Licencja Creative Commons Licencja Creative Commons Ten utwór utwór jest dostępny na licencji Creative Commons.
+ + Ukryj menu + + Powrót + + Pokaż menu + +


Elementarz antyamerykański
 
Dlaczego powinniśmy być antyamerykańscy?
Kiedy Ameryka proklamowała w 1823 r. doktrynę Monroego, pragnęła usunąć europejskie potęgi z Nowego Świata i zastąpić je w Ameryce Łacińskiej. To była słuszna wojna. Ale nie skończyło się na polityce dominacji w zachodniej hemisferze, gdzie rozwinięta Północ musi organizować mniej rozwinięte Południe. Wbrew doktrynie Monroego Ameryka nie przestaje interweniować na Dalekim Wschodzie i w Europie, przeszkadzając w dokonujących się w tych regionach procesach integracyjnych.
Z izolacjonizmu Ameryka przeszła do interwencjonizmu. Kiedy przestała się orientować na tradycyjną oś rozwojową Północ-Południe, wywołała łańcuch konfliktów między Wschodem a Zachodem. A przecież wszystkie historyczne sprzeczności między Wschodem a Zachodem powodowały nierozwiązywalne konflikty, domowe wojny w łonie cywilizowanych społeczności. Według nas przyszłość nam przyniesie:
- współpracę euro-afrykańską, przy czym Rosja będzie integralną częścią Europy, a strumień imigrantów skieruje się na Południe;
- wspólnotę Pacyfiku, której centrum stanie się Japonia, a prądy migracyjne i kulturowe również skierują się na Południe, bez amerykańskiego udziału.
Ameryka jest u nas
Ameryka jest u nas, ponieważ amerykańskie posunięcia determinują działania naszych państw i wpływają na naszą dyplomację. Ameryka zawsze wykorzystuje skorumpowane warstwy społeczne, aby rozciągnąć swoją władzę. Było to ewidentne w Wietnamie Południowym i od zawsze w Ameryce Łacińskiej. Ale czy nie jest podobnie również w Europie? Walka z Ameryką oznacza walkę z tymi warstwami społecznymi, które widzą w ekonomii najwyższą wartość i nie pamiętają, że w polityce potrzebne są inne wartości niż materialne, a "najwyższa legitymizacja" spoczywa w pamięci historycznej, a nie w chwilowym zaspokojeniu. Partia amerykańska skupia tych, którzy utracili poczucie państwowości i politycznego obowiązku, zmamieni lukratywnymi możliwościami, na krótką metę pozornie obiecującymi. Tym krótkowzrocznym politykom musimy przeciwstawić długą pamięć historyczną.
Stany Zjednoczone reprezentują czysto indywidualistyczną kulturę bez wielowiekowych korzeni. Ten indywidualizm i ten brak pamięci wpływają rozkładająco nakultury peryferyjne, pozbawione dwustupięćdziesięciomilionowego "rynku" konsumentów.
Imperializm kulturowy
Na całej planecie kultura wypływająca z przeszłości ustępuje miejsca sztucznej kulturze, stworzonej za pomocą psychologicznych chwytów, strzępków mitów i tanich fikcji, nawzajem wymieszanych. Ta sztuczna kultura nie trafiła do Europy i Azji przypadkowo, została tam dostarczona celowo. Pamiętamy, że Francja została w 1948 r. postawiona pod ścianą: albo zgodzi się bez żadnych ograniczeń na masowy import kulturowych i kinematograficznych produktów amerykańskich, albo zostanie wykreślona z listy beneficjentów planu Marshalla. Ameryka, będąc dominującą potęgą, praktykuje kulturowe etnocydium. Kiedy narody utracą pamięć, staną się bardziej dojrzałe, to znaczy bardziej zgniłe, czyli gotowe do przyjęcia ersatzu proponowanego przez Waszyngton.
Ideologiczny mesjanizm
Wykorzenienie pamięci w skali globalnej stwarza niebezpieczeństwo uniformizacji. Zmniejsza się liczba możliwości i alternatyw dla ludzkości.
Ameryka wprowadziła ponownie do praktyki politycznej i dyplomatycznej pojęcie "wroga absolutnego", którego nie wystarczy pokonać, ale trzeba również zniszczyć. Wszystkie narody planety mogą stać się, w zależności od okoliczności, wrogami Ameryki. Może je spotkać eksterminacja, czyli los Indian, wytrzebionych przez choroby weneryczne, zanieczyszczony alkohol i kawaleryjskie kule. Europa XVIII i XIX w., rządzona przez pentarchię (Francja, Anglia, Prusy, Austria i Rosja), próbowała humanizować wojnę poprzez odpowiednie traktowanie jeńców, opiekę nad rannymi i chronienie cywilów przed skutkami konfliktów. Udział Ameryki w światowych konfliktach, szczególnie w ostatniej wojnie światowej, zaznaczył się masowym niszczeniem obiektów cywilnych (Drezno, Hiroszima, Hanoi, Panama), bombardowaniem cofających się kolumn (Kuwejt/Irak), zbiorową śmiercią jeńców wojennych ("umarli z różnych przyczyn", o których pisze kanadyjski historyk James Bacque). Ta dehumanizacja wojny jest bezpośrednim skutkiem mesjanistycznej ideologii amerykańskiej. Kiedy jakaś osoba, jakaś władza albo potęga polityczna chce posiadać absolutną prawdę, nie będzie tolerować najmniejszego odchylenia ideologicznego, najmniejszej przeszkody dla swojej woli. I ona będzie bić. Okrutnie. Bez respektu dla przeciwnika. Dlatego, że on jest wcieleniem Diabła.
Ekonomania
Nowe ius publicum w epoce mesjanistycznych wojen Stanów Zjednoczonych nadałoby tym wojnom mniej absolutny wymiar.
W momencie kiedy amerykański kapitalizm wydaje się triumfować, pojawiają się już w jego gmachu szczeliny. W łonie światowej gospodarki kapitalistycznej rodzą się sprzeczności. Ich bieguny są krańcowo różne, ponieważ są uwarunkowane kulturową pamięcią, wbrew niwelacyjnym próbom Waszyngtonu. Pomimo wszystko utrzymuje się zwartość społeczności japońskich, niemiecka oszczędność i wiele innych cech narodów nieamerykańskich, choć powierzchownie zamerykanizowanych, cech świadczących o tym, że narody te myślą o przyszłości i nie zadowalają się życiem z dnia na dzień. Myślą długoterminowo i individual choice, ekonomiczny wskaźnik american way of life, nie jest dla nich wszystkim. Ta stawka na dłuższe okresy, widoczna od kilku dekad, niezgodna z pragnieniami 'Reagana i Thatcher, przyniosła już wspaniałe sukcesy. Japońskie wykształcenie, oszczędnościowy podatek japoński, skandynawski i niemiecki, wielokierunkowe kształcenie uczniów niemieckich, wszystkie wartości, jakie daje sięganie słowem do korzeni, wykazują swoją przewagę nad amerykańską permisywnością, nad ekonomią opartą na kredycie, nad brakiem inwestycji w kształtowanie osobowości, nad nieobecnością stabilizujących korzeni. Stany Zjednoczone są zatroskane, ponieważ amerykańscy studenci wciąż są analfabetami i mówią coraz bardziej uproszczonym angielskim, wydają więcej niż zarabiają, a poczucie ograniczoności życia, wywołane brakiem solidnych korzeni, prowadzi do toksykomanii. I nic tu nie zmienią fanfaronady w Panamie i Zatoce.
My, Europejczycy, powinniśmy przyjąć nadreński model kapitalizmu (tak nam doradza Michel Albert w książce "Kapitalizm kontra kapitalizm", Kraków 1994, Znak), ponieważ ten model, pomimo swoich niedoskonałości, zawiera w sobie dążność do kształcenia, chęć inwestowania w badania i kreatywność, ponieważ wiąże przeszłość z przyszłością dzięki oszczędności obywateli.
Początkowo ta niekompletna forma kapitalizmu wzmacnia władzę, bowiem zachowuje cechy, które nie są liberalne (obowiązek nauki i wychowania) i które są możliwe do utrzymania jedynie wtedy, kiedy nie będziemy dążyć do szybkich zysków, tego obciążenia kapitalizmu.
Konkretnie rzecz ujmując, walka z amerykanizmem oznacza popieranie polityki nakierowanej na oszczędności w wydatkach, inwestycje w edukację i eurocentralizację źródeł energii. W ten sposób uzyskamy uzbrojenie niezbędne do przeciwstawienia się amerykańskim szaleństwom.
Chwila, w której imploduje historyczna anomalia amerykańska, zbliża się powoli, ale nieuchronnie.
Robert STEUCKERS

Ostatnia lekcja
(inspiracja Alfonsa Daudet)
Tego ranka z ociąganiem szedłem do szkoły, ponieważ nie byłem przygotowany do lekcji. Przez chwilę miałem ochotę opuścić zajęcia i spędzić resztę dnia na polu.
Profesor Hamel przywitał mnie bez gniewu i powiedział łagodnie:
- Zajmij swoje miejsce, mój mały Franciszku, już chcieliśmy zaczynać bez ciebie.
Działo się coś nadzwyczajnego, ponieważ zaskoczył mnie widok kilku ludzi ze wsi w głębi sali, siedzących w milczeniu.
- Moi chłopcy, ostatni raz widzę was na lekcji. Z Nowego Jorku przyszedł rozkaz, aby w europejskich szkołach nauczać tylko amerykańskiego. Nowy nauczyciel przybędzie jutro. To jest wasza ostatnia lekcja francuskiego.
Moja ostatnia lekcja francuskiego! A ja tak słabo potrafię pisać!
Profesor Hamel zaczął mówić o naszym ojczystym języku, stwierdzając, że jest to najładniejszy język na świecie, najklarowniejszy i najsolidniejszy, że musimy go chronić i nie powinniśmy nigdy zapomnieć o nim, ponieważ kiedy naród staje się niewolnikiem, zachowanie języka jest jak trzymanie klucza do więzienia...
Po wysłuchaniu wykładu przeszliśmy do pisania. Na dzisiaj profesor Hamel przygotował nowy tekst, zaczynający się od wyraźnie widocznego zdania:
Kultura europejska nigdy nie zaginie.
Nigdy żaden z nas tak się nie przykładał.
Zbrodnie amerykańskie
Amerykanie zawsze uważają się za gwarantów wolności, moralności i ekonomii rynkowej. Począwszy od XIX w. Amerykanie przyznają świadectw moralności. Nie do pomyślenia jest najmniejsza krytyka pod adresem potomków pasażerów "Mayflower".
Po zrealizowaniu w 1898 r. doktryn, Monroego (big stick T. Roosevelta w strefie wpływów Stanów Zjedno czonych znalazł się cały kontynent amerykański, traktowany jako teren łowów. Heroldowie prawa i moralność zamykają rzecz jasna oczy na poczyna nia swoich protegowanych.
Generał Diaz po roku 1903 i generał Batista po roku 1952 stanowią dwa przykłady z długiej listy katolickich i zapijaczonych dyktatorów, opłacanych przez bardzo amerykańską firmę United Fruit Company.
Po 1945 r. Stany Zjednoczone zwiększają liczbę zagranicznych interwencji bezpośrednich i pośrednich.
Inna twarz Ameryki to zbrodnia, uprzemysłowiona i bezkarna masakra.
Ameryka to także kraj, który niszczy osobników poprzednio popieranych. Wszyscy bez wyjątku ludzie, którzy sięgnęli po władzę dzięki Stanom Zjednoczonym, zostali następnie przez nie porzuceni. Ostatnio postąpiono w ten sposób z Batistą, Somozą, Galtierim, Pinochetem i Noriegą.
Oczywiście nie jest to pełna lista przewinień. Lecz wystarczy to, aby pewnego dnia sądzić Stany Zjednoczone za przestępstwa przeciw ludzkości.
1759 Oddział ochotników amerykańskich Royal Americans otrzymał od angielskiego generała Wolfe'a tytuł Celer and Audax (szybki i śmiały). Oddział ten wyróżnił się kaźnią francuskich jednostek generała Montcalma.
1766 Krwawy koniec profrancuskiego powstania indiańskiego wodza Pontiaca.
1776 Wojsko Waszyngtona (7000 ludzi) zaskoczyło 1400 Hesseńczyków (ochotnicy niemieccy w służbie brytyjskiej). Tylko 400 udało się uciec. Stosunek sił wynosił 6 do 1.
1813 Podczas drugiej wojny angielsko-amerykańskiej wódz indiański Tecumseh został pokonany i zmasakrowany wraz ze swoimi ludźmi po bohaterskiej obronie.
1816 Generał Jackson spustoszył północ-ną Florydę, należącą do Hiszpanii, i zarządził wyniszczenie Indian Seminolów.
1832 Masakra nad rzeką Bod Axe, gdzie oddziały amerykańskie wymordowały indiańskie kobiety i dzieci.
1864 W trakcie wojny secesyjnej generał Grant poświęca miesięcznie 60 000 swoich ludzi. Zdarzyło się nawet, że utracił w ciągu godziny 12 000 żołnierzy pod Cold Harbor, 16 km od stolicy Południa Richmond.
1864 Generał Sherman, dowódca wojsk Unii na wschodzie, rzuca swoje siły do ataku na Georgię. Uważany przez wielu za niebezpiecznego szaleńca, deklaruje: "Sprawię, że Georgia będzie krzyczeć z bólu".
1873 Wódz indiański Captain Jack został osądzony i stracony. Jego zwłoki zostały zabalsamowane i za dziesięć centów pokazywane w jarmarcznej budzie.
1877 Pacyfikacja plemienia Przekłutych Nosów. Jego wódz Joseph został umieszczony w rezerwacie, gdzie umarł w 1904 r. w wieku 57 lat.
1890 29 grudnia podczas rozbijania Siuksów pod wodzą Dużej Stopy w Wounded Knee przypadkowo wybuchła strzelanina i w ciągu kilku minut zginęło 200 mężczyzn, kobiet i dzieci.
1898 Amerykanie rozpoczęli niespodziewaną ofensywę przeciw wojskom hiszpańskim i wyparli je z Kuby, Puerto Rico i Filipin.
1900 Spis ludności wykazuje, że na terytorium Stanów Zjednoczonych żyje 250 000 Indian. W 1600 było 750 000. Ocenia się liczbę ofiar ludobójstwa na 13 milionów.
1901 0ddziały amerykańskie likwidują powstanie Emilia Aguinaldo na Filipinach.
1903 Stany Zjednoczone odrywają część Kolumbii i tworzą nowe państwo Panamę.
1905 Pod presją prezydenta Wilsona ustępuje prezydent Dominikany i urzędnicy amerykańscy przejmują kontrolę nad finansami kraju.
1918 Interwencja amerykańska na Haiti dławi wiejską rewoltę. Ginie 15 000 ludzi.
1918 Oddziały amerykańskie topią we krwi powstanie na Santo Domingo.
1944 Bombardowanie Noisy-le-Sec, Juvisy, Rouen.
1944 Paryż zostaje zbombardowany 21 kwietnia. 500 ofiar śmiertelnych i 2000 rannych.
1944 Bombardowanie Lyonu; Chambery, Nicei i Grenoble.
1945 6 sierpnia pierwszy w historii ato-mowy atak na Hiroszimę. W ciągu ośmiu sekund 78 000 ludzi ginie, a 68 000 jest rannych.
1945 9 sierpnia druga bomba atomowa spada na Nagasaki. 40 000 zabitych i 60 000 rannych.
1945 W ciągu jednej nocy w zbombar-dowanym Dreźnie ginie lub zostaje rannych 250 000 osób.
1947 800 000 jeńców niemieckich umiera w obozach alianckich.
1951 Generał Mac Arthur uważa, że po-wietrzne bazy chińskie powinny być zaatakowane bronią atomową, co pozwoliłoby powstrzymać ofensywę północnokoreańską. Domaga się radioaktywnego skażenia rzeki Jalu. Kilka miesięcy później generał zostaje usunięty.
1965 Łamiąc wszelkie konwencje Amerykanie używają napalmu przeciw oddziałom Vietcongu.
1968 Masakra w wiosce My Lai. Porucznik William Calley zostaje osądzony i skazany na dożywocie, ale po interwencji prezydenta Nixona odzyskuje wolność.
1970 Stany Zjednoczone zostają uznane winnymi stosowania w Wietnamie broni chemicznej.
1972 Intensywne bombardowania miasta Hanoi. Śmierć ponosi wojskowy przedstawiciel Francji generał Francois-Pierre Susini.
1983 Lądowanie Amerykanów na Grenadzie.
1986 Powietrzny rajd na Trypolis. Śmierć ponosi 30 Libijczyków.
1989 Interwencja zbrojna w Panamie powoduje śmierć 2000 ludzi. Zostaje odkryta zbiorowa mogiła 1500 zwolenników Noriegi.
1991 Początek operacji powietrznych przeciw Irakowi. Dzięki przeciekom wiadomo, że podczas ofensywy lądowej 3000 żołnierzy irackich zostało pogrzebanych żywcem.
Arnold HAUTBOIS
Tekst ten był pisarzy w roku 1991. Dziś (rok 1994) można do tej listy dopisać kilka nowych zasług Ameryki.
Użycie bomby próżniowej w Iraku, lądowanie w Somalii z zabawnym przyjęciem desantu przez dziennikarzy, Kolumbia, wspieranie Muzułmanów w konflikcie jugosłowiańskim jako rekompensatę za rabowaną Arabom ropę.
(przyp. red.)
Humor przeciw Ameryce
Był początek lat osiemdziesiątych. Francja nurzała się w fantazmatach i wypaczała znaczenie słów. Na wykładach francuskiego Bernard Henri Levy triumfalnie prezentował swoją "Ideologię francuską", spychając Flauberta do kategorii reakcjonistów. "Nouvel Observateur" lansował emblemat GRECE, a serial. "Holocaust" zastępował lekcje historii.
Miałem 17 lat i nie przejmowałem się niczym poza tym, aby nie narazić się swoim nauczycielom i kolegom z liceum. Atmosfera nietolerancji, jaka panowała we Francji, a szczególnie w liceum Lamartine'a, pogłębiała się coraz bardziej. Faulkner, Kerouac, Dylan mit "drogi", melodyjne pieśni jasnowłosych syren Południa przekonały mnie, że gdzieś daleko jest zawsze lepiej. Uciekałem do tej iluzorycznej Ameryki z szarej Francji. Wybrałem inne miejsca i inne niebo. Wielka pomyłka...
Pamiętam pewnego profesora w International Language Institute, gdzie studiowałem. W latach 60. musiał być hipisem, w 70. demokratą, w 80. "reaganowcem", a teraz jest zwolennikiem sankcji przeciwko Irakowi. Pamiętam go, ponieważ uczęszczałem na jego wykłady, gdzie przekonywał mnie i licznych w tych latach uchodźców irańskich o ważności słowa "must", które znaczy "musieć". Przekonywał nas, że to pojęcie nie powinno być używane w angielszczyźnie Stanów Zjednoczonych, ponieważ jest fundamentalną częścią frazeologii "dyktatorskiej". Nie zmyślam bynajmniej.
To delirium, świetnie się nadające do anegdoty i przyprawiające mnie o migrenę, jest symptomatyczne dla ideologii, dla codziennej autocelebracji i prania mózgów, na które regularnie cierpi Ameryka. Nigdzie z wyjątkiem Francji słowo "wolność" nie jest używane tak często. "Must" pojawia się rzadko w rozmowach i dyskusjach, ale "must not" - typowe przecież dla amerykańskiego purytanizmu - zostało zupełnie wyrugowane ze świadomości.
Szczególnie paradoksalnie wygląda społeczeństwo opierające sztukę życia na indywidualizmie i ośmieszające aż do karykatury najbardziej elementarne wolności indywidualne. Jedna z moich znajomych regularnie uczęszczała do dyskoteki w Waszyngtonie, tym się jedynie różniącej od innych, że tańczyło się tam kompletnie nago. Wszyscy frustraci ze stolicy zbierali się tam, nie wiedząc, że znajdują się pod policyjnym nadzorem. Wolność jest pojmowana specyficznie, jeśli prawo zabrania małżonkom kochać się we własnym aucie i określa, które praktyki miłosne są dopuszczalne, a jeśli zaproponujemy komuś w Nowym Jorku zapalenie papierosa, narazimy się na lincz.
Szybko zorientowałem się, że żyłem wśród makaków, kiedy podczas rozmów z różnymi ludźmi regularnie pytano mnie, czy Francją rządzą wojskowi, czy posiadamy supermarkety i czy oglądałem już telewizję. Nazywa się czasem Amerykanów "dużymi dziećmi", czemu nie "głębokimi ignorantami"...
Gdzież się podział mój "amerykański sen"'? Zobaczymy...
Postanowiłem się "dostosować" i lepiej poznać tak iluzoryczną duszę amerykańską. Wkrótce zrozumiałem, że Wielki Brat płaci rachunki za wielkie przestrzenie. Przebyłem 5000 km ze wschodu na zachód, przemierzyłem geograficzne i duchowe pustynie "prawdziwego Zachodu" i dotarłem w końcu na wybrzeże Pacyfiku z wrażeniem, że przebywam ciągle w tym samym miejscu. Nie ma praktycznie żadnej różnicy między nowojorskim intelektualistą a kalifornijskim yuppie, między bogatym Teksańczykiem a milionerem z Bostonu. Te same słowa, to samo poczucie humoru, te same punkty odniesienia - Lincoln i Roosevelt, Tom i Jerry, nafta i Wall Street. Jest to społeczeństwo bez klas i bez klasy.
Oczywiście zaraz usłyszę sloganowy argument: "Wszystko jest względne, nie można uogólniać, bla - bla - bla..." Oczywiście, że można uogólniać. Już służę przykładem.
Vidal-Naquet i Raymond Aron, sztandarowe postacie naszej inteligencji, spędzili mało czasu w kwartałach West Side'u, a znacznie częściej przebywali w YMCA, w garderobach Harvardu czy Bronksie, gdzie w kuchniach wielkich restauracji całe bataliony Meksykanów żyją w stanie półniewolnictwa, zastępując Murzynów z lat minionych.
Witryna tej "wielkodusznej" Ameryki, ziemi wielkich obietnic i swobody, ta witryna rozpada się na kawałki, kiedy wejdziemy w głąb tego sklepu, gdzie w dżungli grasują walutowe tygrysy, gdzie hipokryzja i wzajemny brak szacunku są motorami "sukcesu",
"zmiany" i "wielkości", a wszystko to w klimacie grandilokwencji.
Ameryka, powtórzmy za wielkim Poundem, "jest schronieniem dla tych, którzy zmęczyli się byciem człowiekiem".
Krystian VILLE
Trzy przykłady "kolaborantów"
Alain Minc - przemysłowiec oraz pisarz i vice versa
Według Minca, który delektuje się "Hołdem dla Homo occidentalus", Zachód, ten negatywny mit dekolonizacji, powraca do sił. Tym razem siła nie zostanie zużyta na ekspedycje kolonialne, ekonomiczną dominację' lub militarny protektorat, ale wyrazi się w nowoczesności. Ani dyktatury Trzeciego Świata. ani Związek Radziecki, ani Chiny nie zdołają uwolnić się od zachodniej mitologii. Mitologia ta przenika całą rzeczywistość, kreuje fantazmaty i pozwala wierzyć w przyszłość, której narody pragną dla samych siebie.
A. Minc wita z uznaniem zachodnią interwencję w Iraku i choć nie wyjaśnia dlaczego, można się domyślić, że jest ona różna od "ekspedycji kolonialnych, ucisku ekonomicznego i militarnej przewagi", w czym dawniej wyrażał się Zachód.
Prawdziwym niebezpieczeństwem nie jest kulturowy wpływ Ameryki ("on będzie... obecny przez wieki"), ale próba skonstruowania wspólnoty niemiecko-środkowoeuropejskiej, różniącej się od Europy zachodniej brakiem ekonomii rynkowej i liberalnej demokracji, zapewniających, jak wiadomo, absolutny postęp.
Alain Minc bez wątpienia jest kolaborantem. Ten typ niewolników interioryzuje przesłania swoich panów tak dobrze, że szerzy alienację bez zastanowienia.
Andre Glucksmann - pisarz i filozof.
"Ameryka? To wielki Szatan. Dlaczego`? Dlatego, że jest chorążym rozbicia tradycyjnych społeczności. Dokonuje się to poprzez oświecenie, swobodne krążenie dóbr, osób i myśli, poprzez rewolucję semantyczną, intelektualną i seksualną".
Według Glucksmanna Ameryka reprezentuje model demokracji, który zachowuje totalitaryzm. Dzieje się tak dlatego, że Ameryka była i pozostaje wciąż kontynentem wszystkich fanatycznych ideologii. Nie stanowi więc zaskoczenia to, że Ameryka jest gorąco znienawidzona przez nazistów, faszystów, komunistów i integrystów. Ta logika zaskakuje. Niektóre pytania zasługują jednak na przedstawienie:
- Który kraj jako jedyny zbudował swoją egzystencję na ludobójstwie ima na swoim koncie setki tysięcy zabitych w trakcie interwencji?
- Który kraj jako jedyny ogłasza się demokratycznym, ale zakazuje działać partii komunistycznej i ma jedynie dwie partie uczestniczące w wyborach?
- Który kraj jako jedyny uznaje wolność ekonomiczną za niezbywalną i jednocześnie wprowadza prawdziwy totalitaryzm ekonomiczny, podporządkowując jednostki wyłącznej władzy pieniądza?
- Który kraj jako jedyny poprzez swój imperializm i neokolonializm zmierza do ujednolicenia wszystkich narodów na wzór niezróżnicowanego modelu kosmopolitycznego, to znaczy własnego modelu tego kraju?
Odpowiedź brzmi: Ameryka.
Andre Glucksmann ma rację: Ameryka to wielki Szatan.
Guy Sorman - dziennikarz "Figaro Magazine", pisarz.
"Aby być dynamiczną i odnieść korzyści z handlu, Francja musi zmieszać wszystkie kultury i wszystkie tożsamości...
Kosmopolityzm charakteryzuje współczesne interesy. To jest to, co fascynuje współczesną młodzież, zapatrzoną w Kalifornię i High Tech. Cieszy mnie to i myślę, że te nowe zjawiska przyniosą Zachodowi nowe ożywienie, temu Zachodowi, którego trzeba bronić i utwierdzać go w jego wartości".
Wielki apostoł liberalnego kapitalizmu, Guy Sorman, należy do tego ruchu intelektualnego, który zaciekle broni modelu kalifornijskiego. Według Sormana jest niezbędne, aby eksportowć ten model kalifornijski właśnie do Francji. Niezdolny do uwierzenia w samodzielną odnowę europejską, Sorman używa typowej zachodniej aksjologii, sprowadzającej się do kosmopolitycznego procesu zacierania własnej tożsamości kulturowej, wyrażającego się w prymacie walorów ekonomicznych, kulcie konsumpcji, liberalnej polityce handlowej, metysażu, stosowaniu czysto technicznych rozwiązań...
Bez wątpienia Sorman należy do partii amerykańskiej.
Franciszek LAPEYRE Arnold GAUTIERI
Bojownicy antyamerykańskiego ruchu oporu
Guillaume Faye - pisarz, jeden z ideologów nowej prawicy.
W swojej książce "Nouveau discours a la nation europeenne" pisze o amerykańsko-radzieckim kondominium, należącym do rozległego systemu, niszczącego narodowe odrębności i stwarzającego duże zagrożenie dla Europy i Trzeciego Świata. Stare proamerykańskie stereotypy są przepuszczane przez sito neoeuropejskiej analizy. Faye jest adwokatem Europy odrębnej od świata arabskiego, która osiągnie pełną władzę po uzyskaniu tożsamości kulturowej i duchowości i po zabezpieczeniu kontynentalnej niepodległości. Aby to osiągnąć, trzeba pokazać, że radziecki socjalizm i amerykański liberalizm to dwie strony tej samej monety. Utylitarystyczna filozofia, metodologiczny indywidualizm, rozwiązły materializm, atomizujący egalitaryzm - słowem "ideologia atlantycka ma tę samą naturę co ideologia radziecka. Oddala ona Europejczyków od właściwego dla nich projektu cywilizacyjnego", żeby stworzyć zuniformizowany planetarny superrynek, który zredukuje jednostkę do wymiaru atomu.
Aby przeciwstawić się zachodnio-amerykańskiej standaryzacji, Europa musi uznać swoje założycielskie mity. Wówczas Europejczycy obudzą się i krzykną: USA go home!
(Arnold Gautieri)
Jacques Verges - adwokat.
Jakub Verges nie jest dobrze oceniany przez system polityczno-mediacyjny. Ponieważ nie podziela opinii zawodowych dyktatorów, manipulatorów i dezinformatorów, jest "pariasem", jak ci wszyscy, którzy odwołują się do starych reguł moralnych. P. Verges jest zdeklarowanym przeciwnikiem partii atlantyckiej. Podczas gdy "intelligentsia" zachodnia płaszczyła się przed George'em Bushem i armią amerykańską podczas wojny w Zatoce, Jakub Verges, który zawsze popierał ruchy wyzwoleńcze w Trzecim Świecie, powiedział: "Cała moja sympatia jest po stronie Saddama Husseina. Mam nadzieję, że wygra i że oddziały amerykańskie przegrają i zhańbią się". Jego życzenie nie spełniło się, ale po zakończeniu wojny potępił mordercę Busha w Algerii.
(A. G.)
Bruno Megret - przedstawiciel Frontu Narodowego, europejski deputowany.
Przed kilkoma laty Front Narodowy był zaliczany do atlantyckiej części klasy politycznej. Wówczas uważano komunizm za jedynego wroga.
Dzisiaj FN pozbawił już monopolu na antyamerykańskość Partię Komunistyczną i Zielonych. Możemy się tylko cieszyć. Istnieją jednak pewne wątpliwości. Ale nie ulega wątpliwości, że Jean-Marie Le Pen w czasie wojny w Zatoce zajął stanowisko godne uwagi. Mało kto mógł przypuszczać przed pięcioma laty, że FN wypowie się przeciwko interwencji francuskiego korpusu w Zatoce i określi USA mianem światowego żandarma.
Czy inicjatorem antyamerykańskiej ewolucji FN był Bruno Megret? W każdym razie jest on w awangardzie antyatlantyckiego ruchu w łonie FN. W jego wypowiedziach odnajdziemy wiele ataków przeciwko amerykańskiemu kosmopolityzmowi. W swej ostatniej książce "La Flame" wypowiada się właśnie w takim duchu. W wywiadzie dla "Choć du mois" w czerwcu 1990 r. oświadczył: "Jak się wyraził Claude Autant-Lara w Strasburgu, światowa wizja 'rock-coli', materialistyczna i uniformizująca, zagraża naszej europejskiej tożsamości. Wielokulturowe i wielorasowe społeczeństwo typu amerykańskiego jest wylęgarnią konfliktów. W takim społeczeństwie dochodzi do zmieszania kultur i utraty tożsamości. W społeczeństwie tego typu powstają potęgi finansowe, których interesy są odmienne od interesów naszych narodów". Trudno wyrażać się jaśniej...
(A.G.)
Jean-Pierre Chevenement - były minister obrony i edukacji narodowej, deputowany z Belfort z ramienia Partii Socjalistycznej.
Ewoluując od prawdziwego różowego socjalizmu w stronę elityzmu "bleu-blanc-rouge", Chevenement zadziwia obserwatorów. Wolał podać się do dymisji niż "połykać żaby", rozczarował prawomyślnych i apostołów "langue de bois". Będąc socjalistą w stylu Jules'a Ferry Chevenement nie owija słów w bawełnę. "Wraz z upadkiem gaullizmu skończył się sen o europejskiej Europie. Z powodu kryzysu w Europie wszystko przechwyciły Stany Zjednoczone. Zwyciężył świat dwubiegunowy. Z powodu koncentracji kapitału na skalę światową Francja nie ma spokojnej przyszłości, może być co najwyżej jakąś sub-Kalifornią na wschodnich krańcach Amerykańskiego Imperium. Bezrobocie, socjalna dekompozycja, marginalizacja młodzieży, multyplikacja gett, nadzór policyjny nad Afryką, koniec narodowej niepodległości, metodycznie organizowane ogłupianie naszego narodu przez system kulturowy, mający uczynić z naszego kraju kopię Stanów Zjednoczonych - ta właśnie niepewna przyszłość jest zawarta w ponadnarodowej logice kapitału. I my odrzucamy taką przyszłość".
Wolny strzelec i patriota Chevenement nie chciał się podporządkować amerykańskim rozkazom w czasie wojny w Zatoce i wolał ustąpić ze stanowiska ministra obrony. Jego postawa udowadnia, że podział lewica-prawica nic nie znaczy i że odrzucenie albo akceptacja modelu zachodnio-amerykańskiego tworzą podziały znacznie bardziej realne.
(Ksawery Marchand)
Gabriel Matzneff - pisarz i dziennikarz.
Zawsze występował przeciwko american way of life, zawsze odrzucał amerykańską wulgarność, zabójczą dla kultury.
W czasie wojny w Zatoce autor "Harrison Plaza" wyjechał do Manili, ale nie zdołał uciec przed CNN i George'em Bushem. "Cały świat jest zainfekowany amerykańską moralnością i naftą. Aby się uwolnić od Busha, trzeba by wyjechać na Marsa. Humanista z Białego Domu, wyglądający jak rozpustny pastor, mówi cały czas o sprawiedliwej wojnie i nowym porządku światowym. Kłamstwo i głupota w służbie wszechpotężnego są czymś strasznym... Nie do zniesienia jest sposób, w jaki Amerykanie prowadzą swoje cyniczne działania, posługując się teatralnym pudrem prawa międzynarodowego i decyzjami ONZ. Cały czas mówią o prawie! Gdyby te stare kanalie, czyli król Arabii i emir Kuwejtu, nie miały nafty, Amerykanie interesowaliby się ich losem tak, jak interesują się losem Palestyńczyków.
(KM)
Jean Cau - pisarz i dziennikarz.
Jean Cau woli Sewillę od Nowego Jorku, ponieważ po drugiej stronie Atlantyku nie ma aren, byków i toreadorów, są natomiast setki wież, mnóstwo bydła i miliony technokratów.
Przeciwstawiając się od ponad dwudziestu lat amerykańskim porządkom Jean Cau zawsze wypowiada się z dumą i pozostaje wierny zasadom. Antyamerykanizm autora "Pourquoi la France?" nigdy nie był promoskiewski i zawsze podkreślał on, że nie jesteśmy dziś Amerykanami nie po to, aby jutro stać się Rosjanami. "Nigdy żadna potęga nie zepsuła tak radykalnie zależnych od niej i nie poniżyła tak głęboko narodów, które podporządkowały się bogom z papieru i złota. Grecja, Rzym, Anglia czy Francja pozostawiły w swoich imperiach coś więcej niż śmieci. Ameryka rozsiewa wszędzie ziarna swojego rozkładu. A nasze pajace kupują w Waszyngtonie wszelaki chłam".
Jean Cau zabezpiecza nas przed amerykańską Kartaginą kopiąc rowy i zaopatrzony w amunicję wywołuje ostre dyskusje. Jego słowa i jego styl mogłyby osłabić obóz proamerykański, gdyby większość jego książek nie była ignorowana przez krytykę. Amerykański Zachód nie zabija bezpośrednio swoich przeciwników, zaczyna, od wyciszania ich głosu.
Alain de Benoist - filozof, redaktor naczelny czasopism "Krisis" i "Nouvelle Ecole".
Alain de Benoist, jeden z najważniejszych przywódców nowej prawicy, zawsze interesował się produkowanymi przez Amerykę ideami. Niejednokrotnie i zawsze świadomie demaskował hipokryzję Stanów Zjednoczonych, hegemonię amerykańskiego modelu, kulturowe etnocydium we wszystkich częściach świata. Szczególnie zasługuje na uwagę poświęcony tym zagadnieniom numer "Nouvelle Ecole" z 1975 r. Docenianie zróżnicowania kulturowego doprowadziło go logicznie do podpisania w 1991 r. Apelu Trzydziestu. Razem z Maxem Gallo, Giselą Halimi i Dominikiem Jametopos protestował przeciwko wojnie w Zatoce, pisząc, że "jest to pierwsza potyczka Trzeciej Wojny Światowej, wojny stuletniej, która zmusi narody do życia w zachodnio-amerykańskim systemie śmierci... Jest zbyt późno na to, aby salwa pocisków Scud posłała 'Mayflower' na dno i za wcześnie na to, aby potomek Sitting Bulla oskalpował Busha. Ale usprawiedliwiony jest atak na interesy amerykańskie w całym świecie, za pomocą wszelkich środków. Intifada na całego!"
Choć szokujące i przesadne dla "Gallorykanów'", słowa autora "Vu de Droite" są słuszne. Czynią z niego wyróżniającego się bojownika w antyamerykańskich szeregach.
(K.M)
Regis Debray - pisarz.
Trudno byłoby zaliczyć p. Debraya do grona pryncypialnych antyamerykanów. Odnosi się z dystansem do Stanów Zjednoczonych, ale czasami także z uznaniem.
Salonowy guerrillero, który oczerniał Wuja Sama w latach sześćdziesiątych, stał się rozsądniejszy. Autor "La Guerilla du Che" nie wyparł się niczego ze swojej przeszłości, a jego analizy wciąż zyskują na wartości. Kiedy opisuje, na przykład, uzależnienie Europy od Stanów Zjednoczonych, obciąża za to odpowiedzialnością w pierwszym rzędzie Europejczyków ze względu na ich niemoc i tchórzostwo.
"Problem leży w tym, aby posługiwać się własnymi środkami, myśleć własnymi słowami i używać własnych kart w obcej grze, w szaleństwie amerykańskich prezydentów i towarzyszącym mu strategicznym debatom w Europie... krótko mówiąc, nasze umysły są niepełne. Nie posiadamy emitorów, a jedynie receptory, akceptujące każdy projekt, każdą modę i każdy produkt, dostarczane przez marketing NATO europejskim klientom... Pociski rakietowe mogące zniszczyć Amerykę nazywamy strategicznymi, a te, które mogą spaść na Europę - taktycznymi, co jest racjonalne z punktu widzenia Waszyngtonu albo Moskwy, ale nie z naszego. Nasze centrum nazywamy peryferiami i vice versa. Wszystko bezmyślnie - to jest definicja alienacji".
Chociaż autor "L'Epreuve du Feu" nie walczy "fizycznie" i bezpośrednio z amerykańskim porządkiem, dostarcza argumentów dla europejskiego oporu.
(K.M)
Jean-Edern Hallier - pisarz i dziennikarz, założyciel pisma "L'Idiot International".
Koniec komunizmu stał się powodem spektakli w złym guście. P. Hallier nie brał udziału w zamieszaniu wokół grobu Lenina w związku z nadzieją jego sfotografowania, ale wykorzystał tę okazję, podobnie jak wiele innych, w zgodzie ze swoim swobodnym duchem. Odważny dziennikarz, zacięty pisarz i błyskotliwy pamflecista odważył się napisać przykładowo, że kubańskie awantury Fidela Castro są czymś wyjątkowym. "Jeśli pewnego dnia Amerykanie powrócą do tej małej galijskiej enklawy na Karaibach, gdzie panuje brodaty Asteriks, powróci świat wielkich, betonowych kompleksów turystycznych, piekła hazardu i przedsięwzięć mafii amerykańskiej".
Autor "La Cause des Peuples" zna doskonale amerykański system, zagrażający nie tylko Kubie, ale również wszystkim głęboko ukorzenionym kulturom. Kiedy w roku 1980 jako reporter "Paris-Match" próbował ukazać kulisy Disneylandu i zniewolenie, idące za Myszką Miki, artykuł został ocenzurowany przez "Gallorykanów'". Pisał, że Amerykanie zawsze byli i pozostali właścicielami niewolników. Saudyjskie i francuskie oddziały, użyte przez nich przeciwko Irakowi, to kupieni przez nich niewolnicy. Amerykanin nigdy się nie zmienia, pozostaje on zawsze sadystycznym plantatorem, wykorzystującym Murzynów aż do krwi, po czym czyta na głos Biblię i je obiad z rodziną.
Dzięki tego typu stwierdzeniom "L'Idiot International" jest jednym z ogniw antyamerykańskiego oporu.
(K.M.)
Marc-Edouard Nabe - pisarz.
Tego pisarza czyta się z najwyższą przyjemnością. Jego kąsający styl, jego kaprysy, pasje i nienawiści czynią z niego duchowego syna Leona Bloy, Celine'a czy Pounda. Choć lubuje się w swingu, jazzie i Murzynach, dla kontrastu nie darzy szczególną estymą Ameryki i Amerykanów. "Nie ma nic bardziej powierzchownego i bezczelnego zarazem niż biały amerykański burżuj! Odnajdziemy w nim wszystko, czego nienawidzę: chytrość i ograniczoność, pogłębioną głupotę, nieprzezwyciężalną małostkowość, sztuczne problemy, halucynacje progresywizmu, muzykę folk, gruboskórność, znudzenie, handlarską mentalność, prostackie poczucie humoru, niezdolność do jakiejkolwiek mistyki, show, profesjonalizm, wyrafinowane okrucieństwo, zupełną nieobecność sentymentalizmu, niekoherentną kulturę, stechnicyzowany seks...
Amerykanie to larwy. Kiedy widzę Amerykanów, przychodzą mi na myśl aktorzy z filmów porno - ubrani w jakieś kwadraty, śmieszne fryzury, pusty wzrok i głupi śmiech. Żaden naród nie jest tak wulgarny, Amerykanie osiągnęli perfekcję w swojej pospolitości.
Ameryka to amalgamat tego, co najgorsze u Europejczyków. Ameryka to ludobójcza mieszanka. Ameryka to hobby cywilizacji, karykatura Ingres'a".
(K.M)
Finis Americae?
Biały człowiek znowu górą. Po zwycięstwie nad Grenadą, po panamskiej wiktorii nasi chłopcy dali sobie radę z następnym tyranem i pax americana został chwalebnie przywrócony. Mówiąc inaczej, przypomniano światu, że lepiej nie narażać się mocarstwom, bo mają one długie ręce i sprawniejszy aparat propagandowy. Przedstawił on interwencję w Zatoce jako kolejny etap realizacji misji uszczęśliwiania ludzkości, czemu przeszkadza jeszcze kilku dyktatorów, łamiących prawa człowieka i bezczelnych wobec możnych tego świata. Niech wiedzą, że prędzej czy później pogruchoczemy im kości i staną się nawozem, na którym wyrosną bujne pędy demokracji. Któż jest w stanie przeciwstawić się cywilizowanemu światu, zjednoczonemu w moralnym oburzeniu?
Była to ładna wojna w starym, kolonialnym stylu. Z jednej strony doskonale zaopa-trzone we wszystko oddziały wolnego świata, z drugiej uzbrojona w szmelc kolorowa hałastra, ginąca tysiącami i z zadowoleniem oddająca się w niewolę. Ot, takie lekkie, łatwe i przyjemne zwycięstwo, po którym pozostanie parę zdjęć w albumie; katharsis po wietnamskim kacu. Czyli jednak jesteśmy najlepsi i... God bless America, jak powiedział niedawno noblista z Gdańska, śmiejąc się ze swojej angielszczyzny. Niech wszyscy wiedzą, że gdy naruszone zostaną gdzieś nasze interesy, nie zawahamy się wysłać naszych kanonierek i lotniskowców. Jesteśmy parowozem światowego postępu i nic nas nie powstrzyma przed zmiażdżeniem tych, co to w zaślepieniu rzucają nam kłody na tory. Nikt nie oprze się amerykańskiej technice. Vae victis.
Coś mogą powiedzieć na ten temat Indianie, zepchnięci do rezerwatów, ponieważ nie demokratyzowali stosunków społecznych, nie zwiększali produkcji, nie chcieli przyznać kobietom prawa do głosowania, nie doceniali zalet życia w mieście, trzymali się z uporem godnym lepszej sprawy własnych skomplikowanych języków i, na dodatek, jak to głupi barbarzyńcy, wierzyli w wieczystą moc traktatów. Zostali potraktowani tak, jak sobie zasłużyli. Cóż, zwykły los Prusów, Irlandczyków i pozostałych podludzi. Wobec innych i słabszych nie musi się przestrzegać reguł, jakie obowiązują między stosującymi te same chwyty silnymi.
Jeżeli jednak nie będzie masowej eksterminacji i asymilacji, uciśnieni prędzej czy później dojdą do głosu w bardziej sprzyjających warunkach i per fas et nefas będą dobijać się swoich praw. Czyż jedność narodu arabskiego nie jest świętym i godnym pochwały celem? Przecież Kuwejt jest dla Iraku czymś jak Wolne Miasto Gdańsk dla przedwojennej Polski. Na dodatek w Kuwejcie mieszkają Arabowie i to w dużej części (Palestyńczycy) kontestujący reżim. Anschluss, realizujący uznawaną powszechnie zasadę samostanowienia narodów, był tutaj jedynym logicznym rozwiązaniem. Jankesi, którzy ongiś ferro et igni przyłączyli niewolnicze Południe, też coś wiedzą na ten temat. Instytucje społeczno-polityczne Iraku też są niewątpliwie "bardziej postępowe" niż głęboko średniowieczne rozwiązania kuwejckie.
Jest pewna niekonsekwencja w działaniu polegającym na tym; że najpierw eksportuje się na potęgę idee demokracji i samostanowienia narodów, a potem wysyła się armadę przeciwko tym, którzy te hasła biorą na serio. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę i iracki dyktator jest po prostu kolejnym tworem wielkiego ruchu na rzecz demokracji i praw człowieka, napędzanego przez różne ośrodki w Ameryce Północnej. Być może zajmie on godne miejsce w historii obok Lenina, Hitlera, Mao Tse-tunga i innych bohaterów naszych czasów, którzy też zrodzili się z amerykańskiego siewu, choć nie przyznawali się do tego, a może nawet nie zdawali sobie sprawy, komu mogą zawdzięczać swoje oszałamiające sukcesy. Nowy Świat w straszliwy sposób zemścił się na Europie, Azji i Afryce, oczyszczających się w przeszłości z niewygodnych elementów przez wysyłanie ich za Wielką Wodę, gdzie wyrzutki społeczeństwa budowały swoje Miasto na Wzgórzu. Ludzie o uproszczonych umysłach, czyli wizjonerzy rozmaitej maści stworzyli Nowy, Wspaniały Świat, kuszący co bardziej buntownicze duchy możliwością ucieczki od gnębiących ludzkość odwiecznych plag. Na wyłudzonych od Indian i zabranych zbrojnie im oraz Meksykanom terenach stworzono imperium, pragnące za wszelką cenę ideologicznie oraz kulturowo podbić świat. Rewolucja francuska była w dużym stopniu następstwem propagandy płynącej zza oceanu, gdzie przeciwstawiano się zwycięsko tyranowi i stary Franklin z gniewem w oczach opowiadał o tym zasłuchanym damom w paryskich salonach. Francja poparła walkę kolonii o niepodległość, sprzeniewierzając się zasadom, gdyż godziło to w znienawidzony Albion. To samo uczyniły w 1917 r. kajzerowskie Niemcy, popierając skrajne siły w Rosji. W obu przypadkach efektem był upadek monarchii. Nie zawsze opłaca się odstępować od zasad.
Zasadą napędową anglosaskiej Ameryki jest stała ekspansja. Lotniskowce krążą po morzach i oceanach, gotowe w każdej chwili wziąć kurs na "wzgórze Montezumy" lub "brzegi Trypolitanii". Morze jest wygodną drogą dla pływających legionów Trzeciego Rzymu. Drugi Rzym, czyli Londyn co nieco podupadł i spełnia w tej chwili rolę egzotycznej stanicy na wysuniętych kresach imperium. Czwartej Romy ponoć ma nie być, przynajmniej tak się wydaje rządcom z Kapitolu.
Oczywiście Europa odgrywać tu może rolę wyłącznie skłóconej starożytnej Grecji, z wysoka spoglądającej na latyńskich prostaków, nie będących w stanie pojąć do końca filozoficznych subtelności, nadających się tylko do wywijania mieczem i egzekwowania prawniczych formułek. Cały problem w tym, że zachodni młodsi bracia są sprawniejsi, gdyż nie zajmują się interpretacją świata, ale intensywnie go zmieniają. Natomiast zhellenizowana Europa musi dźwigać wielowiekowy garb dziedzictwa kulturalnego i lokalnych odrębności, co nie sprzyja pragmatyzmowi w wymiarze ogólnokontynentalnym i zjednoczeniu wysiłków. Możliwy jest jakiś Związek Achajski (EWG), jakiś kongres w Koryncie, ale wszystko to nie przetrwa próby czasu i nasz kontynent skazany jest na odgrywanie roli muzeum dla amerykańskich emerytek, nie odróżniających Holandii od Szwajcarii. Nie uniknie tego losu również Wielka Brytania, obsadzająca w dramacie czasów nowożytnych rolę Macedonii, dzieląca, po okresie splendid isolation i imperialnym wzlocie, losy kulturalniejszych pobratymców. Dzisiaj wszystkie drogi prowadzą na Kapitol.
Związek Radziecki to oczywiście współczesna Persja, gubiąca imperialną potęgę gdzieś w afgańskich Termopilach. Reszta świata to po prostu barbarzyńcy, nie dojrzali na razie do przyjęcia american way of life. To, co stało się na Kubie lub w Iranie, świadczy, że nie warto ciskać margaritas ante porcos i że są na tym świecie ślepcy, nie dostrzegający blasku, jaki rzuca na wszystkie kontynenty ogień wolności, trzymany przez pogańską dziewicę u wrót Nowego Jorku. Ale kulturtraegerzy pomimo przejściowych porażek nie zrezygnują z wykonywania misji i będą indoktrynować ludy za pomocą Madonny, coca-coli i innych cywilizacyjnych gadgetów, niszcząc skutecznie rodzimą kulturę, ho kto będzie chciał słuchać lokalnych artystów, kiedy na wideo można obejrzeć gwiezdne wojny. Jankesi nie spoczną, póki nie zuniformizują świata, co im się jednakowoż nie uda i stać się może przyczyną historiozoficznej katastrofy. Trzeci Świat, poza wąską warstwą kosmopolitycznej elity, nie jest w stanie przyswoić sobie amerykańskich haseł, gdyż są one zbyt obce i potencjalnie niszczące mentalność - tradycyjny system przekonań, wartości, wierzeń, ukształtowany przez wieki rozwoju, czy też może raczej trwania. Przykład Indii jest tutaj niezwykle pouczający. Z wyjątkiem anglojęzycznej elity olbrzymi kraj żyje swoimi problemami i hinduska demokracja ma bardzo specyficzne cechy. Długotrwałe usiłowania angielskich kolonizatorów dały bardzo ograniczone efekty i Indie pozostały sobą. Podobnie rzecz się ma z Ameryką Łacińską, wystawioną na potężne oddziaływanie Stanów Zjednoczonych, którym nie udało się jednak wyprodukować nowego człowieka na południe od Rio Grande. Opór materii ludzkiej jest zbyt silny nawet dla rambopodobnych herosów znad Potomaku. Można nawet mówić o rekonkwiście. Meksykańscy wetbacks tysiącami przekraczają granicę, osiedlając się na terenach utraconych niegdyś przez ojczyznę. Ponieważ są niedaleko od granicy, często odwiedzają Meksyk, oglądają hiszpańskojęzyczne programy w telewizji, wielu z nich nawet nie zna angielskiego, co oznacza zupełnie nowe zjawisko kulturowe w dokładnie zdominowanym do tej pory przez angielski państwie. Biała, anglosaska i protestancka Ameryka jest podmywana przez coraz większe grupy ludzi, kwestionujących ideę melting pot - tygla, unifikującego przybyszów z różnych krajów.
W armii USA służy coraz większy odsetek Murzynów i Latynosów. Będzie to miało prędzej czy później, może nawet wkrótce, swoje znaczenie. Być może są to dobrzy żołnierze, ale brak im przekonania (świadomie lub podświadomie) co do wartości amerykańskich ideałów w takim samym stopniu, jak u ich białych kolegów. Podobnie rzecz się miała z Germanami w armii rzymskiej. Kiedy ich liczba w wojsku przekroczyła pewien krytyczny pułap, doszło do katastrofy i rozkładu armii oraz państwa. Konstrukcja Ameryki opiera się na dominacji białej rasy we wszelkich instytucjach. Jest to państwo mniej lub bardziej ukrycie rasistowskie (Murzyna pozna się nawet po zapachu lub głosie) i nie przetrzyma ofensywy kolorowych. Ameryka będzie biała, albo będzie czymś innym, w każdym razie nie światowym mocarstwem.
Bardzo spektakularną klęskę zadał mitowi Ameryki Fidel Castro, wysyłając przez Mariel na Florydę kubańskich rzezimieszków i prostytutki, za którymi ujmował się gorąco niezłomny obrońca praw człowieka Jimmy Carter, twierdząc, że znieprawił ich komunizm i w blasku amerykańskiej wolności staną się przykładnymi obywatelami. Skończyło się oczywiście w ten sposób, że w wolnym kraju przestępcy rozwinęli skrzydła i dzisiaj większość z nich siedzi za kratkami i gorąco protestuje przeciw zbrodniczym projektom rządu północnoamerykańskiego odesłania ich na "Wyspę jak wulkan gorącą". Natura ludzka okazała się mocniejsza od szlachetnych iluzji lokatora Białego Domu. Castro zemścił się perfidnie za dziesięciolecia turystycznej inwazji z Północy pod sztandarem trzech S (sun, sea, sex), inwazji czyniącej z Hawany kloakę Ameryki. Po marielskiej operacji powiedział: "Wyrzuciłem nasze śmieci na ogólnoświatowy śmietnik". Ale to przecież tylko odzywka tracącego kontakt z rzeczywistością czerwonego caudilla.
Mocarstwa przemijają i nic na to nie można poradzić. Niegdyś słońce nie zachodziło nad Hiszpanią, później nad Wielką Brytanią. Dziś po Karolu V i Wiktorii pozostały tylko wspomnienia. Na naszych oczach w okres Wielkiej Smuty wchodzi Imperium Piotra Wielkiego i Stalina, choć moim skromnym zdaniem ma ono większe szanse na przetrwanie niż 50-stanowe Błyszczące Miasto na Wzgórzu. Naród rosyjski wiele wycierpiał i może wiele przetrzymać, a nie wiadomo, jak się zachowają potomkowie Ojców Założycieli w naprawdę krytycznej chwili, w obliczu coraz groźniejszych wyzwań, jakich z pewnością nie poskąpią nadchodzące, być może mroczne, wieki. Nie można być w nieskończoność wybrańcem losu, żandarmem świata, globalnym bankierem i dyktatorem mody. Ponieważ Związek Radziecki nie wytrzymał konkurencji i zwolnił pole, wzrosną w siłę inne, drugorzędne do tej pory, mocarstwa, które rzucą wyzwanie Ameryce. Azja, umiejętnie czerpiąca z dorobku białego człowieka, ma olbrzymie możliwości rozwojowe i dużo cierpliwości. W demokratycznej epoce decy-duje ilość, a więc nieuchronnie światowe centrum gospodarcze przesunie się w stronę potężnych rynków zbytu. Podobno tokijska giełda wyprzedziła już nowojorską, tak jak kiedyś Nowy Jork odebrał prym Londynowi, a jeszcze wcześniej Londyn Paryżowi, tak dzisiaj Tokio usuwa w cień .miasto ONZ i Wall Street. Przypuszczalnie Ameryka osiągnęła dzisiaj wszystko, co mogła osiągnąć, i wojna nad Zatoką będzie dla niej czymś takim, jak wojna burska dla Wielkiej Brytanii - mało chwalebnym zwycięstwem, poprzedzającym okres zamętu, niepokoju i stopniowej utraty wpływów. Historia nie może zatrzymać się w miejscu i reguła ta dotyczy nawet pogromców nowego Saladyna. Panta rhei - również Potomac przed Białym Domem - i nic na to nie można poradzić. Przeminiesz - szepczą stale cienie dawnych imperiów - jako i my przeminęliśmy. To tylko kwestia czasu, a czas biegnie coraz szybciej, bo i przyspieszaczy zatrzęsienie.
Artur Ławniczak
Koszmar amerykański
Zrodzone z odrzucenia Europy, zaludnione przez zawiedzionych Europą, Stany Zjednoczone, począwszy od swojego utworzenia, nigdynie zaprzestały rozprzestrzeniania swojego modelu na całą planetę.
Polityczny minimalizm, ograniczenie kwestii społecznych do praw rynku, indyferentyzm w odniesieniu do przeszłości i celebracja chwili bieżącej, przekształcenie religii w afirmację jednostki, wiara w wyższość moralną,legitymizująca planetarny mesjanizm, gloryfikacja jednostkii odrzucenie dziedzictwa, kult produktywności, utylitarności i zysku - oto cechy charakterystyczne ideologii dominacji (choć jest nazywana inaczej), która cementuje społeczeństwo amerykańskie.
Poprzez łagodne metody (kolonizacja językowa, homogenizująca dyfuzja sposobów ubierania się, odżywiania, rozprzestrzenianie muzycznych preferencji, unifikacja technik zarządzania, informacji i komunikacji)
Stany Zjednoczone przygotowują uniwersalną mentalność w skali planetarnej, ogólnoziemskie imaginarium, które będzie się reprodukować ad infinitum. Za pomocą twardych metod (ludobójstwo, inwazja, broń A, napalm, ingerencja w wewnętrzne sprawy innych państw, blokada ekonomiczna, skrajny protekcjonizm), metod potępianych w imię prawa i moralności, gdy są stosowane przez innych, Stany Zjednoczone zabezpieczają i podtrzymują swoją pozycję w świecie. Po upadku i rozczłonkowaniu radzieckiego imperium Ameryka króluje niepodzielnie.
Po terrorze równowagi nastąpił terror nierównowagi. Wojna w Zatoce była robiącym wrażenie preludium amerykańskiej dominacji.
Najwyższy czas dla Europejczyków, jak również dla wszystkich narodów pragnących zachować swoją wolność, suwerenność i tożsamość, oznaczyć głównego wroga. Należy sobie uświadomić, że amerykańskie marzenie zawsze było horrorem dla tych, którzy nie chcieli w nim partycypować.
Najwyższa pora podjąć walkę przeciw narastającej uniformizacji, która z każdym dniem coraz bardziej zubaża ludzkość.
Najwyższy czas dla bojowników ruchu oporu, którego jesteśmy awangardą, wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym Ameryki!
Arnold Gautieri Arnold Hautbois
Franciszek Lapeyre Ksawery Marchand
Robert Steuckers Krystian Ville
Deklaracja Allana de Benoist
Wierzę głęboko w zjednoczoną Europę,
zachowującą swoje zróżnicowanie,
w Europę narodów i regionów.
Obchodzimy właśnie pięćsetną rocznicę odkrycia Ameryki,
myślę, że jest już najwyższy czas,
aby o niej zapomnieć.
Zapomnieć o Ameryce
oznacza przywrócić perspektywę zakorzenienia w czasie,
która nas głęboko odróżnia
od Stanów Zjednoczonych z ich mistyką przestrzeni.
Oznacza to powrót do wymiaru historycznego,
do korzeni, do sztafety pokoleń.
Zapomnieć o Ameryce
oznacza przywrócenie świadomości istoty polityki,
której Amerykanie zupełnie nie posiadają,
nie wiedzą,
że polityka nie jest zwykłym dodatkiem do moralności,
prawa czy ekonomii.
Zapomnieć o Ameryce
oznacza wyjście z dominującej filozofii współczesnego świata:
filozofii utylitaryzmu.
Człowiek nie żyje na ziemi,
aby sig bogacić,
ale aby osiągnąć wyższy wymiar egzystencji,
taki stan ducha,
który jest nieosiągalny dla Amerykanów.
Alain de Benoist
Spis treści
ROBERT STEUCKERS Dlaczego powinniśmy być antyamerykańscy?
Ostatnia lekcja (inspiracja Alfonsa Daudet)
ARNOLD HAUTBOIS Zbrodnie amerykańskie
KRYSTIAN VILLE Humor przeciw Ameryce
FRANCISZEK LAPEYRE, ARNOLD GAUTIERI Trzy przykłady "kolaborantów"
KSAWERY MARCHANDBojownicy antyamerykańskiego ruchu oporu
ARTUR ŁAWNICZAKFinis Americae?
R.S., A.H., K.V., F.L., A.G., K.M. Koszmar amerykański
Deklaracja Allana de Benoist
WYDAWNICTWO TOPORZEŁ
Wrocław 1994
Tłumaczył
Artur Ławniczak
Tytuł oryginału
Le Breviaire anti-americain
Opracowanie plastyczne
Jacek Kożuszek
Redakcja
Zdzisław Słowiński
Korekta
Zbigniew Adamski
(c) Copyright by Robert Steuckers
Copyright for Polish edition by Toporzeł,
Wrocław 1994
ISBN 83-85559-09-4
Wydawnictwo Toporzeł
Wrocław, skr. poczt. 81
50-950 Wrocław 2
Ark. druk. 1.5
Druk i oprawa
Wrocławska Drukarnia Naukowa

+ + Ukryj menu + + Powrót + + Pokaż menu + +