bez racji, za jedną z najpiękniejszych kobiet romantyzmu, a malarka Sanders, jej portrecistka, pisała: "Podobny model to szczęśliwy traf dla artysty, mnie się teraz zdarzył... Ten złoty odcień włosów, tak znamienny dla malarzy ze szkoły weneckiej... A oczy... Źrenice to dwa fiołki parmeńskie". Zbliżone zdanie miała także wicehrabina de Janze: "Była wielką damą w każdym calu, o rysach bardzo regularnych, usta kształtne, oczy niebieskie i żywe, cera olśniewająco biała, wzrostu wysokiego, w miarę pulchna, łabędzia szyja z niezrównanym wdziękiem wychylała się między krągłymi ramionami o cudownej linii, głowę miała małą i kształtną".
Życie tej kobiety owiane było pewną tajemnicą i budziło skrajnie odmienne opinie. W oczach hrabiny Rozalii Rzewuskiej uchodziła ona nieomal za westalkę. "Była nieposzlakowana w swym prowadzeniu się, można jednak wysnuć supozycję, że miała w swym życiu chwile, kiedy nie przyznając się do tego, zapewne żałowała, iż poprzestała na odbieraniu hołdów wyłącznie platonicznych". Podobnego zdania był także Aleksander Dumas syn, według którego "przebywając w samym centrum wielkiego świata, żyła samotnie i z dala od jego pokus... a życie jej, tak jeszcze młodej, było już poematem miłości poetyckiej, rezygnacji i poświęcenia".
Zgoła inaczej wyrażał się o niej hrabia Horacy de Viel Castel, według którego Maria Kalergis oraz jej dwie kuzynki: hrabina Lidia Nesselrode i księżna Nadieżda Naryszkin postanowiły założyć towarzystwo udziałowe rozpusty i werbowały do niego młodych literatów i artystów. Opinię taką podzielał również poeta Henryk Heine, który Kalergis nazwał "panteonem, na którym spoczywali wielcy mężowie". Nie brak było w końcu i takich, którzy widzieli w niej schizofreniczkę.
Rodowód Marii był dość skomplikowany. Jej ojciec Fryderyk Nesselrode wywodził się z Niemiec, ale był adiutantem wielkiego księcia Konstantego i dowódcą warszawskiej żandarmerii. Swoje stanowisko zawdzięczał z pewnością stryjowi Karolowi Robertowi Nesselrode, który na dworze carskim pełnił stanowisko kanclerza.
Matka Marii, Tekla Górska, była Polką i zaliczała się do kobiet nadzwyczaj przystojnych. Swego czasu bywała w pałacu Pod Blachą i nie jest wcale wykluczone, iż flirtowała z kochliwym księciem Pepi. Kiedy w 1821 roku poślubiła Fryderyka, miała już około trzydziestu lat i zapewne bogatą przeszłość. Po roku przyszła na świat córka Maria, lecz małżeństwo rozpadło się w kilka miesięcy później. Generał Klemens Kołaczkowski pisał, że "Nesselrode z żoną żył krótko. Dziwactwa niesłychane z obydwóch stron rozchwiały wkrótce to niedobrane stadło".
Jako oficjalną przyczynę podano wprawdzie niezgodność charakterów, ale należy domniemywać, iż separacja nastąpiła na skutek romansów Tekli, która w 1827 roku urodziła nawet nieślubnego syna. Mąż wystąpił o separację, zabrał córkę i umieścił ją w Petersburgu pod opieką swego stryja i jego małżonki. Maria otrzymała tam staranne wychowanie, które pozwoliło jej później błyszczeć w europejskich salonach. Brak rodziców pozostawił wszakże głęboki uraz w jej psychice, która stała się niezrównoważona i labilna.
Gdy ukończyła siedemnaście lat, wydano ją za mąż za urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Greka Jana Kalergis. Miał on nader pokraczny wygląd, był o osiem lat starszy, ale dysponował milionową fortuną. Niejasna była także jego przeszłość. Opowiadano, że za popełniony niegdyś gwałt skazano go na galery. Kalergisowi dorobiono jednak odpowiednią genealogię, a jego ród wywiedziono z XVI wieku. W styczniu 1839 roku ta całkowicie niedobrana para stanęła na ślubnym kobiercu. Hojny małżonek ofiarował żonie z tej okazji kwotę 600 tysięcy rubli. Mimo to Maria czuła nieprzeparty wstręt do swego męża i już w podróży poślubnej, nie zważając na to, że jest w czwartym miesiącu ciąży, uciekła od niego. Kalergis pomawiał ją zresztą w tym czasie o flirt z pianistą Zygmuntem Thalbergiem i nie był przekonany, czy jest faktycznym ojcem dziecka, ktore miało się wkrótce narodzić. Maria równo po roku powiła córkę, ale małżonkowie nigdy już sie nie zeszli. Po pewnym czasie Grek wyjechał na stałe do Londynu. Kanclerz Nesselrode jego wyjazd skwitował słowami: "Maria oddycha swobodniej po wyjeździe swego tyrana domowego, mało delikatnego, jak go nazywa kuzyn z Warszawy... Kalergi to wariat godzien litości".
Po rozstaniu się z mężem piękną Marię otoczył natychmiast tłum wielbicieli, wśród których uprzywilejowaną pozycję uzyskał Aleksander Demidow, syn carskiego ambasadora we Florencji. Dla niej rozwiódł się on nawet ze swoją żoną, Matyldą Letycją Bonaparte, córką eks-króla westfalskiego i bratanicą obalonego cesarza Francuzów. Matylda od tego czasu okazywać poczęła Marii wyraźną niechęć, graniczącą nieomal z nienawiścią.
Romans z Demidowem trwał kilka miesięcy, ponieważ pod koniec 1840 roku Kalergis wyjechała do Warszawy, pragnąc uzyskać zgodę ojca na rozwód. Ojciec nie chciał wyzbyć się posagu, znalazł więc salomonowe rozwiązanie. Zięciowi zapewnił wolność przez rozwód w kościele prawosławnym, zachował zaś majątek córki przez brak rozwodu w kościele katolickim. Demidow, który oczekiwał na nią w Petersburgu, niecierpliwił się i szalał z miłości, o czym pisała w swoim liście kanclerzyna Nesselrode: "Jest taki, jak pisałam: despotyczny w miłości, zazdrosny, porywczy. Daje tego dowody swym gniewem z powodu jej przedłużającego się pobytu w Warszawie. Jakie ma do tego prawo, można by go zapytać. Czy nie powinniśmy bardziej czuwać nad tym, aby ten Romeo był mniej kompromitujący". Nie uzyskawszy rozwodu, Maria zerwała z Demidowem i została w Warszawie przez najbliższe cztery lata. Zaczęła wtedy bywać w tamtejszych salonach, gdzie poznała wielu młodych artystów zaliczających się do cyganerii warszawskiej. Kochał się w niej poeta Włodzimierz Wolski, twórca libretta do opery Halka.
Na wiosnę 1843 roku przybył do Warszawy Franciszek Liszt. Poprzedzała go olbrzymia sława i wszystkie arystokratki pragnęły gościć go u siebie, a co poniektóre ubiegały się jawnie o jego względy. Pianista złożył także wizytę hrabiemu Nesselrode i wtedy po raz pierwszy spotkał Marię Kalergis. Znajomość ta zamienić się później miała w burzliwy romans.
W 1844 roku, ze względu na pogarszające się zdrowie, Maria udała się do Włoch. W podróży towarzyszył jej nowy wielbiciel hrabia Adam Potocki, syn byłego adiutanta Napoleona, aktualny narzeczony Katarzyny Branickiej. Sprawa nabrała posmaku skandalu - Zygmunt Krasiński pisał: "Adaś wciąż gada, że chce się żenić z panią Kalerdżi, a o Kasi nie myśli". Potoccy zrobili wszystko, aby przerwać ten kompromitujący dla nich związek, ale dopiero po trzech latach Adam dał się zapędzić do ślubu z Branicką, a Kalergis zwróciła dane jej słowo. Jej "ofiara" znalazła uznanie w oczach wyższych sfer, gdyż hrabina Rozalia Rzewuska pisała na ten temat: "Wzajemny afekt Adama i Marii miał wkrótce otrzymać sankcję kościelną, gdy dezaprobata, jakiej z tego powodu dała wyraz hrabina Potocka matka, raniła boleśnie serce Marii Calerddji. Uniesiona własną egzaltacją, napisała hrabinie list pełen godności, zaparcia samej siebie i poświęcenia, zwracając hrabiemu Adamowi jego słowo, od którego uzależniał on swoje szczęście. Ofiara została przyjęta i pokwitowana pięknymi frazesami, a niebawem uwieńczona małżeństwem Adama z jego uroczą kuzynką Katarzyną Branicką".
Z Potockim pozostali jednak nadal w przyjaźni. Przyjaźń tę podzielała również jego żona Katarzyna. Po śmierci Marii zebrała ona wszystkie jej listy i opatrzyła je następującą notatką: "Listy Marii Kalergis. Niech Bóg łaskaw da jej zbawienie i wieczny odpoczynek. Zbłądziła - ale kochała z zaparciem siebie samej, czysto, serdecznie, głęboko. Bóg dał jej na ziemi wiele cierpień, śmierć przytomną, przyjętą z pokorą i miłością".
We Włoszech Maria spotkała młodego poetę Cypriana Norwida, z którym być może poznali się już wcześniej w Warszawie. Piękna arystokratka stała się natchnieniem jego twórczości. Aby ją zdobyć, musiał dostosować się do trybu jej życia, co niewątpliwie nadwerężyło jego ubogą sakiewkę. Bezgranicznie zakochany, dopiął w końcu swego. Stało się to parę miesięcy później w Berlinie. Dla Marii był to nic nie znaczący epizod, Norwid fakt ten przeżył natomiast niezwykle mocno. Kiedy bowiem dała mu do zrozumienia, że z jej strony był to tylko przelotny flirt i na nic więcej nie może liczyć, wyjechał nawet na jakiś czas do Ameryki. Fakt ten opisywała w swoim liście jego bratowa Ludwika: "Otworzyły się oczy Cyprianowi w Wenecji podczas przejażdżki w gondoli ze wspomnianą damą. Co mu powiedziano - nikt się nie dowiedział. Zdaje się, że zrozpaczony, na poły oszalały, we fraku, w białym krawacie, pobiegł na dworzec, opuścił Wenecję i wsiadł na okręt do Nowego Świata, skąd wrócił z wielką admiracją dla Amerykanów, lecz rana zadana przez panią K. nie zabliźniła się nigdy".
W międzyczasie Maria nawiązała romans z Franciszkiem Lisztem, z którym spotkała się w Bonn na odsłonięciu pomnika Beethovena. Później wyjechali wspólnie do Baden-Baden. Gdy rozstawali się, wirtuoz napisał do niej znamienny list: "Rozstaliśmy się w milczeniu, którego zapewne ani nasze listy, ani rozmowy nie zdołają zerwać; cóż z tego? Najwyższy odruch ducha i najgłębsze poruszenia serc nie mają nic wspólnego z biegiem spraw codziennych i małych ludzi, których krąg nas otacza i czasem dusi po prostu... Gdyby chwile spędzone w Baden przypomniały się Pani, proszę zagrać w Warszawie kilka taktów Warum. Prześlę Pani pendant do tego utworu i damy mu tytuł, jeśli Pani pozwoli, Warum nicht?"
Rozstawszy się z Lisztem, związała się na krótko z bogatym hrabią Władysławem Zamoyskim, który wyznawał jej: "Ograniczam się tylko do słów, które powiedzą Pani, że dałaś mi szczęście. Niechaj niebiosa Jej wynagrodzą. Osoba Pani, jej przyszłość i spokój budzą we mnie ogromne zainteresowanie. Muszę zapewnić raz jeszcze, że obudziłaś we mnie najgłębsze uczucia". Zamoyski był o dwadzieścia lat starszy od Marii i z jej strony nie mogło być oczywiście mowy o jakimkolwiek uczuciu. Traktowała go zapewne jako weksel, który mógł jej zabezpieczyć przyszłość.
W 1847 roku Kalergis osiadła w Paryżu, gdzie wzorem innych dam postanowiła założyć salon literacki. Podstawowy atut ściągający tam licznych gości stanowiła niewątpliwie jej oryginalna uroda. Nie bez znaczenia był ponadto fakt, że znała kilka języków, tryskała dowcipem i pięknie grała na fortepianie. Nawet Chopin, dość oszczędny w pochwałach, pisał o niej: "Panią Calergis uczę; w istocie bardzo pięknie gra i bardzo wielki sukces ma w świecie wielkim paryskim ze wszech miar".
Wśród odwiedzających jej salon był między innymi generał Eugeniusz Cavaignac, były gubernator Algieru, przyszły kontrkandydat Ludwika Napoleona w wyborach prezydenckich. Opowiadano, że kochał się w niej do szaleństwa i zamierzał ją poślubić. Do ślubu jednak nie doszło na skutek sprzeciwu chorej matki, która wymogła na generale, że nigdy nie poślubi cudzoziemki. Po raz drugi niedoszła teściowa pokrzyżowała Marii plany matrymonialne. Przeżyła to boleśnie. Podczas bezsennych nocy wypijała morze mocnej herbaty i paliła mnóstwo papierosów.
Po stracie Cavaignaca pocieszył ją podobno jego konkurent Ludwik Napoleon, niezwykle czuły na wdzięki niewieście. "Umie on szeptać damom czułe słówka" - powiedziała do hrabiny Jaubert. Sympatię do Napoleona III zachowała zresztą do końca swego życia i nazywała go "największym człowiekiem epoki". Kontakty z politykami sprawiły, iż Marię poczęto traktować dość podejrzliwie, a Wiktor Hugo sugerował, że jest ona rosyjskim szpiegiem. "Pani Kalergis jest to piękna Rosjanka, które są teraz u nas w modzie, biała i wesoła, wielka jak dragon, z dołeczkami jak pani Pompadour, gra na fortepianie najpiękniejszymi rękami świata, kocha się w Cavaignacu, co stwarza jej pozycję polityczną, jest córką nieślubną (?) pana de Nesselrode, żoną Greka skazanego na galery za zgwałcenie, uchodzi za szpiega, bywa u niej najlepsze towarzystwo Paryża" - mówił.
Oprócz polityków w salonie mieszczącym się przy rue d'Anjon bywali też artyści. O względy Marii ubiegał się Teofil Gautier, który poświęcił jej wiersz Biała symfonia oraz Alfred Musset, który - opromieniony niedawnymi romansami z George Sand i księżną Krystyną Belgiojoso - znalazł z pewnością drogę do jej sypialni.
Nieco później Kalergis zaplątała się w dwa dość kompromitujące związki. Po śmierci żony kanclerza Nesselrode została kochanką starszego od siebie o lat ponad czterdzieści własnego stryja. Odwiedzała go często w Petersburgu i zadomowiła się w jego pałacu. Córki kanclerza, Maria Seebach i Helena Chreptowicz, oskarżały ją, że pełni przy ich ojcu tę samą rolę, którą niegdyś spełniała przy Talleyrandzie księżna Dorota Dino, inna kochająca "bratanica".
Skandalizujących rozmiarów nabrał również jej związek z hrabią Louisem Molé, byłym ministrem spraw zagranicznych króla Ludwika Filipa. I w tym wypadku różnica wieku wynosiła ponad czterdzieści lat; kiedy wyjechali wspólnie do Baden-Baden, nieszczęsny amant zmarł nagle na zawał serca. Matylda Bonaparte, była żona Demidowa, skomentowała ten fakt nader złośliwie: "Kalergis przypadł zaszczyt asystowania nagłej śmierci i ostatniemu westchnieniu pana Molé, podczas gdy jego głowa spoczywała na jej ramieniu".
W 1856 roku Maria postanowiła wydać za mąż swoją niespełna siedemnastoletnią córkę. Na oblubieńca wybrała jej hrabiego Franciszka Coudenhove, syna feldmarszałka Ludwika Habsburga. Był on starszy od swojej narzeczonej o piętnaście lat i większego majątku nie posiadał. O wyborze zadecydował jednak fakt, iż hrabia Coudenhove figurował w Almanachu Gotajskim. Po trwających pół roku przetargach do ślubu doszło ostatecznie w czerwcu 1857 roku.
Rozstanie z córką zwolniło Kalergis od obowiązków macierzyńskich i przywróciło jej większą swobodę ruchów. Zaczęła teraz więcej podróżować i częściej odwiedzać Warszawę, Petersburg i modne kurorty. Na jakiś czas opuściła Paryż i przeniosła swój salon do Warszawy. Podjęła tam starania o utworzenie Instytutu Muzycznego i uczestniczyła w wielu przedsięwzięciach charytatywnych, na których jako pianistka odnosiła duże sukcesy. W 1860 roku wyjechała do Wiednia, skąd udała się potem do Paryża. Towarzyszył jej w podróży młodszy o lat dziesięć Edward Bulwer-Lytton, sekretarz ambasady angielskiej w Wiedniu, syn ministra i jednocześnie pisarza Bulwera-Lyttona. Był to doskonale zapowiadający się młody dyplomata, który w przyszłości miał zostać wicekrólem Indii. We Francji Kalergis odnowiła swoją znajomość z Lisztem, a w Berlinie romansowała z anonimowym pułkownikiem pruskiej kawalerii.
Z końcem 1861 roku zapadła poważnie na zdrowiu. Miała bóle w nogach, w nerkach, kurcze żołądka. Stwierdzono atak wątroby, ale diagnoza okazała się błędna. Chorowała kilka miesięcy i na rekonwalescencję udała się do Karlsbadu. Jej temperament erotyczny poczynał z wolna wygasać i coraz częściej poczęła myśleć o tym, aby stworzyć sobie domowe ognisko. W 1863 roku zmarł w Londynie jej mąż Jan Kalergis i mogła pomyśleć o nowym małżeństwie.
Była w tym czasie związana z warszawskim policmajstrem Sergiuszem Muchanowem, młodszym od niej o ponad jedenaście lat, i ku zaskoczeniu wszystkich zdecydowała się go poślubić. Małżeństwo to miało oczywiście posmak towarzyskiego skandalu. Plotki uciszyły się dopiero wówczas, kiedy policmajstra mianowano adiutantem wielkiego księcia Konstantego Nikołajewicza. Książę aktualnie popadł w carską niełaskę i musiał opuścić Rosję. Osiadł w Baden-Baden, gdzie towarzyszył mu Muchanow wraz z małżonką. Było to swego rodzaju wygnanie i u Marii, na którą skierowane były dotąd oczy całej Europy, narastać poczęły gorycz i zniechęcenie. Doprowadziło to w końcu do poważnej psychozy, a w rezultacie znalazła się nawet w szpitalu psychiatrycznym w Illmenau. Być może, iż zaostrzyła się wtedy schizofrenia o którą podejrzewano ją od dawna. Dokładny przebieg choroby nie jest znany, niemniej pewne światło rzuca na nią list jej ojca, pisany do hrabiego Coudenhove: "Nabrałem przekonania, że istotną, choć ukrytą, i słusznie, przyczyną jej melancholii był żal, że powtórnie wyszła za mąż. Dwa miałem powody, aby tak sądzić: 1. ponieważ ogólnie biorąc, jest to kobieta najmniej stworzona do małżeństwa ze wszystkich znanych mi kobiet; 2. ponieważ robiła sobie może wyrzuty, że poślubiła Rosjanina. Ta myśl przyszła mi ostatnio, spostrzegłem bowiem, że polska krew, która płynie w jej żyłach, odezwała się z podwójną siłą". Nie można przy tym wykluczyć, iż choroba Marii miała charakter dziedziczny, jeżeli jej kuzyn, Konstanty Górski, w rozstroju nerwowym popełnił samobójstwo.
Kalergis przebywała w szpitalu kilka miesięcy. Kiedy stan jej zdrowia poprawił się już na tyle, że mogła opuścić szpital, po krótkim pobycie w Baden-Baden wyjechała wraz z mężem do Petersburga. Wielki książę Konstanty wrócił wtedy bowiem do łask i został prezesem Rady Stanu. W Petersburgu Muchanowowie nie otrzymali wszakże żadnych lukratywnych propozycji i dlatego postanowili udać się do Warszawy, gdzie Sergiusz objął stanowisko dyrektora teatrów.
Pod koniec lat sześćdziesiątych Maria poczęła ponownie chorować. Odwiedzała wielu lekarzy, ale stan jej zdrowia nie ulegał zasadniczej poprawie. Okazało się, iż ma nowotwór podbrzusza, który stał się bezpośrednią przyczyną jej śmierci. Zmarła w Warszawie w 1874 roku, przeżywszy pięćdziesiąt dwa lata. Pochowano ją na cmentarzu Powązkowskim, a Franciszek Liszt na wieść o jej śmierci skomponował elegię na fortepian. Z inicjatywy Liszta zorganizowano też po roku uroczystości żałobne w Weimarze, które swoją obecnością zaszczycili królowa holenderska i para wirtemberskich monarchów. Znakomity wirtuoz wspominając zmarłą powiedział: "Wszyscy zachowamy głęboko pamięć tej świetlanej postaci. Życie jej było nieprzerwanym i nieustannym poszukiwaniem ideału piękna i dobra". Odchodząc zostawiła po sobie legendę, która pomimo upływu czasu trwa aż do dzisiaj.


Aleksander Dumas syn
Kiedy w 1824 roku Katarzyna Labay urodziła Aleksandrowi Dumasowi nieślubnego syna, nikt zapewne nie przypuszczał, że po latach zostanie on także pisarzem i zdobędzie to, czego nie udało się nigdy osiągnąć jego ojcu - członkostwo Akademii Francuskiej. Ojciec przez długi czas nie interesował się swoim dzieckiem, gdyż zajęty coraz to nowymi kochankami zapomniał zarówno o nim jak, i o jego matce. Przypomniał sobie, kiedy chłopiec miał już skończone siedem lat. Wystąpił wtedy do sądu z wnioskiem o przekazanie mu opieki nad Aleksandrem i dzięki prawnym matactwom zdołał tę opiekę uzyskać. Mieszkał podówczas ze swoją kochanką Bellą Krelsamer, której chłopiec szczerze nienawidził, dlatego też oddano go do internatu. Tam, jako nieślubne dziecko, był narażony na kpiny i docinki kolegów i być może z tego powodu problem uwiedzionych dziewcząt i nieślubnych dzieci stał się potem głównym tematem jego twórczości.
Gdy Aleksander ukończył szkołę, ojciec zabrał go do siebie i chociaż syn nie pochwalał rozpustnego stylu życia ojca, z natury rzeczy musiał w nim brać udział. "Mając lat osiemnaście zostałem wrzucony, jak do rozpędzonego pociągu, w to, co nazwałbym pogaństwem nowoczesnego życia - wspominał. - Pewnie, żem nie żył jak święty, chyba że w znaczeniu pierwszego okresu świętego Augustyna". W 1842 roku przeszedł swoją inicjację z Louise d'Arcet, żoną rzeźbiarza Pradiera. "Po raz pierwszy tak zwana dama z towarzystwa przestąpiła próg mego kawalerskiego mieszkania - pisał. - Była uderzająco piękna: złote włosy, oczy szafirowe, zęby jak perły, palce różowe, giętka i mała kępka włosów na łonie. Muszę powiedzieć, że nie marnowała czasu i od razu rozebrała się do naga, z czego wynika, że nie miała ani mankamentów fizycznych, ani moralnej skromności. Podczas naszych pierwszych igraszek sąsiadka z wyższego piętra zaczęła grać na skrzypcach. A ta piękna i zacna dama, jak powiedziałby Brantôme, zaprzestała wówczas ruchów, którym poddawała się, a które nie były jej obce, i rzekła mi: Proszę cię, do taktu".
Pozostając w konflikcie z kochankami ojca, na jakiś czas opuścił Paryż i wyjechał do Marsylii. Inteligentny młodzieniec podbił tam serce Maltanki Suzannah Greig, właścicielki miejscowego salonu literackiego. Do Paryża powrócił natomiast w towarzystwie pewnej aktorki, która była także kochanką jego ojca. "Ta młoda i interesująca przyjaciółka, która była tak gościnna w waszym mieście, powiedziała mi takie oto pamiętne słowa: Boję się, żeby mój związek z tobą nie popsuł mi stosunków z twoim ojcem w teatrze. Nie mam na to rady, muszę wydawać więcej pieniędzy, niż ty możesz mi dać, nawet brnąc w długi. Zostańmy przyjaciółmi. Przysięgam ci, że nie masz nic mi do zarzucenia" - pisał do swojego przyjaciela w Marsylii.
Skoro ojciec rozstał się jednak ze swoją efemeryczną żoną Idą Ferrier, syn zamieszkał z nim razem. Stosunki pomiędzy nimi stały się nawet niezwykle serdeczne, a Aleksander mawiał: "Mój ojciec to wielkie dziecko, którem miał, kiedy byłem jeszcze całkiem mały".
Młody Dumas wyrósł na młodzieńca nadzwyczaj przystojnego. Wysoki, barczysty, odziedziczył jedynie po dziadku kędzierzawą, kasztanową czuprynę. Usiłował być modny i ubierał się jak paryski dandys. Pewnego dnia spotkał w teatrze Marię Duplessis, słynną kurtyzanę paryską, znaną powszechnie jako "Dama kameliowa". Była to piękna kobieta o białej cerze i czarnych włosach. "Miała malutką głowę, oczy podłużne, jak z emalii, japońskie, ale żywe i dumne, wargi czerwone jak wiśnie, zęby najpiękniejsze w świecie; była jak figurka z saskiej porcelany" - tak upamiętnił ową osobę. Wyglądała nad wyraz dystyngowanie, choć oprócz babki, szlachcianki Anny du Mesnil, wszyscy jej przodkowie byli wieśniakami. Ojciec, który uchodził we wsi za czarownika, był nałogowym pijakiem i sprzedał swoją piętnastoletnią córkę Cyganom. Ci zawieźli ją do Paryża i odsprzedali pewnej modystce. Duplessis znalazła sobie protektora w osobie właściciela restauracji, ale wkrótce zabrał mu ją książę de Guiche, przy którym nabrała towarzyskiego szlifu. Później adorowali ją najświetniejsi mężczyźni Paryża: Ferdynand de Montguyon, Henryk de Contades, Edward Delessert, Eugeniusz Sue, Alfred de Musset, Roger de Beauvoir. Do jej kochanków należał też znakomity wirtuoz Franciszek Liszt.
Kiedy Dumas ją zobaczył, była w towarzystwie starego hrabiego Stackelberga, dawnego ambasadora rosyjskiego w Paryżu. Jak to się stało, że droga i wytworna kurtyzana została kochanką ubogiego młodzieńca, trudno dociec. Powiedziała mu podobno: "Jeżeli mi obiecasz, że będziesz robił wszystko, co zechcę, bez słowa sprzeciwu, nie robiąc mi wyrzutów, nie pytając o nic, może pokocham cię". Oczywiście obiecał i przez pewien czas upajał się tą dziwną miłością. "Ta mieszanina wesołości, smutku, niewinności, prostytucji, nawet i ta choroba, która rozwinęła w niej nadwrażliwość nie tylko nerwów, ale i uczuć, wszystko to wzbudzało palące pragnienie, aby ją posiąść. Wzruszała niewinność tej duszy i nagłe tęsknoty do spokojniejszego życia... Zaznała wszystkich rozkoszy ciała, wszystkich upojeń, nie tracąc tej jakiejś dumy, która była skromnością jej hańby".
Aleksander, upojony swą nową, wytworną kochanką, nie mógł jednak znieść jej prostytuowania się i coraz częściej wybuchać poczęły pomiędzy nimi sprzeczki i kłótnie. Chciał ją sprowadzić na drogę cnoty, ale nie wchodziło to absolutnie w rachubę. Nie miał dość pieniędzy, aby zapewnić jej utrzymanie, nawet koszty jednego spędzonego z nią wieczoru przekraczały jego możliwości. Postanowił zatem odejść. "Droga Mario - napisał - nie jestem dość bogaty, żeby kochać cię tak, jak chciałbym, ani dość ubogi, żeby być kochanym tak, jak ty byś chciała. Zapomnijmy więc oboje, ty - imienia, które jest ci właściwie obojętne, ja - szczęścia, które stało się dla mnie niemożliwe". Aby zaś uprzyjemnić rozstanie, wziął sobie nową kochankę - Anaďs Lievenne z Komedii Francuskiej.
Później wraz z ojcem wyjechał do Hiszpanii, Tunisu i Algieru. Maria wyszła tymczasem za mąż za angielskiego hrabiego Edwarda Perregaux, ale małżeństwa tego nie uznano we Francji. Była podówczas już umierająca. Gruźlica uczyniła w jej organizmie prawdziwe spustoszenie. Zmarła w 1847 roku w wieku dwudziestu trzech lat. Wiadomość o jej śmierci Aleksander otrzymał w Hiszpanii.
Dzieje ich krótkiego romansu stały się kanwą powieści Dama kameliowa, którą Dumas napisał jeszcze w tym samym roku. Powieść zyskała olbrzymie powodzenie, szczególnie u kobiet. Po jakimś czasie przerobił ją także na sztukę dramatyczną, którą wystawił na scenach paryskich teatrów. Odniósł sukces - na miarę wielkich tryumfów swojego ojca.
Los Marii Duplessis wytrącił go na dłuższy czas z równowagi. "Wykolejone stworzenia, które co chwila spotykałem, które sprzedawały rozkosz jednym, dawały ją drugim, a same zyskiwały w zamian tylko pewny wstyd, nieuchronną hańbę i wątpliwy majątek - budziły we mnie chęć do płaczu raczej niż do śmiechu i zaczynałem się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje" - zwierzał się przyjaciołom. Miał w tym czasie dwadzieścia pięć lat i żył oficjalnie z niejaką panią Davin.
W 1850 roku w salonie Marii Kalergis poznał Lidię Zakrewską, żonę starego hrabiego Dymitra Nesselrode. Piękna, młoda i inteligentna kobieta czytała oczywiście Damę kameliową i być może przez ciekawość lub przez kaprys została kochanką jej autora. Było to dla niego kolejne olśnienie. Dwudziestoletnia piękna kobieta o wytwornych manierach, na dodatek zaś synowa pierwszego carskiego ministra, wyznała mu swą miłość. Na nieszczęście romans stał się głośny i hrabia Nesselrode kazał wracać żonie do Rosji. Zakochany Aleksander wyruszył w ślad za swoją kochanką. Dotarł aż do Polski, ale granicy rosyjskiej przekroczyć nie zdołał. Lidia zapomniała wkrótce o swoim kochanku, porzuciła starego męża i kolejno zmieniała wielbicieli: Woroncowa zastępował Bariatyński, Bariatyńskiego Rybkin, Rybkina Druckoj-Sokolnikow. Dumas nigdy więcej jej nie zobaczył. Zrobił z niej za to bohaterkę swojej nowej powieści Dama z perłami.
Po powrocie z Polski zaprzyjaźnił się z George Sand, ponieważ przywiózł jej stamtąd listy, które niegdyś pisała do Fryderyka Chopina. Ta pięćdziesięcioletnia kobieta, uważana za demona seksu, zamierzała zapewne uczynić z niego swojego nowego kochanka. Prawdopodobnie byłoby do tego doszło, gdyby nie fakt, iż w 1852 poznał przybyłą z Petersburga dwudziestosześcioletnią Nadieżdę Knorring, żonę starego księcia Aleksandra Naryszkina. Była przyjaciółką Lidii Nesselrode i to wystarczyło, aby młody pisarz zainteresował się piękną Rosjanką. Wkrótce też nawiązali romans i w 1860 roku Nadieżda urodziła mu córkę Colette. Dumas nie mógł oczywiście uznać dziecka za swoje, póki żył stary książę Naryszkin, jako że w świetle prawa to on był jej prawowitym ojcem. Książę zmarł jednak w 1864 roku, a w parę miesięcy później pisarz poślubił młodą wdowę i uznał swoją nieślubną córkę. Małżeństwo nie okazało sie niestety szczęśliwe. Nadieżda po kilku kolejnych poronieniach zrobiła się bardzo zazdrosna i podejrzewała każdą kobietę o romans ze swoim mężem. Stało się to jej prawdziwą obsesją. Lecz Aleksander Dumas syn różnił się od swego ojca. Był człowiekiem honoru i na ogół dotrzymywał swoich obietnic. Kobiety wyuzdane budziły jego wstręt, ponieważ z biegiem lat stawać się począł coraz większym moralistą. "Kobieta to żywioł - mawiał, dodając jednocześnie: - są puste w środku jak dzwonki".
Rozgoryczony nie usprawiedliwioną przecież zazdrością żony, Dumas począł pracować nad powieścią Sprawa Clemenceau, w której wyzwolił swoją tajoną nienawiść do płci pięknej. "Tę kobietę pozującą mężowi do posągów, tę kobietę, dla której wstyd był tylko towarzyskim konwenansem i której nie dawały spać Laury i Fryne - znamy, a przynajmniej wydaje się nam, ze ją poznajemy i, być może, nazwa potwora jest naszym zdaniem nieco za mocna dla tej pięknej poganki XIX wieku" - pisał. Książkę uznano za przykład najśmielszego realizmu i zdobyła ona duże powodzenie wśród czytelników. W 1867 roku Dumasom urodziła się druga córka Janina, a wkrótce potem Aleksander pochował swoją matkę Katarzynę Labay i ojca Aleksandra Dumasa.
Niezbyt szczęśliwy w małżeństwie z Nadieżdą, złamał jednak swoje zasady i związał się w dyskretny sposób z Aimée Desclée. Dwudziestotrzyletnia dziewczyna "postać miała wykwintną, giętką. Wielkie czarne oczy, twarz nagle zmieniająca wyraz, raz tkliwa, raz gniewna, policzki, na których nawet pod szminką można było odgadnąć wieczną bladość pochodzącą z jakiegoś skrywanego cierpienia, ramiona chude, pierś niemal płaska, czyli była jedną z tych kobiet, o których wszystkie kobiety mówią, że jest brzydka, a przy której wszystkie ładne kobiety nikną". Występowała niegdyś na scenie, lecz porzuciła teatr i utrzymywali ją bogaci mężczyźni. Później do teatru wróciła i zagrała kilka olśniewających ról. Romans nie trwał długo, gdyż Aimée po upływie roku zmarła na nowotwór.
W 1875 roku pisarz został członkiem Akademii Francuskiej. Tworzył w dalszym ciągu przede wszystkim dla teatru, a jego sztuki cieszyły się niesłabnącym powodzeniem. Jako znawca duszy kobiecej, działał także magnetycznie na wszystkie niemal panie, chociaż w przeciwieństwie do swego ojca nie odpowiadał najczęściej na ich umizgi. Bywało nawet, iż przybierał w stosunku do nich pozę moralisty. Odrzucił na przykład propozycję właścicielki salonu literackiego Arman de Caillavet, która chcąc mu się przypodobać, nosiła we włosach jego małe popiersie. "Najlepsza kobieta, najbardziej oddana, wyrządzi wcześniej lub później wszystko, co można najgorszego" - powiadał.
W 1880 roku spotkał wszakże Adelę Caussin, która zachwiała jego zasadami. Była to inteligentna i ambitna córka farbiarza, która urodziła nieślubne dziecko najstarszemu księciu Monfort. Była potem kochanką bankiera Edwarda Delesserta, barona Rotszylda, malarza Gustawa Doré oraz ministrów Leona Gambetty i Aleksandra Ribota. Kiedy spotkała Dumasa, kończyła już czterdziesty dziewiąty rok życia, ale o jej rękę wciąż jeszcze starało się wielu bogatych i utytułowanych mężczyzn. Nie wahała się ich jednak odrzucić dla krótkiego romansu ze sławnym pisarzem.
W 1887 roku w życie sześćdziesięciotrzyletniego Aleksandra wtargnęła Henryka Escalier, córka honorowego dziekana Komedii Francuskiej. Znał ją właściwie od dziecka, ale teraz była to śliczna panna, rozwiedziona niedawno ze swoim mężem. Ponownie złamał swoje zasady i zostali kochankami. Dumas pokochał Henrykę tak, jak dawniej kochał Marię Duplessis i Lidię Nesselrode. "Moja młoda przyjaciółko, całuję twoje ręce na gwiazdkę dla siebie" - pisał. - Zjawiłaś się nagle w moim życiu dając memu ideałowi kształt najświetlistszy... Byłaś nie tylko tą, którą ubóstwiałem od chwili, w której zjawiła mi się, ale tą, którą zawsze potajemnie ubóstwiałem, mimo tylu kształtów, w jakich zwierzę kobiece stawało między mną a Nią". Zamierzał ją nawet poślubić, ale nie zdobył się na to, by rozwieść się ze swoją, obłąkaną już, sześćdziesięciokilkuletnią żoną. Gdy wreszcie Nadieżda Dumas umarła w 1895 roku, pisarz skorzystał z okazji i już po trzech miesiącach ożenił się z Henryką. Miał wtedy siedemdziesiąt jeden lat, podczas gdy dziewczyna była młoda i niezwykle piękna. Nie nacieszył się niestety długo ponownym małżeństwem. Czuł się coraz gorzej, cierpiał na bóle głowy i stany zobojętnienia. Często także chwilowo tracił przytomność. Zmarł 28 listopada 1895 roku, w pół roku po swoim ślubie. Wzorem swego ojca zostawił także dyspozycje dotyczące własnego pogrzebu: "Chcę zostać pochowany bez żadnej ceremonii religijnej; pragnę, by nie wygłaszano żadnych przemówień na mym grobie i zwalniam komendę placu od oddawania mi honorów wojskowych. W ten sposób śmierć moja narazi na stratę czasu i niewygodę tych, którzy rzeczywiście będą chcieli być na moim pogrzebie". Pochowano go na cmentarzu Montmartre, przez zupełny przypadek nie opodal grobu Marii Duplessis. W 1934 roku obok Aleksandra Dumasa spoczęła także Henryka Escalier. Była jedną z ostatnich kobiet późnego romantyzmu.


Romantyczne postscriptum
Aby przynajmniej w części zrekompensować Czytelnikom utratę romantycznych złudzeń, autor czuje się w obowiązku oświadczyć, że nie istnieją reguły bez wyjątków i przynajmniej jeden człowiek żył i umarł zgodnie z założeniami romantycznej epoki. Żył oczywiście krótko, dlatego też jego nazwiska próżno szukać w popularnych opracowaniach artystyczno-literackich.
Ludwik Spitznagel, syn profesora wileńskiego gimnazjum, urodził się w 1806 roku. Już od najwcześniejszych lat wykazywał nieprzeciętne zdolności i rokował nadzieje na wspaniałą przyszłość artystyczną. Jego przyjaciel Antoni Edward Odyniec charakteryzował go następującymi słowami: "Do najbardziej fenomenalnych, że nie powiem genialnych ludzi, pod względem zdolności umysłowych, ale też i do najekscentryczniejszych pod względem rozbudzenia wyobraźni, przy niewinnej prostocie i naiwności serca - może się bez przesady liczyć wspomniany tu Ludwig Spitznagel. Do piętnastego roku życia, to jest do czasu wejścia do uniwersytetu w roku 1821, czytał on już był Iliadę i Odyseję po grecku, Eneidę po łacinie i Jerozolimę wyzwoloną po włosku, Raj utracony po angielsku, nie mówiąc już o niemieckiej Mesjadzie Klopstocka i Henriadzie francuskiej. Czytał bowiem same epopeje, a czytał tak nie dlatego, aby sam kiedyś epopeję napisał, jak raczej, aby się przez nie na bohatera jakiejś epopei wykształcił, a to znowu nie dlatego żeby sam tylko słynął u świata, ale żeby dla świata coś wielkiego dokonał".
W gimnazjum wileńskim Ludwik poznał młodszego od siebie o kilka lat Juliusza Słowackiego i od tej pory stanowili oni parę nieodłącznych przyjaciół.
Ukończywszy gimnazjum Spitznagel podjął studia na wydziale nauk moralnych i politycznych Uniwersytetu Wileńskiego. Zakochał się wtedy w dwunastoletniej Zofii Rdułtowskiej, szlachciance z Nowogródczyzny, później wyjechał do Petersburga, gdzie w Instytucie Orientalnym nauczył się języka tureckiego i arabskiego. Zajmował się w tym czasie także działalnością artystyczną i literacką. W prasie wileńskiej drukował swoje wiersze liryczne, napisał poemat Oswobodzenie Wiednia, prócz tego przełożył z arabskiego Szanfary.
Po ukończeniu instytutu otrzymał pracę w Egipcie, gdyż miał zostać tłumaczem w ambasadzie rosyjskiej, przed wyjazdem pojawił się jednak u rodziców panny Rdułtowskiej i poprosił o jej rękę. Ojciec panienki, mając na uwadze młody wiek córki, poprosił Ludwika o kilkuletnią zwłokę. Egzaltowany młodzieniec potraktował to jako odmowę. "Ludwik pożegnał się z kochanką, ojcem kochanki - i żartując niby, rzekł do tego ostatniego: Czy wiesz, że ja podług Galla mam organ samobójstwa? - Być może - odpowiedział Rdułtowski - ale się na pewno nie zabijesz. Ludwik wyszedł do pokoju, w którym mieszkał - po chwili usłyszano strzał z pistoletu. Wpadłszy do pokoju ludzie znaleźli go bez czucia, nieżywego. Strzelił w serce" - pisał Juliusz Słowacki w swoim pamiętniku.
Był to z pewnością czyn godny Wertera, który twierdził, że "natura ludzka ma swoje granice, może znosić cierpienie i ból aż do pewnego stopnia i ginie, skoro je przekroczy". Słowackiego zaszokował postępek przyjaciela, gdyż stał się on tragiczną egzemplifikacją romantycznych teorii. Spitznagel odrzucił bowiem romantyczny kreacjonizm i własną śmierć przyjął jako wyzwolenie od nieszczęśliwej miłości.
Pamięć zmarłego przyjaciela uwiecznił Słowacki w poemacie Godzina myśli.
Widzieliśmy rankiem,
Jak po jesiennym liściu chodził smutny, cichy...
Potem konie pocztowe brzęknęły przed gankiem,
Potem wielkie strzemienne podano kielichy...
Żegnał się - za łzy dawał wesołe uściski
I pucharem o nasze puchary uderzył.
Odszedł. Wtem ucztujących strzał przeraził bliski,
Tłumem biegliśmy w jego komnatę... już nie żył.
Przez serce przeszła kula, a broń trzymał w dłoni.
Spoczywa na rozdrożu - wśród leśnej ustroni.
Ksiądz grób jego poświęcił, wierząc w zdanie tłumu,
Że samobójstwo było w młodzieńcu chorobą
Obłąkania, ciemnoty, szału, nierozumu.
Ten wypadek dom cały napełnił żałobą.
W ten sposób w wieku dwudziestu jeden lat odszedł bodaj pierwszy i ostatni romantyczny romantyk. Gdyby znalazł swoich naśladowców, romantyzm nie zaistniałby prawdopodobnie jako epoka artystyczna. Imię Ludwika Spitznagla poszło w zapomnienie, podczas gdy romantyczną sztukę stworzyli ludzie, którzy inaczej pisali i zgoła inaczej żyli. Brak życiowej romantyczności uratował chyba i romantyczność literacką.


Spis treści
Strony w spisie treści odnoszą się do wydania książkowego. >


Romantyzm i romantycy 5
Jan Jakub Rousseau 17
Johann Wolfgang Goethe 27
Herminia de Staël 37
Ludwik van Beethoven 47
Niccolo Paganini 55
Ugo Foscolo 65
George Byron 73
Antoni Malczewski 85
Karolina Sobańska 93
Henryk Heine 101
Adam Mickiewicz 111
Aleksander Puszkin 123
Honoriusz Balzac 133
Aleksander Dumas 145
Wiktor Hugo 155
George Sand 165
Delfina Potocka 175
Juliusz Słowacki 185
Fryderyk Chopin 195
Franciszek Liszt 205
Zygmunt Krasiński 215
Ryszard Wagner 227
Michał Lermontow 235
Charles Baudelaire 243
Teodor Dostojewski 253
Rachel Félix 263
Maria Kalergis 271
Aleksander Dumas syn 281
Romantyczne postscriptum 289


Projekt okładki i ilustracje
Stanisław Para


Opracowanie redakcyjne
Zdzisław Słowiński


Korekta
Zbigniew Adamski




ISBN 83-85559-24-8



Wydawnictwo TOPORZEŁ

+ + Ukryj menu + + Powrót + + Pokaż menu + +